9. Otchłań

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Charlotte

– Naprawdę poradziłbym sobie sam.

Słysząc za sobą zirytowany głos Michaela, jedynie przewracam oczami, nie mając ani ochoty, ani cierpliwości, by ponownie wdawać się w niemożliwą do wygrania dyskusję.

– Osiem – mówię beznamiętnie, przekręcając klucz w zamku.

– Co „osiem"?

– Ósmy raz już to powtarzasz.

Możliwe, że nawet dziewiąty, chociaż już sama nie wiem.

– To może w końcu mnie posłuchasz?

– Nie. – Słysząc, że zamek ustępuje, wyjmuję klucz i zwracam go właścicielowi. – A teraz właź do środka.

Jego zniecierpliwione westchnienie niesie się echem po korytarzu, ale tym razem bez żadnego dodatkowego komentarza. Być może w końcu doszedł do wniosku, że kłótnia ze mną w tej kwestii nie ma sensu.

Jako pierwsza wchodzę do mieszkania i od razu zdejmuję buty, po czym kieruję się do kuchni, by przygotować herbatę. W teorii jest lato, ale dzisiejsza pogoda na myśl zdecydowanie bardziej przywodzi późną jesień, więc coś na rozgrzanie na pewno dobrze nam zrobi.

Czajnik zaczyna cicho szumieć, subtelnie wypełniając otaczającą mnie ciszę. Sporadycznie słychać szczęk metalowej łyżeczki o plastikowy pojemnik lub uderzenie kubka, który wyślizgnął mi się z rąk, o blat, lecz nic poza tym.

Po chwili jednak dołącza do mnie Mike, a tuż za nim niczym cień podąża hałas. Niezależnie czy w formie zbyt ciężko stawianych kroków, czy pod postacią pisku przesuwanego po płytkach krzesła, przyprawia o podobny poziom irytacji.

– Nie miałeś się iść położyć? – Posyłam mu to samo nieprzyjmujące sprzeciwu spojrzenie, którym wcześniej uraczył go lekarz tuż po słowach „Proszę odpoczywać i nie przeceniać własnych możliwości".

– Mówiłem, że czuję się dobrze. Zresztą nie jestem dzieckiem, o czym chyba obie zapomniałyście.

Mimowolnie parskam śmiechem, bo jak na ironię jego ton i mina przywodzą na myśl siedmiolatka, który nagle mentalnie dorósł, a rodzice ku jego ogromnemu niezadowoleniu nadal traktują go jak przedszkolaka, robiąc mu ogromy „obciach".

– Twoja mama nie mogła wziąć wolnego, więc ja obiecałam się tobą zająć. Czyli dopilnować, żebyś dotarł tu w jednym kawałku, i żebyś nie zemdlał nigdzie po drodze. Gdzie widzisz przesadę? Bo ja nigdzie, zwłaszcza że wchodząc po schodach, zrobiłeś się blady jak ściana, więc moja obecność raczej ci nie zaszkodzi. Chyba że psychicznie.

– No dobra, ale to nie znaczy, że mam dosłownie nic nie robić.

Czajnik pogwizduje głośno, więc zanim odpowiadam, zalewam wrzątkiem do pełna dwa kubki. W jednym cukru nie ma wcale, w drugim jest go aż za dużo. Nigdy nie zrozumiem, co ludzie widzą w mocnej, gorzkiej.

– Co w takim razie chcesz robić? – Podsuwam mu to jego gorzkie paskudztwo, równocześnie dokładnie mieszając słodzidło w swoim naparze.

Michael robi zamyśloną minę i udaje, że się zastanawia, chociaż dobrze wiem, że odpowiedź miał gotową, jeszcze zanim zadałam pytanie.

– Powiedz mi coś o sobie. Coś, czego nie wiem. I może coś bardziej kreatywnego niż to, kiedy i w jakich okolicznościach wybiłaś sobie jedynkę o chodnik.

Słysząc ostatnie zdanie, nie jestem w stanie powstrzymać śmiechu, bo dzięki niemu teraz przed oczami mam obraz siedmioletniej mnie szczerzącej się od ucha do ucha, eksponując brakującego mleczaka i krew na brodzie.

– Jakim cudem o tym pamiętasz? Ja sama zapomniałam.

– Pamiętam wiele faktów na twój temat. Nie wiem, czy wszystkie, ale myślę, że większość.

Nagle ogarnia mnie potworne poczucie wstydu, bo uświadamiam sobie, że nie mogłabym powiedzieć o nim szczerze niczego podobnego, a już na pewno nie z taką pewnością siebie.

Ile jeszcze dowodów potrzeba, byś przestała się łudzić, że na niego zasługujesz?

– Postawię dwie stówy, że nie wiesz nawet połowy. – Unoszę prowokująco brwi.

Rzucam mu wyzwanie, bo czemu nie? Przynajmniej zajmę nam czymś czas.

– Tak chcesz grać? No dobra. – Odchyla się na krześle, splatając ramiona. – Ale nie przyjmuję kasy.

Tymi słowami nieco zbija mnie z tropu, bo w połączeniu z tym chytrym i podejrzanie pewnym siebie uśmiechem sprawiają, że trochę boję się spytać:

– A co przyjmujesz w takim razie? – obniżam nieco ton głosu, by dla żartu dodać całej sytuacji nieco dramatyzmu.

Mike wzrusza ramionami, udając obojętność i robi to w całkiem przekonujący sposób, jednak zdradzają go lekkie drgania kącików ust.

– Jakoś nic mi teraz do głowy nie przychodzi.

Mam ochotę wypomnieć mu oczywisty blef, ale postanawiam dać sobie spokój i zobaczyć, dokąd zaprowadzi nas ta nieco dziecinna gra.

– Jak bardzo pożałuję dania ci wolnej opcji?

Raczej nie muszę się bać, że zażąda czegoś absurdalnego lub że postanowi mnie jakoś ośmieszyć, ale niepewność pozostaje. Ponoć ostrożności nigdy za wiele, a ja akurat już niejednokrotnie miałam okazję przekonać się, ile prawdy kryje w sobie to powiedzenie.

Tym razem jego odpowiedź jest krótka, rzeczowa i zapewne niezwykle daleka od prawdy:

– Bardzo.

Przez ten sztucznie poważny, pozbawiony choćby cienia żartu ton nie jestem w stanie powstrzymać parsknięcia. A gdy już drugi raz dzisiaj pomieszczenie wypełnia niekoniecznie przyjemny dla uszu dźwięk mojego śmiechu, uświadamiam sobie, jak dawno nie miałam ku temu okazji. Ostatnie tygodnie były tak przepełnione negatywnymi emocjami, że w pewnym momencie stały się po prostu częścią codzienności, którą należało zaakceptować.

Tak naprawdę jedyne momenty przerywające tę ponurą rutynę, gdy mogłam pozwolić sobie na chwilę oddechu, mają ze sobą jedną wspólną cechę – towarzystwo Michaela. Przypadek czy nie, jestem wdzięczna.

– Dobra, pytaj wreszcie. – Zaciera ręce, jakby rzeczywiście przygotowywał się do gry o naprawdę wysoką stawkę, a nie jakąś pierdołę.

Na szybko przygotowuję sobie w głowie kilka neutralnych tematów, nie chcąc przypadkiem zepsuć atmosfery

– Zacznijmy łatwo: Mój ulubiony kolor?

– Niebieski.

– A konkretnie?

– Indygo. Przez pół godziny tłumaczyłaś mi, czym się różni od granatowego.

Ja to pamiętam jako blisko godzinę, ale niech będzie.

– Jeden zero dla ciebie.

Dziwny błysk rozświetla błękitne oczy Michaela, a uśmiech staje się jeszcze szerszy niż przed chwilą.

– Chyba trochę przesadziłam, teraz coś trudniejszego. – Najłatwiejsze pytania odpadają, bo tylko go nimi zanudzę. – Ile razy coś sobie złamałam?

Trochę nieczyste zagranie z mojej strony, bo o jednym na pewno nie wie – nie powiedziałam mu, bo wtedy musiałabym poruszyć temat wypadku, a wolałabym tego uniknąć.

– Miało być trudniejsze. – Teatralnie przewraca oczami, ponownie wywołując u mnie rozbawienie. – Dwa.

– Źle. – Klaszczę w dłonie z zadowolenia. – Trzy.

Mina Michaela bardziej sugeruje, że powiedziałam mu „Ziemia jest płaska", więc naprawdę ciężko mi zachować powagę, ale jakimś cudem ją zachowuję, tym razem głośniej i wolniej powtarzając:

– Trzy razy.

– O czym w takim razie nie wiem?

Wie o prawej ręce, którą złamałam dwa razy. W dwóch różnych miejscach i w dwóch osobnych incydentach, a żeby było śmieszniej – wydarzyły się w dwuletnim odstępie.

Nie wie o obojczyku, który uszkodziłam, gdy moje auto z potężną siłą grzmotnęło o ziemię.

Ignoruję jego pytanie, nie mając najmniejszej ochoty na nie odpowiadać.

– Nadal jesteś tak samo pewien wygranej?

Mina trochę mu zrzedła, ale w oczach nadal płonie ten sam płomień determinacji. Lubię widzieć w ich błękicie jakieś pozytywne emocje, niestety dość rzadko mam ten zaszczyt. Zdecydowanie częściej jestem zmuszona patrzeć na smutek, złość i poczucie winy, a w dziewięćdziesięciu procentach przypadków sama je powoduję.

Odganiam od siebie te myśli, nim całkowicie się z nich pogrążę.

– Nadal jestem pewien. Nie wiem jak ty.

Te słowa sprawiają, że ogarnia mnie dziwny spokój, a wraz z nim ulga. Bo chyba wreszcie zaczynam odzyskiwać dawnego Michaela.

Tego, który uwielbiał się ze mną droczyć. Tego, który zawsze miał więcej pewności siebie niż wzrostu. Tego, który jako ostatni tracił nadzieję i do samego końca w coś wierzył. Tego, który był moim światłem, gdy resztę świata ogarniał mrok.

Aż do niedawna nawet nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo za nim tęskniłam.

– Już tak nie cwaniakuj, co? – mówię w żarcie, tak naprawdę nie chcąc, by przestawał.

Bo widać, że ma dobry humor, i niech mnie diabli, jeśli mu go zepsuję.

– To co? Lecimy dalej czy jednak się wycofujesz?

Tak, teraz już mam pewność – wrócił.

– Chciałbyś. Ile lat ma Diesel?

Tego też na pewno nie wie, ale wystarczy zrobić w głowie proste odejmowanie i odpowiedź przychodzi sama.

– Ożeż... – Na czole Michaela pojawia się głęboka zmarszczka. – Nie mówiłaś mi, ale... Zakładając, że masz go od szczeniaka, wychodziłoby na pewno nie więcej niż dwa lata. A raczej tak jest, więc powiem... Półtora roku.

Nachylam się w stronę Michaela i odczekuję chwilę dla zwiększenia efektu.

– Czy to twoja ostateczna odpowiedź? – zniżam nieco głos, naśladując sposób, w jaki Regis Philbin zwracał się do uczestników Who Wants to Be a Millionaire?.

Nie żeby legendę było tak łatwo podrobić.

Mike szybko orientuje się, o co chodzi, i przybiera podobny ton, mówiąc:

– To moja ostateczna odpowiedź.

– To dobrze, bo jest poprawna.

– Serio? – Wyraz jego twarzy wyraża autentyczne zdziwienie, co, szczerze mówiąc, lekko mnie bawi.

– No, naciągnęłam ci trochę, bo ma rok i pięć miesięcy.

– Czyli mamy dwa do jednego. – Kącik ust lekko mu drga, jakby z trudem powstrzymywał uśmiech.

Chociaż nie wiem, czemu miałby to robić. Przecież ma piękny uśmiech, zwłaszcza jeśli jest on szczery. Wtedy nawet mnie łatwiej pozbyć się grymasu.

– Naprawdę muszę ci dać coś trudniejszego.

– Koniecznie – odpowiada, udając śmiertelnie poważnego. Bo jeszcze wygram. I co wtedy?

– Ty mi powiedz.

Moja prośba zostaje zignorowana, bo Michael dopiero teraz przypomina sobie o stojącej od kilku minut na blacie herbacie. Zaczyna ją mieszać i dałabym sobie rękę uciąć, że specjalnie robi to głośniej niż potrzeba, by mnie wkurzyć.

I mu się udaje.

– Następne pytanie? – Ostrożnie upija łyk wciąż gorącego, lecz już zdatnego do picia naparu.

Lista bezpiecznych tematów jest coraz krótsza, ale jeszcze coś z niej wycisnę.

– Gdybym mogła do końca życia słuchać jednej piosenki, jaką bym wybrała?

– I nie można było tak od razu? – W jego oczach znów pojawia się błysk ekscytacji. – Wreszcie coś trudniejszego.

Ma rację. Naprawdę trudno znaleźć właściwą odpowiedź na to pytanie, zwłaszcza że nawet ja jej nie znam. W zasadzie niewiele wiem na swój temat. Poza ulubionym filmem czy potrawą oraz preferencjami w kwestii kawy i herbaty jestem jak sprawdzian, na który komuś się nie chciało nauczyć – dziesiątki pustych pól oznaczonych jako „miejsce na odpowiedź", a jedyny ślad tuszu na kartce został w imieniu i nazwisku.

– Wiem, że coś od Linkin Park, ale z tytułem mam problem. Może...

Ten ścisk w żołądku, który czuję, gdy wybrzmiewa nazwa zespołu, musi być znakiem.

Lost In The Echo?

Jakim cudem?

– Pytasz czy stwierdzasz?

– Stwierdzam.

Wzdycham zrezygnowana i nieco załamana, że zna mnie lepiej niż ja.

– I faktycznie chyba wybrałabym tę, ale muszę spytać: wiedziałeś czy postawiłeś na nią, bo teledysk kręcili w Detroit?

Chyba na ten moment jedyny powód do dumy dla tego miasta.

– Wiedziałem.

Brzmi, jakby sam sobie nie wierzył.

– Nie ściemniaj. – Uderzam otwartą dłonią w blat, a metalowe łyżeczki szczękają cicho o brzegi kubków.

Mike unosi dłonie w obronnym geście.

– Przysięgam na zapiekankę mojej mamy.

A ja próbowałam być poważna...

– Śmiesz kłamać, przysięgając na jedzenie? Spłoniesz w piekle za bluźnierstwo. – Staram się brzmieć jak ci wszyscy fanatycy, ale ich szaleństwo nie sposób udawać.

Michael parska śmiechem na mój nieco drętwy żart, a ja błagam własną pamięć, by pozwoliła mi zachować odgłos jego śmiechu jak najdłużej we wspomnieniach.

– Okej, okej, niech będzie. Trochę się zasugerowałem, ale mam rację, więc należy mi się punkt, co nie?

Nie wiem, czy bardziej mam ochotę przewrócić oczami, zirytowana jego dzisiejszym nastrojem, czy może jednak dziękować Bogu za to, że czarne chmury, które dotychczas nad nami wisiały, w końcu zaczęły przepuszczać promienie słońca.

– No chyba tak – przyznaję niechętnie, nabierając coraz większej pewności, że przegram. – Zaraz... Do ilu gramy?

W porę pytasz, geniuszu.

– Musi być nieparzyście. Może do dwudziestu jeden?

– Skąd ja mam niby tyle pytań wziąć?

Michael wyciąga dłoń w moim kierunku i delikatnie stuka mnie palcem w skroń.

– No nie wpadłabym na to, wiesz? Wiesz, co miałam na myśli.

– Skąd mam wiedzieć, nie czytam ci w myślach. – Wzrusza ramionami, po raz kolejny chwaląc się niezłym talentem aktorskim, bo przez sekundę jestem bliska uwierzenia mu.

Ale tylko przez sekundę.

– Zaczynasz mnie wkurzać.

– To dobrze. – Na jego twarzy pojawia się pełny zadowolenia uśmiech i coś czuję, że prędko nie zniknie.

– Wracając... Nie ma szans, że wymyślę aż tyle faktów o sobie. Zejdźmy niżej, może do jedenastu?

– Dwadzieścia to dużo? – Posyła mi spojrzenie, które przekazywać ma coś pomiędzy „Skądżeś taką głupotę wytrzasnęła?" a „Pierdolisz głupoty". – Daj spokój, ja bym mógł teraz drugie tyle wymienić bez problemu, a ty mi próbujesz wcisnąć kit, że nic nie wymyślisz?

– Teraz już się zwyczajnie przechwalasz. Zresztą na to „drugie tyle" składają się same głupoty, o które kazałeś mi nie pytać, tak tylko przypomnę.

Przez dłuższą chwilę Michael jedynie mi się przygląda, intensywnie nad czymś myśląc. Zastanawiam się, czy w ogóle mnie usłyszał, i już mam zamiar powtórzyć, gdy on nagle wstaje, po czym nieco chwiejnym krokiem obchodzi szafkę, by stanąć obok mnie.

Jest na tyle blisko, by jego oddech mógł musnąć mój policzek, a jednak z jakiegoś powodu nie czuję się przytłoczona tą bliskością. Wręcz przeciwnie – pragnę jej więcej.

– Liczysz?

– Co mam niby...

– Masz alergię na koty, choć je uwielbiasz. Z jakiegoś powodu nie znosisz, gdy ktoś mówi do ciebie „Charlie", nad czym szczerze ubolewam. Kochasz filmy akcji. Jesteś w stanie wyrecytować całe Gwiezdne wojny z pamięci, za najlepszą część uważasz piątą, a najgorsza jest każda, przy której nie pracował George Lucas.

Im dłużej mówi, tym łzy intensywniej napływają mi do oczu.

– Panicznie boisz się pająków, ale fascynują cię węże. Jesteś tych dziwnych, co wsypują płatki do mleka. Nienawidzisz wody gazowanej, ale wypijesz wszystko, co gazowane, jeśli tylko jest słodkie. A jak o cukrze mowa, to jedną herbatę słodzisz za trzy, o kawie nawet nie wspomnę.

Słysząc ostatni komentarz, nie potrafię powstrzymać uśmiechu. Jest już chyba piątą osobą, którą dziwią moje nawyki, czego szczerze nie rozumiem. Chociaż może to działa w dwie strony.

– A najważniejsze: zrobisz wszystko, by chronić bliskich, nawet własnym kosztem. Jesteś najbardziej oddaną i bezinteresowną osobą, a mimo to bezustannie się krytykujesz.

Nie mogąc już dłużej go słuchać, robię pierwsze, co przychodzi mi do głowy. Realizuję pomysł bez przemyślenia, czy oby na pewno jest on mądry. Skaczę na głęboką wodę ze świadomością, że tuż pod powierzchnią może na mnie czekać zarówno twarde dno, jak i bezdenna otchłań.

Na szczęście gdy chwytam za kołnierz bluzy Michaela, szarpnięciem przyciągając go tak blisko, jak wcześniej miałam ochotę to zrobić, i łączę nasze usta w pocałunku, nabieram pewności, że właśnie skoczyłam w otchłań.

I nie mam najmniejszej ochoty z niej wypływać.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Czy wy to widzicie? W końcu weselszy rozdział!

Ale nie przyzwyczajajcie się...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro