Inwestycja na pokolenia

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

– Panie Małecki, co, na litość boską, pan tu jeszcze robi?

Krzysiek przekonany, że wszyscy pracownicy kancelarii już dawno opuścili swoje miejsce pracy i biuro świeci pustkami, postanowił, mimo wyraźnego zakazu, dokonać tego, co uważał za słuszne. Mimo jego wysiłków i zwykle niezawodnej siły perswazji, na bramce prowadzącej do budynku nadal wisiała tabliczka z nazwą „Zarzycki & Kaszuba". Okazało się bowiem, że poparcie tylko jednego członka kancelaryjnej społeczności (i to w dodatku tego z najmniej znaczącym głosem) w postaci sprzątacza Patryka, na nic się nie zdało. Tak więc zostali bezapelacyjnie przegłosowani i na ścieżce prawa nic nie dało się z tym zrobić.

Dlatego też Krzysztof, z pełną świadomością odpowiedzialności prawnej, postanowił dokonać czynu, który na pewno podchodził pod jakiś paragraf kodeksu karnego. Normalnie przed podjęciem tego typu działania, skonsultowałby się z siostrą lub Kaszubą młodszym, co ewentualnie mu za to grozi, ale że wszyscy znani mu prawnicy byli przeciwko niemu, musiał zdać się na swój instynkt.

I niestety został przyłapany na gorącym uczynku. Czując na sobie złowrogi wzrok Marka Kaszuby, zastygł w bezruchu, a śrubokręt o mało nie wypadł mu z ręki. Pięknie. W najlepszym razie czeka go kolejna batalia o swoje racje. Oby tym najgorszym nie była wizja więzienia.

– Ogłuchł pan czy co? – zawołał Marek, kiedy Małecki się nie odezwał.

– Ależ skądże, Kaszubsonie starszy – odparł w końcu Krzysztof, próbując wyglądać na jak najmniej winnego. – Z moim układem słuchowym wszystko w jak najlepszym porządku. A przynajmniej było tak pół roku temu, jak byłem na wizycie u laryngologa. Bo wie pan, zeszłej zimy Oliwka miała zapalenie ucha i jak już poszedłem z nią do tego lekarza, bo Iga akurat nie mogła, to też dałem się zbadać. Tak profilaktycznie. Bo wie pan, jak już człowiek się dopcha do jakiegoś specjalisty to trzeba korzystać, bo te kolejki to teraz takie, że na za dwadzieścia lat by mnie nawet nie zapisali. - Przyjął swoją ulubioną taktykę odwracania uwagi, czyli plecenie trzy po trzy. 

Marek się jednak na to nie nabrał.

– Panie Małecki, po raz ostatni dzisiaj pytam pana, co pan tutaj wyprawia?

– Co? Ja? Ja, nic – zarzekał się Krzysiek, a w tym samym momencie dla zaprzeczenia jego słów, poluzowana przez niego tabliczka z oficjalną nazwą kancelarii z jednego rogu oderwała się od bramki i przekrzywiła z dźwiękiem metalu uderzanego o metal. – Ups – mruknął, a Kaszuba posłał mu spojrzenie, które spokojnie mogłoby go zabić.

– Panie Małecki! – wrzasnął prawnik. – Czy do pana nic nie dociera?! Wydawało mi się, że jasno wyraziłem swój sprzeciw wobec tego pańskiego kretyńskiego pomysłu. A pan jeszcze śmie się tutaj zakradać i robić za moimi placami coś, czego kategorycznie panu zabroniłem?!

– Spokojnie, Kaszubo starszy. – Krzysztof próbował ostudzić nerwową atmosferę. – Bo jeszcze żyłka panu pęknie, a ja zabójstwa na koncie wołałbym jednak uniknąć. Tym bardziej pańskiego, bo wątpię, aby ktokolwiek z naszej rodzinki zgodziłby się mnie bronić. No może Sylwię udałoby mi się przekupić, ale istnieje ryzyko, że Gołokostek nastawi ją przeciwko mnie, no i wtedy to dupa blada.

Marek Kaszuba po raz kolejny tego dnia był bliski załamania nerwowego. Sądził, że dwugodzinne przekonywanie Małeckiego, iż nie ma absolutnie żadnych praw do tego, aby jakkolwiek wtrącać się w życie kancelarii, przyniosło oczekiwane skutki. Och, jak bardzo się mylił. Przez lata przywyknął już, że Krzysztof lubił stawiać na swoim i tym samym burzyć spokój jego rodziny, ale nie przyszło mu do głowy, że to wszystko zabrnie tak daleko. Adwokat mógł przymknąć oko na wtrącanie się w kwestie prywatne (w końcu Małecki był ojcem Oliwki), ale jeśli chodziło o aspekty zawodowe, to Krzysiek pozwalał sobie zdecydowanie na zbyt dużo. A najgorsze było to, że chociaż wszyscy dookoła dawali mu to dość dobitnie do zrozumienia, on i tak nie widział w tym żadnego problemu.

– Panie Małecki – zaczął Kaszuba, starając się zachować opanowany ton głosu. – Ja mam do pana krzyczeć drukowanymi literami czy jak, żeby do pana w końcu coś dotarło? Pan nie może się tu rządzić, jakby pan był u siebie. To jest poważna instytucja, a nie jakieś targowisko. Tu się liczy prestiż i profesjonalizm! A panu najwyraźniej tego brakuje!

Krzysztof poczuł się nieco urażony ostatnią uwagą, ale przekonał samego siebie, że to wcale nieprawda, mecenas wcale tak nie myśli. To tylko nerwy go poniosły i wygadywał, co mu ślina na język przyniesie. Ale spokojnie. Trzeba podejść do tego zdroworozsądkowo. Tylko spokój nas uratuje.

– Ale czy prestiż wyklucza się z rodzinną tradycją? – nie poddawał się Małecki. – Przecież mnie tylko zależy na dobru kolejnych pokoleń naszej rodziny – przekonywał. – A kto, jak nie my, zadba o godne życie naszych dzieci i wnuków? Taka kancelaria przechodząca z ojca na syna to przecież byłby skarb! A że nikt do tej pory nawet nie pomyślał, jaka by to była inwestycja w przyszłość naszego rodu, to ja poczułem się w obowiązku ojcowskim i obywatelskim, aby wziąć sprawy w swoje i tak już niezwykle zapracowane ręce!

Marek westchnął ciężko. W pewnym sensie pobudki kierujące Krzysztofem były dla niego nawet zrozumiałe, ale za nic w świecie nie mógł pojąć, czemu akurat jego kancelaria miała być tą, jak to określił, „inwestycją na pokolenia". Przecież jest tyle innych możliwości! Ale, nie. Małecki musiał się uczepić swojego niedorzecznego pomysłu jak rzep psiego ogona.

– Ja rozumiem pana intencje – odparł Kaszuba, mając nadzieję, że jak nie kijem, to może uda się marchewką. – To naprawdę wspaniale, że myśli pan o dobru swoich córek i mojego wnuka, ale naprawdę są na to o wiele lepsze rozwiązania niż nielegalne zamienianie tabliczek pod osłoną nocy. – Wskazał na ledwo trzymającą się bramki mosiężną płytkę i drugą znajdującą się nieopodal, opartą o płot. – Poza tym bycie prawnikiem to bardzo trudny i niewdzięczny zawód. Nie ma gwarancji, że nasi potomkowie też się na niego zdecydują. A wtedy cała ta inwestycja pójdzie na marne.

Marek uśmiechnął się nieznacznie, mając nadzieję, że Małecki odbierze to jako troskę, a nie zakamuflowany atak. Czasami adwokackie sztuczki sprawdzały się też poza salą sądową.

– Kaszubsonie, ja wiem, co ty próbujesz zrobić. – Krzysiek pogroził mu palcem. – Ale to ci się nie uda. Ja mam swoją wizję i zaraz ty też ją zobaczysz jasno i wyraźnie. Zamknij oczy! – zarządził, a Marek już otwierał usta, aby po raz kolejny wytknąć Małeckiemu bezczelność i szaleństwo, ale został natychmiast uciszony. – Nie gadać mi tu, tylko oczy zamykać! Nie pożałujesz, Kaszubo starszy, obiecuję ci, nie pożałujesz!

Adwokat przez chwilę miał zamiar zapierać się rękami i nogami przed tym niedorzecznym rozkazem, ale ostatecznie stwierdził, że jeśli się podda i pozwoli Małeckiemu wylać wszystkie swoje skargi, zażalenia, wnioski i petycje, może szybciej uda mu się go spławić. A jak nie, to może przynajmniej zyska kolejne argumenty do linii obrony swoich racji.

Posłusznie zamknął więc oczy, a zaraz potem poczuł, jak Krzysztof położył rękę na jego ramieniu.

– Wyobraź sobie, Kaszubsonie, że za kilka lat przechodzisz sobie na zasłużoną emeryturkę, masz czas na leniuchowanie, spacery po łonie natury i inne tego typu bzdety, które robią zmęczeni ludzie pod koniec swego żywota. Ale najważniejsze jest to, że nie masz absolutnie żadnych zmartwień. Żadniutkich, bo stery w twojej kochanej kancelarii przejął twój wykształcony, ambitny, wygadany, zdolny do podkradania cudzych byłych żon syn, Kaszuba młodszy. I jesteś zupełnie spokojny o dalsze losy zarówno kancelarii, jaki i jej właściciela. Wiesz, że oddałeś ją w dobre ręce, że jest dumą i chlubą twojej rodziny. A za kolejne dwadzieścia lat? Twoje biurko zajmuje już nie mały brzdąc Zbyszek, ale dostojny Zbigniew, wnuk twój jedyny, prawdziwy. Chociaż też nie do końca, bo z tego, co kojarzę, to Marcin nie jest twoim biologicznym synem, więc de facto Zybsio nie jest też twoim wnukiem. Ale nie przejmujemy się tym, Kaszubo, nie przejmujemy. Skupiamy się na tym, co istotne. A istotne jest to, że kolejne pokolenia Kaszubów będą sławić to nazwisko w świecie dzięki tej cudownej instytucji, której podwaliny my wzniesiemy. Wspólnymi siłami. Bo w Małeckich, Radeckich i Kaszubach siła, której nikt i nic nie zwycięży! Widzisz to, Kaszubo? Widzisz tę świetlaną przyszłość naszego rodu?

– Tak, widzę – odparł Marek, nie otwierając oczu, a na twarzy Krzyśka zagościł szeroki uśmiech. Tak, miał go w garści!

– Widzisz te wyrastające na naszych oczach kolejne pokolenia świetnych prawników, krew z naszej krwi, kości z naszych kości?

– Tak.

– Ten tłum klientów, którzy będą się pchać drzwiami i oknami, żeby tylko skorzystać z rady najlepszych adwokatów w mieście, naszych potomnych?

– Tak.

– I tę cudowną tabliczkę przy wejściu głoszącą „Kancelaria rodzinna – Małeccy, Radeccy i Kaszuba"? Widzisz to? Widzisz? 

– Nie.

A było już tak blisko! Tak niewiele brakowało, aby mecenas nabrał się na ten wizualny podstęp. Pomysł był sprytny, ale Kaszuba starszy okazał się jednak sprytniejszy.

– I na tej stanowczej odmowie zakończymy tę przeciągającą się dyskusję – oznajmił Marek, otwierając oczy i strzepując dłoń Krzysztofa z ramienia. – Proszę z powrotem to przymocować. – Wskazał na zwisającą tabliczkę. – A to zabrać do domu na pamiątkę. – Skinął na nadal opartą o płot drugą płytkę. – Żegnam pana, panie Małecki – dodał, po czym nie czekając na reakcję nadal wstrząśniętego odniesioną porażką Krzysztofa, ruszył w stronę swojego samochodu.

Adwokat zdążył już wsiąść do pojazdu, zanim Krzysiek ocknął się z osłupienia i czym prędzej pognał w jego stronę.

– Kaszubsonie, stój! Ja jeszcze nie powiedziałem ostatniego słowa!

– Ale ja powiedziałem! I zdania nie zmienię! – odkrzyknął Marek, po czym ruszył z piskiem opon, zostawiając niepocieszonego Krzysztofa samego sobie.

Małecki obiecał sobie jednak, że to nie koniec batalii o tabliczkę, która miała być jego inwestycją na przyszłe pokolenia.

Przez kolejne trzy dni panowie zacięcie próbowali rozstrzygnąć jej dalsze losy. Po ciężkich bojach, wykańczających negocjacjach i nawet próbach mediacji ze strony pozostałych pracowników kancelarii, ostatecznie osiągnęli kompromis, który zadowolił obie strony sporu oraz osoby postronne. Na bramce nadal widniała oficjalna nazwa „Zarzycki & Kaszuba", a płytka głosząca „Małeccy, Radeccy & Kaszuba" zdobiła honorowe miejsce w hallu, gdzie mógł ją dojrzeć każdy, kto przekroczy próg budynku.

– No i inwestycja się jednak opłaciła – ogłosił wyniośle Krzysztof, wpatrując się z dumą w dzieło, które z biegiem lat będzie chwalebną spuścizną dla jego potomnych. 

******************************* 

Fala gwiazdek i komentarzy (za które bardzo dziękuję <3), która zalała mnie wczoraj wieczorem i dzisiaj rano, dodała mi weny do napisania tej kolejnej scenki. I jak Wam się podoba? Krzysztof wałczył o swoje i swoje wywalczył :D   Mam nadzieję, że i tym razem udało mi się go nie przerysować :) 

Nie wiem, kiedy następny rozdział, może jakoś pod koniec tygodnia.  Na razie zastanawiam się, co w nim będzie.  Prawdopodobnie pojawi się Grażynka xD 

Jeszcze raz dziękuję, za tak liczy odzew pod pierwszą częścią. Naprawdę miło się czyta tak pozytywne komentarze. Mam nadzieję,  że zostaniecie ze mną na dłużej :) 

P.S. Jeśli nie zamykacie się tylko na  fanfiction, to zapraszam do zapoznania się także z moimi innymi pracami. Większość z nich jest pisana w podobnym, humorystycznym tonie, więc może coś przypadłoby Wam do gustu :)  

Pozdrawiam i do napisania <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro