just stop

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nigdy nie przypuszczałam, że wyląduję w schowku na miotły w naszej szkole z chłopakiem, który mi się podoba.

Sama nawet nie jestem pewna, jak do tego doszło. Po prostu uciekaliśmy przed kimś po kolejnym głupim kawale, który zrobiliśmy, i tak jakoś się stało, że Nikodem wpadł na genialny pomysł ukrycia się. Tylko czemu musieliśmy ukryć się w schowku?!

Staliśmy ściśnięci maksymalnie tak blisko siebie, że czułam jego przyspieszony oddech, którym chuchał mi gdzieś w okolicach ucha i doskonale słyszałam szybkie bicie serca. Sama zresztą też byłam zziajana po szaleńczym lawirowaniu pomiędzy uczniami.

Myślę jednak, że większą uwagę poświęciłam tejże bliskości. Bycie przyciśniętą plecami do torsu osoby, która ci się podoba zdecydowanie nie ułatwia uspokajania oddechu czy ukrywaniu swoich uczuć.

— Cholera — wyszeptał, na co prawie zadrżałam, gdy usłyszałam to tuż przy uchu. — Musimy to kiedyś powtórzyć.

Zmarszczyłam brwi. Jeżeli chodzi mu o takie bieganie, to ja dziękuję, ale chętnie postoję, naprawdę.

— Co powtórzyć? — odszepnęłam. Miałam nadzieję, że głos mi nie zadrżał. Umarłabym, gdyby tak się stało, przysięgam.

— Ukrywanie się tutaj. — Byłam pewna, że szczerzył się głupio. Znałam go wystarczająco, by to wiedzieć. Zawsze, gdy powie coś, co potencjalnie może mnie zawstydzić, szczerzy się, jakby co najmniej wygrał miliard złotych na loterii. — Chyba nie myślałaś, że mam na myśli ten bieg?

Nieznacznie spuściłam głowę, co uznał za potwierdzenie. Prychnął cicho, a ja mu się nie zdziwiłam. Nie wiem, które z nas bardziej nie lubi biegać.

Starałam zająć swoje myśli czymkolwiek niezwiązanym z Nikodemem Aniołem, ale było to cholernie trudne. Kojarzyło mi się z nim naprawdę wiele rzeczy. Od żab, na czekoladzie kończąc (nie pytajcie o szczegóły).

Znaliśmy się od pierwszej klasy podstawówki i Nikodem zawsze powtarza, że nie wie jakim cudem, zaprzyjaźniliśmy się dopiero w gimnazjum. Też tego nie wiem, a przynajmniej według oficjalnej wersji. Bo nieoficjalna jest taka, że zwyczajnie już wtedy mi się podobał i kompletnie bałam się do niego zagadać — w ogóle w podstawówce byłam na tyle dziwnym dzieckiem, że iście przerażała mnie sama myśl o rozmowie z jakimś chłopakiem. Zmieniło się to, gdy jako jedyni z naszej dawnej klasy trafiliśmy do tego samego gimnazjum, może i na innych profilach, ale jednak. Potem poszliśmy do tego samego liceum, znowu na inne profile, ale nie miało to dla nas żadnego znaczenia.

Ciężko mi jest stwierdzić, jak w ogóle doszło do tego, że się zaprzyjaźniliśmy, ale nie ma to dla mnie jakiegoś znaczenia. Liczy się tylko to, że na praktycznie każdej przerwie siedzieliśmy (siedzieliśmy to dużo powiedziane — zwykle to on podsadzał mnie, ja siadałam na jakimś parapecie, podczas gdy on stał obok) razem. Okazjonalnie uciekaliśmy przed jakąś naszą ofiarą.

Bo nie wiem, czy wspominałam, ale już kiedyś prawie wylecieliśmy za szkoły przez żarty. Nie przejęliśmy się tym i właśnie przez kolejnego psikusa znaleźliśmy się w tamtej — dla mnie trochę niezręcznej — sytuacji.

— Myślę — zaczął po chwili — że możemy już wyjść, bo chyba zaraz będzie dzwonek, a ty masz kartkówkę z chemii.

— Weź nawet mi o tym nie przypominaj, okej? — jęknęłam. Nienawidzę chemii i to ze wzajemnością. Kompletnie nie rozumiem, po co wiedzieć wszystko o pierwiastkach i innych takich. Ani to w życiu pomocne, ani przyjemne w nauce. A moja nauczycielka wcale mi nie ułatwia lubienia tego przedmiotu, wręcz swoim cudownym usposobieniem jeszcze bardziej mnie do niego zniechęca.

Mimo wszystko musiałam napisać tę przeklętą kartkówkę, żeby w jakiś magiczny sposób zdać. Dlatego pokiwałam głową i szeptem policzyłam do dziesięciu, zanim nacisnęłam klamkę i z dumną miną wyszłam.

Trochę mnie oślepiło, bo w schowku staliśmy w zupełnej ciemności, ale gdy tylko wzrok mi się wyostrzył, zobaczyłem, że byliśmy skończeni.

Przed nami stała pani Forsycja — kochana nauczycielka chemii — a tuż obok Alan Zima — nasza ofiara — który uśmiechał się wyraźnie z siebie zadowolony. Nie widziałam, o co mu chodziło, ale nawet nie byłam pewna, czy chciałam.

Natomiast byłam pewna jednego — już po nas.

Możemy pożegnać się z tą szkołą, pomyślałam z lekką goryczą. Bo jaka by nie była Forsycja, większość nauczycieli była spoko, a do samego budynku też się przyzwyczaiłam. I w końcu nauczyłam się, czym muszę jechać, żeby dostać się na najbliższy szkole przystanek autobusowy.

— Proszę za mną — oznajmiła Forsycja, jak na nią wyjątkowo ucieszonym tonem. No tak, złapała mnie na gorącym uczynku i w końcu zyskała sposobność, by pozbyć się mnie z tej budy. Musiała myśleć, że Boże Narodzenie przyszło parę miesięcy wcześniej.

Z lekkim przerażeniem wypisanym na twarzy spojrzałam do tyłu na Nikodema. Posłał mi pocieszający, ale nieco wymuszony, uśmiech i wrócił do wiercenia dziury w plecach radosnej Forsycji oraz napuszonemu Alanowi.

Pomyślałam o minie rodziców i wręcz ciarki mnie przeszły na myśl o pełnym rozczarowania grymasie mamy i gniewnym obliczu taty.

Wiedzcie, że mój tata z natury jest spokojny, ale ani moja młodsza siostra, ani mój starszy brat nie potrafią doprowadzić go do białej gorączki. To potrafię tylko ja. No ewentualnie chłopak Amelki — Maks — ale on tylko dlatego, że zadaje się z jego kochaną, małą córeczką.

Natomiast moja mama nigdy się nie denerwowała, ale zawsze, gdy coś broję, patrzy na mnie z tak dużym rozczarowaniem, że autentycznie potrafi wywołać u mnie wyrzuty sumienia. A to umie chyba tylko ona.

Poczułam, jak coś łapie mnie za rękę i przez głowę przeszła mi niedorzeczna — a przynajmniej dla mojego, w tamtym momencie, bardzo ślepego i ograniczonego mózgu — myśl, że to Nikodem mnie za nią złapał.

I jakie moje zdziwienie było, gdy spojrzałam w lewą dłoń, która okazała się być spleciona z dłonią Nikodema.

Przez chwilę miałam wrażenie, że serce mi się zatrzymało, aby potem z powrotem zacząć bić z potrojoną szybkością. Szybko odwróciłam wzrok, czując jak na moje policzki wpływa wściekle czerwony rumieniec.

— Nie martw się. Będzie dobrze. — Zatrzymaliśmy się przed drzwiami sekretariatu, z którego było przejście do gabinetu pani dyrektor. Synchronicznie przełknęliśmy ślinę. To był trzeci raz w tym miesiącu, gdy wylądowaliśmy u dyrektor na dywaniku. Tym razem naprawdę groziło nam co najmniej zawieszenie w prawach ucznia. — Chyba.

Zaśmiał się nerwowo. Zebrałam w sobie całą odwagę, na jaką było mnie stać w tamtym momencie, i też postanowiłam mu dodać odwagi, ściskając mocnej jego rękę i posyłając mu delikatnie nerwowy uśmieszek.

W tamtej chwili nie byłam aż taka dumna ze zrobienia Alanowi Zimie tego psikusa, jak byłam w momencie ucieczki przed nim.

Posłusznie powlekliśmy się za Forsycją, która już pukała do gabinetu Szafy (poważnie, nasza dyrektorka na nazwisko ma Szafa). A po jakiejś pół godzinie do naszej dwójki dołączyli nasi rodzice.

Nie widziałam ojca tak wściekłego od dawna. Ostatnio chyba w pierwszej klasie, gdy prawie wysadziliśmy jedną kabinę w damskiej toalecie (nie wnikajcie). Już wiedziałam, że w domu czeka mnie co najmniej reprymenda, awantura, wielkie tłumaczenie i przepraszanie, a na koniec prawdopodobnie szlaban albo błaganie o jego brak. Nie ma co, normalny czwartek.

Siedziałam na krzesełku ze spuszczoną głową. Tuż obok mnie swoje miejsce zajmował Nikodem, który był równie przybity. Nie było szans na spotkanie się poza szkołą co najmniej w tym miesiącu.

Jedyną udaną rzeczą tamtego dnia było to, że ominęła mnie kartkówka z chemii. Ale i tak będę musiała ją kiedyś napisać. Może przynajmniej zdążę się do niej czegokolwiek nauczyć.

— Ja już naprawdę nie wiem, co mam zrobić z Nikodemem i Kasią — zaczęła Szafa, gdy tylko rodzice dostali po szklance wody. — Oboje są bardzo zdolni, mają dobre oceny i na lekcjach zachowują się całkiem dobrze, ale gdy przyjdzie do przerwy... to cóż, ciężko im wybić jakiś głupi pomysł z głowy. Są naprawdę kreatywni, tylko tą kreatywność wykorzystują w zły sposób. Ale teraz już naprawdę przesadzili. Wkładać zgniłe jajo do plecaka kolegi, gdy ten nie patrzy? Nawet nie chcą powiedzieć, czemu to zrobili, a przecież każdy taki ich żart, jak to nazywają, ma przyczynę. Sami mi to kiedyś powiedzieli. Dlatego nie rozumiem, dlaczego nie chcą tego zdradzić teraz.

To prawda. Żarty robimy tylko osobą, które na to zasłużyły. No może nie w Prima Aprilis, ale to tylko mało znaczący szczegół. Chociaż wtedy za przyczynę można uznać to, iż jest Prima Aprilis.

Wszyscy dorośli wbili w nas wyczekujące spojrzenie, jakby myśleli, że to pomoże. To nigdy nie pomaga. Tak naprawdę to tylko zniechęca do powiedzenia prawdy. A przynajmniej nas, bo pewnie każdy normalny nastolatek, gdyby patrzyła na niego piątka dorosłych, puściłby parę.

Nikodem szturchnął mnie w bok, co zmusiło mnie do wbicia w niego oczu.

— Powiedzmy im — szepnął, zapewne chcąc, żebym tylko ja go usłyszała. Czułam, jak po raz kolejny się rumienię, tylko że tym razem on nie miał z tym nic wspólnego. Jednak nieznacznie kiwnęłam głową. Wyjaśnienie tego choć trochę mogło nam uratować skórę, więc musieliśmy spróbować. — Zrobiliśmy to, bo Zima zdecydowanie nie zna znaczenia słowa nie. Przystawiał się do Kasi, a ostatnio nawet miał czelność ją pocałować! Nie mogliśmy tego tak zostawić!

Gdy to mówił, w jego głosie autentycznie pobrzmiewała nuta prawdziwego oburzenia. Wydawał się naprawdę zawzięty i miałam wrażenie, iż nie skończył z Alanem (aż przez chwilę mu współczułam, jednak szybko się z tego głupiego stanu otrząsnęłam). Zrobiło mi się ciepłej na sercu, gdy tak mówił. Przez sekundę serio myślałam, że się rzuci na Alana, któremu dość mocno mina zrzedła.

Szach i mat, ciołku, pomyślałam, teraz ci pewnie głupio. Było mnie nie całować!

Bo to nie tak, że to było dla mnie ważne, z kim i w jakich okolicznościach przeżyję swój pierwszy pocałunek... no dobra, to było dla mnie ważne.

Nie oczekiwałam, że to stanie się z Nikodem — chociaż w cholerę bym tego chciała — ale z kimś, kto przynajmniej w połowie nie był tak irytujący jak Zima. A on tak bezczelnie skradł mi coś, co w zamierzeniu miałam przyjemnie wspominać do końca życia. A tak to z przyjemnych momentów z wydarzeń zaraz po tym, pamiętam jedynie, jak obrażony uciekł, po tym jak go spoliczkowałam na oczach co najmniej połowy szkoły.

— CO ZROBIŁ?! — krzyknął mój tata, na co się uśmiechnęłam. Może jednak przeżyję w domu, ale nadaj gorzej ze szkołą. — CO ZROBIŁEŚ?!

No tak, nie mógł pozwolić, aby jakiś bezczelny i beznadziejnie beznadziejny, i niezwykle irytujący chłoptaś całował jego starszą córkę. Całkiem urocze, biorąc pod uwagę, że to Amelka była jego oczkiem w głowie. Miło wiedzieć, że dla mnie też może roznieść jakiegoś chłopaka.

— Wróćmy lepiej to kary tej dwójki, bo mimo bardzo szlachetnych pobudek, postąpili niewłaściwie — wtrąciła szybko Szafa, zanim to rozwinęło się bardziej.

Szkoda, bo chętnie popatrzyłabym, jak tata roznosi Alana. Jak sądzę nie tylko ja, bo Nikodem zaśmiewał się pod nosem.

Stanęło na tym, że mamy po prostu przeprosić Alana i nic nie broić. Odetchnęłam na to z ulgą, bo naprawdę bałam się, że dostaniemy zawiasy.

Nikodem
laska, o której jutro kończysz?

Ja
tak jak praktycznie zawsze, czyli przed 15, bałwanie, a co?
i nie nazywaj mnie tak, nikodemie

Nikodem
bo jeszcze uwierzę, że masz z tym problem, katarzyno
ja się nie czepiam, że nazywasz mnie bałwanem, tak na marginesie, więc ty nie czepiaj się, że ja nazywam ciebie laską
a odpowiadając na to bardzo rozbudowane pytanie "a co", zabrałbym cię gdzieś

Ja
co rozumiesz przez gdzieś?

Nikodem
niespodziankę
jeśli chcesz to możesz to nazywać randką

Ja
randką?

Nikodem
tak

Ja
aha
chciałam się upewnić

Nikodem
to jutro o 16 przy naszej ławce na zdrowiu
i nawet nie próbuj się wymigać

Myślałam, że upuszczę telefon, gdy Nikodem napisał, że jutrzejsze spotkanie mogę traktować jako randkę. Nie byłam nawet pewna, czy poprawnie pisałam. Ręce trzęsły mi się bardziej niż podczas sprawdzianu z chemii, na który się nie uczyłam. Ledwo widziałam, wszystko było zamroczone.

Zapewne uśmiechałam się jak niezrównoważona idiotka w autobusie pełnym ludzi. Ale nie przejmowałam się tym. Miałam ochotę dosłownie piszczeć, skakać i Bóg jeden wie co jeszcze. Chyba nigdy nie czułam się szczęśliwsza.

Bo już chyba wspominałam, że byłam beznadziejnie zakochana w Nikodemie, prawda? Jeżeli nie, to teraz wspominam.

To trwało już któryś rok, bodajże od piątej klasy podstawówki. A jesteśmy w drugiej liceum. Strasznie długo, wiem, ale za nic w świecie nie potrafię się odkochać. Chociaż parę razy myślałam, że już mi przeszło, jak tylko się spotykaliśmy przekonywałam się o tym, jak bardzo się myliłam.

Nikodem Anioł zdecydowanie należał do tego typu chłopaków, w których okropnie łatwo się zakochać.

Był bardzo miły, przynajmniej dopóki ktoś mu nie zalezie za skórę. Przy tym potrafił być wredny, ale tylko dla osób, które wiedzą, że on tylko sobie żartuje, wyzywając je od idiotów — ja, na całe szczęście, zaliczałam się do tej grupy. Chętnie wszystkim pomagał i często robiliśmy komuś żarcik, bo ktoś go o to prosił. Przy tym wszystkim uczył się dość dobrze, był lubiany i wśród uczniów, i wśród większości nauczycieli. Bardzo często zachowywał się uroczo, ale przy tym zdawał sobie sprawę, że jak chce, to potrafi wywoływać dreszcze przyjemności — uwierzcie, wiem co mówię. Muszę jednak stwierdzić, że większego bałwana niż on, to ja jeszcze nie widziałam, a zaznaczę, że mieszkam pod jednym dachem z Olkiem Kołderką, największym debilem w całej galaktyce.

Przy tym Nikodem prezentował się bardzo dobrze. Miał cudowne brązowe oczy, miękkie — nie pytajcie, skąd to wiem — ciemne włosy i mnóstwo piegów. Szczery, uroczy (ale często też i ironiczny) uśmieszek towarzyszył mu prawie cały czas. Był wysoki i dość chudy, mimo że pochłaniał naprawdę kolosalne ilości jedzenia.

Dodatkowo podzielał moją szczerą nienawiść do chemii i wszelakiego sportu oraz najprawdziwszą miłość do żarcia w każdej postaci. Jedyne czego w nim nie rozumiałam, to jakim cudem on nie lubi pizzy hawajskiej, bo w końcu to najlepsza pizza, jaka powstała. Nie lubił też czekolady miętowej i twierdził, że smakuje ona jak pasta do zębów, ale no cóż — nie ma ludzi idealnych.

Głos tego pana, co mówi przystanki w autobusach, oznajmił, że jestem na moim przystanku. Swoją drogą, strasznie irytujący ten pan ma głos. Jednak to było potrzebne, bo pewnie nie raz i nie nawet dwa, przejechałabym swój przystanek.

Jak poparzona zerwałam się z miejsca, łapiąc plecak z siedzenia obok i pognałam do wyjścia z autobusu. Zdążyłam. Ledwo wysiadłam, a autobus numer siedemdziesiąt sześć ruszył. Teraz tylko czekał mnie mały spacerek do domu.

Ulica Rojna po przebudowie zdecydowanie była ładna. Wszystko było zadbane, trawniki równo przystrzyżone i tak dalej. Tylko te przeklęte barierki na przystanku, oddzielające go od normalnego chodnika, strasznie mnie irytowały. Wydłużały mi drogę, gdyż musiałam je omijać, a czasami — czyli bardzo, bardzo często — naprawdę nie miałam na to najmniejszej ochoty i zwyczajnie zastanawiałam się, czemu by ich tak nie przeskoczyć.

Tamtego czwartku miałam jednak zbyt dobry humor, by te idiotyczne barierki mi go zepsuły. Halo, chłopak moich marzeń zabiera mnie na randkę, nic nie zepsuje mojego humoru.

No, prawie nic.

Powinniście wiedzieć coś o moim starszym bracie — to najbardziej irytujący i zidiociały osobnik płci męskiej na tej planecie, o ile nie w całym Wszechświecie.

Olek chodzi do ostatniej klasy liceum i uważa, że to daje mu jakiekolwiek lepsze prawa. Umie mnie zirytować samą swoją obecnością. Zawsze czepia się Nikodema — podejrzewam, iż domyślił się, że on mi się podoba, ale ma tyle serca, żeby mu nie powiedzieć tego. Mój pierwszy chłopak (pominę fakt, że byłam z nim tylko dlatego, że nie wiedziałam, jak mu odmówić) zerwał ze mną po tygodniu, bo mój brat go nastraszył. Publicznie nawet nie przyznaję się do pokrewieństwa z nim, to by mi reputację zniszczyło.

— Siemka, siostrunio — krzyknął ktoś za moimi plecami, a ja doskonale rozpoznałam ten głos. Słyszałam go codziennie. — Poczekaj no na swojego starszego braciszka!

— Już nie mam życia na osiedlu. Super. Dzięki, starszy braciszku — warknęłam, gdy tylko do mnie podbiegł. — I co ty tu robisz? Nie powinieneś być, nie wiem, gdzieś indziej? Serio, musisz mi psuć humor?

— A czemu byłaś taka wesolutka? — zapytał, kompletnie ignorując moje dwa pierwsze pytania. Zupełnie, jakby był głuchy. Albo głupi, zależy jak na to spojrzeć. Osobiście stawiam na to drugie.

— Nie twój interes.

I tak podczas drogi do domu starał się mnie przekonać  że skoro jest moim starszym (głupim) bratem, to jego interes, czemu jestem szczęśliwa i wyciągnąć, dlaczego "cała byłam w skowronkach i innych ptaszkach czy kwiatkach". Nie mogłam mu powiedzieć. Najpierw by mnie wyśmiał, a następnie zabił Nikodema, a na to nie mogę pozwolić.

W domu od razu zamknęłam się w pokoju, żeby w spokoju ekscytować się jutrzejszą randką z Nikodemem.

Raczej nie należałam do osób specjalnie bardzo przejmujących się swoim wyglądem. Niezbyt interesowało mnie, co pomyślą sobie ludzie, gdy mnie zobaczą. To nie znaczyło jednak, że nie lubiłam się wystroić. Lubiłam. Wybieranie nowych ubrań było fajne. Czesanie i malowanie też. No, może nie, kiedy ręce ci się trzęsą i już trzy razy poprawiasz usta, bo ciągle wyjeżdżasz.

Stresowałam się. To oczywiste, że się stresowałam. To oczywiste, że chciałam ładnie wyglądać. Każda dziewczyna chce ładnie wyglądać na randce. Nie jestem wyjątkiem od tej reguły.

Tak naprawdę to nie jestem wyjątkiem od żadnej reguły. Można wręcz rzec, że jestem okropnie zwyczajna, taka jak co najmniej kilkadziesiąt dziewczyn na całym świecie.

Nieokrzesane brązowe włosy, które ścięłam, bo mi przeszkadzały. Oczy, których niestety wcale nie okalają długie i ciemne rzęsy, jak to ma miejsce we wszystkich książkach. Wcale nie potrafię się świetnie malować i zrobienie makijażu na imprezę nie zajmuje mi dziesięciu minut, a minimum pół godziny. W wieku siedemnastu lat nie mam jakiś wielkich "kobiecych kształtów". Nie zawsze uśmiecham się pięknie, a czasami mój napad śmiechu przypomina chrumkanie świnki. Zdarzają mi się zwyczajne, bardzo głupie sytuacje. Posiadam chłopaka, który mi się podoba. Mam znienawidzonego nauczyciela. Mam przyjaciółkę. Potrafię wrzeszczeć i wydzierać się godzinami, moje poczucie humoru jest mega głupie i płytkie. Nie zawsze jestem miła, miewam gorsze dni. Jestem zwykłą, trochę głupią nastolatką, jakich wiele.

I powiem wam jedno — lubię to.

Nie chciałabym być kimś innym. Moje życie mi się podoba. Wcale nie zamieniłabym go na życie kogoś innego.

Należy się akceptować. Chyba mi to wychodzi. Oczywiście, miewam dni, w których czuję się, jakbym nic nie znaczyła, a moje życie było bez sensu, ale jest to kolejny dowód na to, że jestem całkowicie zwyczajna. Bo przecież każdy może wstać lewą nogą i mieć gorszy dzień. Takie rzeczy się zdarzają.

A malowanie się w szkolnej toalecie nie jest wygodne. Ani bezpieczne.

Skończyłam lekcje przed piętnastą, a byliśmy umówieni na szesnastą, a przecież musiałam dojechać na miejsce. Mój rycerz na białym koniu nie posiadał samochodu, by nas podwieźć. Konia też nie miał. Ani nie był rycerzem.

Wracając, nie miałabym wystarczająco czasu, by dojechać do domu, wyszykować się tam i być na miejscu na czas. Nie autobusami (lub tramwajami) i nie w takich godzinach.

Miałam wrażenie, że mniej zestresowana i zdenerwowana byłam podczas egzaminów na koniec podstawówki i gimnazjum. Naprawdę. Wtedy ręce mi się tak nie trzęsły i byłam w stanie normalnie funkcjonować. A teraz... no prawie zapomniałam o oddychaniu.

Dochodziła szesnasta, a Nikodama nie było. Moja głupia podświadomość mówiła mi, że ta cała randka to jakiś jego nieśmieszny żart. Ale to było niemożliwe! Owszem, Nikodem lubi żartować, ale nie w tak okrutny sposób. To nie w jego stylu.

— Hej.

O mój Boże.

Serce prawie mi się zatrzymało, gdy usłyszałam jego głos — tak, poznaję go po samym głosie — za plecami. Szybko, ale cicho odetchnęłam, żeby się uspokoić, po czym odwróciłam się.

Też miał plecak, to od razu rzuciło mi się w oczy. To znaczyło, że też był od razu po lekcjach. A to z kolei wyjaśnia, czemu przyszedł tak późno.

Uśmiechał się szeroko, jakby planował coś wielkiego. Taki uśmiech, jaki miał wtedy przyklejony do twarzy, zawsze zwiastował kłopoty. Zawsze.

— Chodź.

Wyciągnął do mnie rękę, którą chcąc nie chcąc, musiałam przyjąć. Znaczy, chciałam. Mogłam go w sumie nigdy nie puszczać. Nie przeszkadzałoby mi, gdyby ktoś skleił nam ręce SuperGlue, naprawdę. Nawet bym się cieszyła i chyba na kolanach dziękowała tej osobie. Oczywiście, gdy Nikodem akurat by nie patrzył.

Nie miałam pomysłu, gdzie szliśmy. Pomiędzy nami panowała cisza, ale to nie była jedna z tych niezręcznych, kiedy żadna osoba nie wie co powiedzieć. Tak właściwie to ta cisza była całkiem przyjemna. Jak pomiędzy osobami, które nie potrzebowały rozmowy, by cieszyć się swoją obecnością. Podobało mi się to, gdyż miałam przez to wrażenie, że właśnie tworzyliśmy takie osoby. Ta myśl była przyjemna.

Zabrał mnie w bardzo romantyczne miejsce. Pizzeria. Znaczy, teraz to mi się wydaje śmieszne, ale wtedy byłam wniebowzięta, bo kocham pizzę. Zresztą, kto jej nie kocha?

Trochę kłóciliśmy się o to, jaką pizzę weźmiemy. Nikodem chciał jakąś z ostrą papryczką, a ja murem stałam za hawajską. Hawajska to moja ulubiona i byłabym w stanie jeść ją codziennie do końca świata i co najmniej jeden dzień dłużej, naprawdę. Jestem od niej poważnie uzależniona.

Stanęło na tym, że weźmiemy po połowie, tak żebyśmy oboje byli zadowoleni. To dość sprawiedliwe, bo i Nikodem dostał taką pizzę, jaką chciał, i ja taką pizzę dostałam. To mnie mocno uszczęśliwiło. Bo, hej, jestem na randce z chłopakiem, który mi się podobał od paru lat i do tego dostałam moją ulubioną pizzę na wyłączność. Chyba miałam prawo być taka wniebowzięta.

Gdy już zjedliśmy (i, oczywiście, z pół godziny tam posiedzieliśmy, tylko i wyłącznie gadając, i dla niepoznaki siorbiąc picie), poszliśmy się przejść, a ja doszłam do wniosku, że chyba z każdą chwilą kocham go mocniej.

Zabrał mnie do Manufaktury! To takie dość duże centrum handlowe w Łodzi, które zdecydowanie jest moim ulubionym. No jeszcze Galeria i Port są w miarę dobre, ale Sukcesja nie zasługuje na nazwę, bo na pewno nie nazwałabym jej takim sukcesem, jakim miała być.

Było pełno ludzi, ale nie ma co się dziwić. W piątek popołudniem zazwyczaj wszystkie centra handlowe są pełne. Miałam nawet wrażenie, że minęliśmy kilka osób, które kojarzyłam z widzenia w szkole, jednak głowy sobie za to nie dam uciąć.

Usiedliśmy na chyba jedynej wolnej ławce, która znajdowała się niezwykle blisko fontann i to pewnie z tego powodu nikt na niej nie chciał siedzieć. Bali się ochlapania wodą. Nie wiem czemu, przecież nie było mocno zimno ani nic takiego, ale w sumie woda pewnie była chłodna. Tak, to pewnie dlatego.

Nie jestem pewna, ile dokładnie wtedy tak po prostu siedzieliśmy i gadaliśmy o głupotach, zanim stało się to. Bo my naprawdę długo potrafimy rozmawiać o nic nie znaczących pierdołach.

— Kasia — zaczął w pewnym momencie. Spojrzałam na niego pytająco, a on uciekł wzrokiem na otaczające nas rzeczy. Po tym poznałam, że chciał mi powiedzieć coś poważnego i wyraźnie był tym zestresowany. A Nikodem rzadko jest tak zestresowany, jak wtedy był, przez co ja też zaczęłam się bać. — Jesteś bardzo, strasznie, super hiper fajną dziewczyną. Bardzo cię lubię, chyba nawet za bardzo. I no, wiesz, tak sobie myślałem... że no, my moglibyśmy... o matko, jak to ćwiczyłem przed lustrem, to mi wychodziło! Chodzi o to, że już od dłuższego czasu ty mi się, no, podobasz. W końcu to z siebie wydusiłem. Do sedna. Tak sobie myślałem, że my, wiesz, moglibyśmy spróbować razem. Być razem. Jako para.

Chwilę zajęło mi zarejestrowanie tego, co usłyszałam. Chłopak, który mi się podobał, wyznał mi, że ja też mu się podobam i, jakby tego było mało, zaproponował związek. Gdyby ktoś coś takiego mi powiedział dzień wcześniej, stwierdziłabym, że w kinach tego jeszcze nie grali i prędko nie zaczną, a potem wyśmiała (ewentualnie popłakała się, to też byłoby bardzo możliwe).

A to działo się jak najbardziej naprawdę.

Naprawdę ciężko mi było w to uwierzyć. W jednej chwili o mało się nie popłakałam ze szczęścia i nie zaczęłam skakać jak opętana przed centrum handlowym, które było pełne innych ludzi. Ale nic nie mogłam poradzić na czystą euforię, którą odczuwałam w tamtym momencie.

Milczałam przez chwilę, w głowie analizując właściwą odpowiedź, bo zwykłe „możemy" albo „tak, chętnie" wydawało mi się zbyt banalne i oklepane, by go użyć. Chciałam na szybko wymyślić coś fajnego, jakiś dobry monolog, którym bym go uraczyła, wyznając moje uczucia i przy okazji się zgadzając, ale chyba zbyt długo milczałam.

Nikodem spojrzał na mnie z mieszanką przerażenia oraz smutku i od razu zaczął się tłumaczyć, chociaż nie miał z czego:

— Znaczy, wiesz, ja na tobie nic nie wymuszam ani nic takiego. To po prostu taka luźna propozycja. I naprawdę zrozumiem, jeżeli się nie zgodzisz. Serio, to nic takiego...

— Cicho bądź, choć na chwilę — syknęłam. — Próbuję wymyślić jakąś fajną mowę. Daj mi sekundkę.

Zamilkł od razu, a ja skupiłam się mocniej.

— Nikodem, ty też jesteś superowy i, jeżeli już mam być szczera, to zauważyłam to już w podstawówce. Serio, nie wiem, co ja miałam w głowie, że już wtedy nie zagadałam do ciebie. Szybciej utwierdziłabym się w przekonaniu, że jesteś lepszy, niż mi się wydawało, a wydawało mi się, że jesteś naprawdę, naprawdę hiper super mega i w ogóle, książę prosto z bajki i tak dalej. I moglibyśmy spróbować, ale nie wiem, co tu do próbowania...

— Rozumiem...

— Nie skończyłam jeszcze, nie przeszkadzaj mi. Nie wiem, co tu do próbowania, skoro chyba oboje czujemy to samo. Bo powinieneś wiedzieć, że podobasz mi się od piątej klasy podstawówki, czyli już jakieś sześć lat. Więc tak, uprzedzając kolejne twoje pytania, zostanę twoją dziewczyną i tak dalej.

Nigdy nie widziałam, żeby Nikodem był w tak dużym szoku.

Dosłownie przez przynajmniej pięć minut siedział i gapił się przed siebie, a ja zaczęłam mieć wątpliwości, czy czasem nie powiedziałam czegoś źle.

I nagle uśmiechnął się bardzo szeroko, jakby wpadł na kolejny, genialny pomysł. Tym razem jednak w tym uśmiechu nie było ani grama złośliwości, a sama radość.

Czyli wszystko dobrze, pomyślałam z ulgą, naprawdę bałam się, że mówiąc to wszytko, coś między nami zepsułam.

Powoli, jak na niego zbyt wolno, odwrócił się do mnie, na tyle, na ile pozwalała mu ławka.

— Spójrz na mnie — wydał polecenie, którego kompletnie nie rozumiałam. Znaczy, lubię na niego patrzeć i nadal to często robię, ale nie miałam choćby najgłupszego pomysłu, po co miałam to robić w tamtej chwili. Wydało mi się to trochę absurdalne, ale nie było to najgłupszą rzeczą, jaką usłyszałam z jego ust. W sumie to była całkiem normalna prośba, jak na niego, więc zrobiłam to. Spojrzałam na niego.

Jego oczy błyszczały się wesoło, jakby wygrał na loterii jakieś duże pieniądze. Zresztą cała jego twarz się śmiała i wyrażała przeogromne szczęście. To jeden z najlepszych widoków, jakie zapadły mi w pamięć.

— Naprawdę się cieszę i jednocześnie żałuję, że tamten debil mnie w tym wyprzedził — powiedział, z uwagą przyglądając się mojej reakcji, jakby oczekiwał, aż sens jego słów do mnie dotrze.

Zmrużyłam oczy i już chciałam zapytać o co mu chodzi, gdyby jego twarz nie zbliżyła się do mojej.

To była dosłownie jedna sekunda i tylko cmoknięcie, ale wiedziałam, że tak powinien wyglądać mój pierwszy pocałunek. Z osobą, którą kocham i w przyjemniejszej atmosferze. I na osobności — o ile osobnością mogę nazwać pobyt w Manufakturze — a nie przed przynajmniej połową szkoły.

Wtedy dosłownie zgłupiałam. Świat się zatrzymał, a potem zawirował z pięciokrotnie powiększoną szybkością. Na raz było mi zimno i gorąco. Zamykałam i otwierałam usta, próbując coś powiedzieć, ale nie umiałam niczego z siebie wykrztusić. Mrugałam jak wariatka i pewnie dla osób, które nas mijały, tak wyglądałam.

Dobra, na pewno tak wyglądałam, bo Nikodem ledwo powstrzymywał śmiech.

— Wiedziałem.

Nie sądziłam, że można jeszcze bardziej zdębieć.

— Co?

— Wiedziałem, że tak zareagujesz — sprostował, ostatecznie wybuchając śmiechem.

— Genialny z ciebie przyjaciel — burknęłam, po czym zmarszczyłam brwi. — A w sumie to, czy to wszystko oznacza, że mogę już nazywać ciebie moim chłopakiem?

Zaśmiał się, kiwając głową.

— Tak, sądzę, że tak. — Udał, że myśli. Wiedziałam, że udawał, gdyż zauważyłam, że zawsze, gdy myśli na poważnie, ma trochę zmarszczone brwi i na pewno mniej roześmiane oczy. — I to też oznacza, że ja też już mogę ciebie nazywać moją dziewczyną?

— Tak, definitywnie możesz.

I to był najszczęśliwszy dzień w moim życiu (nie zepsuła go nawet matematyka i chemia pod rząd!).

Nigdy nie czułam się jednocześnie tak wyspana, jak i niewyspana.

Do późna rozmawiałam z Nikodemem na facetimie. Tak naprawdę to mam wrażenie, że między nami zmieniło się tylko to, że jesteśmy razem. Rozmawiało się mi z nim tak samo, jak przedtem. Zachowywaliśmy się też tak samo, no może z wyjątkiem tego, że dzień wcześniej parę razy się pocałowaliśmy, ale poza tym wszystko było tak samo.

Gadaliśmy naprawdę długo, z osiem godzin co najmniej. Dwa razy musiałam zmienić telefon na laptop i z powrotem. Skończyliśmy o jakieś czwartej rano i z godzinę próbowałam zasnąć.

A mój kochany brat postanowił mi sprawić pobudkę o ósmej rano. Miałam ochotę na niego wrzasnąć, że spałam tylko trzy godziny, ale nie mogłam tego zrobić, jeżeli nie chciałam się zdradzić, że poszłam tak późno spać w ciągu roku szkolnego. Dostałabym szlaban, a w końcu dwa dni wcześniej ledwo jednego uniknęłam.

Jednak, jak się okazało, tym razem miał powód, by mnie obudzić.

Powinniście bowiem coś wiedzieć o Ani Mopro — ona ma tendencję do robienia mi niezapowiedzianych wizyt.

Anię znam od... chyba zawsze. Całe życie mieszkamy na przeciwko siebie i siłą rzeczy się znamy. Trafiłyśmy do jednego przedszkola, jednej podstawówki, dopiero od gimnazjum wybierałyśmy inne szkoły.

Nazwałabym ją moją najlepszą przyjaciółką, gdyby nie to, że zbyt często się kłócimy o drobnostki (a miejsca mojego najlepszego przyjaciela nie zajmował Nikodem Anioł, który równocześnie jest moim chłopakiem — będę to ciągle powtarzać, bo to tak cudownie i pięknie brzmi), ale po tylu latach zdecydowanie się przyjaźnimy.

Ania jest perfekcjonistką i wszystko zawsze musi iść po jej myśli. Pomogła mi w czwartek wybrać ubrania na randkę i nie przyjmowała innej opcji, niż ta, co ona zaproponowała.

Łączy nas jedna rzecz — obie uległyśmy urokowi Nikodema.

Tylko ona zdobyła się na jakiś ruch w jego stronę i około sześciu miesięcy temu zaprosiła go na randkę. Bardzo się wkurzyła, gdy jej odmówił (czy to możliwe, że już wtedy mu się podobałam?). Serio, nie widziałam jej tak wściekłej od czasu, gdy w szóstej klasie pani od przyrody postawiła jej na koniec szkoły czwórkę, a nie piątkę.

Musiałam jej powiedzieć, o tym, że jesteśmy razem i, że to on mnie zaprosił wtedy na randkę (czego w obawie nie zrobiłam w czwartek). Wolałam, żeby dowiedziała się wszystkiego ode mnie, a nie z jakiego bocznego źródła. Taką wiadomość przekazaną przez mnie być może łatwiej zaakceptuje. Może.

Posadziłam ją na łóżku w moim pokoju, naiwnie myśląc, że to, że siedzi w jakikolwiek sposób pomoże. Cholera, ale ja się myliłam!

— Słuchaj, Ania, proszę nie denerwuj się — zaczęłam niepewnie. Zdecydowanie bałam się jej reakcji. — Muszę ci coś powiedzieć. Pamiętasz tą randkę, na której byłam wczoraj? — Ochoczo pokiwała głową. — Miałam ci dzisiaj powiedzieć, co z niej wyniknie, także mówię. Mam chłopaka.

Szybko wstała i mnie przytuliła, prawie przy tym mnie dusząc, krzycząc na całe gardło „o Boże, to super, Kasia, kto to?!". Nie mam pewności, czy przez nią nie pęknął mi bębenek w lewym uchu.

— Czyli to oznacza, że Nikodem jest mój! Chryste, to jeszcze lepiej!

Wbiło mnie w podłogę. Zareaguje gorzej, niż myślałam.

— No, nie do końca — powiedziałam cicho.

— Co? O czym ty mówisz? — spytała śmiertelnie poważnym tonem, momentalnie przestając się uśmiechać.

Przełknęłam ślinę i zapewne byłam blada, jakbym szła na ścięcie. Zawsze robię się piekielnie blada, gdy jestem przerażona.

— Tym moim chłopakiem jest właśnie Nikodem — wydusiłam.

Na jej twarzy zarejestrowałam szok, powoli przeradzający się w czystą furię.

Dla własnego bezpieczeństwa wycofałam się tak, że opierałam się o kant biurka (swoją drogą, nie polecam, nie wygodne to). Ponownie przełknęłam ślinę. Jej wybuch był tylko kwestią paru sekund.

Stało się.

Na całe gardło zaczęła na mnie wrzeszczeć o tym, jak mogłam jej to zrobić, jaka jestem okropna, jak bardzo się na mnie zawiodła i jak bardzo mnie nienawidzi.

Starałam się bronić. Przecież miałam prawo być szczęśliwa, nawet — a może szczególnie — jeżeli oznaczało to bycie z Nikodemem. Jak mogła mówić, że powinnam zrezygnować z własnego szczęścia, aby to ona mogła być szczęśliwa?!

W tamtym momencie poznałam, że tak naprawdę się nie przyjaźniłyśmy. Nie wiem nawet, jak można nazwać naszą relację, ale to nie była szczera i prawdziwa przyjaźń, a przynajmniej nie z jej strony.

By ją zrozumieć, spróbowałam postawić się na jej miejscu i nawet wtedy nie znalazłam racjonalnego wyjaśnienia na jej zachowanie. Bo ja uważałam, że potrafiłabym się pogodzić, mimo iż na pewno nie byłoby to łatwe. A już definitywnie nie zaczęłabym na nią drzeć mordy i wykrzykiwać takich okropnych rzeczy.

Jednak miarka się przebrała, gdy wrzasnęła:

— PRZECIEŻ WIEDZIAŁAŚ, ŻE ON MI SIĘ PODOBA, TY MAŁY CHUJKU! JESTEŚ ZWYKŁĄ ZDZIRĄ I SUKĄ, A ON TAK NAPRAWDĘ CIĘ NIE KOCHA! PO PROSTU ZAUWAŻYŁ, JAK TY BARDZO W NIM NIE JESTEŚ ZAKOCHANA I JEST MU CIĘ PO PROSTU SZKODA! NIC DLA NIEGO NIE ZNACZYSZ! ON KOCHA MNIE!

Po tym zamilkłam. Zabolało. Bardzo. Bo co by o nas nie powiedzieć i co by nie powiedzieć o naszych kłótniach, nigdy nie obraziła mnie tak bardzo, szczególnie, gdy tak naprawdę nie zrobiłam nic złego. Jak tak teraz myślę, to nikt nigdy mnie aż tak nie obraził.

— Wyjdź z mojego domu — powiedziałam, zachowując pozorny spokój. Tak na poważnie, to miałam ochotę się rozpłakać. — Wyjdź i nie wracaj nigdy. Nie chcę cię widzieć. A Nikodema zostaw w spokoju, bo śmiem twierdzić, że właśnie straciłaś u niego jakiekolwiek szanse, o ile jakieś w ogóle miałaś.

Fuknęła pod nosem, coś, co prawdopodobnie też mnie obrażało, ale zabrzmiało niepokojąco podobnie do „jeszcze zobaczymy". Nie przejęłam się tym i całą siłą woli powstrzymywałam się od uronienia choćby jednej łzy. Nie mogłam dać jej tej satysfakcji i pokazać, że jej słowa faktycznie mnie zabolały.

Potem zamknęłam się w pokoju, żeby nikt nie mógł mi przeszkodzić i już praktycznie płacząc, zadzwoniłam do Nikodema. Wiedziałam, że tylko on będzie w stanie mnie zrozumieć i pocieszyć. Po prostu to wiedziałam.

I nie pomyliłam się. Z godzinę tłumaczył mi, że to, co Anka mówiła, było nieprawdą. Że to ona, tak naprawdę jest okropną osobą. Potem próbował rozśmieszyć i nawet mu się to udało.

Serio, nie mogłam sobie wymarzyć lepszego chłopaka.

ok, wyszło trochę inaczej niż planowałyśmy z fioletowekrzeslo, ale i tak nie jest źle. w sumie, to nasz plan był robiony tak dla beki i to dobrze, że się go nie trzymałyśmy.

ale no. ponownie przepraszam wszystkie anie i pozdrawiam wszystkie osoby, których imiona nieświadomie wykorzystałam.

tak w sumie to mi się to nawet podoba i chyba nawet wyszło. albo wiem, jak na pierwszy romans, w którego pisaniu brałam udział, mogło być gorzej.

a, i tłumaczę, czemu znów wystąpiło tu imię amelia. otóż potrzebne mi było, żeby stworzyć amaks — amelia x maks. kolejny ship z moją parabatai. obiecałam jej  że gdzieś to wepchnę czy cos z tym napiszę, a nie mam ochoty na kolejnego ff czy opowiadanie z nią, jako główną bohaterką, więc oto jest siostra kasi amelka i jej chłopak maks.

mam nadzieję, że w miarę dobrze udało nam się zobrazować emocje kasi or something like that. nie jestem w tym dobra, nie mówiąc już o krzesełku, która jest w tym wręcz zielona i biała.

a, no i oficjalnie znowu pobiłam rekord w długości mojego shota. dotychczas to miejsce zajmowało nie wolno płakać nad rozbitą pisanką z około 3 100 słowami. to ma około 5 400 i przysięgam,  że nie sądziłam, że to będzie takie długie. sama się dziwię temu. [update przypowrotowy: to wcale nie jest tak dużo, jak mi się wydawało.
wytłumaczę też, czym jest to nie wolno płakać nad rozbitą pisanką. otóż fanfiction, które przy okazji powrotu unicestwiłxm]

ale lepiej niech już kończę.

zapraszam jeszcze raz do fioletowekrzeslo (dodam jeszcze jej nowe konto, a co mi szkodzi, cos_na_pewno_ )

lots of love, maximmee, xxx



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro