37.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Usłyszawszy, że idioci zgubili dzieciaka, nie chciał wierzyć, ale Jimin zarzekał się na własną miłość do Tae, dlatego sprawy nie mógł zbagatelizować. Obudził równie zmaltretowanego co on Yoongiego i nie wspominając o wczorajszym zajściu, opowiedział o prawdopodobieństwu zaginięcia Jungkooka. Od razu wybrali się do mieszkania Jina, gdzie według relacji Jimina, siedzieli teraz i pisali ogłoszenie. Hoseok kategorycznie zakazał im wieszania gdziekolwiek tych bredni. W mieszkaniu byli już piętnaście minut później. 

Wyglądali jak chory zespół punkowy po koncercie stulecia, imprezie wieku i turnusie w zakładzie dla obłąkanych. Każdy dostał po wielkim kubku kawy na pocieszenie i obudzenie. 

Namjoon miał prawdopodobnie złamany nos, bo aż po podbródek skapywały mu stróżki krwi, które starał się wycierać mokrymi chusteczkami donoszonymi z łazienki. Jego okulary ledwo wisiały na spuchniętym nosie, a na sobie miał o zgrozo, zarzucony na żakardowy sweterek nerda, różowy bezrękawnik obszyty zamszem i krótkowłosym futerkiem przy dziurach na ręce i kieszeniach. Yoongi wolał nawet nie zgadywać, skąd go miał. 

Jimin wyglądał względnie normalnie, z wyjątkiem braku jednej brwi, dosyć nierówno i niedokładnie zgolonej. Jin nie posiadał butów, dlatego w kucki ogrzewał własne stopy w dłoniach. Na jego policzku widniały dwie małe, pociągłe szramy od zadrapania. Tae za to nie mógł usiąść razem z nimi, stał nad stołem i pocierał kość w dolnej części ciała, ciągle narzekając na niesprawiedliwość. Oprócz tego na głowie miał istny miszmasz, swój oryginalny brąz połączony z nierówno położonym fioletem, nawet z zafarbowanym fragmentem skóry na czole i na skroniach. Jakby tego było mało, na blacie między nimi leżało małe akwarium, wypełnione maciupkimi, białymi krabami. 

Hobi i Yoongi przyglądali im się w niemałym szoku. Nawet nie umieli zacząć tej rozmowy. 

- Więc... - Zdecydował się Hoseok. - Boję się pytać, ale muszę. Dla dobra Jungkooka. 

- A jak on nie żyje?! - Zawył ponownie Tae i potarł własny tyłek. 

- Spokój! - Zawarczał cicho Hobi. - Mówcie wszystko co pamiętacie, dojdziemy do tego po kolei. 

- No to może ja... - Zaczął Jin

. . .

- Odprowadzę was, co? - Zaoferował zaspany Jungkook, gdy przestali piłować Barbie girl i dopili ostatnie butelki piwa. 

- Dobry z ciebie chłopak, Jungkookie - Jin założył mu rękę na ramię i smarknął wzruszony. - Jak będę miał kiedyś syna, to nazwę go Jungkookie i będzie taki jak ty. - Wbił mu palec w środek klatki piersiowej. - Co nie Namjoonie, jak będziemy mieli syna, to będzie taki jak Jungkookie i będzie nas odprowadzał do domu, naprutych jak messerschmity. Co?

Namjoon podrapał się pod nosem i zamruczał coś przez sen. 

- Cieszę się, hyung, chodźmy już. - Podniósł starszego do pionu, po czym pomógł mu ubrać kurtkę i dobudził nieżywego Namjoona. 

- VMin! Zbieramy się! - Krzyknął, chcąc dotrzeć do ich zamroczonych umysłów. Z wielkim trudem odkleił ich od siebie, a potem to samo zrobił, gdy chcieli dobrać się do niego. 

- Stop! - Krzyknął niespodziewanie Tae, kiedy wyszli już z baru. 

- Co jest, Kotku? - Zapytał Jimin.

- Dzisiaj jest ta noc kochanie...muszę iść do planetarium, przylecą po mnie! To dziś!

- Niby kto? 

- Kosmici! Kto się pisze? Zabiorę was na moją rodzinną planetę! 

- Za tobą wszędzie! - Ochoczo zakrzyknął Jimin. 

. . .

- Poszliście do planetarium? Może Jungkook tam jest. 

- No właściwie do planetarium nigdy nie dotarliśmy, ale nie przerywaj. 

. . .

Mijali właśnie piąty klub, kiedy Tae postanowił zrobić skrót przez park. 

- Dokąd to się złociutcy wybieracie? - Zatrzymał ich siedzący na parkowej ławce mężczyzna, w płaszczu przypominającym satynowy szlafrok i ze zdobionymi sztucznymi pierścieniami palcami. 

- Idziemy do planetarium, prze pana. - Odpowiedział Tae. 

- Chcecie żebym przewidział waszą przyszłość? Jestem wróżbitą. 

- Serio?

- Jak najbardziej, pobieram tyko drobną opłatę. 

- Jin hyung, masz drobniaki?

- Wziąłeś mi ostatnie na gumę balonową, złodzieju. 

- Pożyczyłem! A ty, Kookie?

- Nie mam. - Odpowiedział, poprawiając chwiejącego się Namjoona. Wielkolud był za duży i nawet nie mógł założyć mu kurtki, dlatego ten niósł ją pod pachą, a alkohol skutecznie ogrzewał go od środka. 

- A to nie szkodzi kochanieńki, może być...ta kurtka. - Pokazał na ubranie wystające spod pachy Namjoona. 

- Hyung, oddawaj kurtkę. - Rozkazał wyrywając materiał. 

- Oszalałeś, będzie mu zimno!

- I tak jej nie zakłada. 

- Niech Jin hyung ogrzeje go swoją miłością.

- Ale tak tutaj, przy Kookim?

- Jakoś w karaoke ci nie przeszkadzało! 

- Cicho! Pan wróżbita będzie mówił. Ja mam pytanie. Czy jak polecimy na moją planetę, to mężczyźni będą mogli rodzić tam dzieci i będę miał swoje bobaski razem z Jiminem i będzie ich dużo i założymy swoje przedszkole?

- Jest na to jeden sposób chłopcze...musisz tylko wypić ten napój, który kosztuje...jedynie buty tego młodzieńca. I będziesz płodny jak królik! - Wyciągnął małą fiolkę z przezroczystą substancją. 

- Nie oddam butów za twoje bachory! - Zezłościł się Jin. 

- Ale hyung! Będziesz chrzestnym. 

- W zamian mogę oddać swoje, nie jestem bez serca. - Zaoferował się mężczyzna, ale jego podziurawione mokasyny pamiętające epokę lodowcową nie wyglądały zachęcająco. 

- Zgódź się! Pliis! 

- Mówię nie! 

Obrażony Tae tupnął nogą i ze łzami w oczach ruszył dalej. 

- Ty potworze! - Krzyknął na najstarszego Jimin i pobiegł za swoim chłopakiem. 

Dogonili ich dopiero na przystanku autobusowym. Cała piątka usiadła na ławce, czekając na pierwszy lepszy nocny autobus. 

- Ale jestem najebany. - Wyburczał Namjoon, zaczynał się trząść, więc Jin objął go ramieniem. - W trzy dupy.

- Jeśli to nasze dupy, to przynajmniej zgrabne.  

Jungkook przysypiał na ramieniu obrażonego Tae, z ust spływała mu stróżka śliny. Autobus pojawił się chwilę potem i wszyscy naraz wgramolili się do środka na siłę. Jin zarył głową o niskie wejście i nabił wielkiego guza, a kierowca sprawiał wrażenie, jakby wahał się czy im pomóc. Ostatecznie usiedli w miarę stabilnie na pustych miejscach. Oprócz nich w autobusie siedziały jeszcze dwie, równie zmarnowane co oni, młode dziewczyny, które też zapewne wracały po balowaniu. 

- Pssst... - Wyszeptał Jimin do Jina. - Hyung...

- Mmm?

- Założymy się, że nie zagadasz do tych dziewczyn?

- Nie chce mi się.

- No w sumie masz rację, w końcu nie jesteś aż tak przystojny, żeby się tobą zainteresowały. 

- O co, Parówo? - Ożywił się natychmiast. 

- Jak przegrasz, to oddajesz Tae buty i wracacie do wróżbity po eliksir.

- Wy na serio macie coś z mózgiem. I tak, macie tylko jeden na pół. A jak wygram?

- Too...ja zgolę brwi, a Tae się przefarbuje. 

- Szykuj maszynkę, przegrywie.

Jin trochę chwiejnie wstał i zamaszystym ruchem dosiadł się na przeciwko dwóch dziewczyn. 

- Hej, jak tam? Też jedziecie tym autobusem?

- Nie, innym. - Odpowiedziała jedna, a druga zachichotała. 

- Tak sobie siedzimy tam z kolegami i się zastanawiamy, co takie ładne dziewczyny robią same w nocy, w autobusie?

- Jesteśmy we dwie, czyli nie same geniuszu i jak myślisz, co można robić w autobusie?

-  Dużo fajnych rzeczy. - Sugestywnie poruszył brwiami. - Na przykład pobawić się w dom. 

- W dom?

- Ty będziesz drzwiami, a ja będę pukał. 

Potem dało się dosłyszeć tylko głośne uderzenie w twarz i tupot stóp, gdy dziewczyny postanowiły się ewakuować na najbliższym przystanku. 

- Ej! Zostawiłaś futerko bejbe! - Krzyknął za jedną Jin, ale ta zdążyła już wysiąść i pokazać mu środkowy palec przez szybę. 

- A to nie. Namajoonie, mam dla ciebie wdzianko, Słońce!

Jin zarzucił na ramiona młodszego różowy bezrękawnik i triumfalnie spojrzał na Jimina. Na jego policzku mieniła się czerwona pręga od draśnięć paznokciami, a na czole wielki, granatowy siniak. 

- Przegrałeś, szykuj farbę dla swojego Kosmity. 

- Przecież dostałeś po ryju. 

- Ale zagadałem. 

Kook zapisywał w telefonie tekst, którym Jin uraczył jedną z dam, a Jimin siedział obrażony razem z z Tae, aż do przystanku przy wesołym miasteczku. 

- Wysiadamy tutaj! - Zarządził Tae. 

- Ale to nie nasz przystanek. - Stwierdził Namjoon, gdy ślepo wysiedli za Taehyungiem i znowu stanęli na mrozie.  

- Noc jeszcze młoda, idziemy na karuzelę. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro