Rozdział 13

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Luke

Nigdy nie widziałem jej... takiej. Nigdy nie widziałem bólu, który w sobie tłumiła. A przede wszystkim nigdy nie słyszałem tak krzywdzących słów.

Gdy tylko odebrałem o drugiej, pierwsze co usłyszałem to: Luke ona umiera. Kurwa ona umiera. Potem płacz w tle jego mamy. Karetka. I wycie Hope z bólu. Co chwilę powtarzała, że ona już nie chce. Ona nie chce już czuć tego bólu. A my ją do tego zmuszamy.
Może każdy z nas potrzebował usłyszeć tego.
Wszyscy zebraliśmy się w poczekalni, zanim karetka zdążyła ją przywieźć. Każdy zamarł, gdy usłyszał jej słowa. Widziałem jak na twarzy jej rodzicielki pojawia się ból, a zaraz po nim zaczęły spływać łzy. Sarah wyglądała jakby ktoś zabrał jej duszę. Asher... Nie lubię go, ale pierwszy raz zrobiło mi się go szkoda. Wyglądał jakby ktoś uderzył go w brzuch. Elizabeth próbowała pocieszyć nas, że to przez ból. James zaczął kłócić się z nią i za pewne mają teraz ciche dni. A ja? Poczułem jakby ktoś uderzył mnie młotkiem w głowę. Z początku sam nie zrozumiałem co miała na myśli. Przecież nikt nie trzymał jej na wózku. A z każdą sekundą później, zacząłem rozumieć. Świat zatrzymał się na chwilę. Płuca z sercem zatrzymały swoją pracę. A w głowie była pustka.

Do teraz mam pustkę. Czuję jakbym był zamknięty w zapętleniu dzisiejszej nocy. Parę godzin temu Zoe wysłała mnie do domu, mówiąc że wyglądam okropnie. Wspomniała też, że inne odwrócą się jak nie będę o siebie dbał. Miałem ochoty wyrzucić z siebie całe wnętrzności gdy to usłyszałem. Zdałem sobie sprawę, że wszyscy już wiedzą. Nie mam pojęcia skąd. Wątpię, aby Hope rozgadała wszystkim skoro sama starała się zachować prywatność. Może i była otwarta na nowe znajomości czy ludzi, ale nie nigdy nie dawała im wejść w jej cały świat. Za pewne czułaby też wstyd, że dopuściła do takiej sytuacji. Ja z resztą czuję. Ona nie była niczego świadoma, a ja nauczyłem się zbyt dobrze kłamać.

Uderzenie o stół przywróciło moje myśli na ziemię. Uniosłem wzrok na ojca, ale jego mina nie mówiła za wiele. Fakt, Zoe wygoniła mnie. Schowałem się w kanciapie dla lekarzy. Właśnie zostałem nakryty.

- Co ty tutaj robisz? – jego lekarski ton wywołał dreszcze na całym ciele. – Miałeś być w domu.

Co miałem odpowiedzieć? Nikt chyba już w to nie uwierzy. Westchnąłem głośno i opadłem plecami ponownie na łóżko. Ciemność spowijała tyle tajemnic. Nagle poczułem jak materac ugina się pod ciężarem rodziciela. Pociągnął nosem, po czym położył dłoń na mojej łydce.

- Chyba wiem jak wyleczyć Hope – wyszeptał, a moje ciało automatycznie spięło się. – Niestety nie jest to potwierdzone i byłaby pierwszym pacjentem który...

- Czekaj – przerwałem i wstałem do siadu. – Ona może przeżyć?

Nagle ziemia zaczęło na nowo krążyć. Mężczyzna westchnął i przetarł twarz dłońmi.

- Trochę posiedziałem nad jej badaniami i poszperałem w aktach z poprzednich lat. Jednak nie chce nastawiać się, aby...

- Wiem.

Nasza rodzina przeżyła już stratę jednego dziecka, gdy było wiele możliwości i nadziei. Jednak myśl, że mogliby ją uratować. Mogliby oddać jej stracony czas i pozwolić dalej żyć. Czy ona już wie? Jak zareagowała? Niestety nie odbiera ode mnie i nie odpisuje na wiadomości. Zgaduje, że dalej gniewa się za tamtą imprezę. Czemu po prostu nie umiem sobie odpuścić innych i powiedzieć, że tylko jej pragnę?
Mężczyzna jednak nie wyglądał na zadowolonego. Na jego twarzy widniało zmęczenie, które dało się zobaczyć przy świetle wpadającym z korytarza. Chciałbym zapytać, ale obawiam się, że nie powie mi nic. Hope stała się dla niego jak własna córka, chociaż nie okazuje jej tego. Jednak ja zauważyłem jak ją traktuje, a jak resztę pacjentów. Zarząd zaczął mieć wątpliwości czy powinien on prowadzić dziewczynę przez ich relacje. Na razie nikt nie wywlókł tego na światło dziennie, dlatego nie przejmujemy się tym.

- Nic jej nie mów – odparł zachrypniętym głosem. – Sam jej powiem, gdy będę pewny na sto procent.

Z tymi słowami zostawił mnie samego, zamykając po sobie drzwi. Ona nie wie. Prawdopodobnie wiem o tym tylko ja. Czemu akurat mi to powiedział? Ja nie umiem już jej okłamywać. Los sobie ze mnie kpi.

Narobiliśmy za dużo bałaganu, tylko po to, aby udowodnić sobie, że nie potrzebujemy siebie nawzajem. Przetarłem twarz dłońmi, po czym wstałem na równe nogi. I tak już nie zasnę od natłoku informacji. Wychyliłem głowę zza drzwi upewniając się, że nigdzie nie natknę się na mamę lub Zoe. Obie nie byłyby zadowolone z mojej obecności. Będąc pewny, że nie natknę się na nie opuściłem swoją kryjówkę. Za pewne wyglądałem jakby przejechała mnie ciężarówka, a potem koparka dobiła. Tak też się czuję. Mój wygląd odzwierciedla mój stan psychiczny na ten moment. Chociaż może nie jest tak źle? Dawno nie przeglądałem się w lustrze...

- Luke Collins! Czemu ja ciebie nadal tutaj widzę? – piskliwy głos Zoe rozniósł się echem po korytarzu.

Przymknąłem oczy, wiedząc, że mam przechlapane. Odwróciłem się na pięcie, a przede mną stanęła we własnej osobie niskiego wzrostu i ciemnej karnacji, ulubienica mojego taty. Zoe Wessner.

- Czyżbyś była u fryzjera? Wyglądasz jakoś świeżej – zagadnąłem miło, mając nadzieję, że uda mi się zmienić temat.

Dotknęła swoich brązowych krótkich włosów. Już otworzyła usta, aby coś powiedzieć, ale po chwili na jej twarzy wpłynęło oburzenie.

- Nie próbuj mnie oczarować swoim urokiem po ojcu – wskazała na mnie palcem. – Rozmawialiśmy już rano.

- To prawda – przytaknąłem.

Zabawne było stać nad nią i patrzeć na nią z góry. Przy moim metr osiemdziesiąt siedem, była ona naprawdę niska. Wydęła usta, po czym pokręciła głową.

- Dlaczego więc tutaj nadal jesteś?

Zagryzłem wnętrze policzka, odwracając wzrok. Czemu? No właśnie czemu nada tutaj jestem?

- Nie potrafię zostawić jej samej – odparłem szczerze po dłuższej chwili.

Kobieta popatrzyła na mnie z pod byka, po czym westchnęła głośno. Złapała mnie za rękę i pociągnęła w stronę krzesełek. Wskazała ręką, abym usiadł co zrobiłem. Może i jest niskich rozmiarów, ale wiem że potrafi być groźna. Zajęła miejsce obok mnie, łącząc dłonie ze sobą. Odwróciła się do mnie bokiem, a ja czekałem na kolejne kazanie.

- Rozumiesz, że ona umrze?

Odpowiedź cisnęła mi się na końcu języka, ale wiedziałem że nie mogę nic powiedzieć. Jeszcze nie teraz. Dlatego pokiwałem jedynie głową.

- Żadne łzy nie będą w stanie jej zatrzymać – odparła matczynym tonem, a moje serce zakuło. – Wiem wszystko – uśmiechnąłem się ponuro. – Ona sama nie wie czy sabotuje samą siebie czy jedynie chroni przed kolejnym cierpieniem. Nie musiała nic mówić, aby widzieć po niej co się dzieje. Po narkozie mówiła wiele bzdur, ale my wszyscy byliśmy kiedyś w waszym wieku. Jesteśmy w stanie domyśleć się co było prawdą. Luke, tutaj słowa już nie wystarczą. Nie masz czasu, aby wystarczyły.

Miała rację. Rozpadałem się od środka.

- Naucz się kochać to co masz, zanim życie nauczy kochać Cię to co straciłeś.

Oparłem głowę o ścianę, zamykając oczy. Poczułem ciepłą dłoń na swojej. Spojrzałem na ciemnooką, a jej mina wyrażała żal. Ona też walczy o jej życie.

- A co jeśli nie potrafię kochać? Co jeśli nie mam już uczuć?

Przecież jakbym je miał, to bym nie pisał dalej do innych. Urwałbym kontakt od razu. A nie zrobiłem tego.

- Gdybyś nie potrafił to siedziałbyś teraz w domu, a nie tutaj – poklepała moje ramię, po czym wstała i odeszła.

Kolejna osoba zostawiła mnie z gonitwą myśli. Czy oni umówili się jakoś, aby mnie dobić? Ile osób jeszcze będzie chciało udowodnić mi to jak bardzo jestem złym człowiekiem? Jestem jedynie dzieckiem, które po drodze zbłądziło. Szkoda, że to dziecko jest już mocno dojrzałe.

***

Obiecałem mamie Nicholasa i Hope, że zabiorę dziewczynę do domu. Wyniki rezonansu nie wykazały nic nowego. Przerzuty nie rozrosły się i na razie stoją w miejscu. Tak jakby dopiero szykowały się do ataku. Czekałem pod salą dziewczyny, aby nie pośpieszać jej. Wie, że to ja ją odwiozę do domu i z pewnością nie jest z tego powodu zadowolona. Czekam na nią już od ponad trzydziestu minut. Gwen jakiś czas temu poszła sprawdzić czy nie trzeba jej w czymś pomóc. I jak weszła tak zniknęła.

Oparłem głowę o ścianę i przymknąłem oczy.

Czy denerwowałem się? Delikatnie. Może okaże się jakąś psychopatką, albo Nate mnie okłamał i jest jego ukochaną siostrzyczką. Co pokrzyżuje wiele rzeczy. Tak jak obiecałem stanąłem ulicę obok, aby przypadkiem on nie dowiedział się, że przyjechałem po nią. Postanowiliśmy nie mówić nic chłopakowi. Dla mnie nawet lepiej. Nie sądzę, aby ta znajomość miała swój ciąg dalszy na kolejne spotkanie. Nie jestem osobą, która oprócz swoich ziomali trzyma się z dziewczynami. Nie. Niestety utrzymuje kontakt z kilkoma naraz. Żadna o sobie nie wie co jeszcze bardziej wszystko komplikuje. Ale ten dreszcz adrenaliny...

- Hejka – głos Hope wytrącił mnie z zamyślenia.

Dziewczyna wsiadła do samochodu i posłała mi nieśmiały uśmiech. Zapatrzyłem się w jej oczy... bo tak powinno się robić. Rozmówcy patrzy się w oczy.

- Cześć – odwzajemniłem uśmiech pewniej. – Gdzie jedziemy?

- To ty mnie zaprosiłeś na spotkanie – zauważyła unosząc jedną brew do góry.

Przytaknąłem głową i ruszyłem. Spotkanie. Jest dobrze. Skłamałbym mówiąc, że nie podoba mi się wizualnie. Jest całkowicie w moim typie. Blond włosy, niebieskie oczy i zajebisty tyłek. Tak spojrzałem tam. Jestem facetem, który nie szuka dłuższej relacji. Jak mam więc chcieć poznawać inne bardziej? Nie potrzebuje tego. Potrzebuje adrenaliny.

Teraz potrzebuje jej. Żałuję każdej myśli, która mnie od niej odciągała. Żałuje wszystkich kłamstw którymi ją faszerowałem. I mógłbym błagać Boga o więcej czasu dla nas. Błagać o to, aby została z nami. Nabrałem gwałtownie powietrza, czując jak pod powiekami zbierają się łzy. Nie chcąc robić scen, wstałem i ruszyłem do pokoju dziewczyny. Czas tyka, a ja muszę jeszcze parę spraw załatwić. Znowu będę musiał ją okłamać.

Dziewczyna siedziała na środku łóżka, a jej nogi zwisały swobodnie w dół. Gwen siedziała naprzeciwko, ale Hope nie wydawała się zainteresowana rozmową. Jej wzrok był nieobecny, a postawa zgarbiona. Blondynka pogładziła rękę dziewczyny, ale nawet nie drgnęła. Rezydentka westchnęła, po czym wstała i ruszała ku wyjściu. Gdy zobaczyła mnie, jej mina zmieniła się o sto osiemdziesiąt stopni. Przystanęła obok mnie i mocno złapała za nadgarstek.

- Zrań ją jeszcze raz, a będziesz miał do czynienia z chirurgiem neurologicznym – wyszeptała, po czym zostawiła mnie z tymi słowami.

Mam na pieńku ze wszystkimi w tym szpitalu. Dzięki Hope. Dzięki moja głupoto.

- Idziemy? – wychrypiałem, a niebieskooka bez słowa wstała. Zabrała swoje rzeczy i kuśtykając minęła mnie.

Świetnie. Czyli to tyle było z naszego pojednania.

Jazda samochodem minęła w całkowitej ciszy. Gdy włączyłem radio, ona od razu je wyłączyła. Nie spierałem się z nią. Nie chciałem psuć sobie humoru. Nie chciałem, aby Olivia cokolwiek podejrzewała. Dlatego jak podjechałem pod jej dom, pozwoliłem jej wysiąść samej. Trzasnęła drzwiami, ale nie ruszyło mnie to. Zabrała swoje rzeczy z tylnych siedzeń i znowu trzasnęła drzwiami. Dalej mnie to nie ruszyło. Stanęła tyłem do mnie, kilka metrów od swojego ganku. I tak stała, aż torba nie spadła na ziemię. I to był moment w którym zacząłem panikować. Wysiadłem pośpiesznie z auta i prawie, że biegiem podszedłem do dziewczyny. Stanąłem przed nią, a to co ujrzałem zaskoczyło mnie.

Hope wpatrywała się we mnie z zaszklonymi oczami. Nie minęła chwila i podeszła do mnie, po czym oparła czoło na mojej piersi. Po chwili poczułem jak jej ciało trzęsie się. Z jej ust wydobył się szloch. A ja po prostu stałem i pierwszy raz nie wiedziałem co mam zrobić. Bałem objąć ją, ponieważ pamiętam jak bardzo tego nie lubiła. Brak reakcji utwierdzi ją w tym, że jestem skurwysynem i nie zależy mi. Westchnąłem i przycisnąłem dziewczynę do siebie. Gładziłem jej głowę, podczas gdy ona wylewała morze łez. Oparłem brodę o jej głowę, po czym pocałowałem. Przymknąłem oczy chcąc zapamiętać jej dotyk na swojej skórze.

- Nie daje już rady – wyszeptała, a moje serce zabiło boleśnie. – Zabrali mi już wszystko. Nie pozwolili mi.

- Na co? – zmarszczyłem brwi, nie rozumiejąc do czego zmierza.

- Twój ojciec zabronił mi lecieć do Włoch. Nate będzie wściekły na mnie – kręciła głową, a ja gładziłem jej plecy, próbując uspokoić ją. – Wszystko psuje. Moja obecność wszystko psuje.

- Nie prawda – zaprzeczyłem od razu. – Dzięki tobie ludzie dalej mają nadzieję.

Jej łzy tym razem zatrzymały mnie. Bo moje serce krajało się widząc ją w takim stanie. Gdybym tylko mógł to wszystko przejąłbym na siebie. Nie zważając na innych. Chcę, aby ona była szczęśliwa. Chcę jeszcze raz zobaczyć szczery uśmiech na jej twarzy. Chcę, aby stara Hope wróciła do mnie i powiedziała, że już nigdzie nie wybiera się. Wiedziałem, że ten wyjazd może wyciągnąć to z niej. Wiedziałem co muszę dla niej zrobić.

I nie. Nie wszedłem z nią do domu. Pozwoliłem wypłakać się jej w moich ramionach. Zniosłem jej unikanie kontaktu wzrokowego. Stałem jeszcze chwilę, gdy zniknęła za drzwiami i wpatrywałem się w punkt gdzie wcześniej jeszcze stała. W drodze do domu napisałem Olivii, że musiałem wrócić do domu, ale jutro możemy się spotkać. Spotkamy się, a ja zakończę to wszystko. Zakończę, bo do cholery chce stać się lepszy.

Wpadłem do domu jak burza. Ojciec siedział przy stole i z okularami na czubku nosa czytał gazetę. Pod nosem miał zupę z której jeszcze leciała para. Musiał niedawno przyjechać. Stanęłam na środku jadalni, a ojciec uniósł wzrok na mnie.

- Pozwól jej – zacząłem, zanim mężczyzna zdążył coś powiedzieć. – Pozwól jej lecieć do Włoch. Pozwól wrócić Hope. Pozwól wrócić mojej Hope.

- Luke...

- Nie. Nie obchodzą mnie rokowania. Jeśli ona mówi, że da radę to da radę – powiedziałem pewnie, a moja klatka piersiowa unosiła się w zawrotnym tempie. Serce biło jak szalone. – Uwierz jej.

Zapadła cisza. Rodziciel odłożył gazetę na bok i zaczął jeść zupę. Nie tego się spodziewałem. Całą drogę przetwarzałem kłótnię, którą miałem wywołać. Mieliśmy krzyczeć, wymieniać się „mocnymi argumentami". Tylko jego byłyby mocne i oparte na nauce. Moimi miały kierować emocje. Stoję osłupiały. I jeśli to kolejna jakaś zagrywka...

- Zgoda – odparł jak gdyby nigdy nic. – Niech dwa dni przed wylotem przyjdzie na wizytę kontrolną – dodał nie spoglądając nawet na mnie.

Wygrałem. Tylko dlaczego nie czułem się jak wygrany?  


dotarliśmy już do połowy...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro