[5]
Nie zniknęła jak wcześniej. Gdy tylko udawało mu się stanąć na podium, mógł z jego stopni dostrzec jej sylwetkę przechadzającą się w tłumie, słyszał jej zmysłowy szept, nagie ramię ocierające się o jego bark.
Nie pytał, dlaczego nie marznie, przechadzając się zimą, w śniegu po kolana, mając na sobie jedynie zwiewną, letnią sukienkę. Nie pytał, jakim sposobem pojawia się znienacka i równie tajemniczo znika, szybciej niż mrugnięcie okiem. Nie pytał, dlaczego jest w stanie ją dostrzec jedynie ze stopni podium.
Nie pytał, bo gdy tylko znajdowała się w zasięgu jego głosu, jej spojrzenie hipnotyzowało go, a w uchu rozbrzmiewał mu cichy szept „Na wszystko przyjdzie czas. Bądź cierpliwy. Pnij się w górę".
Nie pytał, bo bał się odpowiedzi. Była nieuchwytną tajemnicą, dalekosiężnym marzeniem, do którego dążył, które motywowało go dalszej pracy. Była niezwykle bliska, jakby była jego drugą skórą, a jednocześnie tak odległa, że czasami zdawała się być sennym marzeniem, majakiem wywołanym pokonkursową euforią.
Teraz również przechadzała się w tłumie wiwatującym na jego cześć, delikatnie muskając nagimi, bladymi palcami ramiona mijanych ludzi. Zdawali się jej nie zauważać, jakby była częścią zupełnie innej rzeczywistości. Zwinnie, acz nieśpiesznie lawirowała w tłumie, nawet na sekundę nie odrywając od niego spojrzenia. Zdawała się pilnować, że jest tam, gdzie powinien być. Jakby czuła się odpowiedzialna za jego pozycję.
A mimo to utrzymywała dystans, jaśniejąc coraz mocniej z dnia na dzień, jakby ta radosna atmosfera panująca pod skocznią dodawała jej sił. Obdzierała ją z jej eteryczności, nadając kształt, kolor i głębię. Sprawiając, że przestawał myśleć o niej jak o śnie, czy marzeniu.
Była tu. Rzeczywista jak śnieg zbierający się na jego czapce, jak chłód metalowych wiązań pod jego dłonią, jak tysiące kibiców skandujących jego imię, kiedy wybijał się z progu skoczni, lecąc po kolejne zwycięstwo.
Rzeczywista, a jednak w jakiś sposób nierealna.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro