13

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


   Pani dyrektor wyjaśniła wszystkie zasady, oraz cel pierwszego etapu biegu. Mieliśmy dotrzeć do naszego fizyka, po czym zacząć drugi etap. Mamy mapę, to będzie prostę. Z geografii nigdy nie byłam najlepsza, ale mapę używać umiem.
    Jedna z nauczycielek rozpoczęła wydarzenie, a my zaczęliśmy biec wraz z innymi. Gorzej było gdy wszyscy się rozeszli, a my zostaliśmy z Kastielem sami.

- To gdzie teraz? - zapytałam.

- ... - nie odpowiadał mi.

   W końcu to on ma mapę. Niech się popiszę swoją umiejętnością korzystania z mapy. Jednak nie pokoiła mnie ta cisza. To nie w jego stylu...

- Kasiel? Gdzie teraz? - zapytałam grzecznie.

   Dziwnie mi tak stać przy starcie, gdy nauczycielka patrzy na nas jak na idiotów.

- ... - Nadal milczał jednak teraz to przerwał - Zgubiłem mapę.

- Oesu.

   Nie wiedziałam czy żartuje, czy mówi na poważnie. To nie możliwe by ją zgubił. Przecież dopiero co zaczęliśmy! Nikt nie ma aż takiego pecha. Jednak znam jego poczucie humoru, przez co mniej więcej się orientuję kiedy żartuje. Najgorzej, że to nie jest ten moment...

- Co? Tobie się nigdy coś takiego nie zdarzyło? - warknął na mnie.

   A potem będzie mówił, że nie jest lisem.
   Ale nie. Nie zdarzyło mi się, ponieważ nigdy nie miałam potrzeby korzystać z mapy. Więc nie miałam okazji by mi się coś takiego zdarzyło. Poza tym zdawałam sobie sprawę z tej odpowiedzialności pilnowania czegoś i zawsze sobie to odpuszczałam.

- Nic się nie stało. - uśmiechnęłam się pobłażliwie - Przynajmniej masz okazję pokazać mi swoją świetną orientację w terenie.

– Właśnie. Zobaczysz. Wyciągne cie z tego lasu sam bez pomocy mapy.– uśmiechnął się w końcu.

     Wiedziałam jak się może czuć. I wcale ocenianie kogoś nie pomoże. Tak samo jak czekanie na cud, przed któryn będziemy się kłucić. To wszystko jest dla zabawy. Nie bierzmy wszystkiego tak na poważnie. Nie dadzą nam się zgubić.

    I z tą myślą chodziliśmy przez jakiś czas po lesie, bez żadnego planu oraz znaleznienia drogi. Jednak w końcu, oboje ujrzeliśmy dróżkę, na której stał pan Farazowski. Od razu do niego ruszyliśmy, ponieważ zdaje mi się, że oboje nadal mieliśmy cichą nadzieję, że wygramy to wszystko.

   - Myślałem, że się zgubiliście. - rzekł z ulgą fizyk. Nie ty jeden tak myślałeś - Jesteście ostatnią parą. Zaraz was podbiję pieczątką, na dowód przejścia pierwszego etapu.

    Byłam w małym stopniu szczęśliwa. W końcu ruszyliśmy! Nie będziemy aż tak odstawać od innych, tylko będziemy powoli im dorównywać.
    Jednak mój entuzjazm minął tak szybko jak się pojawił, gdy zobaczyłam, że Farazowski nie może znaleźć pieczątki. Chciałam by miał ją w tylnej kieszeni. Żeby to okazało się głupim żartem, który będzie wisienką na torcie w tej karuzeli zabawy. Ale wyglądało to trochę inaczej.
    Przeszukał wszystko i nic. Czy ten dzień będzie składał się tylko z porażek?

- Zgubiłem pieczątkę... - odwrócił zawstydzony wzrok - Miałem ją jeszcze, gdy podbijałem pieczątkę Amber i jej koleżanką.

    Wszystko było już jasne. Choć nie do końca. Znam ją krótko, ale na tyle dobrze by wiedzieć, że była by do tego zdolna. Jednak nie mam dowodów. Nie będę jej bez podstawnie obwiniać, bo równie dobrze mogła to zrobić Iris. Nigdy nie wiemy co siedzi w drugiej osobie.
   
- Może my przejdziemy dalej, a pan podbije nam pieczątke gdy ją znajdzie? - zaproponowałam.

   Spojrzałam na Kastiela, który tak jak ja, nie był zadowolony zaistniałą sytuacją, jednak już się nie odzywał. Pewnie podobnie do mnie podejrzewał Amber, choć kto by tego nie zrobił? Po tym dzisiejszym cyrku tym bardziej może chcieć mi dopiec.

- Wolałbym nie... Zbyt dużo miałem ostatnio u pani dyrektor na pieńku.

    Jeżeli obiektywnie patrząc, to jest czyjaś wina to raczej trzeba się do niej przyznać. Jednak sama wiem, że to nie jego wina. Ktoś ukradł pieczątkę, a on za to beknie. On jak i my.

- Dobrze. W takim razie my poszukamy pieczątki i w razie czego przyjdziemy ją panu oddać.

- Dziękuje dzieci. Jesteście bardzo mili. - uśmiechnął się na przekór.

   Sama nie wiedziałam czemu to zrobiłam. Mogłam powiedzieć którejś z nauczycielek, wytłumaczyć zaistniałą sytuację z myślą, że nasz fizyk nie będzie miał aż takiej nagany od straszej pani. Ale coś mnie blokowało. Nie chciałabym sama by tak mnie potraktowano.
      Mimo moich dobrych chęci, bałam się, że może to się nie spodobać Kastielowi. W końcu będziemy musieli tego szukać.

- Nie jesteś zły? - zapytałam, patrząc na niego.

- O? - zmarszczył brwi - Musimy to zrobić tak czy siak.

   W gruncie rzeczy nie musimy. To przez moje "dobre chęci" to robimy. Ale nie czuje w jego głosie tego sarkazmu czy ironii. Szczerze? Ostatnio wcale tego nie czuje.

- Poza tym... - odwrócił głowę - To jest trochę przezemnie. Gdyby nie to, że zgubiłem mapę to może byśmy jeszcze zdążyli z tymi pieczątkami. I nie miałaś do mnie o nic żalu.

   Wydało mi się to strasznie... Uroczę? Nie często mówi coś z sensem. Najczęściej jakieś głupoty w jego stylu. Typowo niedbałym i chamskim. Ale teraz... Wykazał zrozumienie, na które nie każdego zawsze stać. Pokazał, że potrafi odwdzięczyć się tym, co ktoś mu w danym momencie okazał.
  
- Nie marnujmy czasu. Szukajmy pieczątki, ale i zbierajmy potrzebne nam rzeczy. - nie chciałam dać mu tej głupkowatej świadomości, że jakoś jego słowa mi się spodobały.

   Czy nawet nie chciałam dać mu do świadomości, że mi się ogólnie podoba. Już od początku. Na plaży wydał mi się... Inny. Powiedziałabym, że w chuj inny, ale nie użyje tego słowa, bo należy do wulgaryzmów. Może nie podobał mi się w taki sposób jak teraz, ale w porównaniu do zwykłego przystojnego chłopaka. Zwykłe zachwycenie wyglądem. Tylko, że teraz nie tylko wyglądem się zachwycam.

- A skąd wiesz, co nam potrzeba? Wróżbitą nie jesteś z tego co zdążyłem zauważyć. - prychnął.

- Och, nie trzeba być wróżbitą by wiedzieć. Wystarczy magia wzroku. - pomachałam rękami - A tak naprawdę widziałam kartkę i zapamiętałam chyba wszystko.

   Nie będę ściemniać, że jestem nad wyraz uzdolniona. Widziałam kartkę naszego nauczyciela, z napisem "Wymagania do następnego etapu". To chyba dotyczy tego, ale nie mogę mieć przecież pewności! Sarkazm.

- Odcisk, robak, liść wilkości ręki, mieszkaniec lasu. Chyba tyle. - wzruszyłam ramionami.

- I tak nic nie zrobimy. Każdy coś dostawał. Widziałem u Farazowskiego słoik, kartkę i coś tam do pisania. Bez tego chyba nie pyknie.

    Nie widziałam tych rzeczy, jednak wierzyłam mu na słowo. Jeżeli naprawdę to jest nam potrzebę, to leżymy w martwym punkcie. Meta okazała się zbyt daleko.

- Ale możemy tego poszukać przy okazji. Liść wielkoścj dłoni znajdziemy na drzwie, obok którego przechodziliśmy. To już coś. - złapał mnie za rękę i zaczął prowadzić w znane przez siebie miejsce.

   Myślałam, że zaraz cała zczerwienieję. Że to akurat teraz musiał mnie złapać za rękę. Akurat gdy zdaje sobie sprawę z tego, jak bardzo go polubiłam. Nie kocham go na szczęście. Zbyt krótko na takie coś go znam. I może lepiej. Jego podejście w stosunku do dziewczyn jest dość... Odpychające. To cud że mnie traktuje dosyć kulturalnie i z szacunkiem.

    Puścił mnie, gdy znaleźliśmy się bliżej drzewa, które posiadała duże liście, które były nam potrzebne. Zerwał jeden, po czym wsadził go do kieszeni kurtki. Coś przykuło jego wzrok, przez co przeszedł się kawałek dalej, przez co nie byłam w stanie go widzieć. Głupie drzewa!

- Liść i mieszkańca lasu mamy chyba z głowy. - zaśmiał się, trzęsąc w dłoni małego zwierzaka. A raczej jego podobiznę.

    Zaklaskałabym mu, jednak na taki zaszczyt trzeba sobie zapracować. Gdyby znalazł więcej przedmiotów potrzebnych nam do kolejnego etapu, albo samą pieczątkę... Marzenia ściętej głowy.

   Nie dane było mi jednak odpowiedzieć, ponieważ usłyszeliśmy głos Amber i jej koleżanek. Ruszyliśmy w tamtym kierunku, widząc je dyskutujące zaciekle na jakiś temat.

   Bez namysłu poszłam w jej kierunku. Nie słuchałam nawet o czym rozmawiałam, ani nie zwracałam uwagi na szepty między nimi na mój widok. Szczerze? Mam je gdzieś. To nie jest najlepsza pora na ich głupoty.

- Dasz nam tą pieczątkę po dobroci, czy nadal będziesz zachowywać się jak rozbydrzone dziecko? - powiedziałam ostro, krzyżując ręcę na piersiach.

    Wydała się zaskoczona moją śmiałością i przybyciem Kastiela. Spodziewała sie pewnie, że nie będziemy jakoś szczególnie współpracowali. Cóż. Pozory mylą. Ja też.

- Dziecko? To ty przychodzisz tutaj, z bez podstawnymi zarzutami. - odparła niby to rozczarowana - Że kogoś o takim niskim poziomie przepuścili dalej...

   Nie przepuścili idiotko. Przez Ciebie. Ale jeśli o tym nie wiesz, nie będę Cię uświadamiać.

- Niski? Człowieku wolę mieć niski poziom niż w ogóle go nie mieć. Uważasz się za nie wiadomo kogo. Królową, przepiękną i mądrą dziewczynę. Z wysokim poziomem. A jesteś zwykłą szmatą i tyle.

   Zaśmiałam się tylko gorzko, na widok jej speszonej twarzy.
   Czyżby nikt nie powiedział jej o tym wcześniej? Niech pogodzi się z prawdą. Zadufanie nie pomoże. Szczerze. Jebać tam mnie. Ja jakoś przeżyje. Ale nie przeżyje jak traktuje innych. Wali mnie, czy będę mieć problemy. Czy będzie mi dokuczać. Czasem trzeba wyjść z ukrycia i stanąć twarzą w twarz z problemem. Zbyt dużo razy to robiliśmy, prawda? Wstydziliśmy się siebie i tego co mieliśmy. Co nadal mamy. Czekanie aż wszystko minie nic nie da.

- Sama jesteś szmatą. - odparła po dłuższej chwili - Możesz pomarzyć sobie o pieczątce głupia idiotko.

   Głupia idiotko? To nie ja, myślę nad odpowiedzią tyle czasu. Jednak teraz mam pewność do tego, kto ma pieczątkę. Jednak chyba teraz tym bardziej mi jej nie odda.

- Tak to cie twoja matka woła na obiad idiotko.

   Chciałam na nią napluć, ale szkoda śliny. Chciałam wjechać na jej rodziców, ale przecież oni nic nie zrobili, prawda? Nie ich wina, że ich dziecko jest puste.  Poza tym, to było by niedojrzałe. Wjazd na rodziców nie jest w porządku. To granica, której nie powinno się przekraczać. A ja prawie to zrobiłam. Pamiętam, że w mojej szkole to było modne. Nawet wołali do siebie imionami swoich rodziców. Jednak gdy wtedy wydawało mi się to zabawne, gdy obrażli się nawzajem, dziś widzę, że wcale takie nie było. Wyzywanie matki czy ojca, albo tego czego nam brakuje, zawsze było... Bolesnę. Nie łatwo poradzić sobie z czymś, na co nie mamy wpływu.

- Spokój, bo obie działacie mi na nerwy. Nie biję dziewczyn i nie prowokujcie mnie do tego, bym to zmienił. - niemal krzyknął - Amber, masz tą pieczątkę czy nie?

    Dla niej jest miły, a dla mnie oschły? Tak, jakbym ja coś źle zrobiła, a to ona przegina. Rozumiem, że chce wyciągnąć to od niej, ale na litość boską, to jakiś cyrk.
   
- No nie wiem... - udała, że się zastanawia.

   Ba! Ona musi udawać, bo nie umie myśleć. To przynajmniej jej dobrze wychodzi.
    Odeszłam kawałek by nie powiedzieć czegoś w złości.

-  Dam ci to, jeżeli znajdziesz mi mieszkańca lasu. To znaczy, powiem gdzie szukać bo nie mam tego przy sobie. - uśmiechnęła się do Kastiela - To jak?

    Olać to, że mnie zignorowała. Olać, że zbluzgała. Ale żeby tak się kimś wysługiwać? Co to, to nie. Nie pozwolę, by ta jędza miała co tylko zechce.

- Pomarz sobie. - wpadłam między nich jak burza - Sami znajdziemy tą pieczątkę. - wycedziłam przez zęby, łapiąc Kastiela za rękaw - A ty rusz dupę, postaraj się i znajdź sobie sama.

    Fuknęła oburzona, nie bardziej odemnie. Byłam wkurwiona. Już nawet nie wkurzona. Wkurzona byłam już na początku tej całej szopki. Gotowało się we mnie, a ja nie potrafiłam sobie poradzić.

   Puściłam go, po czym nie patrząc na niego, zaczęłam szukać tej pieczątki. Skoro ona go nie miała, tylko gdzieś schowała, to miała wiele miejsc do tego. Denerwował mnie cały ten las. Wszyscy ludzie w nim. Przez jedną tylko osobę.

- Przesadziłaś. Gratuluje. Teraz sami musimy tego szukać.

    Kolejny? Czy oni wszyscy się na mnie uwzięli? Żałuję całej tej głupiej wycieczki. Mojego wyboru Kastiela i wszystkiego co się dziś stało. Mogłabym wrócić do domu i kto wie? Może Dakota skończył by wcześniej i nie musiałabym się w ogóle denerwować?

- No i fajnie. - prychnęłam i znowu zaczęłam szukać pieczątki.

    Łaskę mi zrobi. Gdzieś mam jego pomoc. Sama znajdę sobie tą pieczątkę. A on może iść do Amber skoro tak ją wspiera.
    Ukucnęłam obok pieńka, zdając sobie sprawę z jednej rzeczy.
    On nic nie zrobił. Amber jest powodem mojej złości. Nie on. Nie muszę się na nikim wyżywać, bo to nie pomoże. Sama przesadziłam. Nie powinnam dać się ponieść. Czy w ogóle wdawać się w rozmowę. Sami mogli to rozwiązać. Najlepiej mogli być razem w drużynie. Dobrali by się idealnie. Ale okej. Nic nie mówię.

- Wiem, że chcesz dobrze. - zaczął spokojnie - Każdy chce dobrze na tym pierdolonym świecie. Jednak czasem nie damy rady niczego zmienić. Zmienić ludzi, świat... - zamilkł na chwilę - Nie realne. Zmieńmy myślenie. Bo tak, będziesz tylko kłębkiem nerwów.

    Spojrzałam na niego zaskoczona. Wpatrywał się w jeden punkt, gdzieś za mną, nie obdarowując mnie nawet spojrzeniem. Jednak czułam jak pół okiem na mnie zerka.
    Nie rozumiałam, czemu to powiedział. Jest hipokrytą. Robi dokładnie to samo co ja tylko, że z Natanielem. Jednak rozumiałam, o co mu chodzi. Miał rację. Nic nie zmienie. Zmienie siebie.

   Nie byłam w stanie nic odpowiedzieć, ponieważ przyszła do nas Iris, z przedmiotem, którego szukaliśmy już od dłuższego czasu.

- Hej, skąd masz pieczątkę? - zapytałam prosto z mostu.

- Znalazłam przy pieńku. Słyszałam, że się zgubiła. - odparła uśmiechnięta.

    Wyjaśniłam w skrócie całą sprawę, omijając wydarzenia związane z Amber. Nie widzę sensu, w mówieniu o tym, kto maczał palce w kradzieży stępla. Po krótkiej rozmowie dała mi pieczątkę, przy okazji mówiąc gdzie znajdę naszego fizyka.
   Anioł! Czysty anioł!  Spadła mi z nieba z tym. Chyba coś albo ktoś chce, by ten dzień nie był taki dramatyczny jak się zaczynał.

     Oddaliśmy mały prezent naszemu nauczycielowi i zabraliśmy się za wykonywanie zadań. Poszło nam to dosyć szybko, ze względu na to, że mieliśmy wykonanych kilka podpunktów.
      Nauczyciel przepuścił nas, a my pokierowaliśmy się w kierunku zielono włosego chłopaka, który uśmiechał się na nasz widok. Wydaje się miły!

- Hej, to wy jesteście kolejną parą? - zapytał uśmiechając się nadal - Jestem Jade. Miło mi.

- Hej. Ja jestem...

- Prześliczna. - dokończył za mnie.

   Nie mogłam powstrzymać się od uśmiechu. To było słodkie. Wyglądał, jakby sam nie zdawał sobie sprawy z tego co powiedział, tak jakby to było nie planowane. Ale ta myśl, jeszcze bardziej wymalowywała uśmiech na mojej twarzy.

- Nie, nie jest. A teraz daj nam co masz nam dać i tyle. - ponaglił go Kastiel.

   Nie powiem, poczułam się dotknięta. Uniosłam wysoko brwi, kierując na niego mój niedowierzający wzrok. Słucham? Coś ty powiedział?

- Jest. Jednak przejdźmy do kolejnego etapu. - spojrzał na niego wyśmiewająco - Na drzewach napisane są poszczególne litery. Musicie je odnaleźć i ułożyć poprawnę słowo. - podał nam kartkę i długopis. - Powodzenia...?

- [imię]. - zaśmiałam się, choć nie było mi do śmiechu.

   To co powiedział Kastiel, było trochę... Przykre. Nikt chyba nie będzie zadowolony, gdy ktoś obrazi twój wygląd. Tym bardziej osoba, którą ponad przeciętnie lubisz. Czułam złość i wstyd. Wstyd, ponieważ nie jestem na tyle ładna, by to zauważył.

- W takim razie do zobaczenia [imię]. - posłał mi jeszcze piękniejszy uśmiech.

    Zemdleć można było od niego, jednak na posterunku była sierżant [imię] i nie dała skraść serca! Dobra ochrona, tyle powiem.
       Jednak nie odezwałam się do liska ani słowowem. Nawet gdy coś mówił o znakach, to nie obdarzyłam go najmniejszą uwagą. W jednym momencie potrafi wzbudzić we mnie zachwyt a w drugim mi go zabrać. Chyba jest zbyt skomplikowany dla mnie...

   Miałam już prawie wszystko. To znaczy, nie miałam jednej literki. R,A,P,I. Te litery nie były jakoś szczególnie ukrytę. Jednak widziałam w miejscu na odpowiedź, że jest pięć miejsc. Jedna i koniec tej farsy.

- S. Ostatnie to s. - schylił się w stronę kartki by spojrzeć to na nią i na mnie.

   Chyba czekał na moją reakcję. Naczeka się. Oj naczeka. Następnym razem przemyśli to, co powie.
   Chociaż ej. Może mi pomógł. Może ma racje, że "nie jestem". Może podejrzewał, że źle by się to skończyło, a Jade sobie... Żartuje? Chciał mi pomóc? Jednak to bez sensu. Jeżeli chciał mi pomóc to mógł powiedzieć to delikatniej, a po drugie wyjaśniłby mi to. Wszystko jasne. Powiedział to, co powiedział i nie ma o co się obrażać.

   Chwila, jest! Każdy powinien uważać się za zajebistego. Bo jeśli my tak nie będziemy uważać, to nikt za nas tego nie zrobi. Wierzę, że nie jestem brzydka, tak jak próbował to wcisnąć Kastiel. Jestem wartościową osobą. Chamską, ale wartościową. Nie pozwolę, by mnie obrażano bez powodu.

    Wracając do zielono włosego, zaczęłam sama układać jakieś słowo z tych pięciu liter. Nie jestem pewna, ale chyba hasłem jest Paris. Nic innego nie przychodzi mi na myśl.
    Jednak idąc do Jade, spotkaliśmy  konkurenta Kastiela - Nata. Oczywiście ten już podbużony, a ja i Lysander mamy to gdzieś. Ignorując liska, podeszłam do nich uśmiechnięta.

- Hej. Wy też wracacie? - uśmiechnęłam się do Nataniela.

   Lysander poszedł bardziej w stronę czerwono włosego, więc nie będę pchać się na siłę do nich. Nie lubię się narzucać, a takim zachowaniem przypominała bym desperatkę.

- Tak. Ostatni etap, a następnie na metę. - przyjrzał mi się dokładnie - Coś nie tak?

    W tym momencie zdałam sobie sprawę, że wiele rzeczy jest nie tak. I nie wiem, czy chodziło mu o mnie czy o ten cały cholerny świat.
     Nic nie mówiąc, spojrzałam na blondyna, kiwając głową w stronę Kastiela, po czym wywróciłam oczami. Zdawał się rozumieć o co mi chodzi. Zdawał się wszystko rozumieć. Był wyrozumiały, jeżeli nie chodziło o jego siostrę. To także przez nią, nie byłam w stanie zaufać mu w dużym stopniu.

- Rozumiem. Czasami jest męczący. Ale dasz radę. - uśmiechnął się po czym zawołał Lysandra - Musimy się pośpieszyć.

    I poszedł. W skrócie, miał wyjebane. Chciał zająć dobre miejsce. Lepsze od liska. A ja? Nie zamierzałam mu tego utrudniać.

- Pośpieszmy się. Może szybciej oddamy ten arkusz i jeszcze z nimi wygramy. - powiedział z małą nadzieją.

    Zrobiliśmy tak, jak powiedział. W pewnym momencie nawet biegliśmy, jednak na próżno. Oddali arkusz i pobiegli w stronę wyjścia z lasu. Kastiel jednak się nie poddawał. Szybko napisał hasło i zaczął iść w moją stronę, uporczywie nad czymś myśląc.
    Mimo że byłam na niego zła, byłam oczarowana jego zapałem, ognikami w oczach, gdy mówił o pokonaniu kogoś. Jego wytrwałością i nadzieją. To było i jest, niesamowite.

- Idziemy na skróty. Inaczej ich nigdy nie wyminiemy.

   Nadal nic nie mówiąc, tylko za nim szłam. Miałam nadzieję, że tym razem się nie zgubimy, a on szybko znajdzie jakąś drogę na skróty. Nie zostawiła bym go samego z tym. Możemy nawet się zgubić, ale i tak go nie dostawię. Nie chce by był w tym sam.

   

   Mówiąc, że mogli byśmy się nawet zgubić, nie mówiłam na poważnie...
 
    Chodzimy tak już od dłuższego czasu. Nie mam przy sobie telefonu, więc nie mogę zadzwonić o pomoc. Znaleźliśmy się w miejscu, gdzie w ogóle nie ma drogi. Żadnego znaku życia. Jakby ten skrawek lasu był zapomniany przez naturę i ludzi.

- Mam już dość! Jest ciemno, a my chodzimy po tym jebanym lesie bez sensu. - zdenerwował się, jednak po chwili głośno westchnął - Ja się poddaje.

    Źle było mi go obserwować. To nie było w jego stylu. On się nie poddaje. Jest zawzięty jak nikt, kogo do tej pory poznałam. Dawał mi wiarę na powodzenię tej "misji". Nie może teraz odpuścić.

- Nie świruj. Znajdziemy wyjście. Uwierz w to. - ciężko było mi to powiedzieć.

   I nie przez to, że duma mi nie pozwalała. Po prostu od długiego nie mównia gardło mnie boli.

- Wierzyłem. Byliśmy już przy końcu. Tylko przez moją niechęć do Nataniela zgubiliśmy się. Przezemnie. - położył się na ziemi, zakrywając oczy ręką - Jestem zmęczony.

    Serce mi się krajało widząc go z takim podejściem. Naprawdę. I nie było mi go żal. Było mi żal siebie. Tego, że nie zauważyłam tego, że on też może przeżywać ten cały cyrk.

- To nie twoja wina Kastiel. - usiadłam obok niego na kolanach - Nie obwniaj się.

- Jedynyn plusem całej tej sytuacji jest fakt, że sie do mnie w końcu odezwałaś. Oszaleć było można.

    Nie mogłam się powstrzymać i głośno się zaśmiałam. To było dziecinne. Powinnam od razu z nim o tym pogadać. Oszczędziła bym sobie i jemu sporo czasu.

- Robi się coraz zimniej. Masz moją bluzę. - podał mi ją.

    Spojrzałam na niego nie dowierzająco. Skąd ta troska hah? Zaskakuje mnie. Jednak to nie odpowiednie. Gdzie ten Kastiel, który ma na innych wyjebane?

- Co ty. Zakładaj ją znowu. Będzie ci zimno.

- Nie będzie. Trzymaj. - wręcz mi ją rzucił.

    Usiedliśmy obok siebie, ale ja niemal czułam jak się trzęsię. Nie założyłam jej na siebie, ale opatuliłam nią nas oboje, bo wiem, że inaczej by jej nie przyjął. Nie jest mi jakoś szczególnie zimno, więc tym bardziej nie chce by zmarzł.

     Zaczęłam się robić senna. Było mi nawet ciepło, cicho oraz chłodny wiatr wiał mi w twarz. Jak dla mnie idealnie. Do tego Kastiel obok... Teraz myślę, że pierwszy raz jakby. Spędziła noc z chłopakiem. Albo noc z kimś innym, niż dobra koleżanka. Może nie do końca wyglądało to jak nocowanie, ale sam fakt. Nikt nie może się do mnie o to przyczepić, bo sama tego nie planowałam.

- Przepraszam. - odezwał się cicho - Przepraszam za tą sprawę z Jade. Nie chciałem tego powiedzieć. Uważam, że jest tak jak on mówił. Bo wiesz, jesteś...

   Nie dokończył. Nie wien, czemu nie powiedział tego wcześniej. Może myśli że śpię? Bo tak właśnie się czuje. Jakbym spała. A to, był sen. On nim był.
    Jednak usłyszałam szmery dochodzące z krzaków na przeciwko mnie. Nie ruszałam się, jednak gdy ktoś poświecił mi latarką w oczy... Tego było za dużo.

- Ja chyba przeszkadzam. - zaśmiał się Dakota - Wszyscy was szukają. Byliście jedyną parą która nie wróciła i trochę się przestraszyliśmy.

   Na Jego głos od razu się ożywiłam, po czym powoli wstałam i poszłam w jego kierunku, obejmując go i kładąc głowę na ramieniu. Jestem za bardzo zmęczona na cokolwiek.

- Obeszli byśmy się. - mruknął Kastiel.

   Usłyszałam głos wujka, niemal biegnącego w naszym kierunku. Chyba by mnie przytulił, gdyby nie to,że Dake coś mu powiedział. Nie wiem tylko co.

- Nic wam nie jest. - powiedział z ulgą - To z Kastielem byłaś w parzę?

   Nie wiem, czy to coś złego. Uważam, że mimo całego tego zamieszania, kłutni i niedomówień, ten dzień był jednym z lepszych. Och, jakie ja muszę mieć życie, by taki Dzień uważać za udany...

- To był jeden z lepszych moich wyborów wujku. - mruknęłam.

- No dobrze. - przemilczał to - Wracamy do domu. Ty też Kastiel się zbieraj. Zabiorę Cię.

   Nikt więcej nic nie mówił. Usiadłam z tyłu wraz z chłopakami. Myślałam, że ktoś usiądzie z przodu, ale Dake chyba chciał mnie pilnować a ja chciałam się po prostu położyć, ale nie wyszło. A liska rozumiem, bo nie przepadają chyba za sobą z wujkiem.
   
   Poczułam, że ktoś złapał mnie na chwilę za rękę. I nie wiem, kto. Za bardzo nie chciało mi się otwierać oczu. Istniała też opcja, że od tego zmęczenia coś mi się w głowie pomieszało.

   Kastiel wysiadł pierwszy, ponieważ wujek na samym początku go odwiózł. Miałam przynajmniej pewność, że Borys nic mu nie nagada.

A ja? Ja poszłam w końcu spać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro