48.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kim Seokjin żył w przeświadczeniu, że wszystko mu wolno, bo jest przystojny i wygadany. I w jakiś wyjątkowo pusty sposób, miało to trochę sensu, bo ładni ludzie według zobowiązującej nazwy ,,efektu aureoli,, wzbudzali społeczne zaufanie, niczym aniołowie. Przecież ktoś, kto jest ładny, nie może być zły. Prawda?

Zły to zdecydowanie nadużycie jeśli chodzi o Jina, ale lubił on  wykorzystywać swój urok. Już w domu nauczono go, że człowiek sprytny i zaradny ma w życiu lepiej. Kombinuj byle wyjść na swoje - takie zdanie słyszał wśród rodzinnych czterech ścian najczęściej. A ponieważ zasada działała i jak na razie nie przyniosła żadnych poważnych szkód, to korzystał z niej do woli.

Do tej pory tak było.

Już od dłuższego czasu zbierał się, by porozmawiać z Namjoonem. Czuł, że troszkę przesadził, bo młodszy naprawdę nie odzywał się do niego od kilku dni, a to mu się od początku ich znajomości nie zdarzyło. Musiał sam sprawdzać te cholerne klasówki i ślęczeć nad nimi calutki dzień.

Z drugiej strony było mu jakoś dziwnie. Nikt nie pisał do niego rano smsów z pytaniem jak się spało, nikt nie przynosił mu lunchu na długiej przerwie, nie miał z kim porozmawiać i poskarżyć się na dzieciaki, nawet nie miał do kogo przytulić się po dniu pracy. I mógł sobie wmawiać, że zawsze znajdzie się ktoś na jego miejsce, ale po chwili uświadamiał sobie jak głupia jest to myśl i śmiał się sam do własnego odbicia. I dlatego właśnie, mimo braku swojej winy, przynajmniej częściowo, postanowił zejść w dół po drabinie ego i porozmawiać z Namjoonem.

Akurat była sobota, wieczór. To znak, że Namjoon siedzi w domu pod kocem i czyta jakieś tomiszcze filozofii, albo innych zapychających głowę pierdół. Swoją drogą lubił słuchać, jak młodszy opowiada z przebijającą mury fascynacją o rzeczach nudnych jak instrukcja hamulca ręcznego w pociągu. Ubrał się w ulubioną koszulę Nama, czyli pudrowo różową w małe różyczki i z butelką wina zapukał do jego drzwi.

Był na sto procent przekonany, że rodziców i młodszej siostry chłopaka nie ma. Zawsze na weekendy wyjeżdżali z miasta, a Namjoon czuł się już za stary na te rodzinne wycieczki. Raz przyznał się, że trochę za nimi tęskni, ale wstyd mu poprosić rodziców, czy mógłby z nimi jechać. Zapytał go wtedy, czy on nie zechciałby mu towarzyszyć. Odmówił. Wywinął się pracą. Teraz sam miał ochotę na taki wspólny wyjazd.

Zapukał do drzwi bez zastanowienia i obaw. Z pewną siebie miną wyprostował plecy i uśmiechnął się słysząc otwierany zamek.

W progu stanął Namjoon, nie miał okularów, co było dziwne... ubrany też był jakoś tak mniej w stylu pożal się Boże, a bardziej jak gość, z którym chciałbyś się umówić. Włosy, w przeciwieństwie do codzienności, miał ładnie ułożone. Jina, co tu dużo mówić - zatkało.

- Nam.

- Seokjin. Co tu robisz?

Jin złapał głośny wdech, ale zatrzymał się przed rozpoczęciem wywodu.

- Zawsze w domu zamieniasz się w księcia?

- Słabe.

- Wyglądasz...eow.

- Dzięki...przepraszam cię, ale jestem zajęty, także...

- Zajęty? Czym? - Starszy bezwiednie spojrzał mu przez ramię. Z mieszkania wydobywał się ładny zapach kwiatowej woni połączony z czymś definitywnie do jedzenia, co od razu sprawiło, że stał się głodny.

- Mam gościa.

- Gościa mówisz...no to ja... - Wyglądał na strapionego, kąciki ust opadły mu w dół. - Przyłączę się! - Wystrzelił odrobinę sztucznym uśmiechem i przepchnął się w progu.

- A- ale...jak to przyłącze!? - Namjoon dreptał za nim, aż do pokoju i patrzył, jakby chciał zatrzymać go siłą słabej i dosyć żałosnej perswazji.

W salonie siedziała dziewczyna. Nie była specjalnie urodziwa, mankamenty urody starała się ukryć ładnym ubraniem i dyskretnym makijażem. Trzymała w dłoniach otwartą w połowie, grubą książkę zapisaną mikroskopijnym druczkiem.

- No hej.

- Hej... - Dziewczyna zamknęła książkę i odłożyła ją obok kieliszka z winem.  Przeskanowała go znudzonym spojrzeniem.

- Ale macie tu miło. Ja też przyniosłem swoje wino. - Uśmiechnął się po kolei do nieznajomej i przyjaciela.

- Jin, jesteśmy zajęci, więc gdybyś był łaskaw...

- Czym? Dyskutowaniem o tym które z was jest większym nudziarzem?

- Przepraszam cię Namjoon, ale kto to w ogóle jest? - Odezwała się robiąc oburzoną minę.

- Nie to ja przepraszam, kim ty w ogóle jesteś? - Wtrącił się, zanim Namjoon zdążył coś powiedzieć.

- Jestem Laura i...

- I co, Lauro? Czujesz się upoważniona do spędzania sobotniego wieczoru z moim chłopakiem, bo?

Dziewczyna zdębiała. Pokój ogarnęła długa i nieprzyjemna cisza. Pierwszy opanował się Namjoon. Pokręcił głową i zacisnął brwi.

- Nie słuchaj go, to nieprawda.

- A czyje to zdjęcie stoi tu na szafce? - Zapytał Jin i podniósł się z kanapy. Wziął z szafki białą ramkę z ich wspólną fotografią z wycieczki nad morze. Za ich roześmianymi twarzami ciągnąła się w daleki horyzont wielka woda, i pomarańczowe niebo. Namjoon miał na sobie słomkowy kapelusz, trzymał w ręce maleńkiego kraba i uśmiechał się do niego, a Jin koszulkę w podobnym kolorze do dzisiejszego stroju.

- To tylko mój przyjaciel. A w zasadzie to były przyjaciel.

- Nie rań mojego serca słońce. - Starszy zbliżył się do Namjoona i przejechał palcem po policzku chłopak. Jego ręka została natychmiast odtrącona.

- Przestań się tak zachowywać!

- Wiesz co Nam, pójdę już. Może sobie ustalcie jakąś wersję i kiedy będziesz pewny kim on dla ciebie jest to zadzwoń. Albo i nie... - Zebrała z kanapy kurtkę i już po chwili zniknęła za drzwiami.

- Po co to robisz? - Głos Namjoona był słaby, a on sam pobladł. Przypominał zagubionego człowieka, który został brutalnie upokorzony i nie za bardzo wiedział jak się temu przeciwstawić.

- Po co się z kimś umawiasz? - Niewinnie i zdałoby się obojętnie zadał pytanie starszy.

- Bo to moje życie i robię co chcę! Nie możesz tak robić Jin! - Podniósł glos.

- Nie moja wina, że umówiłeś się,  kiedy akurat przyszedłem cię przeprosić.

- Jasne, nic nie jest twoją winą... przyszedłeś po co? - Zamyślił się gubiąc ton i powód swoich pretensji.

- Ja...no wiesz. Nie zachowałem się do końca...dobrze. Co nie znaczy, że miałeś powód żeby się obrażać, bo to ja wkręciłem cię w wspólny seks i zaproponowałem, żebyś tam z nami był, a...

- Jezu, Jin! Nie możesz się przyznać do błędu? Tak ciężko ci to zrobić?

- Żebyś wiedział! Dla mnie to nie jest takie proste wyrzucać sobie błędy! Gdybym sam sobie nie wmawiał, że nie jestem takim skurwysynem, to nikt by za nie tego nie zrobił!

- Ja! Ja ci to mówiłem! Ale nie chciałeś słuchać. Zawsze bagatelizowałeś moje słowa, uważałeś mnie za głupiego nerda, który desperacko szuka kumpla, więc ci się podlizuje, ale ja po prostu...lubiłem cię...bardzo. Ale teraz widzę, że to był błąd. Chciałem ci pokazać, jaki jesteś dla mnie idealny, a tylko podsycałem twoje ego i to między innymi przeze mnie jesteś...taki...

- Jaki? - Zapytał cicho. Jin nigdy nie opuszczał głowy, zawsze nosił ją wysoko, pokazując swoją przystojną twarz i wymalowany na niej cwaniacki wyraz. Teraz patrzył na własne buty, nawet nie wpadł na to, by zdjąć je przed wejściem wgłąb mieszkania, by nie pobrudzić pani Kim ulubionego dywanu. Za bardzo przejął się towarzystwem Namjoona. Był zły.

- Zadufany w sobie, egoistyczny narcyz.

Znowu objęła ich cisza. Obaj stracili całą pewność siebie.

- Masz rację, jestem egoistą. - Zaczął Jin. - Nie mogłem powstrzymać się przed pozbyciem się tej dziewczyny, bo nie mogę znieść myśli, że ktoś inny niż ja spędza z tobą czas, że siedzi tu z tobą, pije wino i rozmawia o rzeczach, których nie rozumiem i nigdy nie będę w stanie zrozumieć. Nieważne czy to filozofia czy...uczucia. Sam nie wiem dlaczego taki jestem. Uważam, że wszytko mi się należy, choć nie zasługuje na nic. A już z pewnością nie na ciebie.

Zrobił krok w tył i na krótką chwilę rozłożył ramiona.

- Co poradzę, że i tak chcę spróbować i mam głupią nadzieję, że wszystko mi wybaczysz.

Namjoon ostatni raz widział go tak poważnego i smutnego, gdy zmarł jego ukochany pies. Miał go od dzieciństwa i był jego najlepszym przyjacielem. Stali wtedy pod starym drzewem, tam gdzie Seokjin zakopał ciało czworonoga i mówił tym samym tonem. Tonem straty.

- Ale chyba już rozumiem. Czasem trzeba coś stracić, żeby zrozumieć. Ja...pójdę już. - Cofnął się, nie czekając na żadne słowa sprzeciwu, które i tak nie nadeszły. Zarzucił na plecy kurtkę i zbiegł po schodach klatki schodowej. Na zewnątrz uderzył go mocny, zimny wiatr. Uczucie straty w środku było bardziej bolesne niż szcypiący mróz i ucisk w skroniach, który zapowiadał falę dziecinnego płaczu.

- Czekaj, głupku!

Wydawało mu się, że czyjś krzyk przebija się przez ostry śnieg i falę wiatru. Odwrócił się dopiero, kiedy ktoś pociągnął go za rękaw.

- Długo mam za tobą biec? - Namjoon musiał przekrzykiwać pogodę.

- Po co?

- Może jestem idiotą, może tylko grasz, ale wierzę w tę grę. - Głośno wciągnął mroźne powietrze do płuc. Miał niezapiętą kurtkę i rozwiązane sznurowadła butów. - Wybaczę ci, ale musisz mi obiecać, że coś się zmieni. Że zaczniesz mnie traktować inaczej. Bardziej jak kogoś bliskiego, nie wypełnienie pustki.

- Zawsze cię tak traktowałem. Tylko...na swój sposób.

- Więc teraz będziesz to robił moim sposobem.

- A jaki to sposób?

- Na początek mnie pocałuj.

Jin uśmiechnął się szeroko.

- Podoba mi się twój sposób.

- I nikogo innego, rozumiemy się!? - Pogroził starszemu drżącym z zimna placem.

- Jasne. - Zgodził się, od razu atakując usta Namjoona długim, słodkim pocałunkiem. Gorący oddech był wręcz idealny na mroźną aurę.

Co tam zima, gdy od środka ogrzewa radość?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro