Rozdział 10

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wciąż rozglądając się dookoła siebie, minęliśmy metalowe, masywne drzwi, nawet nie musząc nic mówić strażnikom. Przeszliśmy przez długi na pięć metrów korytarzyk, wybiegający na recepcje, gdzie ludzie obstawiali zakłady, aczkolwiek tylko te do dwudziestu tysięcy, jeśli ktoś chciał postawić więcej musiał udać się na piętro do oszklonego pomieszczenia, z którego było widać zarówno ring, jak i całe lokum. Za pewne tam znajdował się ojciec Harrego. Czasami zapraszano tam również Hektora, ponieważ budził tutaj największy respekt i uznanie. Mimo iż nie przepadałam za Harrym, w duchu modliłam się by nie udało mu się dostać do Doro karate, choć dla "normalnych" osób było to praktycznie nie możliwe, ponieważ Hektor przyjmował tylko dzieci, lub naprawdę dobrych zawodników, ale młody Styles miał ojca, którego Hektor uwielbiał.

-Dobra, jesteśmy w środku i co teraz?- z zamyślenia wyrwał mnie Bradley.

-Sprawdźmy kto ma dziś walki- zasugerowałam podchodząc do wiszącego, dużego telewizora plazmowego, tuż obok recepcji. Wyświetlało się na nim, kto i z kim będzie dzisiaj walczył, oraz w nielicznych przypadkach, pisało kto jest z jakiego klubu. Walczyły tu nie tylko osoby uprawiające karate, ale też boks, Judo, Kung-fu, i tak dalej. Miotałam wzrokiem po ekranie, szukając jakiegoś znajomego nazwiska. Dziś miały odbyć się trzy walki, na moje nieszczęście, na końcu kolumny nazwisk zauważyłam imię Stana. Przeraziłam się i nie chodziło mi o to, że mogę się natknąć na kogoś z czarnych węży, lecz o sam fakt, iż Brooks będzie się bił, a tym samym narażał innych na niebezpieczeństwo. Kto wie czy jego rubryczka "Śmiertelnych nokautów", właśnie dziś się nie wzbogaci, o jedną liczbę do przodu?

-Stan dziś walczy, musimy uważać- skwitował Bradley.

-Znając go jest w szatni razem z Hektorem, do momentu walki, więc póki co jesteśmy bezpieczni. No nie licząc Harrego- westchnęłam, przypominając sobie, o kolejnym problemie.

-Dobra, to co robimy kierowniczko zamieszania?- zaśmiał się nerwowo, ocierając pot z czoła. Zmierzyłam wzrokiem jego strój, chcąc upewnić się, że wtapia się w tłum. Biała bokserka uwydatniająca jego mięśnie i czarne spodnie były idealne do tego miejsca. Nie wyglądał podejrzanie, ale też nie przykuwał uwagi, zbyt "wyszukanym" ubiorem.

-Powinniśmy się rozejrzeć, delikatnie podpytać ludzi i przede wszystkim szukać wskazówek i unikać Harrego- nakazałam, ruszając w głąb budynku.
Znajdowała się tu masa ludzi, zarówno dzieciaki w naszym wieku, szukający wrażeń, jak i dorośli posiadający duże pieniądze, o które przecież tutaj chodziło. Ogromna sala, a na środku niej ring. Po bokach znajdowały się bary, gdzie można było zakupić drinki. Stoliki rozmieszczone zarówno przed ringiem, jak i pod ścianami, można było nawet wykupić loże, albo coś w stylu balkoniku, niczym w teatrze. Podejrzewam, iż właśnie tam przesiadywały osoby, wpłacające najwięcej pieniędzy, lecz póki co, pewne jest, że nie uda mi się tam dostać. Skierowałam się w stronę baru, widząc kątem oka, że Brad podąża za mną, jak cień. Usiadłam na wysokim krzesełku barowym i odwracając się bokiem do blatu, zaczęłam miotać wzrokiem po okolicy. Bradley usiadł dwa metry ode mnie, jakbyśmy się nigdy nie poznali. Posłałam mu pytające spojrzenie, na co on skinął tylko dyskretnie w kierunku barmana, sugerując bym z nim porozmawiała. Zaskoczona logicznym myśleniem Brada, obróciłam się przodem do lady, przyklejając uśmiech do twarzy. Chłopak koło dwudziestki, od razu mnie zauważył. Nie był zbyt przystojny, czarne, średniej długości włosy, związane w kucyk, jakoś do mnie nie przemawiały. Jednak wiedziałam, iż muszę być do bólu miła.

-Co podać ślicznotko?- posłał mi uśmiech, co dało mi znak, że będzie prościej, niż myślałam.

-Poproszę sok pomarańczowy.- mruknęłam. Nie mogłam pić alkoholu, gdyż prowadziłam samochód, oraz zważywszy na miejsce gdzie się znajdowałam. Musiałam zachować czujność, a picie spowalniało czas reakcji.
Chłopak postawił wysoką szklankę z zieloną rurką tuż przede mną. Zabrałam ją, zaczynając powoli sączyć napój.

-A więc, co cię sprowadza do nas, lubisz adrenalinę?- zagaił. Najprawdopodobniej był tutaj nowy, ponieważ istniało ryzyko, że mógł mnie ktoś rozpoznać.

-Dokładnie, uwielbiam.- wyszczerzyłam się, niczym mysz do sera, chcąc wyglądać bardziej wiarygodnie.

-Podobała ci się poprzednia walka?- uniósł brew, opierając się o blat.

-Niestety dopiero teraz przyszłam.- zrobiłam smutną minę.- A dobry nokaut był? W ogóle, kto teraz będzie się bił?- próbowałam w niewinny sposób go podejść, aby się czegoś dowiedzieć. W końcu był tutaj kelnerem, co oznaczało, iż siedział tu całymi nocami.

-Nokaut był świetny, gościu padł, a już i tak był wcześniej mocno poobijany i zakrwawiony.- odparł z entuzjazmem, wyraźnie go to interesowało, co wyjaśnia dlaczego tu pracuje.- Za pół godziny ma się bić Brooks z Czarnych Węży, także szykuj się na mocne wrażenia.- poinformował mnie.- Podobno chce pobić rekord czasowy i na to są dzisiaj duże stawki.- dodał. Nie jest dobrze, jeżeli Stan chce jak najszybciej załatwić przeciwnika, będzie musiał użyć naprawdę niebezpiecznych poczynań. Osoba, która z nim walczy, jest naprawdę w wielkim niebezpieczeństwie, istnieje duże ryzyko, że skończy jak "zaginiony" Immanuel.

-Super! Już nie mogę się doczekać.- klasnęłam w dłonie, kłamiąc jak z nut. Zorientowałam się, że facet jest we mnie bardzo zapatrzony, więc postanowiłam to wykorzystać.- A tak w ogóle, co robią z tymi, którzy zostali tak mocno pobici? Odwożą ich do szpitali?- zapytałam, niby od niechcenia. Chłopak zmrużył oczy, patrząc na mnie przenikliwie. Uśmiechnęłam się do niego słodko, zaczynając się bawić swoimi włosami.

-W sumie to chyba, nie wolno ich odwozić, wiesz to nielegalny biznes, ale pewności nie mam.- powiedział ciszej.

-Tak? A co jak ktoś ma zagrażające życiu obrażenia?- próbowałam wyciągnąć jak najwięcej.

-Nie wiem, ja się w to nie mieszam.- skwitował, przypatrując mi się przez moment w milczeniu.- Ej czy ja cię skądś znam?- zaskoczył.

-Co mnie?- zaśmiałam się, z lekka nerwowo.- No co ty, wydaje ci się.- machnęłam ręka w powietrzu.

-Nie no poważnie, czekaj.- schylił się, wyciągając jakaś księgę spod lady. W pośpiechu zaczął ją wertować, co chwilę na mnie spoglądając. Kątem oka, zauważyłam, iż były w niej zdjęcia, ale nie wgłębiałam się.- O Boże!- odezwał się z ekscytacją.

-Hmm?- podrapałam się po głowie, nie mając pojęcia o co mu może chodzić.

-Ty jesteś Rachel Clark z czarnych węży!- ucieszył się jak dziecko z cukierka, powodując u mnie nie małe zaskoczenie.

-Co? Nie! Wydaje ci się.- zachichotałam, co tylko mnie pogrążyło.

-Och, już nie bądź taka skromna, patrz mam cię tutaj.- podsunął mi pod nos, ową książkę. Spojrzałam na nią, po czym zamarłam. Na jednej ze stron było moje zdjęcie oraz informacje o mnie, zaczęłam w pośpiechu przewracać kartki, lustrując uważnie każdą z nich. Znajdowało się tam około czterdziestu zawodników, opis ich największych sukcesów, i krótkie notki o nich samych.

-Co to jest?- wydusiłam.

-Księga ulubieńców publiczności, najlepszych zawodników, których tutaj mamy.- odparł zadowolony.

-Skąd to masz? Można to kupić?- zapytałam z nadzieją.

-Oj nie, nie wolno tego w ogóle posiadać, mają to tylko osoby w centrum dowodzenia tam na górze.- wskazał palcem, na oszklone lokum, gdzie byłam kiedyś z Hektorem,

-To jakim cudem ty to masz?- zapytałam, nie do końca mu wierząc.

-Udało mi się to zwinąć, jak kiedyś zanosiłem tam tequile.- wzruszył ramionami. Nie miałam pojęcia, iż coś takiego istnieje, a szczególnie, że jest tam moja persona, przecież nie siedziałam w tym, aż tak długo, aczkolwiek faktem jest, dziewczyny były tutaj bardzo porządanym zjawiskiem, nie było ich dużo, dlatego na swojego rodzaju show z nimi był ogromny popyt.

-Panie i Panowie, czas na walkę, na którą czekaliście cały wieczór, walkę jakiej długo nie zapomnicie!- moje rozmyślenia, przerwał głos wydobywający się z mikrofonu, był to człowiek, zapowiadający zawodników.

-Zaczyna się.- ucieszył się barman, którego imienia do tej pory nie poznałam. Nie podzielałam jego entuzjazmu, jednak musiałam to zobaczyć. Tłum ludzi zebrał się na środku pomieszczenia, w centrum zamieszania. Każdy chciał zobaczyć jak najwięcej, przy stolikach siedzieli ludzie, którzy je wykupili, a zaraz za nimi stali pozostali. Walkę można było też zobaczyć na telewizorach, znajdujących się w każdym możliwym miejscu.

-Powitajcie proszę gorącymi brawami, odważnego Leona Danielsa!- krzyknął mężczyzna. Ludzie zaczęli klaskać, muzyka grać, a niewiedzący jeszcze co go czeka, uśmiechnięty chłopak wyszedł z szatni, umieszczonych na drugim końcu sali, w eskorcie skąpo ubranych dziewczyn. Było mi go naprawdę szkoda, w duchu miałam nadzieje, że nic poważnego mu się nie stanie. Istniała też nikła szansa, iż pokona Stana, lecz wtedy to jemu mogłoby się coś stać, a mimo wszystko nie chciałam tego.
Gdy niejaki Leon, znajdował się już na macie, mężczyzna zaczął drugą zapowiedź.

-A teraz przed państwem, atrakcja wieczoru! Człowiek, który jeszcze nigdy tutaj nie przegrał, mówi się, że ma wiele twarzy, ale gdy staje na ringu w jego oczach widać tylko jedno, chęć wyeliminowania przeciwnika. Panie i Panowie oto jeden z członków Czarnych Węży, niepowtarzalny Stan Brooks!- krzyknął mężczyzna. Publika zaczęła wiwatować jeszcze głośniej niż wcześniej, "szychy" znajdujące się w oszklonym pomieszczeniu, stanęły tuż przed szybą, a rywal Stana, starał się nie ulec presji. Brooks wyszedł z szatni w otoczeniu dziewczyn, podnosząc energicznie ręce do góry i przybijając piątkę, niektórym ludziom, stojącym wystarczająco blisko. Gdy wszedł na matę, był bardzo pewny siebie. Jeśli chciał pobić rekord, musiałby załatwić gościa w około minutę, nawet nie wiem dokładnie ile, ale nie podobało mi się to.

-Czy obaj Panowie są gotowi?!- zapytał mężczyzna, na co oni pokiwali głowami. Facet opuścił ring zostawiając ich samych sobie.- A więc zaczynamy odliczanie! Pięć! Cztery!- liczył wraz z tłumem, właśnie tak rozpoczynało się tutaj walki.- Trzy! Dwa! Jeden! Walka!- krzyknął na całe gardło.
Chłopcy momentalnie ruszyli w swoim kierunku, rywal Stana najprawdopodobniej trenował boks, ponieważ widać jak dużą uwagę poświęcał pracy nóg, jednak z pewnością znał też inne chwyty, ponieważ zwykły bokser z karateką niemiałby szans. Chłopak jednak bardzo odważnie, jako pierwszy uderzył prawego sierpowego, którego Stan z łatwością zablokował, a mało tego z rozbawieniem złapał za jego nadgarstek, wyciągając go do przodu i tym samym odsłaniając jego żebra, i uderzając w nie zaciśnięta pięścią. Chłopak skrzywił się z bólu, łapiąc się za obrażone miejsce i lekko zataczając się do tylu, jednakże wciąż pozostając na nogach. Zebrał się w sobie i odważnie zbliżył się ponownie do Stana, podnosząc kolano w górę i wymierzając kopniaka w jego krocze. Brooks zablokował ręka jego nogę, odchylając się nieznacznie w bok. Noga Leona opadła na matę, a Stan wykorzystując okazję zrobił krok do przodu i unosząc rękę przed siebie, uginając łokieć, oddał cios prosto w nos Leona, który momentalnie zalał się krwią. Chłopak nie był na siłach by cokolwiek zrobić, a Stan to wykorzystał. Zamachnął się i z całej siły, bokiem otworzonej dłoni, uderzył w szyję przeciwnika, prosto w znajdująca się pod skóra tętnice, chwyt dozwolony tylko w przypadkach zagrożenia życia, natychmiast powalił Leona na ziemię. Chłopak stracił przytomność i mam nadzieje, że po tych obrażeniach wyjdzie z tego cało. Ludzie nawet nie zdawali sobie sprawy z powagi sytuacji, tylko wiwatowali i wydzierali się w niebogłosy. Stan zaczął biegać po ringu, skacząc i ciesząc się z wygranej. Po Leona zjawiło się trzech mężczyzn, usiłujących wynieść go z ringu.

-Proszę Państwa! Jakże to niesamowite! Udało się pobić rekord! Minuta i piętnaście sekund!- zachwycał się mężczyzna, ówcześnie zapowiadający walkę. Ja z kolei, uważnie przyglądałam się co takiego robią z przegranym, widziałam, iż niosą go w kierunku szatni, ale co dalej? Nigdy nie zastanawiałam się nad tym, co się dzieje później. Pod wpływem jakiegoś impulsu, zeskoczyłam z krzesła, podchodząc do siedzącego, kilka metrów ode mnie Brada. Mój przyjaciel pierwszy raz tutaj był, z jego twarzy można było wyczytać wiele mieszanych emocji.

-Chodź Bradley szybko!- złapałam go za nadgarstek, nie przejmując się już barmanem.

-Co robisz Rachel, gdzie mnie ciągniesz?- podrapał się po głowie, zdezorientowany.

-Idziemy sprawdzić, co zrobią z tym pobitym chłopakiem.- poinformowałam go. Do szatni mogły wchodzić tylko osoby uprzywilejowane, lecz ja, brałam udział w walkach i sądzę, że pomyślą, iż przyszłam odwiedzić Stana i mnie przepuszczą. Ruszyłam przed siebie, nawet nie rozglądając się, czy ktoś mnie widzi. Póki co większość zajęta była wygraną Brooksa, a my z Bradleyem, mieliśmy okazję przemknąć się niezauważalnie. Mężczyźni niosący, nieprzytomnego chłopca, zaczęli znikać za drzwiami. Przyśpieszyłam nie chcąc ich zgubić, aż nagle poczułam jak uderzam, o czyjaś, twardą klatkę piersiową. Zgodnie z prawami fizyki, upadłam na podłogę. Na całe szczęście nikt nie zwrócił na mnie uwagi, nikt prócz osoby, na którą wpadłam. Podniosłam się z ziemi, otrzepując swoje spodnie.

-Rachel?- do moich uszu dobiegł, ten dobrze mi znany, charakterystyczny, zachrypnięty głos. Czułam, że nie mogę się ruszyć, jednak uniosłam lekko głowę do góry, odważnie patrząc przed siebie.

-Harry? Co ty tutaj robisz?- zaśmiałam się nerwowo. Nie wiedziałam, co mam zrobić, nie przypuszczałam, że na niego wpadnę, szczególnie w tej chwili. Z jednej strony powinnam się zacząć tłumaczyć, a z drugiej kontynuować pościg, gdyż zaraz będzie za późno dogonić Leona.

-To raczej ja powinienem zadać to pytanie.- skrzyżował ręce na piersiach, patrząc na mnie przenikliwie.

-Nie mam na to czasu Styles.- próbowałam go wyminąć, lecz on zagrodził mi drogę swoim ciałem.

-Tłumacz się Clark.- spoważniał.- Co cię sprowadza, do miejsca takie jak to. Nie wyglądasz na taką, którą interesuje takie nielegalne zgromadzenie.- uniósł nieco brew do góry.

-Słuchaj Styles, nie mam czasu na takie rzeczy, przyszłam tu, bo jak zauważyłeś Stan nie jest naszym "nowym" uczniem w Dojo, tylko jednym z Czarnych Węży, po drugie jest także moim byłym chłopakiem, więc się o niego martwię.- odparłam, mieszając trochę prawdy, z kłamstwem.

-Tak zdążyłem zauważyć, jednak wciąż nie rozumiem, po co przyszedł do nas jako biały pas.- zmrużył podejrzliwie oczy.

-Chciał mi dodać otuchy, jednocześnie ze mną ćwicząc, a pozostając w czarnym pasie, nie pozwolono by mu.- uśmiechnęłam się, dumna ze swojej szybkiej reakcji. Styles przez chwilę nic nie mówił, zastanawiając się, przez co zużywał mój, jakże w tym momencie cenny czas.

-Nie wiedziałem, że z nim byłaś.- odezwał się, sprawiając, że mogłam odetchnąć z ulgą, ponieważ uwierzył w moje kłamstwo.

-Tak byłam, a teraz ty mów co tutaj robisz.- starałam się obrócić kota ogonem i teraz to jego przywrzeć do muru. Zastanawiałam się, czy wie o swoim ojcu.

-Chciałbym brać w tym udział jak wiesz, dlatego tu jestem. Słyszałem, że dziś bije się ktoś z czarnych węży dlatego przyszedłem.- wyjaśnił. W duchu miałam nadzieje, iż powie coś innego, jednak takie były realia i nic na to nie mogłam poradzić. Nie znosiłam go, aczkolwiek jakoś w duchu, chociaż nie mam pojęcia czemu, chciałam go uchronić przed tym wszystkim. Jednak czy jestem w stanie zrobić cokolwiek skoro ma takiego ojca?

-Wiesz, że tego nie pochwalam Harry, więc nie będę tego komentować.- westchnęłam.- A teraz przepraszam, ale spieszę się.- wykonałam krok w bok i tym razem udało mi się go wyminąć.
Brad, o którym prawie zapomniałam, natychmiast ruszył za mną, ale niestety nie tylko on.

-Rachel, gdzie ty tak pędzisz.- dobiegł do mnie Harry, denerwujący w tym momencie do granic możliwości.

-Idź sobie, mówię poważnie.- wymamrotałam, przyspieszając kroku.

-Słuchaj Rachel, ja tak sobie pomyślałem, że skoro już tu jesteśmy możemy wypić jakieś piwo.- zaproponował niepewnie. No tego się nie spodziewałam, przecież on mnie nie lubił. Po co więc zaprasza mnie na piwo?

-Jestem samochodem, a po drugie jest ze mną Bradley.- skinęłam w stronę przyjaciela, którego Harry dopiero teraz raczył zauważyć. Byliśmy już prawie przy szatniach, a Harry wciąż, szedł za mną. Był taki irytujący.

-Idziesz w kierunku szatni?- zauważył.- Wiesz, że cię nie wpuszczą.- dodał rozbawiony, przez co na prawdę musiałam się powstrzymywać, żeby go nie uderzyć.

-Chryste, Styles daj mi spokój.- warknęłam, zatrzymując się przed drzwiami. Gdy wyciągnęłam rękę w stronę klamki, ochroniarz strącił ją lekko.

-Przykro mi panienko, nieupoważnionym wstęp wzbroniony.- odezwał się, napakowany, łysy mężczyzna.

-Och przepraszam.- zachichotałam pod nosem, co zbiło z tropu Stylesa.- Rachel Clark.- przedstawiłam się. Ochrona przy szatniach, zwykle znała imiona startujących tu zawodników.

-Panna Clark!- klasnął w ręce.- Przepraszam cię, proszę bardzo.- otworzył przede mną drzwi. Harry był chyba w szoku, ponieważ patrzył na mnie, jak na jakieś UFO. Przekroczyłam próg, ucieszona, że bezproblemowo weszłam do środka, oraz tym samym zapominając zaznaczyć, iż Harry ma nie wchodzić, a on oczywiście nie omieszkał tego uczynić. No pięknie, ciekawe co zrobię, mając go obok siebie, już nie wspominając, o pytaniach, które na pewno zaraz zacznie zadawać.

Hej kochani! Oto rozdział! Mam nadzieję, że wam się podoba. Jak myślicie co się teraz wydarzy? Widzimy się do trzech dni z następnym rozdziałem.

Kocham was

Camila Xx

�������8���

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro