strach to tylko myśl

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

W życiu nie pracowała jako ekspedientka. Zajmowała się renowacją dzieł sztuki, na litość boską, nie sprzedawaniem błyskotek. Zwiesiła głowę, brnąc przez świeży, biały puch pokrywający ulicę. Jeszcze z kilometr i będzie mogła zdjąć przemoczone półbuty, równie wysłużone jak wczorajsze sztruksowe botki. Musiała założyć elegancki kostium, więc miała ze sobą pantofle na zmianę. Nie przepadała za obcasami, ale na pewno będzie miło je włożyć. W końcu były suche. 

Śnieg sypał całą noc. Teraz ukrył całą brzydotę i szarość miasta, zamieniając drzewa i parkowe ławeczki w bajkową krainę. Koronki drobnych gałązek malowały się na tle szarego od śniegowych chmur nieba, ciągle opadające drobiny skrzyły się w pojedynczych promieniach słońca przedzierających się przez chmury. 

Irmina prawie nie zauważała niczego, co działo się wokół. Serce niespokojnie obijało się o żebra. Jak miała poradzić sobie z kasą fiskalną? Odbyła wczoraj piętnastominutowe szkolenie pod okiem Danieli, która okazała się całkiem przyzwoitą dziewczyną. Umowa, którą zmuszona była zawrzeć, obligowała ją do przepracowania czterech godzin dziennie w najbardziej ruchliwych godzinach galerii, czyli od pierwszej do siedemnastej po południu. Przez dwa bite tygodnie. 

Dobrnęła do galerii pięć minut przed czasem, przemoczona i zmarznięta, drżąc na całym ciele ze zdenerwowania. Wygrzebała świeżą butelkę napoju i sprawdziła dzisiejsze motto.

strach to tylko myśl

Jasne. Tylko myśl. Ręce jej się w tej chwili trzęsły też tylko z myśli. O nie, strach był namacalny, realny, i cholernie, ale to cholernie paraliżujący. Najchętniej odwróciłaby się na pięcie i odeszła, ale w pamięci ciągle miała cudowne błyski światła odbijanego w drobinkach diamentowego pyłu. Musiała stawić czoła dzisiejszemu wyzwaniu, albo przez kolejne tygodnie czeka ją głodówka. 

Usiadła na ławce i założyła pantofelki. Stare buty schowała do reklamówki, owijając szczelnie, żeby nie ciekły po ubraniu. Przeczesała palcami mokre od śniegu, proste, czarne włosy, które nigdy nie pozwalały się do końca ogarnąć. Odrobina jasnej, prawie niewidocznej pomadki, kropla delikatnych perfum.W tłumie, który zaczynał właśnie szturmować galerię, mogłaby pewnie nawet zmienić biustonosz, a nikt nie zwróciłby na nią najmniejszej uwagi. 

- Pani Irmino, tak mi się wydawało, że to pani. Witam. - Właściciel sklepiku z ręcznie robionymi cudeńkami stanął przed nią i wyciągnął rękę na powitanie. - Rozumiem, że będzie pani dzisiaj w pracy? 

- Tak. Chyba nie mam wyjścia, prawda? - Cierpka odpowiedź nie zrobiła na nim żadnego wrażenia. Przynajmniej takie miała wrażenie, bo zza gęstej brody nie sposób było dostrzec niczego. Wzruszyła ramionami, wstając z ławeczki. Dumnie uniosła głowę i zacisnęła zęby, omijając mężczyznę. Zawsze spłacała swoje długi i tym razem również nie zamierzała postąpić inaczej. 

- Dzień dobry, panie Rafale, witam, pani Irmino. Skoro oboje jesteście, to czy ja już mogę się wymknąć? - Kobieta zarzuciła na ramię elegancką torebkę, złapała krótką futrzaną kurtkę i już była gotowa do wyjścia. - Da pan sobie radę? 

"A ja?" chciała ryknąć Irmina, ale zamilkła, bo jej wzrok właśnie spoczął na innej bombce, zawieszonej w miejscu poprzedniej, i żal za zniszczonym tak cudownym przedmiotem ścisnął jej gardło.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro