pokaż co potrafisz

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Miała wrażenie, że nagle, na jedno mgnienie oka, wszystko zamarło i zamilkło, ucichł ruch wokół, dźwięki oddaliły się. A potem nagle wybuchło ze zdwojoną siłą. Ekspedientka zrobiła z ust idealnie okrągłe "O" i rzuciła się zbierać strzaskane szkło. Irmina odwróciła się do młodego mężczyzny, który właśnie odbierał komórkę. To właśnie ryk heavy metalowego dzwonka za plecami sprawił, że podskoczyła. To przez jego debilny dzwonek zniszczyła coś tak pięknego, tak delikatnego, tak idealnego. Coś, czego nie da się odtworzyć.

- Ty cholerny bałwanie! To przez ciebie! - wrzasnęła, nie panując nad sobą. Facet obrócił się i rozejrzał za siebie, zdziwiony, zmierzył ją spojrzeniem chmurnych, gniewnych oczu, po czym palcem wolnej ręki postukał się znacząco w czoło.

- Wariatka - skomentował, zanim obojętnie opuścił pomieszczenie, nadal z telefonem przy uchu. 

- Niestety, proszę pani, musi pani zapłacić za bombkę. Bardzo mi przykro. Czterysta dziewięćdziesiąt pięć złotych. 

- Ale... - Irmina poczuła, jak w żołądku zawiązał się wielki supeł. Jedna czwarta wypłaty. Miesięczna rata kredytu studenckiego. - Nie mogę zapłacić. Nie mam takich pieniędzy.

Spuściła głowę, walcząc z napływającymi łzami. Kobieta spojrzała współczująco, ale wyjęła spod lady telefon komórkowy i cicho z kimś rozmawiała. 

- Za chwilę będzie tu właściciel. Może się jakoś dogadacie. Zechce pani usiąść? - Irmina ciężko rzuciła torbę na ziemię, a sama z rezygnacją zajęła wskazane miejsce. Jeżeli właściciel wezwie policję i ją aresztują, przynajmniej nie będzie musiała płacić czynszu i martwić się opłatami za rachunki i jedzenie, pomyślała z wisielczym humorem.

Schyliła się po napój, ale okazało się, że butelka była pusta. Pogrzebała na samym dnie torby, przewalając stertę klamotów, aż dotarła do nowej butelki. Zwykle starała się otwierać tylko jeden sok dziennie, bo zapas w kartonie pozostawionym przez jej byłego, zdrajeckiego chłopaka, topniał w zastraszającym tempie. Teraz jednak czuła, jakby w gardle zaschło jej błoto i nie pozwalało wydobyć głosu. Z przyzwyczajenia najpierw przewróciła korek, by przeczytać napis na spodzie.

pokaż co potrafisz

Dzisiaj? O, nie, nie. Dzisiaj to już pokazała, co potrafi, i to doprawdy był szczyt jej możliwości. Wolałaby raczej nie pokazywać nic więcej, bo w takim tempie załatwi sobie spłacanie długów do emerytury. Na którą zresztą miała niewielkie szanse, skoro wciąż nie znalazła stałej pracy, a chałturzenie na zlecenie pozwalało jej jedynie przetrwać, przewegetować miesiąc od wypłaty do wypłaty. 

Nie tak sobie wyobrażała pracę po studiach, kiedy w marzeniach widziała siebie w wielkich galeriach, wystawiającą swoje obrazy i rzeźby za niebotyczne sumy.  W rzeczywistości nikt nie chciał dać szansy nowemu nazwisku. "Rynek jest nasycony sztuką", słyszała u każdych drzwi, u których stała. Pewnie był. 

- Dzień dobry, dobrze, że pan jest. Przykro mi, panie Rafale, ale ta pani właśnie stłukła bombkę.

- Tę? Tę bombkę? - Głęboki głos wydobywał się spod gęstej brody, a inteligentne, przenikliwe jak u jastrzębia oczy przejrzały ją na wylot. Przeniósł spojrzenie na skorupy, rzucające iskrzące, diamentowe światełka na ściany i ladę. - Teraz już nic się nie poradzi, zdaje się. Niestety, musi pani pokryć straty - dodał kategorycznie.

Irmina poczuła, jak grunt pod nogami faluje. Uderzenie gorąca sprawiło, że na policzki wypełzł zdradliwy rumieniec.

- Nie mogę. Nie mam pieniędzy. 

- Odpracuje ją pani w takim razie. Akurat poszukujemy jeszcze jednej ekspedientki. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro