2.1. [oneshot] Paląca potrzeba [Kaszubska Czarownica]

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Od Autorki:

+16 [Komedia/Przygoda/Urban fantasy]

Krótki opis bez spojlerów: Na Kaszubach listopad zaczyna się już we wrześniu i trwa do czerwca. Jest buro i paskudnie, pada i wieje. Nawet nazwę ma odpowiednią: Smutan. Wiele osób wykorzystuje ten czas, by wyjechać, chociaż na kilka dni za granicę na urlop. Kasia zna wprawdzie kilka magicznych sztuczek, chyba nie potrafi wyczarować ładnej pogody. Nasza lokalna czarownica, z dobrego serca oczywiście, podejmuje się dość osobliwego zadania. Razem ze swoim pomagierem, odważnym kotem Arturem, wśród legend Podkarpacia, Kasia szuka rozwiązania zagadki, by pomóc zaprzyjaźnionemu wilkołakowi, przy pewnym palącym problemie.

UWAGA: w opowiadaniu są wykorzystane fragmenty oryginalnych podkarpackich legend, smutnych i często tragicznych w skutkach, przeszłości nie da się zmienić, niestety nie umie tego zrobić nawet czarownica;

Czas akcji: końcówka listopada, klimat andrzejkowy, ciemno, zimno i do domu daleko.

Czas czytania: kawa, kanapki, druga kawa, jedno krótkie pranie;

Ilość przekleństw: znikoma; Sex: tak, w realu i w marzeniach, golizna jest, napięcie jest, sytuacje dwuznaczne są;

Ilość słów w całości:  8300 / Data pierwszej publikacji: październik 2023

Fragmenty z pamiętniczka czarownicy:

"Historia Daniela nie miała w sobie nic specjalnego. Ot, zwyczajny chłopak, z dobrego domu, który skończył technikum ekonomiczne i niczym ekstra się nie wyróżniał. Oprócz tego, że ładnie śpiewał i dobrze tańczył, w każdą pełnię księżyca musiał zamykać się w dźwiękoszczelnej piwnicy. Ludzie mieli gorsze problemy. W jego rodzinie od pokoleń zdarzały się przypadki wilkołactwa, więc na nikim nie robiło to już najmniejszego wrażenia. Jedyna rada od ojca brzmiała „weź to na klatę".

Rodzice byli zawaleni robotą, hodowali owce i sprzedawali oscypki. Młodsze rodzeństwo lubiło uciekać przez kraty i zagryzać kury u okolicznych gospodarzy, ale on chciał być po prostu taki jak wszyscy. Chciał mieć przyjaciół. Spędzał czas na dyskotekach w remizie, ścigał się na motocyklu, pływał nocą w Wisłoce, pił tanie wino i rozkochiwał w sobie okoliczne dziewczęta.

W dniu osiemnastych urodzin napyskował wróżce chrzestnej, a ta złośliwie nałożyła na niego czar. Wstydzę się nawet o tym pisać, bo dotyczył on pewnej bardzo wrażliwej części, którą dysponują mniej, lub bardziej świadomie, wszyscy mężczyźni, a mianowicie przyrodzenia. Jego dërdôk [domyślcie się] stawał się miękki jak śledź po kaszubsku, szczególnie w bliskim kontakcie z niewiastą.

Przez jakiś czas o tym nie myślał — samo przyszło, samo przejdzie. Skończył studia informatyczne, a potem założył firmę zajmującą się tworzeniem gier komputerowych i oprogramowania dla firm. W końcu, w wieku dwudziestu ośmiu lat, stracił cierpliwość. Zaczął szukać wrażeń, wchodząc w niebezpieczne biznesy. Narkotyki? Przemyt? Broń? Nic z tych rzeczy. Handlował z wampirami. Tak przynajmniej twierdził.

Kontrakt pomiędzy WAMP-PAX, a SOFT-WILK zapewniał mu wystarczającą dawkę ekscytacji, do czasu, gdy wywąchał w szeregach inwestorów, niekoniecznie bardzo młodą, ale dość naiwną i niedoświadczoną czarownicę. Naiwną — może, ale nie głupią, oczywiście. Wilkołak miał zamiar ją uwieść, sponiewierać i zmusić do zdjęcia klątwy. Okazało się, że do niczego nie musiał jej zmuszać, bo sama pchała się w jego sidła. Cóż poradzić, że był akurat w jej typie. Wiedźma umiała rzucać proste uroki, a ponadto mieszkała ze swoim pomagierem, podstępnym, czarnym kotem Arturem. Niestety, odkręcić klątwę jest tak samo łatwo, jak znaleźć kwiat paproci w środku zimy.

Czy było to zauroczenie? Czy chętka? Czy chrapka? Może... Raz nawet leżała naga na stole ofiarnym i błagała, żeby ją przeleciał. A on się chciał zapaść pod ziemię i spalić ze wstydu, bo może by mógł, gdyby mógł, ale właśnie nie mógł. Wtedy zaczęła się ich wspólna przygoda."

"Nazywam się Katarzyna Ceynowa, pochodzę z kaszubskiej wsi Wyczeszewo, urodziłam się w Wejherowie, mieszkam we Wrzeszczu, przy ulicy Uroczej i nie powiem ile mam lat, ale wyglądam na mniej. Mam sto siedemdziesiąt trzy centymetry wzrostu i jestem dyplomowaną czarownicą. Artur jest kotem rasy Maine Coon, ma cztery lata i chore serce, pomaga mi jak umie. Mój współlokator Daniel lubi spędzać czas pod postacią wilka, zmienia się w człowieka tylko w mieszkaniu i czasami nam gotuje jakieś dziwne dania. Codziennie chodzimy na spacery nad morze do Brzeźna i biegamy po oliwskich lasach. Dzielimy we trójkę kawalerkę."

— Kasiu błagam cię, wróć do nas. Wpiszę ci w umowę nietykalność cielesną — prosił Filip, który zastąpił ojca na stanowisku Prezesa. — Rafał jest znowu na urlopie, a Aga wzięła opiekę nad dziećmi. Zapomnijmy o tym drobiazgu.

Przejechałam nerwowo dłonią po mostku, pomiędzy piersiami, gdzie prawie wbił się nóż ofiarny i oparłam o szafę. Artur żarł za dwóch, Daniel się wprowadził na stałe i nie zamierzał wracać do siebie, do Myscowej. Ciągle szukałam dobrej pracy, ale nikt nie chciał zatrudnić starej panny, bezdzietnej i to kociary. Znowu przyszła podwyżka czynszu, a ja miałam już dosyć kelnerowania na czarno w kawiarni, na dwie zmiany, choć nawet tam dostałam się po znajomości.

— Nie przeszkadza Ci, że przeze mnie, twój szacowny ojciec, morderca i psychopata ustąpił ze stanowiska?

— Ustąpił, bo go ktoś zagryzł.

— A potem ktoś go chyba dobił, jak wychodziłam jeszcze żył. Nie ma ciała, nie ma sprawy.

— Aga ci nadal wszystko przekazuje? No, w sumie było mi to na rękę, ale uwierz, że i tak miałem zamiar skończyć z jego staromodnymi praktykami.

— Dobrze, wrócę, ale na moich warunkach. Chcesz posłuchać? Praca hybrydowa, w poniedziałki mogę pokazywać się w biurze, gadam tylko z tobą, Agą i Rafałem, nie biorę udziału w żadnych konferencjach i wyjazdach grupowych. Chcę ubezpieczenie na życie, kartę Multisport i opiekę medyczną w pakiecie.

— Coś jeszcze? — żachnął się Filip. — Może prywatnego stomatologa?

— Jo [tak], podwyżkę o 100% i umowę na czas nieokreślony. Przydałyby się też płatne urlopy, o których słyszałam, że są, ale tylko w bajkach.

— Niezłe. Dobry dowcip. Do zobaczenia w poniedziałek, Kasiu — powiedział śmiertelnie poważnym tonem i odłożył słuchawkę.

Byłam bardzo zadowolona, bo akurat kończyła mi się kasa. Mogłam pracować nawet dla wampirów, byleby płacili na czas. Pieniądz to pieniądz, samymi dobrymi chęciami się człowiek nie naje.

— Mija ponad miesiąc, jak u mnie mieszkasz. Daniel, a kiedy ty wrócisz do pracy?

— Na razie nie chcę. Muszę coś jeszcze załatwić — odpowiedział. — Chciałem z tobą porozmawiać o tym przy kolacji, ale mogę teraz.

Oparł się o szafkę w kuchni i przerzucił lnianą szmatkę przez ramię. Wyglądał tak cholernie seksownie, że złapałam go za pasek w jeansach i pociągnęłam w stronę łóżka, przeganiając z pokoju zaspanego Artura.

— Nie, nie tym razem — Daniel chwycił mnie za nadgarstek, usadził siłą na krześle przy stole i nalał chochlą zupę do głębokich talerzy.

— Nie jestem głodna — strzeliłam focha nad parującą pomidorówką z makaronem.

— Kasia, przestań! Widzę, że ci ślinka cieknie.

— Na ciebie, a nie na zupę! — wymamrotałam. — Wiedziałam od początku, że na mnie lecisz i ten pas cnoty to tylko wykręt, bo przytłoczyła cię sytuacja. Bez nacisków i widowni potrafisz robić takie cuda, że wcale nie jest mi potrzebny twój.... — Daniel nie wytrzymał, migiem znalazł sposób by zamknąć mi usta i skąd wypełzały lubieżne słowa, wsadził kromkę chleba.

— Za kilka dni obchodzę urodziny i z tej okazji dostałem wiadomość od wróżki chrzestnej. Wysłała mi e-mail, że mogę złożyć wniosek o zdjęcie klątwy. Byłbym niezmiernie wdzięczny, gdybyś mi pomogła. Odwdzięczę się!

— Powiedziałeś mi, że masz pas cnoty, a nie klątwę! Na pas cnoty kontr zaklęcie jest dostępne nawet w internecie! Nie umiem cię odczarować, jeśli ktoś cię przeklął.

Wzruszyłam tylko ramionami, no bo co z takim gadać. I tak nie zrozumie.

— Podać ci jeszcze chleba? — spytał. — U was na Kaszubach mówi się chyba dupkę, prawda?

— U nas się nie jada zupy z makaronem i chlebem — powiedziałam, udając obrazę majestatu. — A kòszni mie w rzëc! [ugryź mnie w d*pę]

— Chętnie i z przyjemnością, cię ukąszę w pupę, ale później. Zobacz — pokazał mi treść wiadomości.

— Za flirtowanie z Czarownicą powinieneś dostać karę. A za romans, nie wiem, co jest w waszym wilkołaczym kodeksie?

— Ślub — powiedział, obracając wszystko w żart. — Ja już mam karę, nie mogę ci dogodzić.

— Oj, możesz, możesz, wystarczy, że zrobisz mi porządny masaż — rozmarzyłam się. — No, dobra. Starasz się, doceniam to, mów co jest grane.

— W skrócie: muszę zdobyć kwiat paproci, białą wstążkę Anielki i zrobić zdjęcie z narzeczoną pod Grodem na górze Horodyszcze — wypalił jednym tchem. — To z naszych lokalnych podkarpackich legend. Potem sobie poczytasz.

Nie przełknęłam teatralnie śliny, ale zakrztusiłam się zupą.

Oho! Do cna mu odwaliło.

— Daniel, jak ja mam ci pomóc? Działanie klątwy polega na tym, żeby przeklęty cierpiał za swoje winy, chyba że odpokutuje i się czegoś przy okazji nauczy.

— Albo znajdzie się ktoś, kto mu pomoże. — Wilkołak próbował mnie przekonać. — Myślałem, że jesteś zadowolona z mojej obsługi, przed chwilą chciałaś przecież... — wskazał głową na łóżko. — Nie chciałabyś czegoś więcej? Na przykład, penetracji niezgłębionych tajemnic? Kiedy już odzyskam sprawność?

— Daniel, no błagam. Jakoś sobie dotąd radziłam — dokończyłam pomidorówkę i dopchałam kanapką. — Pomogę ci bezinteresownie, jeśli chcesz wrócić „sprawny" do narzeczonej. Choć życia nam nie starczy, żeby to wszystko zdobyć.

— Nie mam jeszcze narzeczonej — powiedział, ale akurat gwizdał czajnik na kuchence i nie dosłyszałam, a to było akurat ważne.

— Po to cię uratowałem ze stołu ofiarnego, żeby wykorzystać sytuację. Już raz przeniosłaś nas w czasie, więc to tylko kwestia dobrego eliksiru i prawidłowego zaklęcia. Także ty wykorzystasz mnie, ja wykorzystam ciebie i będziemy kwita.

— A co potem? — spytałam.

— Hulaj dusza, piekła nie ma — mrugnął do mnie okiem.

Zjadłam zupę i wstawiłam zmywarkę, a później robiliśmy inne rzeczy, które możnaby nazwać zwykłą domową krzątaniną.

Po wieczornym spacerze padłam do łóżka. Daniel brał prysznic. Zasypiałam plackiem na brzuchu, żeby na mnie żadna mara przez pomyłkę nie wsiadła. Tuż przy mojej głowie rozwalił się Artur i celowo zaczął ciamkać, liżąc tylną łapę.

— I co? Zgodziłaś się frajerko? — wymruczał.

— Jo. Uratował mnie w końcu — odpowiedziałam, ale nie miałam ochoty na długie gadki.

— Gdyby nie on, spędzilibyśmy wieczór halloweenowy w SPA, kulturalnie z pizzą i colą, z koleżankami.

Artur już miał plan, żeby puścić pawia kłakami na łóżko i nawet ostrzegawczo zakaszlał, ale przyszedł mu do głowy inny pomysł, żeby mnie zgnębić psychicznie.

— Pomóż mu znaleźć ten kwiat paproci, wstążkę, potem zabierz go na górę oglądać widoki... i jak zrobisz mu już zdjęcie z narzeczoną, wrócisz do mnie. Będziesz błagała, Artur, chodź do mnie, przytul się do mnie, Artur! — przedrzeźniał mnie kocur. — A ja cię wtedy będę miał pod ogonem — dodał dosadnie, obracając się do mnie tyłem.

— Artur, kocie kochóny. Ja to już wszystko wiem. Słyszałam już za pierwszym razem o tej narzeczonej. To dorosły facet, nie dziwię się, że kogoś ma.

Nie pytałam, a on nie mówił. Sytuacja była wygodna, prawie idealna. Może jednak trochę przykro... ale byłam wolna, chyba nie chciałam się znowu wiązać. Daniel był chwilowo mój, dla rozrywki i to bez obawy, że zajdę w ciążę. Nic co fajne nie trwa wiecznie.

— Nie jest ci ani trochę smutno? — spytał z nutką nostalgii w głosie.

— Już się przyzwyczaiłam. Faceci przychodzą i odchodzą.

— My im pomagamy, a oni wracają skąd przyszli i nikt o nas nie pamięta — powiedział smutno kocur.

— Dlatego jestem czarownicą, a nie dobrą wróżką. Żadnych uczuć, żadnych obowiązków.

— Okłamujesz sama siebie, wiesz? — spytał z powagą.

— Myślałam, że go nie lubisz?! — chciałam pogłaskać czarny koci łepek, żeby nie przejmował się trudnymi sprawami, ale on już siedział na parapecie i patrzył w ciemność za oknem.

Co ja sobie wyobrażałam? Że zasypianie w ramionach silnego mężczyzny i bezbrzeżne poczucie bezpieczeństwa będą za darmoszkę?

Poza markowym, czarnym garniturem i kartą płatniczą, Daniel nie miał żadnego dobytku ani dokumentów. Niewielką walizkę ubrań, którą zabrał w delegację, porzucił podczas ucieczki. Pozostałe jego rzeczy zostały w hotelu, a skoro ich nie odebrał, prawdopodobnie odesłano wszystko kurierem do biura firmy. Był bardzo przezornym facetem, więc dla bezpieczeństwa, karta miała limit 100 zł dziennych wydatków, a nic nie mógł zmienić bez dowodu osobistego. Kupiłam mu w lumpie jeansy i kilka podkoszulków, koszulę w kratę i nawet nie protestował. Mył się moim malinowym żelem pod prysznic i używał damskich maszynek do golenia. Ciężko było uwierzyć, że minął dokładnie miesiąc, odkąd ze mną zamieszkał.

— Pokaż mi ten e-mail. Jesteś pewny, że to nie reklama środka na potencję? — poprosiłam Daniela następnego dnia rano, pałaszując prażnice [jajecznicę] i grzanki z pomidorem. Żadne tam śledzie na śniadanie.

Wilkołak nie miał również komórki, twierdził, że mu nie potrzebna, czasami gdzieś dzwonił z mojego telefonu. Odpalił laptopa i dostał się do skrzynki, w kilka sekund wyświetlił rymowaną dwuwierszem treść listu od wróżki chrzestnej, oraz krótki wniosek w formacie pdf, z wymienioną listą załączników.

„Zimny wiater w uszach świszcze, wejdź do grodu Horodyszcze,

na dziedzińcu zarzuć okiem, aby cieszyć się widokiem.

Z lubą usta swoje złącz i w jej warkocz wstążkę wplącz.

Tylko się nie utop w stawie, kiedy będziesz ją wyławiać.

Kwiat paproci lśni wśród nocy, wilk po lesie z dumą kroczy,

Będziesz warczał niczym pies, gdy was śledzić będzie bies.

Wróżka co się w wodzie pławi, Twoją męskość w pion postawi."

— Postawi? Lepiej by brzmiało „wnet naprawi". „Aby penis twój nie zwisał, bo poeta ten wiersz pisał." — Zaśmiewałam się, tak bardzo humor mi dopisywał.

— Rzeczywiście masz niewyparzoną gębę. Tak jak mówił Filip. — Danielowi nie było wcale do śmiechu, więc mina szybko mi zrzedła i przestałam dowcipkować.

— A co z wróżką? Widać jej na tobie zależy, skoro dała ci szansę?

— To wredne zazdrosne babsko. Latem urządzaliśmy sobie z kolegami wyścigi motocyklami, wiesz wyremontowałem Hondę Blackbird, którą brat pomógł mi sprowadzić z Anglii. Dziewczyny nas dopingowały, noce były jasne i gorące, nie chciało mi się wracać do domu. W moje osiemnaste urodziny trochę się spóźniłem, mama nie czekała z tortem, ale ta zawistna jędza się wściekła... usiłowała mnie pouczać, padło o kilka słów za dużo.

Artur przycupnął mu na kolanach i włączył mruczący traktorek, najwyraźniej lubił go słuchać.

— Za godzinę mamy pociąg do Rzeszowa, zapłaciłam za bilety twoją kartą. Poszukamy tych wstążek w Boguchwale, a potem będziemy kombinować.

— Ja już jestem gotowy — powiedział, po czym zmienił się w szarego wilka, chwycił smycz w zęby i usiadł pod drzwiami.

— Rozmawiałeś o mnie z Filipem? — spytałam, ale nie chciał mi już odpowiedzieć. Niewiele się odzywał, a pod postacią wilka ludzkim głosem nie mówił wcale.

— A kto wstawi zmywarkę po śniadaniu? Znowu wszystko na mojej głowie — zaczęłam się miotać, a wtedy mój wzrok odbił się od ściany i spoczął na Arturze, który z uporem maniaka wciskał swój tłusty tyłek w szparę za kredensem.

— Tylko nie za ogon! — zawył.

— Arturze, pierścień czy medalion? Mam piękne nowe zaklęcie! Rymowane! – zawołałam zachęcająco głosem słodkim jak miód.

— Zostaw je sobie na lepszą okazję. Też chcę na smycz, a co! Nie jestem gorszy!

Godzinę później, z plecakiem, walizką na kółkach i saszetką przy pasie, z psem i kotem na smyczy, ładowałam się do pociągu. Puste przedziały wyglądały zachęcająco.

— Panienka z nimi tak luzem? — zapytał konduktor, przyglądając się nam uważnie. — Ta czarna pantera nie jest w transporterze? Chyba powinny jechać towarowym.

— Oj nie, obydwa uciekły z cyrku, panie kierowniku — powiedziałam, podając brodatemu facetowi trzy bilety.

— Panienka tak sama? Przyjdę za chwilę pogadać. Niech się rozgości, zdejmie kurteczkę i sweterek, bo mocno dziś grzejemy. Sprawdzę jeszcze dowodzik, czy pełnoletnia — powiedział i odszedł zadowolony, a ja mrugałam oczami, lekko oszołomiona gorącym przyjęciem.

Sutener, tfu Konduktor co godzinę zaglądał do nas troskliwie, kontrolując przedział, chociaż było czyściutko. Kanapki jadłam kulturalnie nad papierkiem, a zwierzaki nie miały apetytu, za bardzo trzęsło. Wilk leżał na podłodze pod moimi nogami, a czarny kocur kulił się na kolanach, wpychając mi głowę pod pachę.

— Kasiula, zmień mnie, błagam. Może być nawet w broszkę. Ja już nie chcę.... — jojczał.

— Arturze, kochóny... nie mogę. — głaskałam go po zmierzwionym futerku. — Masz bilet, nie mogę cię teraz zaczarować, bo uznają, że uciekłeś i zatrzymają pociąg!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro