002. Dzieciństwo

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

UWAGA!!!!
Rozdział nie ma na celu zachęcania kogokolwiek do samookaleczania się. PROSZĘ, nie róbcie tego NIGDY, bo życie jest zbyt piękne, by robić coś takiego. Uwierzcie mi. A jeśli się dowiem, że robicie sobie kuku, to was odnajdę i was zjem UwU.

Jeśli są jakieś błędy, to przepraszam, ale jest pUźNo.

Generalnie hardkorowa fabuła rozpocznie się od następnego rozdziału, ale już tutaj zaczynają się dziać creepy rzeczy.

Nie będę dawać ostrzeżeń żadnych, bo w opisie fanfika macie wszystko wyjaśnione, a jeśli ktoś nie czyta opisów, to nie mój problem 🤪🤪🤪🤪🤪🤪🤪🤪🤪🤪

Miłego czytania.

_____________________

Była godzina dwunasta w nocy, kiedy biskup przyjechał na komendę w Kielcach. Nie poinformował Jacka, że został wezwany, bo po prostu nie miał ochoty na jego towarzystwo i głupie dogadywania. Sam też za bardzo nie wiedział o co dokładnie mogło chodzić policjantowi znajdującemu się po drugiej stronie słuchawki. Wiedział tylko to, że chodzi o Mateusza i sprawę o morderstwo.

Kiedy spotkał jednego z policjantów na korytarzu, ten zaprosił pulchnego do pokoju przesłuchań, w którym czekał drugi gliniarz siedzący na swoim miejscu. Ksiądz zasiadł po drugiej stronie biurka, naprzeciw mężczyzn.

- Panowie, mówcie o co chodzi! Czy z Mateuszem wszystko w porządku? Czy żyje? Kto chciał zrobić mu krzywdę? - spytał niczego nieświadomy.

Policjanci spojrzęli na siebie z zaniepokojeniem. Nie mieli pojęcia jak przekazać starszemu okropną wiadomość. Jeden z nich przełknął ciężko ślinę i zamknął oczy.

- Tak, ten skurwysyn ma się świetnie. - wysyczał.

- Proszę uważać na słowa! Mateusz jest najwspanialszym księdzem na świecie i nie pozwolę na wyzywanie go! Proszę mi powiedzieć w jakim celu zostałem tu wezwany! - warknął duchowny.

- Powiem ekscelencji wprost... Ksiądz Mateusz Żmigrodzki jest mordercą. W piwnicy na plebani znaleziono worki z ludzkimi kośćmi, zakrwawione narzędzia zbrodni oraz bardzo niebezpieczne związki chemiczne, w tym wanienkę z jeszcze niezbadanym kwasem. A to tylko niewielka część naszych odkryć. - wyjaśnił młody mężczyzna.

Biskup zbladł, lecz po chwili parsknął śmiechem. Jeszcze nigdy nie usłyszał czegoś tak głupiego i jednocześnie zabawnego. Spoważniał jednak, gdy spojrzał na kamienne twarze policji.

- Zdajemy sobie sprawę z tego, że brzmi to niedorzecznie. Proszę nam uwierzyć, że my sami jesteśmy w szoku. - powiedział jeden z nich.

- Na plebani znaleziono szkielety około dwunastu osób pozbawionych czaszek. Sprawa jest bardzo świeża, więc nie jesteśmy w stanie podać szczegółów. - wtrącił drugi.

- Nie! Ja nigdy wam w to nie uwierzę! Przestańcie kłamać! - wrzasnął niebieskooki.

Szef diecezji ukrył twarz w dłonie z niedowierzania. Nadal był święcie przekonany, że jego podwładny muchy by nie skrzywdził. Tak bardzo chciał zobaczyć Mateusza i usłyszeć od niego, że jest niewinny, i że to tylko głupie nieporozumienie.

- Woleliśmy powiedzieć to ekscelencji osobiście. Nie chcieliśmy, by ekscelencja dowiedział się o tym z gazet, albo co gorsza z telewizji.

- Błagam, czy mogę zobaczyć się z nim? Muszę z nim porozmawiać, ja nigdy nie uwierzę w to, że mógłby kogoś świadomie skrzywdzić! - wyjęczał łysawy ze łzami w oczach.

- Niestety, ale póki co jest to niemożliwe. Musi ekscelencja poczekać do rana, aż podejrzany zostanie przesłuchany. Przykro nam, ale nie możemy na razie nic zrobić. Później będziemy ekscelencję wzywać na bardziej dogłębne przesłuchanie.

***

"Na plebani znaleziono około dwunastu szkieletów pozbawionych czaszek. Policjanci z całego województwa świętokrzyskiego są w szoku, gdyż podejrzany miał opinię wspaniałego i dobrodusznego proboszcza, który zawsze..."

Załamany Możejko wyłączył telewizor. Resztę dnia przepłakał i nie miał nawet siły podnieść się z kanapy. Nie mógł uwierzyć w to, że anioł, którego kochał nad życie za jego złote serce okazał się być nieczułym mordercą. Jeszcze nigdy tak okropnie się na nikim nie zawiódł.

Najbardziej jednak bał się poranka, gdyż dopiero wtedy miały pojawić się najnowsze gazety, artykuły i wiadomości w telewizji na temat księdza-psychopaty. Również z samego rana miał zostać przesłuchany sam Mati.

- Tato, wróć do sypialni, proszę.

W drzwiach od salonu stanął Dominik, który nie mógł patrzeć na zdruzgotanego ojca. Sam udawał przed nim silnego, lecz w rzeczywistości przeżywał to tak samo ciężko, jak starszy z Możejków.

- Rozumiesz, że jutro cała Polska będzie huczeć o tym? Dominik, ja w to nie wierzę... On nie mógłby skrzywdzić nikogo. Nikogo, rozumiesz! - wrzasnął zrozpaczony policjant, wybuchając płaczem.

- Może jest to tylko nieporozumienie? Może da się to jakoś wyjaśnić... Ja też nie wierzę w to, że Mati mógłby kogoś skrzywdzić. Albo przynajmniej nie chcę wierzyć... - mruknął nastolatek, dosiadając się do taty.

- Mietek zamknął się w sobie, a Dziubak nie chce poruszać tego tematu. Ja tych wszystkich informacji dowiedziałem się dopiero z telewizji! - zapłakał starszy.

- Może pozwolą ci porozmawiać z Mateuszem, kiedy skończą go przesłuchiwać. Podejrzewam, że nie będzie to lekkie i krótkie przesłuchanie...

***

W pokoju przesłuchań siedział komendant Pawelec w towarzystwie Morusa. Mężczyźni nie byli ani trochę przygotowani na tak ciężkie przesłuchanie. Do tej pory najgorszymi były takie, w których ktoś przyznawał się do jednego, góra dwóch zabójstw, których przyczyną często była zazdrość lub nienawiść. Nigdy jednak nie były to aż tak okrutne zbrodnie.

Punktualnie o godzinie 6:00, Mateusz został wprowadzony do pomieszczenia przez dwóch napakowanych gliniarzy. Ubrany był w charakterystyczny więzienny drelich, a jego dłonie skute były kajdankami. Na twarzy księdza nie widać było żadnej emocji. Jeden z policjantów posadził duchownego na krześle naprzeciw Pawelca oraz naczelnika.

- Wiedziałem, że ksiądz ma coś za uszami! Zawsze wydawał mi się ksiądz jakiś taki podejrzany, ale w życiu bym nie przypuszczał, że można być aż takim wilkiem w owczej skórze! - wrzasnął Morus, z zaciśniętymi pięściami.

Żmigrodzki nie odpowiedział mu ani jednym słowem, a jedynie gapił się na niego z kamienną twarzą.

- Aleksander, nie rób z siebie błazna, bo cię stąd wyproszę. - burknął starszy.

Obaj patrzyli na Mateusza z niedowierzaniem i obrzydzeniem. Żaden z nich nigdy nie powiedziałby, że ktoś tak cichy, skromny, szanowany i całkiem dobrze wyglądający mógłby być sprawcą wielu zbrodni.

- Przez wiele lat nosiłem w sobie ten ciężar. Teraz, kiedy już mnie złapaliście, uczciwie powiem wam całą prawdę. Moja sytuacja i tak już jest wystarczająco lipna, więc co mi szkodzi? - powiedział ze spokojem.

- Może opowiesz nam o swojej pierwszej zbrodni? Albo zacznij od samego początku, czyli od swojego dzieciństwa. - zaproponował łysawy.

- A więc, skoro panowie nalegacie...

***

*Kielce, rok 1973*

Siedmioletni Mateusz wracał ze szkoły w bardzo złym humorze. Blondynek został przyłapany przez nauczycielkę na ściąganiu na sprawdzianie z matematyki. Czuł potworny wkurw na cały świat i miał ochotę krzyczeć ze złości na całe gardło.

Podczas spacerku zauważył w oddali spory tłum ludzi stojących na środku ulicy. Zaciekawiony podbiegł do nich, chcąc wmieszać się. Przedarł się przez gapiów, aż do samego centrum zdarzenia. To, co w tamtym momencie dostrzegł, zmieniło jego życie raz na zawsze.

Na drodze leżał rozjechany człowiek z połamanymi kończynami i roztrzaskaną głową. Leżał w kałuży swojej własnej krwi, którą również był prawie w całości pokryty. Tuż obok martwego ciała znajdował się zniszczony skuter należący do denata. Parę metrów dalej stało auto z wgniecioną maską, którego kierowca prawdopodobnie spowodował cały wypadek.

- Proszę się rozejść! - burknął jeden z milicjantów.

Krew i powykrzywiane zwłoki nie wywołały u niego obrzydzenia ani strachu, a wręcz przeciwnie, uspokajało go to. Widok ten spodobał się chłopcu do tego stopnia, że miał ochotę podejść do ciała i go dotknąć, lecz niestety barierki rozstawione przez milicję nie pozwalały mu przejść dalej.

- Proszę się zmywać, bo rozpoczniemy pałowanie! - wrzasnął groźnie wyglądający mundurowy.

Niebieskooki wycofał się z miejsca wypadku. Przedarł się przez tłum i powoli zaczął iść w kierunku swojego domu. Wciąż widział w swojej głowie obrazy przedstawiające zmasakrowane ciało. Te myśli sprawiały, że całkowicie zapomniał o tym, co działo się w domu.

***

- WYNOŚ SIĘ STĄD! NIE CHCĘ CIĘ ZNAĆ! - wydarła się kobieta.

- Człowieku, odłóż ten nóż i porozmawiajmy.

Mateuszek przekroczył próg domu i usłyszał krzyki dobiegające z kuchni. Bał się za każdym razem, kiedy wracał do domu. Nie czuł się w nim bezpiecznie, mimo iż żaden z rodziców nigdy nie zrobił mu krzywdy fizycznej.

Blondynek stanął w wejściu do kuchni. Był przerażony widokiem kłótni rodziców, gdyż matka groziła ojcu nożem. Bał się, że pod wpływem emocji zrobi mu krzywdę.

- NIE ZBLIŻAJ SIĘ, BO CIĘ POTNĘ! - wykrzyczała Maria, wymachując przy tym nożem.

- Tatusiu, nie!!!

Siedmiolatek wbiegł do kuchni i rzucił się z uściskiem na ojca. Objął go w pasie i zaczął płakać ze strachu o jego życie. Starszy po prostu przytulił do siebie ukochane dziecko i zacisnął oczy, powstrzymując łzy.

- Już dobrze, kochanie. My z mamusią tylko sprzeczaliśmy się ze sobą. - wyjaśnił.

- Mateuszku, chodź przytul się do mamy.

Chłopczyk zignorował rodzicielkę i wciąż wtulał się w tatę. Nie chciał zbliżać się do kobiety, ani nawet patrzeć na nią. Bał się jej.

- A więc buntujesz dziecko przeciw mnie?! Jak śmiesz mydlić dziecku oczy?! - warknęła.

- Mateuszku, idź proszę do swojego pokoju. Nie chcę, żebyś przysłuchiwał się naszej kłótni. - poprosił ojciec chłopca.

Młody Żmigrodzki oderwał się i spojrzał smutnymi oczkami na Artura. Nie chciał zostawiać ojca z niezrównoważoną psychicznie matką, ale wiedział, że nie ma wyboru. Wytarł łezki z kącików oczu i posłusznie pobiegł do pokoju.

W momencie, gdy trzasnął za sobą drzwiami, odstawił plecaczek pod ścianę i rzucił się na łóżko, wybuchając płaczem.

Nienawidził, kiedy rodzice skakali sobie nawzajem do gardeł. Nienawidził, kiedy matka wrzeszczała na ojca i stosowała wobec niego przemoc fizyczną. Nienawidził okropnej atmosfery, która sprawiała, że nie czuł się bezpieczny we własnym domu.

Tęsknił za czasami, w których jego rodzice się kochali i dogadywali ze sobą. Bał się swojej matki, gdyż zachowywała się momentami jak potwór.

***

Po dwóch godzinach, kiedy konflikt został tymczasowo "uśpiony", Artur wszedł do pokoju Mateusza. Chłopiec siedział przy biurku i kończył kolorować obrazek, który wcześniej udało mu się narysować.

Mężczyzna dosiadł się obok syna i spojrzał na jego spokojną buźkę. Uśmiechnął się delikatnie i położył dłon na ramieniu dziecka.

- Mateuszku, przepraszam cię za kolejną kłótnię z mamą. Nie powinieneś patrzeć na to. Nie bój się, mama nie zrobiłaby mi krzywdy. - wyjaśnił zielonooki.

Siedmiolatek obrócił główkę w stronę taty i spojrzał na niego smutnymi oczkami. Mężczyźnie pękało serce, jednak nie uronił łzy przy synu.

- Tatusiu, czy ty się rozstaniesz z mamusią? - spytał spokojnie mały Żmigrodzki.

Starszy blondyn nie wiedział jak odpowiedzieć dziecku na pytanie. Westchnął ciężko i przytulił Mateusza.

- Nawet, jeżeli dojdzie do naszego rozstania, to pamiętaj, że zawsze będziesz mógł na mnie liczyć. Jeśli mama wyrazi zgodę, to może zamieszkamy razem.

Mężczyzna spojrzał kątem oka na obrazek narysowany przez synka. Nie wiedział dokładnie co on przedstawiał, jednak wyglądał on trochę niepokojąco.

- Mateuszku, opowiesz mi co takiego narysowałeś?

Chłopczyk odkleił się od taty i chwycił kartkę w swoje małe rączki. Rysunek przedstawiał dwie postacie trzymające się za ręce oraz trzecią, stojącą z boku i pokrytą krwią.

- Te dwa ludziki to my, a ten z boku to mama.

Czterdziestolatek zbladł i nie wiedział jak skomentować przerażające dzieło syna. Mateuszek niewinnie patrzył na niego i delikatnie się uśmiechał.

- Kiedy mama umrze, już nigdy nie stanie ci się krzywda. Wtedy już zawsze będziemy razem i nikt na nas nie będzie krzyczał.

***

- Czyli sądzisz, że to od tamtego dnia wszystko się zaczęło? - westchnął Morus.

Duchowny pokiwał twierdząco głową i upił delikatny łyk wody ze szklanki, którą chwilę wcześniej otrzymał od policjantów.

- Jak wyglądały dalsze relacje twoich rodziców? Czy z upływem lat poprawiły się? - zapytał komendant Pawelec.

- Potem było już tylko gorzej. Co prawda zaczęli razem chodzić na terapie małżeńskie, ale nie przynosiły one rezultatów, bo każdy z nich i tak robił swoje i nie widział w sobie żadnych wad. To były najbardziej zmarnowane przez nich pieniądze. Wciąż się kłócili, przez co jeden z nich najczęściej nocował poza domem. Przeważnie był to ojciec... No i w końcu po paru latach się rozstali. - wyjaśnił oskarżony.

- Pamiętasz może kiedy to nastąpiło?

- Cóż... Miałem wtedy dwanaście lat...

***

*Kielce, rok 1978*

- Ja rozumiem, że znalazłaś sobie pracę i wyprowadzasz się na drugi koniec Polski, ale przypominam ci, że masz jeszcze dziecko! On potrzebuje nas obu, a ty kompletnie się nim nie interesujesz!

Artur uderzył pięścią w stół tak mocno, że stojący na nim wazon z kwiatami podskoczył.

- Z tego co wiem, to dziecko nie potrzebuje mamusi, bo tatuś doskonale potrafi się nim zająć! Nigdy mnie nie potrzebował, i to ty go zawsze buntowałeś przeciw mnie! - odszczekała kobieta, grożąc mężowi palcem.

- Nigdy nie próbowałaś nawet szukać z nim wspólnego języka! Zawsze miałaś go głeboko w piździe! Wiesz może jakie ma zainteresowania? Wiesz, czy ma jakąś dziewczynę na oku? Nie, nie wiesz, bo najważniejszą osobą w twoim jebanym życiu zawsze byłaś TY!

Niebieskooki stanął w wejściu do kuchni i przysłuchiwał się kolejnej sprzeczce. Miał już dosyć tego, że bez przerwy od sześciu lat w domu panowała napięta i zła atmosfera. Chciał jakoś zareagować na sytuację, dlatego wszedł do pomieszczenia i stanął pomiędzy małżonkami.

- Przestańcie wreszcie! Nie mogę się uczyć, bo bez przerwy drzecie mordy! O co znowu chodzi? - burknął dwunastolatek.

- Mateusz, wyjdź stąd! To sprawy pomiędzy mną, a twoim popierdolonym ojcem! - krzyknęła agresywnie Maria.

- Mam prawo wiedzieć co się dzieje w domu, bo jesteście moimi rodzicami! Poza tym, nie nazywaj ojca w ten sposób i patrz na siebie.

- Wracaj do pokoju i mnie nie wkurwiaj! - wysyczała matka chłopaka.

- Nie! Mam prawo do tego, by wyrazić swoje zdanie na twój temat! Jesteś niezrównoważona psychicznie i na wszystko reagujesz darciem ryja! Jestem pewien, że...

Blondynka straciła cierpliwość i z całej siły uderzyła syna w twarz z liścia. Młody Żmigrodzki był w potężnym szoku, ale po paru sekundach, kiedy dotarło do niego co się stało, rozpłakał się.

- Jak mogłaś podnieść rękę na nasze dziecko?!

Zielonooki chwycił żonę za kołnierz i przysunął ją do siebie tak blisko, że ich twarze dzieliły dosłownie centymetry. Nastolatek wiedział, że od tamtego momentu rozpocznie się prawdziwa awantura, dlatego uciekł do swojego pokoju i zatrzasnął się w nim.

Zapłakany zasiadł przy biurku i oparł czoło o rękę. Czuł się jak bezwartościowy śmieć, którego własna matka nie kochała. Przez łzy dostrzegł scyzoryk, za pomocą którego parę dni wcześniej przeprowadzał egzekucję na pluszowym misiu.

Przetarł łzy i podwinął lewy rękaw swetra, po czym chwycił ostry przedmiot w prawą dłoń. Bez wahania wykonał trzy dość głębokie kreski na nadgarstku.

Ze świeżych ran sączyły się obfite strumienie krwi. Każdego normalnego człowieka odpychał taki widok, jednak spaczony umysł Mateusza był zupełnie inny. Na widok czerwonej cieczy poczuł niesamowity przypływ... czegoś w rodzaju apetytu. Przełknął ciężko ślinę, którą wyprodukował, i po chwili posunął się do niesamowicie obrzydliwego kroku, do którego prawdopodobnie nawet tacy kanibale, jak Dahmer by się nie posunęli.

Chłopak zaczął bardzo namiętnie zlizywać krew z nadgarstka. Jej smak o dziwo bardzo przypadł mu do gustu. Spływała mu ona z brody i znalazła się nawet na swetrze. Chciał kosztować jej więcej, i więcej...

***

- Chłopie... Chcesz nam powiedzieć, że... Chciałeś zjeść samego siebie?

Morus patrzył z obrzydzeniem na proboszcza, który kończył dopalać papierosa. Miny policjantów całkiem go śmieszyły, jednak nie dawał po sobie tego poznać.

- Zjeść to za dużo powiedziane. Po prostu widok krwi mnie kręcił do tego stopnia, że postanowiłem w końcu jej spróbować. Moja bardzo mi smakowała.

Końcówkę papierosa zgasił i umieścił w popielniczce. Nadal utrzymywał kontakt wzrokowy z mężczyznami, którzy go przesłuchiwali.

- Dla mnie rozmowy o flakach i krwi nie są niczym nadzwyczajnym. Jeśli brzydzą was takie rozmowy, to nie mój problem. Ostrzegam, że to o czym wam przed chwilą powiedziałem jest niczym, w porównaniu do reszty. - wymruczał z lekko bezczelnym uśmiechem.

- Dobrze... W takim razie... Kontynuuj swoją opowieść. - jęknął komendant.

- Cóż... Od tamtego momentu samookaleczałem się regularnie. Ból nie sprawiał mi przyjemności cielesnej, ale mimo wszystko czułem podniecenie większe, niż podczas seksu. Przeważnie miałem głęboko poharatane łapska i chodziłem w swetrach i bluzach nawet latem, ale dla tego smaku i adrenaliny było warto.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro