Jungkook

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Dodatek ma 6000 słów, ale zdecydowałem się go nie skracać i nie dzielić, Jungkook zasłużył na ten tekst po całym opowiadaniu praktycznie bez niego.

*Dużo przekleństw!

Jeon Jungkook nie był zazdrosny. No przecież, że nie. Co z tego, że każdy w jego grupie miał swoją drugą połówkę, a on był siódmym kołem u wozu? Niskie uczucie zazdrości i tak było mu obce. Co z tego, że koledzy z klasy i drużyny nożnej nabijali się z jego gejowskiej grupki? Brzydził się uprzedzeniami, znał swoich kumpli od podstawówki i nie zamieniłby ich na nikogo innego. No może czasami Taehyunga, ale tylko wtedy, gdy wpędzał ich w kłopoty, albo ignorował Jimina, czyli jakby na to nie spojrzeć to całkiem często. Nie z powodu samego Jimina, tylko swojej bezmyślności i dziecinności.

- Kookie, idziesz z nami na piwo? - Zapytał go najstarszy ze szkolnej drużyny piłki nożnej Syungwin, do której należał już trzeci rok. Zdążył się tam "zadomowić" i zająć niezłe miejsce w hierarchii drużyny. Był jednym z młodszych, ale nie dał sobą pomiatać z tego powodu.

Kook z biegiem lat stawał się gościem, który widząc, że na polu naukowym nie da popisu i nie przyniesie mamie dumy, bo z matematyki był tak słaby, że nauczycielka nazwała go "matematycznym jaskiniowcem" i kazała zgłosić się do niej, kiedy  neurony w jego móżdżku zejdą z drzewa i wynajdą cyfry, przykładał się do swojej fizyczności. Brylował w każdej możliwej dyscyplinie. Gdyby nie ograniczony czas pewnie należałby do wszystkich szkolnych drużyn sportowych. Zdobywał medale, zasługi, dyplomy i podziękowania od ważniaków w garniturach, którzy na osiągnięcia sportowe mieli nie więcej szans niż on na nagrodę Nobla z chemii.

- Nie piję przed wyjazdami. - Pokręcił nosem i zaciągnął się papierosem. Nie należał do chłopaków, którzy palą dla szpanu, ale zaczął wcześnie. Dla innych picie kawy to codzienny rytuał, dla niego takim przyzwyczajeniem był papieros. Nie widział sensu w krytykowaniu palenia, kiedy na picie kofeiny przyzwalano z obojętnością, a czasem nawet aprobatą.

- Przecież nie upijesz się jednym piwem. - Naciskał Syungwin.

- Odpuść. - Odmówił ponownie.

- Idziesz się spotkać dzisiaj ze swoimi gejkami, przyznaj się. - Zachichotał.

- A nawet jeśli, to co?

- A nic. Po prostu ci się dziwię, takie stężenie gejozy, napromieniują cię i przetransformujesz w jakiegoś gejo - mutanta.

- Wytrzymuje twoje promieniowanie niedojebiozy, do wytrzymam i gejozy.

Syungwin zachichotał jeszcze raz, miał ten nawyk od kiedy tylko się poznali. Żaden męski śmiech, tylko cienki, ochrypły chichot.

Następnego dnia wyjeżdżali na obóz sportowy połączony z kilkoma meczami między szkolnymi. Jungkook postanowił reprezentować szkołę w piłce nożnej, choć miał wybór między wszystkimi dyscyplinami. W nożnej czuł się najlepiej, była najprzyjemniejsza, bo zawierała dawkę adrenaliny, jakiej potrzebował, by nie uznać dnia za zmarnowany. Zastanawiał się czasem, czy nie jest uzależniony od  doznań, jakie daje mu sport, od zaangażowania, stresu przedmeczowego, siły, która porusza jego mięśniami i stawia w najwyższej gotowości każdy z receptorów w ciele. Potrzebował tego dreszczyku, a horrory nie zawsze dawały radę. Już bardziej denerwował się sprawdzianami.

Stawił się z samego rana pod szkołą, gdzie część chłopaków czekała już na autobus. Syungwin miał ciemne wory pod oczami i niewyraźnie mruczał coś pod nosem. Kook uśmiechnął się, gdy spotkali się wzrokiem. Mówił, że tak będzie, ale kumpel jak zwykle wiedział swoje.

Droga do ośrodka sportowego zajęła im dwie godziny, a po dotarciu na miejsce dostali godzinę przerwy na rozpakowanie się i odpoczynek przed pierwszym treningiem. Na drugim piętrze, gdzie zakwaterowano ich w czteroosobowych pokojach, zatrzymała się również drużyna z Busan.

- Matko, ci idioci muszą mieszkać razem z nami. - Narzekał Jonwo.

- Może nie wejdą ci pod kołdrę, stary. - Prychnął Kook.

- A kto ich tam wie, pamiętacie co było dwa lata temu? - Zapytał Dyo. Kook nie należał wtedy do drużyny na tyle długo, by jechać na te zawody. Był ciekaw co takiego wydarzyło się ostatnim razem.

- O czym mówisz? - Zapytał.

- To zwierzęta, zwłaszcza ci z Busan. Nie potrafią przegrywać z honorem i robią głupie żarty. Lepiej trzymać się od nich z daleka.

- A ty co, boisz się jakiś chłopczyków przed mutacją? - Kook od razu podłapał okazję na rozrywkę między treningami i meczami.

- Po mutacji to oni są dłużej niż ty pisklaku. Nie zdziw się jak jutro twoja szczoteczka do zębów będzie miała bliskie spotkanie z wodą w kiblu.

Jungkook przyjrzał się dwóm chłopakom, którzy dyskutowali w drzwiach pokoju. Nie wyglądali na tak przygłupio niedojrzałych jak opowiadali. Jeden z nich zauważył jak skanuje ich wzrokiem niczym wrogów.

- Na co się gapisz? - Zapytał prowokacyjnie, gdy przechodzili obok. Był odrobinę wyższy niż Kook, tak samo rozbudowany w ramionach, a jego oczy miały bardzo jasny, błękitny odcień. Wyglądało to dość niezwykle w połączeniu z azjatycką urodą. Pewnie miał soczewki.

- Z reguły kiedy chodzę do Zoo, przyglądam się małpom w klatkach, to taka rozrywka. - Zatrzymał się, by nie pomyśleli, że ucieka. Drugi z chłopaków uniósł brew i przestąpił z nogi na nogę. Może niepotrzebnie prowokował ich od początku, ale z opowieści chłopaków wywnioskował, że i tak nie będą mieli z nimi spokoju, więc od razu trzeba było im pokazać, kto tu powinien się bać.

- Wpuścili cię kiedykolwiek do zoo i nie zatrzymali w klatce z takim ryjem? Nie wierzę. - Odparł chłopak o błękitnych oczach. Kurwa, musiał go jakoś nazwać w swojej głowie. Przecież nie będzie go tytułował po kolorze oczu, które swoją drogą nie były takie złe. Oczywiście z perspektywy estetyki, na której i tak się nie znał. Kiedyś tam próbował określić swój ulubiony typ urody, ale jakoś do tej pory żadnego nie odnalazł, ani wśród dziewczyn, ani chłopaków. Można powiedzieć, że był Jinseksualny, bo Seokjin hyung był jedynym osobnikiem na tej planecie, który kiedykolwiek go pociągał. Szkoda, że był też nieuleczalnym chujkiem i narcyzem. I miał faceta.  Postanowił nazwać chłopaka bucem.

- Więcej wiary...nie, czekaj, małpy chyba nie mają potrzeby wiary. Wystarczy wam banan i opona. - Posłał mu z dołu zadowolony półuśmieszek. Może i nie był książkowym przykładem człowieka inteligentnego, ale przepychanki słowne miał wyuczone ze swoimi hyungami do perfekcji. Nie udało mu się jeszcze pokonać tylko Jina i Yoongiego.

- Szukasz kłopotów pizdeczko? Spierdalaj. - Odezwał się milczący do tej pory chłopak obok buca.

- Widzę, że i tak nie ma z kim porozmawiać na poziomie. Jeśli gracie tak samo jak się kłócicie, to chyba przyniosę sobie na boisko leżak.

- Przynieś sobie chusteczki i bandaże, bardziej ci się przydadzą. - Odezwał się znowu buc.

- Grozisz mi? - Bez wahania postawił krok w jego stronę.

- Daj spokój Kook, chodźmy się rozpakować.

- Ta, idź rozpakuj misia i zdjęcie mamy. Będziesz miał do czego płakać.

Jungkook chciał się odgryźć, ale kapitan ich drużyny. - Cheng Sanil,  który pojawił się znienacka pomiędzy nimi zatrzymał go w pół kroku. Chłopak był chińczykiem, miał prawie dwa metry wzrostu i burzę jasnych  włosów. Buc nie cofnął się przed potęgą nowego uczestnika sprzeczki. Jeszcze bardziej wyzywająco spojrzał w oczy Jeona.

- Dajcie spokój, widzicie się pierwszy raz i od razu skaczecie sobie do gardeł.

- Ten pajac zaczął. - Buc zmierzył Kooka spojrzeniem pełnym obrzydzenia.

- Poskarż się, może ci ulży, konfidencie jebany.

- Ulży mi jak już przegracie miernoty.

- Mówić o wygranej umie każdy, sprawdzimy się jutro w pierwszym meczu. - Powiedział kapitan i przepchnął Kooka jak najdalej od zwady. Widział jak wnętrze chłopaka aż się gotuje.

- Co robisz, młody? Chcesz żeby nas zdyskwalifikowali jeszcze przed zawodami? - Zapytał, gdy wszedł za Jeonem i Syungwinem do ich pokoju. Zastali tam już niezły bałagan zrobiony przez współlokatorów. Jungkook nie dbał o porządek. Sam rzucał brudne skarpetki gdzie popadnie. 

- Nie słyszałeś co mówił? Miałem potulnie słuchać i potakiwać? - Kook rzucił plecak na wolne łóżko.

- Może na przykład zignorować?

- Czyli to samo co stchórzyć, nie dziękuję.

- Kibicowałem ci, stary. - Zaśmiał się Syungwin.

- Widzisz, Syung wie co powiedzieć koledze z drużyny, a ty z takim charakterkiem nie powinieneś być kapitanem, ani nawet cheerleaderką.

- Wiesz, że nie mogę tolerować takiego zachowania Kook? - Powiedział Cheng.

- Wywal mnie, a możecie już szykować sobie transparenty z podpisem "frajerzy" na jutrzejszy mecz.

- Nie będę z tobą dyskutował.

Cheng wyszedł z pokoju. W powietrzu uniósł się tuman kurzu.

- Do Chenga to ty tak nie hojracz Kook, na serio może cię wyrzucić. - Odezwał się Jongwoo, rzucając na łóżko ręcznik.

- Do tej pory go nie wyrzucił i to za gorsze akcje. - Uciszył go Syungwin. Chyba był tym, który najlepiej bawił się słuchając potyczek Kooka. Często nawet sam je prowokował, wjeżdżając na ambicję drażliwego nastolatka. Nie miał odwagi, by samemu stanąć do walki, do kłótni, potrafił tylko napuszczać kolegę, który nie miał nic przeciwko odrobinie adrenaliny. Widzieli to wszyscy oprócz naiwnego Jungkooka.

- A ty się nie odzywaj Syung, pewnie sam go nakręciłeś.

- Brzmisz jak gejuch.

- Jak na heteryka za często gadasz o "ejuchach".

- Zamknijcie mordy, chcę odpocząć przed treningiem. - Uciszył ich Kook. Leżał na łóżku w ubłoconych butach. 

Podczas treningu oczywiście musieli trafić na drużynę z Busan po przeciwnej stronie boiska. Buc z Busan okazał się być bramkarzem. No tak, na jakiej pozycji mógł grać taki dryblas. Swoją drogą jak na swój wzrost całkiem sprawnie się poruszał. Kook obmyślał taktykę dyskretnie spoglądając, jak broni karne strzelane przez kolegów z drużyny. Były trzy opcje - albo chciał się popisać przed przeciwnikami, albo wyczuł, że Kook obserwuje i próbował go przestraszyć, albo na serio był dobry.

W piłce nożnej ważniejsze niż myślenie jest sprawne poruszanie się, współpraca i skupienie. To ostatnie przede wszystkim. Przekonał się o tym, kiedy jeden z chłopaków nie zauważywszy jego rozproszenia podczas konspiracyjnego podglądania porządnej parady bramkarza przeciwników, trafił go piłką prosto w potylicę. Na początku trochę go zamroczyło, odrzuciło i zachwiało nim jak marionetką. Słyszał dyskretny śmiech Syungwina i dużo bardziej ostentacyjny frajerów z Busan.

- Sorki stary, niechcący. - Doohwan podniósł dłoń i przyznał się, że to on go trafił.

- Żyjesz? - Krzyknął głośno Syungwin, dalej walcząc ze śmiechem.

Sam nie wiedział na kogo jest bardziej wkurwiony. Na Doohwana za lepę, na Syungwina za kretyński rechot, kutasów z Busan, za to, że zatrzymali całą grę, siebie za nieostrożność, czy buca, który jakby na złość w ogóle się nie śmiał, tylko złapał piłkę pod pachę i bezczelnie gapił się, jak leży na mokrej murawie. Na wszystkich kurwa na raz. Przestańcie się gapić zjeby.

Wstrząsnął nim dreszcz, kiedy krople deszczu spłynęły mu po karku. Czy naprawdę był aż taką sensacją?

- Wstawaj, nie rób im przedstawienia. - Przed nosem zobaczył czyjąś rękę.  To Cheng. Złapał za dużą dłoń i podciągnął się w górę.
Teraz tym bardziej musiał wygrać jutrzejszy mecz.

Rano mieli kolejny trening na hali. Przebrani i gotowi do wysiłku wyszli na gumowy parkiet. Jak bardzo zdziwili się, gdy podeszwy ich butów zaczęły nieprzyjemnie przyczepiać się do nawierzchni, a tych którzy byli na tyle głupi, by się zatrzymać wręcz przykleiły się na stałe do podłogi!

- Co jest kurwa!? - Krzyknął do reszty unieruchomiony Dohwoon.

Kook sam spróbował odkleić podeszwę od gumy, ale nie miał na tyle siły. Z górnego balkonu dotarł do nich przygłupi śmiech. Nie mógł uwierzyć, że dali się tak wrobić.

- Jak tam chłopaki? Macie przerwę? - Zaśmiał się, nonszalancko oparty o barierkę Buc, a jego kolega wybuchnął śmiechem.

Kook miał ochotę klępnąć się w czoło przez idiotów z Busan, nie myślał, że są aż tak głupi. Zrobił to za niego Cheng, który stał przyklejony kilka kroków od niego.

- Macie po sześć lat czy co? - Zapytał Cheng z politowaniem.

- Aż tak się boicie przegranej, że musieliście nas przykleić? Nic wam to nie da. - Krzyknął w górę Jungkook.

- Przyklejeni, czy nie, macie taką samą skuteczność. Robimy wam przysługę chłopaki. Żaden się nie zmęczy, nie dostanie przypadkiem piłką w ryj. - Odpowiedział Buc.

Jeszcze miał czelność przypominać mu moment nieuwagi, którą z resztą skupił na nim. Z minuty na minutę żałował tego co raz bardziej.

- Czym to się zmywa? Nie róbcie z siebie jeszcze większych idiotów. - Powiedział Cheng. Widać, że miał dość tej dziecinady.

- Domyślacie się, macie czas do wieczora. Jeśli uważaliście na chemii, to dacie radę. - Zacmokał do nich Buc.

Cheng schylił się do swoich butów i od razu skrzywił nos. Rzeczywiście już wcześniej czuł jakiś dziwny  zapach, gdy weszli do szatni, ale myślał, że to tylko przepocone buty. Nie wpadłby na to, że wysmarowali im czymś podeszwy. Skoro zostawili ich samych sobie, nie bojąc się trenera i konsekwencji, nie mogło to być nic toksycznego, ani skomplikowanego do usunięcia. Bez wahania wylał na buty część wody, którą przyniósł na trening i na szczęście nie odłożył jeszcze obok plecaka. Podeszwa bez problemu odeszła od podłogi. Rzucił butelkę najpierw Kookowi.

- Bardzo śmieszne, przepona mi zaraz jebnie. - Wymamrotał pod nosem Synugwin. Chyba zdążył się przestraszyć, że już na zawsze pozostanie przyklejony do podłogi na hali, gdzieś daleko od domu i do starości będzie użalał się nad swoim losem. Nie zje już nigdy kimchi mamy, nie spotka dziewczyny, która będzie na tyle głupia, by się z nim umówić i nie spłodzi syna pomimo swojej pewnej impotencji. Prawie miał łzy w oczach, zmywając ślady kleju na butach.

Kook do końca dnia obmyślał plan zemsty, jednocześnie nie mogąc zapomnieć o złośliwym uśmieszku na tej zakazanej gębie. Kiedy myślał, że wreszcie udało mu się coś wymyślić, znów wydawało się to za mało, za słabo. Nie chodziło o ten wątpliwej jakości żart, ale o satysfakcję tego błękitno okiego chwasta, który na dodatek ważył się wypomnieć mu wczorajszy wypadek i zawsze znajdował na czas odpowiednią ripostę do jego uwag. Aż gotowało mu się w brzuchu, w klatce piersiowej, na twarzy i w głowie, gdy na wieczornym meczu zobaczył go po przeciwnej stronie boiska.

- Skup się i nie daj się sprowokować Kook. - Napomknął coś Cheng, ale szybko go zignorował.

- Nakopmy im w te przeruchane dupska. - Warknął Syungwin. - Wiesz co robić.

Cały mecz Jungkookowi wydawało się, że Buc specjalnie skupia na nim całą uwagę. Albo doceniał go jako najlepszego zawodnika i został uprzedzony co do jego umiejętności, albo robił to tylko z czystej złośliwości. Spod grzywki ciemnym, spoconych włosów, śledziły go skupione, jasne soczewki.  Koreańczyk nie mógł mieć takich oczu. Dlaczego wydawały się jeszcze bardziej błękitne niż wczoraj? Właściwie prawie szare. Jego źrenice stały się malutkie przez skupienie i złość. Obaj nie mogli stracić siebie nawzajem z oczu. Jedna chwila zapomnienia może zaważyć na całym meczu.

Kook jeszcze nigdy nie czuł się tak wyczerpany podczas rozgrywek. Nie fizycznie, ale psychicznie. Zamiast skupić się na grze bez końca analizował pozycję bramkarza, sposób na ominięcie go, przechytrzenie, zupełnie "przypadkowe" przywalenie w równy zgryz.  Kilka razy dał się ograć jak dziecko, lecz żadna z tych żenujący strat nie dała mu do myślenia.

Przegrali pierwszy mecz. A on bardziej niż porażką przejął się kurwa brakiem uwagi od bramkarza, który skupił się na świętowaniu ze swoją drużyną.

- To dopiero pierwszy mecz, przynajmniej wiemy na czym się teraz skupić. - Ktoś położył dłoń na jego ramieniu i powiedział spokojnie. Nie miał ochoty słuchać tych pierdół. Odepchnął go i zszedł z boiska jak ostatni tchórz. Po raz pierwszy Syungwin nie trzymał się jego ramienia niczym rzep. W szatni spotkał jeszcze raz Chenga. Ponownie zignorował jego wzrok. Musiał iść pod prysznic i położyć się w łóżku. Tylko tego potrzebował.

Posłania obok stały puste i zime. Chłopaki poszli na imprezę pocieszenia, ale nie miał zamiaru brać udziału w tej żenującej zabawie przegranych. Poza tym nigdy nie pił na zawodach.

Coś było z nim nie tak. Pierwszy raz coś, albo raczej ktoś, zajął jego myśli bardziej niż sport oraz rywalizacja. Nienawidził i jednocześnie uwielbiał to uczucie.  Było zupełnie nowe, a czym więcej nad tym rozmyślał, tym bardziej czuł jakby odkrywał jakiś nieznany stan.

Kook: Jin hyung, masz czas?

Jin: sprawdzam z Namjoonem kartkówki

Kook: czyli Namjoon sprawdza w przerwach na ruchanie

Jin: jesteś za młody, żeby poznać mój system sprawdzania kartkówek. A co jest?

Kook: czyli teraz nie masz przerwy na ruchanie?

Jin: pisz o co chodzi, albo przestań pierdolić o rzeczach, na których się znasz. Jedyna osoba jaką w życiu ruchaleś to ty sam, a konkretnie twoja ręka

Kook: jestem oburzony twoim słownictwem, chyba prześlę screena mamie

Jin: bo twoja mama nie wie, że się masturbujesz do moich zdjęć

Kook: twojej mamie

Jin: ...

Jin: czego?

Kook: czy ja właśnie wygrałem?

Jin: czego?

Kook: jak to jest jak ktoś ci się podoba?

Jin: a co? Twoja ręka zaproponowała ci chodzenie?

Kook: powiedziałbym, że twoja stara, ale nie lubię się powtarzać. A poza tym jej odmówiłem

Jin: weź się odwal od mojej matki, co?

Kook: sam prowokujesz

Jin: no to co to za (nie)szczęśliwiec? Chyba że to kobita, to nie mamy o czym rozmawiać

Kook: jesteś heterofobem?!

Jin: podrywanie lasek jest mi obce, próbowałem raz i dostałem w ryj.

Kook: pamiętam...

Jin: no to jakiej płci jest ten biedny osobnik?

Kook: w sumie to żadnej, szkoda mojego czasu

Jin: nie obrażaj się Smarku

Jin: dobra, tylko nie mów, że nie chciałem pomóc

Pisanie do Seokjina mógł uznać na starcie za porażkę. Hyung widział tylko czubek własnego nochala, okazjonalnie zachaczając o Namjoona. Nic mądrego od niego nie wyciągnie.

Kook: hyung, help

Yoongi: nie przyjadę opatrzeć ci rozjebanego kolana

Kook: wyjątkowo jestem dzisiaj cały

Yoongi: meczu nie było?

Kook: był

Yoongi: i nic sobie nie rozjebałeś? Nie wierzę

Kook: nie jesteś jakimś bezmózgim bysiorem, który nie reaguje na ból! Ranisz moje serce!

Yoongi: jesteś bezmózgim bysiorem i masz serce wołowe, a ja za mięsem nie przepadam. Nara

Kook: hyung nie odchodź! Skąd wiedziałeś, że podoba ci się Hobi hyung?

Yoongi: a kto powiedział, że mi się podoba?

Kook: ty... Na ostatniej imprezie krzyczałeś na mnie, że jeszcze raz nazwę go końskim łbem, a rzucisz mnie na pożarcie Holly, a potem dodałeś, że Hobi hyung to najpiękniesza istota jaka chodzi po tej planecie

Yoongi: byłem pijany

Kook: weź, trzy miesiące jesteście razem, mógłbyś odpuścić

Kook: ciszę uznaje za opanowanie macicy

Kook: to skąd wiedziałeś?

Yoongi: a po co ci ta wiedza?

Kook: tak pytam

Kook: z ciekawości

Yoongi: no nie wiem... Chyba bardziej interesowało mnie, żeby przyszedł do biblioteki i coś wypożyczył, niż inni klienci. Zacząłem go wyczekiwać, cieszyłem się kiedy przychodził. Nie mogłem się skupić na pracy, która wcześniej była dla mnie najważniejsza. A kiedy już przyłaził z tą swoją zadowoloną miną to czułem się

Yoongi: no dobrze

Yoongi: dobrze się czułem w jego towarzystwie

Kook: i tyle?

Yoongi: a co byś jeszcze kurwa chciał? Scenę z Titanica?

Kook: zależy którą

Yoongi: he?

Kook: malowałeś go nago? Ruchałeś w samochodzie? Czy staliście w oknie jak królowie świata, tylko zamiast oceanu mieliście przed sobą obsrany przez gołębie parapet?

Yoongi: przypiąłem go kajdankami i próbowałem odrąbać rękę siekierą

Kook: ...

Kook: boję się ciebie

Yoongi: słusznie

Kook: a jak zagadać do kogoś kto mi się podoba?

Yoongi: czy ja ci wyglądam na seksuologa, pedagoga, patologa, czy innego -oga?

Kook: nie bądź wiśnia, bądź przyjaciel

Yoongi: najlepiej go/ją zlewaj. U mnie pomogło

Kook: zlewaj?

Yoongi: nie zwracaj uwagi i czekaj aż sam się o ciebie zacznie starać

Kook: ale ja nie wiem czy się tej osobie podobam

Yoongi: to trudno, ja wiedziałem

Kook: jesteś kutasem

Yoongi: serio. Nie warto inwestować czasu w kogoś, kogo nie jesteś pewny

Kook: dzięki za radę.

Yoongi: spoks

Kook: to była ironia

Yoongi: wiem. Nara

I tak właśnie wyglądała jego relacja z Yoongim. Dlaczego jego przyjaciele  nie mogli być mili i pomocni? Tak jak inni standardowi przyjaciele. Co było z nimi nie tak?

Kook: hyung, mam problem?

Jimin: jaki?

Kook: chyba ktoś mi się podoba

Kook: ale w sumie nie wiem

Kook: może trochę

Jimin: to podoba czy nie podoba?

Kook: nie wiem!

Jimin: co ty się na mnie drzesz? Tylko pytam

Kook: bo gadałem z Yoongim i Jinem i mnie wkurwili

Jimin: ty to wiesz do kogo pisać o pomoc

Kook: właśnie dlatego piszę do ciebie

Jimin: jak ci się podoba, to w czym problem. Powiedz to tej osobie

Kook: tak jak ty powiedziałeś Tae?

Jimin: to były inne czasy!

Kook: przed naszą era? Musiałeś mu to wyryć na skale?

Jimin: poza tym my się znaliśmy od przedszkola i to zawsze była wielka miłość. Obaj o tym wiedzieliśmy

Kook: i to dlatego osmarkałeś mi całą koszulę na imprezie w szóstej klasie, bo Tae tańczył z Yuni?

Jimin: to były łzy od wzruszenia

Kook: od zesrania. Jęczałeś mi o tej ,,nieodwzajemnionej miłości,, przez cztery lata

Jimin: i teraz będziesz mi wypominał?

Kook: nie będę, tylko mi pomóż!

Jimin: no to opowiadaj, ChimChim słucha

Kook: czy to ty Tae?

Jimin: kurde! Dlaczego wszyscy zawsze wiedzą!?

Kook: bo tylko ty nazywasz go ChimChim idioto

Jimin: no ale dobra, opowiadaj. Poradzimy ci obaj

Kook: tobie nie będę opowiadał

Jimin: a co to ja gorszy!?

Kook: zaraz mi polecisz, żebym go gonił z fioletowym mazakiem!

Jimin: informacja namber łan - to jest "on"

Jimin: czyli wszystko zostaje w rodzinie

Jimin: widziałeś kiedyś ośmioosobową grupę najlepszych przyjaciół, w której każdy jest gejem?

Jimin: ale ósmy członek zaburza trochę moją koncepcję naszego boys bandu... Czy umie śpiewać operowo?

Jimin: mógłby być solistą, ale najlepiej jakby miał niski głos, żeby nie zagłuszał słowiczego trelu ChimChima

Jimin: raperem nie będzie, bo mamy już czterech i ja jestem głównym

Jimin: właśnie. Miałem cię pytać, czy nasz pierwszy rapowy utwór może nazywać się ,,Napad bażantów,,? Widziałem taki film przyrodniczy o bażantach i były tak urocze, że musiałem napisać o nich kawałek. Czekaj, zacytuję ci

Kook wyciszył konwersację z Tae pod przykrywką numeru Jimina i otworzył konwersację ze swoją ostatnią nadzieją. Dosłownie ostatnią i dosłownie nadzieją.

Kook: hyung, jestem bezradny i smutny. Moje życie nie ma sensu

Hobi: co się stało Kooki? Nie mów tak

Kook: dlaczego nasi przyjaciele to debile?

Hobi: nie wiem, tak ich natura stworzyła. A co? Tae rapował ci o napadzie bażantów?

Kook: nie wiem, wyciszyłem z nim rozmowę

Hobi: lepiej tego nie czytaj, ja jeszcze do tej pory mam laga mózgu

Kook: wiem, tylko

Kook: mam taki problem i nie wiem jak sobie z nim poradzić. Jak go nie rozwiążę, to zjebie cały turniej

Hobi: no to pisz, może jakoś pomogę

Jungkook uśmiechnął się pod nosem. Jak dobrze, że był jeszcze Hoseok.

Kook: chyba podoba mi się jeden chłopak

Hobi: wow

Hobi: to przecież super ❤️

Kook: ale w sumie to nie wiem jak nazwać to uczucie. Może tak mi się wydaje, bo napatrzyłem się na was i zdaje mi się, że też podają mi się faceci

Hobi: a to były dla ciebie jakiś problem?

Kook: gdyby był to bym się z wami nie trzymał. Spokojnie, nie zajeb mi XD

Hobi: a też prawda ^^ to było pytanie z troski. Czy ja umiem zastraszać? xD

Hobi: to czemu myślisz, że ci się podoba?

Kook: przegrałem dzisiaj mecz. Przez niego. Ciągle byłem na nim skupiony, tak bardzo, że straciłem kontakt z otoczeniem

Kook: przyglądałem mu się. Wydaje mi się, że próbowałem jakoś rozgryźć jego grę, ale to chyba nieprawda

Kook: ma takie ładne oczy. Błękitne czaisz? Koreańczyk z błękitnymi oczami, przecież to jakaś analnia

Hobi: chyba anomalia

Kook: to że chodzisz z bibliotekarzem, nie daje ci pozwolenia na poprawianie mi języka

Hobi: sorki 😅

Hobi: no wiesz, czasem tak jest, że ktoś nas pociąga od ,,pierwszego wejrzenia,, albo jesteśmy nim zainteresowani ze względu na wygląd. Może utrafił w twój gust. A jaki jest z charakteru?

Kook: straszny chuj i debil

Hobi: to trochę komplikuje sprawę...

Kook: trochę

Hobi: nie jestem jakimś super specem, ale na twoim miejscu próbowałbym się z nim dogadać. Sprawdzić, czy może nie jest z nim tak źle i jest chujem tylko dlatego, że gracie w przeciwnych drużynach. Jeśli okaże się spoko, to wymieńcie się numerami, popiszecie, sprawdzicie, czy macie jakieś tematy do rozmów, wspólne zainteresowania. Podobanie się to nie tylko wygląd. Musisz zajrzeć głębiej

Kook: pomijając fakt, że ostanie zdanie brzmi jak cytat z gejowskiego porno, to bardzo dobra rada. Dzięki hyung

Hobi: taa, ten cytat wziąłem z mojego ulubionego filmu ,,Gliniarz i złodziej bakłażanów,, if you know what i mean? 🍆

Kook: ja pierdole...

Kook: podeślij

Hobi przysłał link

Kook: co ty masz go kurwa w zakładkach?

Hobi: jasne

Kook: zapamiętam to 😈

Hobi: ej no nie mów Yoongiemu, bo mi wyrwie śledzione

Kook: można żyć bez śledziony

Hobi: nie można

Kook: co ty taki mądry ostatnio?

Hobi: a jakoś tak, z miłości

Kook: eh hyung, ty nieuleczalny romantyku

Hobi: chyba sklerotyku, zapomniałem o zapiekance w piekarniku. Pa i powodzenia! ❤️❤️

Kook: pa, dzięki

Rada Hobiego miała sens. Może powinien jakoś dogadać się z tym jaskiniowcem i sprawdzić, czy jest wart jego zachodu. Bo prawdopodobnie to tylko chwilowa słabość, a rozpacza tu jak zauroczona królewna. Skoro tak lubi adrenalinę, to może teraz spróbuje trochę endorfin? Był ciekaw tych sławnych motylków w brzuchu, był ciekaw jak byłoby bez skrępowania i nienawiści patrzeć w jego błękitne oczy, móc porozmawiać bez wyzwisk i na luzie.

Z taką myślą zasnął i nie obudził się aż do następnego ranka. Drugi mecz miał odbyć się wieczorem i był ich ostatnią szansą na dalszy udział w turnieju. Z samego rana wyszli biegać. Wychowawca zorganizował im morderczą przeprawę przez niedaleki wąwóz i położony na wzgórzu las. Było cholernie zimno. Słuchawki w uszach pomogły odciąć mu się od głupich rozmów kolegów z drużyny. Szczególnie wkurwiał go Syungwin. Od wczoraj nie odezwał się do niego nawet słowem, a kiedy muzyka w jego skuchawkach ucichła, by przeskoczyć na kolejny utwór, słyszał jak nazywa go frajerem. Że też stracił czas na przebywanie w towarzystwie
takiej gnidy.

- Hej, możemy pogadać? - Cheng przydreptał na jego stronę i ustawił się ramię w ramię obok.

Bez entuzjazmu wyjął z ucha słuchawki i zawiesił je na szyi.
Pewnie będzie go wypytywał dlaczego był wczoraj tak beznadziejny, proponował wymianę i "odpoczynek" czyli miejsce na ławce rezerwowych. Jego opiekuńczość bywała frustrująca.

- Wczoraj trochę nam nie poszło. - Zaczął.

- Przejebaliśmy i to z nimi. - Rzucił Kook z obrzydzeniem.

- Też mi się to nie uśmiecha, że akurat trafiło na nich. Ale cóż, mieliśmy gorszy dzień.

- Tak wiem, ja miałem najgorszy. Myślisz, że nie wiem. Weź, daj mi spokój. - Łapała go już lekka zadyszka z nerwów.

- Przecież o nic cię nie oskarżam. Dlaczego od razu mnie atakujesz? - Głos Chenga był bardzo spokojny.

- Bo wiem, że chujowo zagrałem, a jesteś kapitanem. Ciekawe co ty byś pomyślał. - Warknął Jeon.

- Chciałem tylko, żebyś nie wchodził z nimi w potyczki. Widziałem, że nie mogłeś się skupić, ale o nic cię nie oskarżam. Wszyscy zawaliliśmy, jesteśmy drużyną.

- Przestań mi tu pieprzyć morałami. Wiem jak wyglądał mecz, byłem tam. Zajmij się sobą Cheng. Nie jesteś moim starszym bratem, przyjacielem, ani kumplem. Mam w dupie twoje rady.

Na treningu wszyscy byli w ponurych nastrojach, dlatego skończyli wcześniej. Wtedy właśnie Kook postanowił szukać okazji na rozmowę z Bucem. Miał nadzieję, że po rozwianiu swoich wątpliwości weźmie się za grę i przestanie trzymać głowę w chmurach. Okazja trafiła się, gdy schodził na dół do szatni żeby zostawić tam zapasową parę butów. W tych z poklejonymi podeszwami bał się wchodzić na halę.

Buc akurat zdejmował rękawice i szukał czegoś w swojej szafce. Przez chwilę był z nimi jeszcze jeden chłopak, ale chwilę potem wyszedł z szatni. Teraz była jego prawdopodobnie ostatnia szansa.

- Dobrze graliście. - Czy on powiedział to na głos? Sam nie wiedział jak znalazł tyle odwagi. W środku jego wnętrzności zacisnęły się w mocny supeł ze stresu.

- Mówiłeś coś? - Zapytał. Zamknął szafkę i nie patrząc w jego stronę zaczął rozwiązywać sznurówki.

Serio chciał go zmusić, żeby to powtórzył?

- Mówię, że nieźle graliście. - Teraz już nie mógł się wycofać.

- Za to wy chujowo.

- To nie był nasz dzień.

- Może to nie wasza dyscyplina?

Szkoda czasu. Zamknął swoją szafkę, wcześniej wrzucając tam buty i skierował się do drzwi.

- Czekaj, sory. - Zatrzymał go zanim zdążył wyjść. - Myślałem, że znowu przyszedłeś się kłócić.

- Nie zaczynałbym kłótni pochwałami.

- Zawsze mogłeś się naśmiewać.

- Po prostu...nie chcę robić sobie wrogów. To bez sensu.

Chłopak podszedł bliżej i wyciągnął dłoń. Przez moment nie wiedział co ma robić. Przecież nie byli w przedszkolu. Oddał uścisk, a dłoń zostawiła po sobie nieprzyjemną pustkę, gdy dość szybko zniknęła.

- Spoko, nie będę twoim wrogiem. I sorki za te buty.

- Nie ma sprawy. W sumie to było całkiem dobre.

- Stara szkoła, specjalny klej do gumy, ale schodzi od wody, więc krzywdy by wam nie zrobił. Dobrze, że wasz kapitan szybko na to wpadł, bo myślałem, że ten jeden się rozpłacze.

- Ta, Syungwin jest trochę przewrażliwiony.

- Jestem Sunmo.

- Jungkook.

- Coś wam nie poszło Jungkook.

Przez ciebie, Bucu.

- Ten mecz to była porażka, nie przypominaj. Ale jesteście dobrzy, możecie wygrać ten turniej.

- Nic nie wiadomo, dzisiaj wieczorem gramy z chłopakami z naszej sąsiedniej szkoły, też są dobrzy.

Wyszli na zewnątrz. Boisko było puste, zbliżał się wieczór, a co za tym idzie ich mecze. Na razie jednak w ośrodku panował spokój. Nie było śniegu, ale powietrze zdawało się lodowate.

- Sam chciałeś być bramkarzem, czy po prostu cię tam ustawili, bo jako dziecko było tłuściochem?

Sunmo zaśmiał się pod nosem.

- Miałem być napastnikiem, ale kiedy były eliminacje szkolne doznałem lekkiej kontuzji kolana. Moja dziewczyna powiedziała, żebym spróbował na bramce i jej posłuchałem. Okazało się, że jestem niezły i przyjęli mnie na tę pozycję.

Jungkook zatrzymał się na słowie klucz. Sunmo miał dziewczynę. Nie był sam i nie interesował się facetami. Co on sobie myślał, że skoro jego przyjaciele są homosiami, to świat jest ich pełen i pierwszy lepszy napotkany chłopak rzuci mu się w ramiona? Otóż nie. Wspomnienie dziewczyny było jak kubeł zimnej wody wylanej na głowę. Skupił całą siłę woli, by nie pokazać, że cokolwiek wyprowadziło go z równowagi.

- No proszę cię, jesteś jak koreański Wakabayashi. - Zaśmiał się swobodnie, a Sunmo odpowiedział tym samym. - Sprawdzimy, czy umiesz obronić piłkę do bejsbola?

- Bejsbola może nie, ale ciebie chętnie sprawdzę.

Dlaczego to zabrzmiało aż tak dwuznacznie w jego uszach? Zwłaszcza, gdy błękitne oczy rzuciły mu iskierkę wyzwania, gdy zadziornie spojrzał na niego z góry. Tak rzadko zdarzało się, by ktoś był wyższy od niego. Czuł się przez to zdany na łaskę przystojnego chłopaka. Nigdy wcześniej nie znalazł się w takiej sytuacji.

- Mamy trochę czasu przed meczami. Przekonajmy się kto jest lepszy.

Buty miał nieodpowiednie do gry, zwłaszcza, że murawa była trochę mokra, ale nie chciał przepuścić takiej okazji. Pierwsze dwa strzały Sumno obronił, ale nie bez poświęceń. Czym dłużej grali, tym lepiej Kook czuł się z piłką. Wracało mu zacięcie i werwa do gry, zwłaszcza że miał godnego przeciwnika. Trzeci strzał trafił prosto w siatkę za zaskoczonym Sunmo.

- Wiedziałem kurwa. - Czyjś głos przeszkodził im w dalszej grze. Na boisko wraz z dwoma chłopakami z drużyny Kooka wszedł Syungwin. - Najpierw gra jak ciota, a teraz robi sobie trening z przeciwnikiem. Może specjalnie dałeś im wygrać co, Jeon?

- Nie musiałem im na nic pozwalać. Nie jestem sam na boisku, mogłeś wziąć na siebie grę, ale jesteś zbyt wielką pizdą.

- Powiedział spedalony gówniarz. Na co ty liczysz Jeon, że ten bramkarz da ci dupy za wygrany mecz?

- O co ci chodzi, gościu? - Wtrącił się Sunmo.

- Rozmawiam z kolegą z drużyny, co się wtrącasz?

- Z tego co słyszę, to nie rozmawiasz, tylko zaczynasz kłótnię.

- Brawo Jeon, znalazłeś sobie wyśnionego rycerza. Gratuluję stary. - Zachichotał Syungwin.

Jeśli dalej tak pójdzie przygłupi Syungwin go zdradzi, w końcu zabrnie tak daleko, że nie będzie umiał się wybronić. Nie chciał, by Sunmo coś podejrzewał. Mogli być przecież znajomymi.

- Zamknij ryj Syung i idź szykować się na mecz. - Odezwał się i popchnął chłopaka w tył. Chyba tylko na to liczył. Nie czekał długo z odpowiedzią, tylko o wiele bardziej agresywną. Uderzył go z pięści w żuchwę. To zupełnie rozjuszyło Jungkooka. Rzucił się na kolegę z drużyny i bez problemu przygwoździł go do murawy. Uderzył go kilka razy w twarz, kiedy ktoś odciągnął go agresywnie w tył.

- Co ty wyprawiasz, Kook!? - Głos nie należał do Sunmo, tak samo jak mocny uścisk, który ciągle trzymał go za ramiona. Przystawił dłoń do  kącika ust, który mocno go piekł, tak samo jak poobdzierane dłonie.

- Ja pierdole, rzucił się na mnie. - Wymamrotał Syungwin.

- To nieprawda. To on zaczął. - Powiedział Sunmo i pokazał na Syungwina.

- Nie macie nic lepszego do roboty przed meczem niż bójki? - Nigdy nie widział Chenga zdenerwowanego. - Jak się o tym dowiedzą, nie dopuszczą nas do kolejnego meczu.

- Pewnie, że się dowiedzą! - Zawył Syungwin trzymając się za spuchnięty nos i chwiejnie wstał na nogi. Po chwili już go nie było.

- Kurwa... - Kook opuścił głowę zmęczony. Zupełnie stracili szansę na jakąkolwiek wygraną. Nawet nie będą mogli zagrać. - Cheng, przepraszam...

- Daj spokój. Należało mu się. - Powiedział Sunmo i podał mu chusteczkę.

- Spróbuję z nim pogadać, może da radę to jakoś uratować. - Powiedział Cheng. 

Rada Hobiego była dobra, tylko wykonanie jak zwykle zawalił. Przynajmniej wiedział już kto jest naprawdę wart jego uwagi.

Nie miał pojęcia jakim cudem Chengowi udało się przebłagać Syungwina, żeby nie wypaplał kto go pobił i w miarę szybko ogarnął się przed meczem, ale jakimś cudem mu się to udało. Ostatecznie zagrali mecz i ledwo ledwo, ale udało im się przejść do kolejnego etapu, tylko dlatego, że przeciwna drużyna grała na poziomie przedszkola. Ten wyjazd był prawdziwym koszmarem i tylko dzięki Chengowi udało im się obronić jakoś swój zwisający na włosku honor.

Jungkook miał straszne wyrzuty sumienia, było mu wstyd za swoje zachowanie w stosunku do kapitana, w dodatku ten wybuch złości, bójka, obelgi. Był idiotą.

Musiał mu to chociaż powiedzieć, tyle był mu winien.

. . .

Było zimno, ale Cheng nie wymyślił lepszego miejsca na spędzenie tego pomeczowego wieczora, niż pusty basen na tyłach ośrodka. Siedział zwieszając długie nogi do pustego basenu, nie przejmując się mocnym wietrzykiem i fruwajacymi gałązkami połamanych jabłoni.

Nie odwrócił się, słysząc ciężkie dyszenie za plecami. 

- Masz szczęście, że widziałem gdzie wychodzisz, bo inaczej poszedłbym na policję i jak matkę kocham kazał posłać za tobą list gończy. - Kook usiadł w stosownej odległości opuszczając nogi w dół, tak sam jak Cheng. Dyszał mocno chcąc unormować oddech. 

- Zrobiłem coś karalnego? - Zapytał Chińczyk.

- Uciekłeś przed wszystkimi. Słyszałem, że Syungwin nieźle ci nawtykał.

- Mam gdzieś jego obelgi. Jest skończonym idiotą.

Oddech Kooka w końcu zaczął spowalniać, aż zrobił się zupełnie naturalny. Nieważne, czy Cheng będzie mu wypominał głupotę, agresję, czy jego wcześniejsze docinki, wiedział, że nie usłyszy od niego gorszych słów niż od dawnego sojusznika. A nawet jeśli, to czuł się winny i chciał, by Cheng wreszcie podniósł na niego głos i wypomniał mu jakim jest chujem.

- Co ci powiedział, że się na niego rzuciłeś? - Zapytał Cheng.

- Czy to ważne?

- Dla mnie tak.  

- Wypomniał mi coś...co nie jest moją winą...obraził moich przyjaciół...jest chujem i tyle.

- I było warto?  

- Czy warto nie wiem, na pewno mu się należało.

- Co ci wypomniał? - Głos Chenga stawał się coraz bardziej nieśmiały. Rysował palcem po brudnych płytkach, odgradzajacych go pustą przestrzenią od Kooka. Ruchy same układały mu się w bezwiedne napisy rozrysowane chińskimi znakami. Dobrze, że Kook był słaby z chińskiego. Teraz mógł wyrazić to czego nie umiał powiedzieć. 

- Nie chcesz tego wiedzieć. Może miałbyś do mnie taki sam stosunek.

- Przekonaj się.

Słowa nie chciały przejść mu przez gardło. Może dla Hobiego, Yoongiego, Jina, Namjoona, Tae i Jimina to wszystko było normalne. Ale nie mógł traktować obcych ludzi jak ich. Przekonał się o tym po rozmowie z Sunmo.

- Chyba jestem inny niż wy wszyscy.

- Inny?

- Nie każ mi tego tłumaczyć. Po prostu bądźmy kumplami, Cheng. I przepraszam za to, że byłem takim kutasem wcześniej. Miałem swoje problemy i nie widziałem, że chcesz mi pomóc.

Chińczyk pokiwał głową i odpuścił dalsze pytania. Siedzieli w ciszy przez kilka minut.

- Co to znaczy? - Pokazał na znaki. 

- Lubię cię. - Słowa bezwiednie opuściły usta Chenga, nawet nie zdążył pomyśleć nad ich znaczeniem. Wstrzymał oddech już po sekundzie uświadamiając sobie własną głupotę i niewyparzony język. Zamyślił się i to był jego błąd. 

Kook wpatrwywał się w symbole, jakby nie mógł uwierzyć, że Cheng nie robi sobie z niego żartów.  

- Przepraszam. - Tylko tyle potrafi wybiekotać i już chciał odejść, ale coś go powstrzymało. To okropne zimno zmarzniętych palców zaciśniętych na jego nadgarstku. 

- Zostań. - Co on wyprawiał?

Cheng schował twarz w dłoniach, jego policzki zapłonęły rumieńcem zażenowania, ale nic nie mówił. Różowe policzki tak bardzo odbiegały od jego wizerunku wysokiego, umięśnionego i stanowczego kapitana drużyny.

Nie zaprzeczał, że chodziło o Jungkooka. Że słowa były odzwierciedleniem tego co bał się powiedzieć na głos.

- Podobają mi się, może zacznę przykładać się do chińskiego. - Powiedział wpatrzony w znaki.

Zdziwiony Cheng spojrzał na niego. Oczekiwał śmiechu, krzyku, wyzwisk. Zamiast tego zobaczył ciemne oczy i utkwioną w nich wdzięczność.

- Dzięki, Cheng. Chyba nie będę już nic ukrywał.

Chłopak pierwszy raz tego dnia uśmiechnął się nieśmiało.

Telefon Kooka zawibrował kilka razy pod rząd.

- Cholera, czego oni chcą.

Tae: Dlaczego kurwa nie czytasz mojego tekstu!? Wyjebać ci!?

Jungkook zachichotał.

- Chcesz posłuchać tekstu piosenki o bażantach?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro