każda miłość jest pierwsza

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Twoja kolej. Czemu poszłaś na renowację dzieł sztuki? Malujesz, prawda? - Nie mogła oderwać wzroku od jego oczu. Zahipnotyzowana, skinęła głową.

- Kocham malować. Ale kocham też widzieć, jak zniszczone dzieło odzyskuje swój blask, swój pierwotny kształt. Jakbym, czy ja wiem, wygrywała z czasem. 

- To dobry powód. - Przez chwilę nie spuszczał z niej uważnego spojrzenia. - Masz kogoś?

Zaskoczyło ją tak osobiste pytanie, ale zważywszy, że byli na randce, czuła się w obowiązku odpowiedzieć.

- Nie. Rozstaliśmy się niedawno. - Zacisnęła dłoń na krawędzi stołu, przypominając sobie powód rozstania. Delikatny dotyk Roberta sprawił, że się rozluźniła.

- Kochasz go?

- Myślałam, że tak. Może nawet go kochałam. Teraz to skończone. Nie ma o czym mówić. A ty? 

- Ja go nie kocham. - Zaśmiał się, więc trzepnęła go po ręce. - Sorry, nie mogłem się powstrzymać. Nie spotykam się z nikim od jakiegoś czasu. Miałem narzeczoną. 

- Serio? 

- Serio. Nasz związek był... no, właśnie był. Miała kupę kasy i myślała, że sobie mnie kupiła. Że ma chłopca na posyłki. Trochę się przeliczyła. 

- Kochasz ją? 

- Nie. Już nie. Ale kochałem przez jakiś czas. - Włożył dłoń do kieszeni spodni. - Mam coś dla ciebie.  

Chwilę potem ważyła w palcach znajomy korek. Każda miłość jest pierwsza

Kiedy poczuła lekki dotyk jego ręki, uniosła wzrok i zatonęła w spojrzeniu pełnym żaru. Korek wyślizgnął się z jej dłoni i upadł na podłogę obok stolika, ale żadne z nich tego nie zauważyło. Jej ciało zaczął pochłaniać ogień, jakby rozgrzana lawa płynęła w żyłach zamiast krwi. Wsunął koniuszki palców w rękaw jej zielonego sweterka, przesuwając opuszkami po wewnętrznej, wrażliwej stronie przedramienia. Skóra w tym miejscu dosłownie płonęła, ale Irmina nie była w stanie się ruszyć. 

- Dzieci, kolacja wam stygnie. Trzeba było najpierw iść do łóżka, a potem na kolację. - Głos Ewy dotarł do niej jak przez mgłę. 

- Ewa? Spadaj stąd, co? - Robert potrafił być naprawdę subtelny, ale jego przyjaciółka wcale mu nie ustępowała. Zaśmiała się tylko w odpowiedzi i pokręciła komicznie głową. - Przepraszam cię za nią. Jest bardzo bezpośrednia. U niej nie ma półśrodków. Czarne albo białe. Nic poza tym. 

- W porządku. - Tyle była w stanie wydusić. Musiała ochłonąć. Ale czy na pewno chciała ochłonąć? Zadawała sobie to pytanie po raz kolejny, gdy zelektryzował ją dotyk ust na nadgarstku. Znowu wpadła w jakiś trans, dźwięki zaczęły oddalać się, pozostawiając wokół wrażenie, jakby byli na świecie sami. 

Nie protestowała, zakładając kurtkę. Ani zostawiając na stole nietknięte jedzenie. Ani wsiadając do garbuska. Jedynie palący głód wypełniał jej myśli.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro