Powiedz mi swoje prawdy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

"To nie jest historia o rycerzu, który ratuje damę w opałach. Ta bajka kończy się źle, nie ma happy-endu. Ten kwiat, ta dziewczyna - usycha, a rycerz jest wobec tego bezsilny" - Damiano David

- Co się dzieje? - zapytał i uważnie zmierzył go wzrokiem.

Wyglądał na zmęczonego: blady, pod oczami widniały cienie, usta nie potrafiły ułożyć się w coś na kształt uśmiechu. Janek naprawdę starał się do niego dotrzeć, ale to nie robiło na nim wrażenia. Był tak cholernie obojętny i to przerażało nawet niego.

- Powiedz mi swoje prawdy - wyszeptał i przytulił się do niego.

Zośka pragnął się odsunąć naprawdę, ale jednocześnie nie chciał sprawić mu przykrości, dlatego pozwolił tym kruchym ramionom opatulić swoją szyję.

Tadeusz Zawadzki był wysokim blondynem o kobiecej urodzie, z czego śmiali się jego koledzy. On udawał, że nie przejmują go ich słowa, jednak w rzeczywistości uważał to za krzywdzące. Nie było jego winą, że miał taką, a nie inną budowę ciała, która nie przeszkadzała chyba tylko Jankowi. On uwielbiał bawić się jego włosami, czy słuchać melodii wydobywającej się z pianina, dzięki długim palcom Zośki.

Tadeusz Zawadzki był wrażliwy. Nie potrafił przejść obojętnie wobec krzywdy drugiego człowieka, gdyby mógł zapewniłby wszystkim schronienie i uchronił od złego. Niestety realia wojenne były zbyt okrutne, a utopijne marzenia mogły pozostać jedynie sennymi marami, co frustrowało go niezmiernie. Niekiedy po prostu nie dawał rady, siadał na podłodze i płakał z powodu rozczarowania i niesprawiedliwości, panującej  na tym świecie - wypełnionym krwią, wojną i brutalnością.

Tadeusz Zawadzki był już zmęczony oczekiwaniami ze strony rodziny, naporem znajomych. Każdy miał wobec niego innego plany, którym on nie potrafił sprostać. Szkoda tylko, że ci sami ludzie nie dawali od siebie nic w zamian i nie mieli pojęcia, jak to jest iść naprzód ze złamanym sercem, ale on wiedział. Zdawał sobie sprawę z tego jak to bardzo boli, kiedy trzeba powiedzieć sobie koniec. "Właściwa osoba, złe czasy" w ten sposób skwitowali wszystko, co było między nimi. Czy bolało? Niesamowicie, w sumie nadal rani, ale miłość nie zawsze może być piękna i kolorowa, niekiedy ma w sobie ciernie, i on czuje, że owo uczucie prędzej czy później go złamie, a ci wszyscy ludzie powiedzą, że to jego wina, ponieważ to on nie potrafi ruszyć z miejsca i zapomnieć o traumie i przeszłości, nie potrafi przejść nawet przez te głupie drzwi, ale pewnego razu mu się uda i wówczas zobaczą, jak silny jest.

- Mógłbyś wreszcie dorosnąć, zabrać swoje rzeczy i odejść - powiedział, kiedy ten wczepił się w niego, niczym rzep.

To było ciężkie, sam Tadeusz nie chciał tego. Dorastanie wydawało mu się najstraszniejszą rzeczą na świecie. Opuszczenie wygody dzieciństwa, pozornej gwarancji bezpieczeństwa, początek życia wobec własnych reguł, ustalanie granic. To wszystko było takie przytłaczające. Miał wrażenie, że za każdym razem, gdy chce zrobić krok w przód na jego drodze staje potwór, pokrywający jego drogę minami.

Tadeusz Zawadzki miał już dosyć życia. Nie chciał jeść, czuł nieustanny niepokój, płakał. Ludzie zastanawiali sie jedynie dlaczego? Oczywiście, zakończenie relacji z kimś kogo kochało się najmocniej na świecie było ciężkie, ale jak mawiali "tego kwiatu jest połświatu", okropne słowa. Jeśli darzy się kogoś miłością tak mocną, że nie wyobraża się życia bez drugiej osoby, po dwóch miesiącach nie myśli się o kimś innym, ponieważ smutek zjada nas wewnętrznie. I to właśnie czuł. Tak bardzo pragnął morza, ale bał się wody, a może właśnie morze jest w nim? Napędzała go siła destrukcyjna, dążąca do zniszczenia. Nikt nie wiedział o przeszłości, o tym ile wycierpiał. Wszystkim mówiło się łatwo; to minie, ale nie mijało i to było najgorsze. Zwalali wszystko na wojnę, ale czy bez niej czułby się lepiej? Nikt nie wiedział o demonach przeszłości, które go męczyły.

Wrócili do siebie, chociaż to już nie było to samo. Oczywiście, nadal darzyli się wzajemnie czystą i prawdziwą miłością, ale zaufanie legło w gruzach. Na każdym  kroku myśleli o tym, czy ponowny koniec jest bliski, chociaż za pierwszym razem była to ich wspólna decyzja.

Jan Bytnar widział zmianę w jego zachowaniu, wyraźnie dostrzegalną, ale nie znał jej przyczyny. Oczywiście, sam bardzo ciężko przeżył ich rozstanie, ale Tadeusz przypominał cień siebie, marną karykaturę.

- Będę chłodem i ogniem, schronieniem przed zimą, będę tym co znaczy dobro - zapewniał. Składał tak wiele obietnic, po prostu chciał, żeby było jak kiedyś. Powrócić do stanu, kiedy liczyli się tylko oni; na ustach pojawiał się uśmiech, brzuchy bolały od śmiechu, a w głowie jawiła się jedynie naiwna beztroska. Właśnie tak Rudy wyobrażał sobie ich poprzedni związek, a raczej jego próbę, skąd mógł wiedzieć, że Tadeusz złamany już był na samym początku? Po prostu był dobrym aktorem, jednakże po ich rozstaniu coś pękło. Miał dosyć udawania.

Jan Bytnar został obudzony przez głośny szloch, na początku nie rozumiał, co się dzieje, jednakże już po kilku sekundach dotarło do niego, że to Tadeusz, który zwinięty w kłębek łka u jego boku. To był widok rozdzierający serce. Rudy przyciągnął go do siebie i kołysał lekko, zapewniając że wszystko będzie dobrze, ale Zawadzki wiedział, że nie będzie i kiedy już przysypiał, usłyszał przy swoim uchu cichy szept.

- O nic nie proszę, tylko o jeden uśmiech. Każda łza na twojej twarzy, jest oceanem na mojej.

To zabolało bardzo, w końcu nie chciał go ranić, ale miał wrażenie, że usycha. W pewnym momencie jego życia zabrano mu dostęp do wody, a on z każdym dniem obumierał: płatek po płatku, listek po listku i nikt nie mógł dostarczyć mu potrzebnych składników, żeby mógł odżyć. Janek był jego słońcem, ale co mu po słońcu, które go wysusza, skoro nie ma wody? Zabrakło jej na samym początku jego życia i rzutowało na całe dorosłe istnienie.

To on - człowiek, który miał zapewnić mu schronienie i bezpieczeństwo, posunął się o krok za daleko, odbierając mu godność, będącą tak ważną wartością. Wszystko runęło już w dzieciństwie.

I kiedy Jan Bytnar pewnego listopadowego dnia wchodzi do ich mieszkania zauważa kałużę krwi. Wywołuje ona  u niego palpitacje, następnie zauważa to kruche ciało, leżące na podłodze. Tadeusz już się nie porusza, nie płacze, nie cierpi. Jest martwy, nie zabiła go wojna, a demony przeszłości, zbyt silne, by z nimi walczyć.

Jan Bytnar nie wie, co robić. Widzi jedynie czerwień oraz czuje chłód. Kładzie go sobie na kolanach i kołysze cały czas, nieustannie powtarzając.

- Powiedz mi swoje prawdy.

Ale również tym razem towarzyszy tym słowom pusta cisza, której już nikt nie jest w stanie przełamać.

Utwór w 100% inspirowany piosenką Maneskin pt: "Coraline"

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro