Rozdział 1.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

najpierw miał być niesmieszny oneshot, ale napisałam drugi rozdział i może wyjdzie coś dłuższego
***

Wszystko jest zabawne i kolorowe w związku, do czasu, kiedy twoja druga połówka wpada w nastrój i przywiązuje ci nadgarstki do łóżka, co samo w sobie jest durne, ale potem odbiera telefon, po czym o tobie zapomina i wychodzi.

– Dazai! – Jak tylko Chuuya się zorientował, że partnera już nie ma w domu, to się wściekł i zaczął się wyrywać, przez co szybko starł sobie skórę. – Debilu! Wracaj tu, szatańska maszyno do marnowania bandaży i mojego życia! Natychmiast!

To nic, że zdzieranie sobie gardła nic nie dawało. Wiedział o tym bardzo dobrze, ale musiał wyrzucić z siebie złość. A potem zrzucić Dazaia z okna, jak tylko wróci. O ile wróci.

Nie, to niemożliwe. Na szczęście albo i nie, zawsze wracał. Jakby Chuuya nie mógł mieć ani jednego dnia spokoju. Dobrze, może trochę, odrobinkę się cieszył, że nie musiał być już sam, a z osobą, którą po swojemu kochał.

Tylko że teraz musiał. I to unieruchomiony w sypialni. Przywiązany do łóżka!

Nakahara jeszcze raz się wierzgnął, przez co boleśnie się uderzył głową o wezgłowie łóżka.

Świetnie. Otarte nadgarstki, siniak pod włosami, brak dostępu do wody czy telefonu, a do tego obiad, którego dzisiaj nie zjadł zaraz zacznie dawać mu się we znaki głodem. Jakby było tego mało, jego kapelusz leżał na drugim końcu pokoju.

Chuuya spróbował się trochę podciągnąć, ale od  razu zrezygnował. Lepiej nie siadać. Nie dał razy też się wygiąć na tyle, żeby chociaż spróbować rozgryźć więzy. Przeklął głośno.

– Jak tylko wróci, to niech nawet nie myśli o tym, że w najbliższym miesiącu pozwolę mu się tknąć – rzucił z wyrzutem w przestrzeń. Słuchać tego mogła co najwyżej mała przytulanka, która siedziała na półce i w dziwny sposób wpasowywała się w wystrój pomieszczenia. – Będzie żałował, że chociaż pomyślał o jakimś pieprzonym sadystycznym gównie. Sam sobie może być masochistą, ale mnie w to wciągać nie będzie! No dalej… Egoistyczny, zadepresiony idiota... Ugh!

W końcu skończył mu się zasób przekleństw i przezwisk na swojego ukochanego - a trochę tego było - a i rozmyślania nie trwały długo. Potrzebował działać. Chciał coś zrobić, cokolwiek, ruszyć się. No i napić się, nawet niekoniecznie wina.

Głód nie dokuczał mu tak okrutnie jak nuda. Nie sprawdził telefonu już od około godziny. Czyli leżał tu może pół, co wcale nie było takim krótkim czasem. Dłużyło mu się okropnie.

Miał jeden pomysł, ale był całkiem głupi. Nie napisał żadnego wiersza od czasów podstawówki, strasznie się ich wstydził, ale miał dobre wspomnienia. Co zaszkodzi spróbować? Chociaż zabije trochę czasu. Najchętniej to by zabił Dazaia, ale co poradzić.

Leżał chwilę bez ruchu, nucąc coś i próbując coś wymyślić. Przez kilka wersów szło mu nie najgorzej.

I nagle zabrakło rymów, które i tak nie były zbyt dobre.

Potrząsnął głową. Boże, jakie to głupie. Widocznie nie ruszył się z poziomu podstawówki. Tak to się dzieje, jak się nie ćwiczy.

Ciekawe, czy jeszcze dzisiaj Osamu wróci. Lepiej tak. Bo co? Ma tu spać, ciągle w tej niewygodnej pozycji?

– Po moim trupie! – wydarł się i znów zawzięcie próbował się wydostać. Wszystko na nic.

Zabawnie zaczęło się robić, kiedy poczuł, że musi do łazienki.

No nie. Tego to już za wiele! Albo Dazai zaraz tu przyjedzie, albo Chuuya zadzwoni po policję.

Chwila, nie. Nie zadzwoni, bo nie ma tu telefonu, a  nawet gdyby miał, to w ten sposób by sobie z nim nie poradził. Z tego też powodu przecież po nikogo nie zadzwonił.

No to pozwie go później.

Ciekawe, co by było, gdyby Dazai nie zainteresował się ważnym telefonem. Gdyby był trochę innym człowiekiem i by nie zapomniał o tym, że zostawił swojego, kurczę, chłopaka w takiej sytuacji. Gdyby wrócił... Co tam by się działo? Wyobraźnia podpowiadała Chuuyi najróżniejsze rzeczy. Niektóre nawet gorsze i dziwniejsze niż przywiązanie do łóżka, które samo w sobie nie mieściło mi się w głowie. Czy to znaczyło, że by tego chciał?

Skup się, Chuuya, upomniał się. Chciał tylko i  wyłącznie zabić Dazaia. Nie, nie do końca. Prawda, chciał go zobaczyć, ale głównie po to, żeby zaprowadził go do łazienki... Niby nie powinien o tym myśleć, bo to tylko utrudniało sprawę, ale to trudne.

Czym on sobie zawinił? Czemu świat tak go ukarał? Może i grzechem było kochanie kogoś takiego jak Osamu, ale trudno było go nie kochać. Nawet ten chłopak z jego pracy, który zdawał się nie okazywać uczuć nawet własnej siostrze, darzył Dazaia jakimś dziwnym szacunkiem, a może i uwielbieniem. Po prostu nie dało się przejść obok niego obojętnie. Chuuya jedynie miał te szczęście, że został zauważony. Albo i pech, jak uparcie utrzymywał.

Na myśleniu i użalaniu się zeszła mu kolejna  godzina. Więc już prawie trzy. Jego ręce były już zdrętwiałe. Miał dość i potrzebował zmiany pozycji, a najlepiej to rozciągnięcia się. Ale nie.

Teraz tak bardzo żałował, że nie zgodził się na zwierzątko, którego pragnął Dazai. Kot mógłby mu pomóc, a pies chociaż by dotrzymał towarzystwa, gdyby nie miał na tyle rozumu, żeby przegryźć więzy. Ale pies też potrzebuje się załatwiać. Kotu trzeba zmieniać kuwetę. Przynajmniej nie utonie w przykrych zapachach.

No, chyba że ktoś się nie pośpieszy i sam Chuuya nie wytrzyma. Wtedy to zapadnie się ze wstydu i się  zabije, aby zatrzymać swój honor. A może do tego dążył Dazai? Tak bardzo pragnął pięknego, romantycznego, podwójnego samobójstwa w tej swojej skrzywionej wyobraźni, że postanowił doprowadzić Chuuyę do szaleństwa i zamiast powtarzania tego marzenia w kółko, przeszedł do czynów. Jeśli tak, to mu się udało. W niedalekiej przyszłości Dazai umrze. Uduszony tymi swoimi durnymi więzami przez własnego chłopaka. A potem niech lepiej zmartwychwstanie, bo Chuuya go potrzebował.

– Dość, ta cisza mnie dobija – stwierdził. – Nie dam mu się tak! Nie zwariuję. Jak sobie pogadam, to i czas zabiję, i w końcu spędzę go z kimś na poziomie. Hmm. Hej, Chuuya, co u ciebie? Och, w końcu ktoś się przejął, dziękuję, że pytasz. Źle, bo jakiś debil mnie zostawił. Nie myśl, że zerwał, nie. On po prostu mnie zamknął we własnym domu! I sobie poszedł. Beznadziejna. Tak? Faktycznie okropny chłopak. Ale chyba nadal go kochasz? Niestety, tak. Ojej, biedny Chuuya.

Nagle urwał tę fascynującą rozmowę i wpatrzył się w sufit.

– Co ja robię?

Trzaśnięcie drzwi.

Najpierw była euforia, bo przecież w końcu ratunek! A potem strach. Co, jeśli to napad? Normalnie Chuuya by sobie z nim poradził, miał nóż w szafce nocnej i nie takie rzeczy się robiło. Tym razem nawet nie miał szans po niego sięgnąć. Cudownie.

– Jesteś! – Złodziej raczej by się nie darł na pół dzielnicy. Chuuya odważył się podnieść wzrok. – Boże, Chuchuu, kochanie moje, żyjesz?

– Teraz to kochanie, co?! Zresztą, wypuść mnie, a nie się gapisz.

Dazai ukląkł przy nim na łóżku. Zauważył, że oczy Chuuyi się błyszczały, jakby miał się zaraz popłakać.

– Zaraz, zaraz – obiecał Osamu.

– Co ty…

Nie mogąc się powstrzymać, Dazai jeszcze raz pocałował chłopaka w tej pozycji.

I dostał z kolana.

– DAZAI!

– No co?

– Wypuść! Mnie!

– Nie~.

– Ale ja muszę do kibla!

Dazai bez słowa go rozwiązał, a Chuuya wstał i nie przejmując się pogniecionym ubraniem, zupełnie zepsutą fryzurą i bólem całego ciała, pognał do łazienki. Zamknął drzwi na klucz, żeby pewien ktoś mu tam nie wlazł.

– Chuuya? Wszystko dobrze?

Jak tylko załatwił, co musiał, Nakahara wyszedł i skierował się do kuchni.

– Chuuya?

Na spokojnie nalał sobie wody, wypił i poszedł szukać wina.

– Ignorujesz mnie, Chuuchu?

– Nie mów tak! Tak. Bo czekam na coś.

Dazai oparł głowę na dłoni i zrobił zamyśloną minę. Pewnie nie dlatego, że faktycznie się zastanawiał, tylko bo wiedział, że tak wygląda jeszcze ładniej.

– Dobrze. Zrobię ci kolację!

Chuuya tylko prychnął i napił się prosto z butelki.

– Opatrzę ci ręce?

Nadal nic.

– No dobra, niech ci będzie, ale nie gniewaj się już... Przepraszam.

– Brawo. I?

– Iii jestem głupi – przyznał niechętnie Dazai, co, dzięki Bogu, zadowoliło Chuuyę. – Ale i tak mnie kochasz, przyznaj.

– …Może jeśli ta kolacja będzie dobra.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro