Rozdział 4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Historia mojego imienia w naszej rodzinie jest dosyć interesująca, a mi dobrze znana. Rodzice powtarzają, że jestem ich cudem, który nigdy miał nie powstać. Szanse na samo poczęcie mnie były jak jedna na milion. Mojej rodzinie zawsze było pod górkę, a zaczęło się to od diagnozy mojej mamy. Zaraz po urodzeniu Nate'a. Rak lewego jajnika.

Jakimś cudem przeżyła i wyleczyła się z niewyleczalnego potwora, ale skutkiem była całkowita bezpłodność. Leki miały zabić wszystko co mogłoby pomóc w ciąży.

Lekarze mówili o zagrożonej ciąży i wielu chorobach z którymi miałam borykać się od urodzenia. Żadne z tych nie miało miejsca, co dało nadzieję, że w medycynie zdarzają się cuda. Babcia Morgan zawsze z wielkim uśmiechem na twarzy opowiada, jaki to cud nastał, gdy moja mama przyszła do niej z wieściami.

Teraz jak myślę nad tym, to wcale nie powinno mnie tutaj być. Nie jestem cudem, a wybrykiem natury, gdzie musi panować równowaga. Została ona złamana, a ja dzisiaj mam dach nad głową i guza w prawej nodze z wieloma przerzutami. Dostali mały palec, a chcieli zabrać całą dłoń.

Bóg nie przystaje na takie układy.

I dzisiejszy dzień wstał razem ze słońcem, budząc mnie o szóstej. Nigdy nie zasłaniałam żaluzji w obawie, że obudziłabym się w ciemności. Wolę także mieć dłuższy dzień. Więcej czasu na narzekanie i dokuczanie mojej mamie. Teraz nastała nowa rutyna, ponieważ jak to się okazało Nathaniel wziął dziekankę. Co oznacza, że w dzień w dzień przez następne pół roku będę musiała patrzeć na jego wszystkie wypryski na twarzy. Zezowate spojrzenie i podstępny uśmieszek, gdy coś spierdoli i ja muszę to naprawić.

Tak, kochamy się jak prawdziwe rodzeństwo. Tylko wybiera sobie fatalnych przyjaciół. Ale on w porównaniu do mnie, dba o nich i nie wystawia bez powodu. Moje gorsze samopoczucie zbyt długo było wymówką na wszystko. Z samego rana przeprosiłam wszystkich i umówiłam na dzisiaj, ale tym razem w moim domu. Rodzice już o tym wiedzą, oni sami nie zachowują się jakby się coś stało kilka dni temu. Tak nagle wszyscy zapomnieli o tej kolacji. Często zapominają o moich błędach i udają, że nic się nie stało.

Wieczorem mają wszyscy już być, a ja jestem jedyną osobą, która nie musi szykować się w żaden sposób. Widzieli mnie już w każdym stanie. Bez włosów czy z nimi, a także wypluwającą z siebie ostatki jedzenia. Może dlatego nazywamy siebie przyjaciółmi. Bo mimo wszystko dalej trzymamy się razem, a gdybym musiała to bym skłamała przed samym sądem, aby ich chronić.

I dlatego nigdy nie stworzyłam ich w Simsach, a potem nie topiłam tak jak teraz robię to z pewną osobą. Już od dwóch godzin siedzę zamkniętą w swoim pokoju, po tym jak Nate bardzo chciał nadrobić ostatnie miesiące rozłąki. Jestem coraz bliższa stwierdzeniu, że jestem aspołeczna.

Nie wiem co mnie podkusiło zakładając tego Tindera, później spotykając się z idiotą, a na koniec stwierdzić, że podoba mi się w sposób w jaki nie powinien. Jeszcze po drodze okazało się, że to najlepszy przyjaciel mojego brata. On przeprowadził się do Bostonu, a Luke tutaj. Sam fakt, że zrezygnował z ... dla tutejszej uczelni mówi już samo za siebie. Czemu wtedy nie mogłam tak pomyśleć? Teraz nawet topienie go nie daje mi tyle satysfakcji co powinno.

Westchnęłam głośno, a drzwi do pokoju otworzyły się z hukiem. Przestraszona spojrzałam w tamtą stronę, a w progu stał Nate z jakimś pudełkiem.

- Nie umiesz pukać? – warknęłam, odwracając się z powrotem do laptopa.

Czy nikt w tym domu nie wie co to przestrzeń osobista? Czego oni go uczyli na tych studiach?

- Dalej topisz go? – poczułam oddech na swoim karku, na co schyliłam się. – Myślałem, że już dawno ci się to znudziło.

- Zaraz będzie twoja kolej – burknęłam, odpychając go od siebie. – Tylko w realnym życiu.

- Boże, ale z ciebie sztywniara – zaśmiał się, a ja skrzywiłam lekko.

- Odezwał się student prawa – prychnęłam. – Nic poza książkami nie widziałeś od trzech lat. Także nie praw mi tutaj kazań, że granie w Simsy jest sztywniackie.

Klikałam coraz szybciej, aż sim umarł, a na mojej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Gdyby to w życiu tak działało.

- Jest to z lekka przerażające, wiesz?

Wzruszyłam ramionami i z powrotem wróciłam do grania. Chłopak nic już nie powiedział i zostawił mnie samą. Jednak nie zamknął drzwi, za pewne chcąc mnie wkurzyć. Nie wie tylko, że przez wiele miesięcy zostawały one otwarte. Jakby ktoś chciał przez nie uciec.

Robił to za każdym razem, aż prawda nie wyszła na jaw.

***

Za oknem już dawno ściemniło się. Od godziny okupywałam telewizor w salonie, czekając na wszystkich. Trochę stresowałam się. Nie co dzień mówi się wszystkim, że chcesz umrzeć nie podejmując się leczenia. Próbowałam wyobrazić sobie ich reakcje, ale sama nie wiem czego mogę się spodziewać. Boję się, że będą na mnie źli. Przecież odpuścili sobie tak dobre szkoły, aby być tutaj. Nie mogę mieć im za złe o to jak zareagują, ale nadal obawiam się, że stracę ich przez to.

Moi rodzice niby pogodzili się, ale czuję jak bardzo zmieniła się atmosfera w domu. Z beztroski nie pozostał najmniejszy ślad, a każda rozmowa jest po prostu sztywna. Tak jakby mieli intruza w domu i byłabym nim ja. Może nie spodziewali się, że ich córka przestanie chcieć walczyć. Bo to do mnie nie podobne. Tak powiedziałaby moja babcia.

A co powiedziałaby „stara ja"? Przeżywam. Na pewno jest jakieś inne wyjście. Nie mogę skończyć teraz. Mam dopiero dwadzieścia jeden lat. To na pewno kłamstwo.

Wmawiałabym sobie, że jest coś jeszcze lepszego, wiedząc, że nic już nie pomoże. To Elize wniosła do mojego życia tyle optymizmu. Nie ważne jak było źle, ona zawsze miała rozwiązanie. Wierzyła w to, że zawsze jakieś istnieje. Przez pierwsze miesiące choroby, ona najbardziej podnosiła mnie na duchu i zasiała ziarenko nadziei, że faktycznie mogę wyjść z tego. To jej reakcji najbardziej jestem ciekawa. Co zrobi? A może co będzie próbowała wymyśleć?

Sarah za pewne na początku zaśmieje się myśląc, że to żart. Doda, że jest on nieśmieszny. Później widząc moją minę, zda sobie sprawę z powagi sytuacji i zamilknie. Dosłownie będzie można zobaczyć na jej twarzy konsternacje i to jak bardzo boli ją myślenie. Znamy się od dziecka, a nasi rodzice chodzili razem do liceum i już od wtedy przyjaźnili się. Wiemy o sobie wszystko oraz to, że jeśli podejmujemy decyzję to rzadko co jest w stanie nas skłonić do zmiany zdania. Jako jedyna będzie wiedziała, że nie są w stanie już nic zrobić, oprócz zaakceptowania i bycia przy mnie.

Za to Asher pod koniec obróci to w jakiś śmieszny żart, podczas gdy James przewróci oczami klnąc w duchu, że dalej zadaje się z nami. Są tak od siebie różni, ale zarazem tak bardzo podobni. Nie uwierzą w moje słowa, aż nie zobaczą mnie nieżywą w trumnie. Obiecuję, że nawet wtedy będą niepewni co do autentyczności mojego zgonu. Jeśli James nie porówna tej całej sytuacji do jakiejś sceny z komiksów Marvela to uznam, że podmienili mi przyjaciela.

Wszyscy jesteśmy popaprani, ale właśnie w tym chaosie zawsze się odnajdujemy. Nie ważne co się dzieje, zawsze mamy siebie i możemy na siebie liczyć. Gdy Asher rozgrywał swój pierwszy poważny mecz, który wtedy miał wpłynąć na jego przyszłość w karierze sportowej to my mieliśmy największy baner, a Sarah narobiła tyle hałasu, że prawdopodobnie wszyscy wokół nas ogłuchli. Za to, gdy Elizabeth nie zdała przedmiotu w pierwszym semestrze to wszyscy razem uczyliśmy się z nią po nocach, aby nie została sama. Do dzisiaj mam w głowie matematyczne działania i wzory na obliczenie przestrzeni mieszkania. Takich sytuacji było wiele i każda utwierdzała mnie w tym, że gdy miałam odpowiednich ludzi przy sobie to zdałam sobie sprawę, że to nigdy nie był ze mną problem.

Gdy ja płakałam po Luku i nie mogłam wstać nie ze względu na chemię to oni okazali mi miłość, której on nie potrafił mi dać.

Po domu rozniosły się śmiechy i szuranie butów. Już dawno przestali fatygować się z dzwonkiem czy pukaniem do drzwi. Po chwili znajome roześmiane twarze ukazały się zza ściany do przedpokoju. Sarah od razu wbiegła do mnie na kanapę i rzuciła się na mnie, wbijając swoje łokcie w moje ciało. Syknęłam z bólu, ale blondynka nie wiele sobie z tego zrobiła. Ścisnęła mnie mocno, a ze mnie o mało co nie uszło powietrze. Doktor Collins mylił się co do tego ile jeszcze mi zostało. Prędzej ciemnooka mnie poślę do zaświatów.

Gdy odsunęła się ode mnie, poczułam jak ściska mnie za skórę przy biodrze.

- Oj, oj, komuś chyba schudło się – jej rozpromieniony wzrok, spowodował uśmiech na mojej twarzy.

- Sama przyjmuj chemie i licz na cud, że przytyjesz – sarknęłam, po czym dziewczyna wstała ze mnie, usadawiając się obok na kanapie.

- Jeszcze trochę, a sama ją do grobu poślesz – tak dobrze mi znany głos rozniósł się po salonie, a moim oczom ukazał się Asher.

Blond czupryna była rozwalona na wszystkie strony, a niebieskie oczy pomimo iskierek wydawały się zaspane. Jestem bardziej niż pewna, że spał zanim tutaj przyjechali. Jednak dalej brakowało mi naszych gołąbków.

- Gdzie zgubiliście rudą i kudłatego? – zapytałam wychylając się delikatnie zza kanapy, aby spojrzeć do przedpokoju, aby upewnić się, że nikogo tam nie ma.

Blondyn tak zawsze na nich mówi, aż przyjęło się to i mi.

- Mówiliśmy, że zaraz będziemy, ale dalej cisza. Za pewne szybki numerek przed wyjściem – zarechotał niebieskooki, a blondynka klepnęła go w tył głowy na co syknął z bólu. – Mogłabyś być delikatniejsza. Zacznę się jąkać i co?

- I tak będą lepiły się jak mucha do lepy – prychnęła dziewczyna, a chłopak poruszył zabawnie brwiami.

- Ma się ten urok i wdzięk – westchnął, na co obie z dziewczyną przewróciłyśmy oczami.

Moi rodzice od zawsze uważali ich za parę, podczas gdy ja widziałam w nich rodzeństwo. Nienawidzą siebie z całego serce, ale jednocześnie kochają. Prawie jak ja z Nathanielem. Tylko oni siebie nie zostawiają w potrzebie.

- Podobno Nate wrócił – zagadnął przyjaciel, a ja westchnęłam ciężko.

- Wziął dziekankę na ten semestr, podobno ma jakieś chody u profesorów i pozwolili mu ze względu na mój przypadek.

Od zawsze wysługuje się mną.

- Niesamowite, że nawet w takiej sytuacji potrafi wybronić się tobą – zaśmiała się chłodno przyjaciółka, a ja pokiwałam nieznacznie głową. – Gorzej jeśli, Luka też w to wkręci. Tamta kolacja była przesądzona już od samego początku.

- Szkoda, że oni tego nie widzieli.

Zaraz później do domu wpadł zdyszany James i zaróżowiona rudowłosa. Znalazły się i nasze zguby. Przywitali się z każdym, po czym usiedli na fotelach obok kanapy. Cała trójka spojrzała na nich podejrzliwie, ale nikt nie odezwał się. Zazwyczaj siadają razem na jednym fotelu, ale teraz ewidentnie coś jest na rzeczy i to wcale nie był szybki numerek przed przyjściem.

I gdy wszyscy już byli, ja poczułam jak żołądek robi kolejny fikołek. Momentalnie zrobiło mi się słabo, czułam jak krew odpływa z mojej twarzy. Może i ta scena przez całą noc zawracała mi głowę, ale samo zderzenie się z rzeczywistością podcięło mi nogi. Patrzyli na mnie i wyczekiwali, aż wreszcie coś powiem. To ja przecież powiedziałam, że musze powiedzieć im coś ważnego. Co jeśli liczą, że powiem o dobrych wieściach? Co jeśli są wręcz przekonani, że wygrałam? Pierwszy raz w życiu zabrakło mi słów. Powiedzenie tego rodzicom, przyszło mi z większą łatwością, a raczej objaśnienie tego lekarzowi przy tacie, który resztę sam załatwił.

Jednak czy to nie dziwnie, że Sarah nadal nie wie. Nasze mamy to papużki nierozłączki, które mówią sobie o wszystkim. Moja rodzicielka nie umie zachować dla siebie najmniejszej sprzeczki z tatą, a co dopiero takie wieści. Spojrzałam na dziewczynę, ale ona z uśmiechem wyczekiwała, aż coś powiem. I wtedy mnie olśniło. Jej oczy już były wilgotne i błyszczały od łez.

- Ty już wiesz – wyszeptałam, a dziewczyna pokiwała głową. Pociągnęła nosem, śmiejąc się smutno.

Spojrzałam po wszystkim, a ich wzrok był odwrócony ode mnie. Oni wszyscy już wiedzieli. Momentalnie zrobiło się mi głupio, że to nie ode mnie dowiedzieli się tego.

- Nie uwierzę, dopóki tego nie powiesz na głos – powiedziała nagle rudowłosa.

Jej mina była zacięta, a oczy błagały mnie, aby to wszystko okazało się kłamstwem. Dziewczyna tak samo jak ja, rzadko kiedy płacze. James jest większym mięczakiem niż my. Zawsze śmiejemy się z niego, gdy płacze na komediach romantycznych. My również to robimy, ale tylko podczas wybranych filmów i to w swoim dwuosobowym gronie. Z każdym z nich mam swoje sekrety i lepsze oraz gorsze momenty. Ale tego nie mogę zabrać do grobu jako swój sekret.

- Nie podejmuje się dalszego leczenia – powiedziałam patrząc prosto w jej oczy. – Doktor Collins dał mi pół roku.

Bóg mi je dał, pomyślałam.

W pomieszczeniu zapadła cisza. Siedzieliśmy w swoim gronie, w moim domu na mojej kanapie. Każdy mógłby powiedzieć, że normalna sprawa. Jednak teraz atmosferę można by było ciąć nożem. Nikt nie spoglądał na siebie i żył w swoich myślach, nie mówiąc nic na głos. W tej chwili każde słowo było dla mnie jak na wagę złota. Nie przypuszczałam takiego scenariusza, w której nastanie cisza. Muszę im dać czas na przyswojenie tego, ale jednocześnie jest go tak mało.

- To tak jakbyśmy na własne życzenie wysłali ciebie do Vormiru, tylko nic nie dostaniemy w zamian – powiedział James, na co wszyscy na niego spojrzeliśmy.

Siedział rozłożony na fotelu w flanelowej czerwonej koszuli i za dużych spodniach, które za pewne bez paska spadłyby mu z dupy. Jego włosy kręciły się na wszystkie strony, ale nigdy nie próbował nawet ich jakkolwiek ułożyć.

- Tylko ty potrafisz palnąć taką rzecz, gdy nie trzeba – zmarkotniała Elizabeth, a chłopak przewrócił oczami na jej komentarz.

Ewidentnie pożarli się o coś zanim tutaj przyszli. Kątem oka spojrzałam na Sarah, która unosiła oczu ku górze, a na jej ustach tworzył się delikatny uśmiech. Zagryzała wnętrze policzka, aby nie wybuchnąć śmiechem, czym zaraziła i mnie. Parsknęłam nagle, a po chwili i Ash wybuchł śmiechem. Rudowłosa nie wydawała się przekonana, ale i ona zaraziła się od nas dawką śmiechu. James jedynie westchnął ciężko i pokręcił głową, ale na jego ustach też pojawił się mimowolnie uśmiech.

Właśnie tego potrzebowałam. Nie rozpaczy i łez, tylko ich.

- Nie powinniśmy się śmiać – zauważyła Sarah, wycierając twarz dłońmi. – To w żaden sposób nie jest zabawne, ponieważ postanowiłaś w jakiś sposób poddać się.

- Przestań – pokręciłam głową. – Nikt z was nie wie co czuję. Ani wy, ani rodzice czy jakikolwiek lekarz. Męczę się, a dwa dodatkowe miesiące nie są tego warte, bo już teraz byłabym przykuta do łóżka, aż do śmierci – zaśmiałam się chłodno. – Wiem, że dużo poświęciliście dla mnie, aby być tutaj ze mną. Tylko, że wy dalej możecie zmienić swoją przyszłość, a ja nie. Dla mnie to była ostatnia największa decyzja jaka czeka mnie w życiu i jestem jej w pełni świadoma. Może stać się wszystko w trakcie tych sześciu miesięcy. I może jest to samolubne, ale chce to zrobić dla siebie i swojej głowy. Bo nie dam rady dłużej tak cierpieć.

- To dalej wydaje się takie nierealne – westchnął ciężko Ash. – Przecież było dobrze.

- Przerzuty są wszędzie – wzruszyłam ramionami, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie.

- Czemu nawet teraz nie płaczesz? – wskazał na mnie ręką blondyn, a w jego głosie dało się wyczuć pretensje. – My wszyscy dosłownie poświęciliśmy wszystko, a ty nawet jednej cholernej łzy nie możesz pokazać. Hope co jest z tobą?

Zabolało.

- Ash, to raczej nie jest dobry moment na takie rzeczy – upomniała go Sarah.

- A kiedy będą? – wstał z kanapy, posyłając mi wściekłe spojrzenie. – Jak będzie leżała w łóżku szpitalnym, jedną nogą w grobie?

- Asher – skarciła go Elizabeth, ale on zaśmiał się gorzko.

- Ja nie mam zamiaru stać bezczynnie i patrzeć jak umierasz – powiedział w moją stronę, po czym wyszedł, a po chwili po domu rozniosło się trzaśniecie drzwi.

Nie tak miało to wszystko wyglądać. Miał być śmiech i żarty. Mieli mi wybaczyć to i dalej przy mnie być. Zawsze przecież byliśmy dla siebie. To on właśnie z Sarah powinni mnie najbardziej wspierać. Byliśmy jak rodzeństwo, po wyjeździe Nathaniela zastępowali mi go. Gdy James z Elizabeth chodzili na słodkie randki lub mieli czas dla siebie, to nasza trójka była nierozłączna.

- To ja zamówię pizzę – podniósł się z fotela James, łapiąc za telefon stacjonarny ze stolika kawowego.

- Ja idę zrobić popcorn – zgłosiła się od razu zielonooka.

- A ja wybiorę film – uśmiechnęła się diabelsko blondynka, ściskając mnie z całej siły.

Niech ściśnie mocniej, a szybciej skończą się te tortury.

- On wcale tak nie uważa – dodała szepcząc mi do ucha, gdy zostałyśmy same. – Po prostu nie może pogodzić się z tym jaką decyzję podjęłaś, bo to oznacza, że w którymś momencie zabraknie nam ciebie.

- Ma racje – powiedziałam patrząc się w punkt przede mną. – Jestem samolubem. Ma prawo, aby złościć się lub na tym etapie odpuścić sobie.

- Ej – zwróciła moją twarz w swoją stronę i obiema dłońmi złapała za moje policzki. – Jesteśmy rodziną i nikt nikogo nie zostawia.

- Za późno – powiedziałam niewyraźnie.

- Ty jesteś naszym wyjątkiem – pokręciła głową. – Nadzieją – dodała z szerokim uśmiechem. – Na to, że rodzinę można wybrać i być z nią do końca. Oczywiście, że wolelibyśmy abyś podjęła inną decyzję. Jednak nie możemy za ciebie niestety decydować. Możemy za to złościć się oraz rzucać na ciebie klątwy, ale pod żadnym pozorem nie zostawimy ciebie.

Przymknęłam oczy, kiwając głową, a po chwili znalazłam się w żelaznym uścisku.

Nadzieja?

***

Chodząc do liceum, nie wyobrażałam sobie, że nasza paczka kiedykolwiek mogłaby rozpaść się. Wtedy też nie byłam w stanie pojąć, że ktoś w moim wieku mógłby umierać. W ostatniej klasie snuliśmy tyle planów na przyszłość. Wspólne spędzone wakacje, święta czy przerwy. W tych planach nigdy nie było miejsca na raka. Wprosił się do naszego życia jak trucizna i zatruwa wszystko dookoła mnie. Wszyscy wiemy, że reakcja Ashera jest odpowiednia. Sama byłabym wściekła, jeśli któreś z nich poddało się w takim etapie. Przynajmniej na początku by tak było.

Od dwóch godzin siedziałam okryta kocem na tarasie. Huśtawka, którą mój tata zbudował dla nas z dzieciaka w takie dni spełnia się idealnie. Cisza i spokój, rodzice jedynie co jakiś czas zaglądają, aby sprawdzić czy wszystko jest okej. Nie raz przychodziły takie dni, kiedy potrzebowałam pobyć sama. Mój pokój czasami zdaje się być za mały i czuję jakbym dusiła się w nim.

Nagle moją głowę zalała fala wspomnień związana z tym domem. Nie zliczę ile razy robiliśmy tutaj grille dla naszej piątki czy wieczory filmowe, które po diagnozie stały się rutyną w każdy piątek. Dużo śmiechu, kłótni i płaczu. To właśnie na tej huśtawce wylałam swoje ostatnie morze łez. Na samo wspomnienie uśmiechnęłam się niemrawo. Nie chciałam wracać dzisiaj do tego dnia. Najlepiej jakbym zapomniała o nim całkowicie.

- Zawsze mówiłaś, że wylewasz na tej huśtawki morze łez – uniosłam wzrok, a moim oczom ukazał się Luke w ciemnych dresach z włosami zaczesanymi do tyłu. Jeszcze rok temu zaczesywał je do tyłu.

- Co chcesz? – wychrypiałam, od razu odchrząkując.

- Chciałem pogadać – wzruszył ramionami, dalej stojąc w progu drzwi tarasowych.

Prychnęłam na jego słowa, odchylając głowę do tyłu. Wszechświat sobie ze mnie kpi.

- Uroczo – wyszeptałam, czując jak w oczach zaczynają zbierać się łzy.

Sądziłam, że przepracowałam to już. Wszystko z ostatnich miesięcy po prostu zbierało się, próbując zburzyć mury, które postawiłam. Ale nie dzisiaj. Nie pęknę.

- Zawsze gadaliśmy o głupotach, gdy czuliśmy się źle.

- Uważasz, że to co ci mówiłam było głupotami?

Wiedział o rzeczach, o których moi przyjaciele nie mieli pojęcia. O obawach, które bałam się wymówić na głos. Powiedziałam mu o strachu przed rakiem. Dla niego to były głupoty?

- Nie – spojrzałam na niego i nie poznawałam go. Wiedziałam, że to on, ale moja głowa nie umiała tego przetrawić. – Mega ciebie lubiłem, przejąłem się tobą.

- Niepotrzebnie. Jak widzisz daje sobie radę – na moje usta zawitał przesłodzony uśmiech, który po chwili zniknął. – Nie masz prawa po tych wszystkich kłamstwach wracać tutaj i udawać, że nic nie stało się. I broń boże, nie pojawiaj się na moim pogrzebie – dodałam twardo.

Nie wiem czemu to powiedziałam. Nikt nie myśli jeszcze o takich rzeczach. Sam Luke wydaje się zaskoczony moim wyznaniem, jednak bardzo szybko ponownie przyjął obojętną postawę.

- Nie od ciebie to zależy.

- Będę ciebie nawiedzać, gdy już kopnę w kalendarz – postraszyłam, ale niebieskooki jedynie uśmiechnął się pod nosem.

- Nie mogę się doczekać.

Przestań. Wyjdź i już nigdy nie wracaj. Nie chce ciebie znać.

Ruszył w moją stronę, po czym usiadł obok mnie. Huśtawka rozbujała się, a ja poleciałam do przodu. Chłopak złapał mnie za ramię, abym nie spadła. Zgromiłam go wzrokiem i usadowiłam się na nowo, odsuwając się od niego. Naruszył moją przestrzeń, a zaraz posypią się przekleństwa i wyzwiska. Nie umiemy już ze sobą rozmawiać, oboje o tym wiemy. Dlaczego więc naciska?

- Po co to wszystko? – zapytałam, opierając się plecami o oparcie.

Nie odpowiedział od razu. Patrzył się na mnie, ale nie odezwał się nawet słowem. Jeśli szuka jakichkolwiek uczuć to już za późno. Jedynie co może zobaczyć to odrazę. Dopóki pisaliśmy to nie odczuwałam tego, aż tak bardzo. Jednak jego widok przywrócił wszystkie wspomnienia, po czym przypominałam sobie, że one wszystkie były kłamstwem i podstępem. Już sama nie wiem co było prawdą, czy w ogóle cokolwiek było nią.

- Chyba nie mógłbym żyć z przekonaniem, że mnie nienawidzisz – odparł po dłuższej ciszy. – Że naszym ostatnim spotkaniem była tamta kłótnia.

- Powinieneś.

- Pokochasz mnie jeszcze – powiedział pewnie z tym swoim typowym uśmieszkiem.

Zaśmiałam się krótko, otwierając buzię z zaskoczenia. Tylko on ma tyle tupety, aby po tym wszystkim upierać się z tym. Mimo wszystko to właśnie spowodowało, że zakochałam się w nim. Nie widziałam tych wszystkich znaków ostrzegawczych tylko ślepo za nim szłam. Czasami tęsknie za uczuciem, które towarzyszyło mi przy nim z początku. Potem zdaje sobie sprawę, do czego mnie ono doprowadziło.

- Kutas – westchnęłam głośno, na co zaśmiał się donośnie.

- Nigdy nie powiedziałem, że nim nie jestem.

Z tym miał rację. To ja sama w mojej głowie nadałam mu miano rycerza na białym koniu i to był ogromny błąd.

- Obiecałaś mi, że nie poddasz się – spoważniał, a moje serce zabiło boleśnie.

Gdy dowiedziałam się o tym i postanowiłam oznajmić mu o mojej diagnozie, musiał oczywiście wygłosić długą przemowę, abym za szybko nie odchodziła z tego świata. Zaraz potem powiedział mi to jak zdradził swoją poprzednią dziewczynę, a kręcąc ze mną przez rok obracał także inne dziewczyny. Może poczuł się winny i chciał być oczyszczony w razie czego. Jestem bardziej niż pewna, że tak właśnie było.

- Wiesz, spodziewałam się do samego początku, że mówiąc ludziom o tym nagle każdy zacznie być szczery i martwić się o mnie.

- Myślę, że to naturalnie wpływa na umysł odbiorcy.

- Czyli przepisem na zatrzymanie przy sobie chłopaka jest posiadanie niewyleczalnego nowotworu – pokręciłam głową rozbawiona, chociaż nie powinno mnie to bawić.

- Nie wiedzieliśmy wtedy, że to ten typ.

Uśmiechnęłam się ponuro, podsuwając kolana pod brodę.

- Ja wiedziałam od samego początku, po prostu jakaś część mnie uważała, że nie zasługujesz na pełen dobór informacji. Później okazało się, że twój ojciec jest lekarzem prowadzącym i snułam jedynie domysły, że wiesz.

- Dowiedziałem się dopiero od Nathaniela – przerwał mi.

- Ciężko mi w to uwierzyć – przyznałam szczerze. – Nadal uważam, że masz poczucie winy, że akurat mnie musiałeś wmieszać w swój harem podczas, gdy mogłam naprawdę pokochać kogoś wartościowego. Kogoś kto by mnie szanował i nie kłamał w żywe oczy.

Nie odpowiedział już nic, a moja noga dała o sobie znać. Ból do którego byłam już przyzwyczajona. Wstałam o własnych siłach, owinięta kocem i po raz ostatni spojrzałam na chłopaka.

- Mam nadzieję, że pokochasz kogoś kto nie będzie w stanie pokochać ciebie – powiedziałam na odchodne i skierowałam się do domu.

Wierzę w karmę oraz w to, że wraca ona z nawiązką. I tylko ta nadzieja trzyma mnie przy tym, że wszystko co złe kiedyś do każdego wróci. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro