4.2. Diabeł tkwi w szczegółach [Kaszubska Czarownica]

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wróciłam do salonu i usiadłam przy stole, pytając wujka Google i ciocię Wiki o drzewa różdżkowe. Wtedy napatoczył mi się email od Filipa, nowego prezesa firmy WAMP-PAX. Stary prezes miał wypadek (śmiertelny) podczas Halloween, ale to było wliczone w ryzyko zawodowe na tak wysokim stanowisku.

"Szanowni Państwo, w związku z zaistniałą sytuacją na rynku, z dniem trzydziestego pierwszego stycznia kończy się możliwość pracy zdalnej i pierwszego lutego wszyscy, bez wyjątku wracają do swoich biurek, zgodnie z przewidzianym w umowie zakresie obowiązków i godzinami pracy".

Kiedy odebrał ode mnie telefon, bez słowa powitania powiedział: — Tak, ciebie to też dotyczy, albo miesiąc wypowiedzenia za porozumieniem stron i możesz szukać nowej pracy.

— Filip, wiesz, że nie o to mi chodzi. Mam kredyt na domek, nie mogę stracić pracy. Poza tym jestem na zwolnieniu lekarskim. Co się stało? — spytałam rzeczowo.

— Biznesplan nam się rozjechał — odpowiedział chłodno. — Twój Daniel nie wywiązał się z umowy i nie oddał nam czarodziejskiej różdżki, twój Mareczek wypowiedział nam opiekę medyczną, a Bron nie odbiera ode mnie telefonu. Musimy spiąć tyłki i poradzić sobie bez uroków gwarantujących nam powodzenie w interesach. Wszyscy muszą wrócić do roboty, kończymy z tym obijaniem się.

— Po pierwsze, ja się nie obijam, nie możesz, mi zarzucić spadku efektywności. Wykonywałam obowiązki bez jakichkolwiek opóźnień, nie traciłam czasu na chodzenie z segregatorem po korytarzu. Po drugie, trzy tygodnie byłam w szpitalu, bo oberwałam rykoszetem. Po trzecie, różdżka była dla was?

— Nie radziliśmy sobie wystarczająco dobrze, bo nie wypaliła czarna msza, ofiara spieprzyła nam ze stołu. Daniel uniósł się honorem i obiecał załatwić nam różdżkę w zamian za Twoją nietykalność.

— Co miał z tym wspólnego Marek Serafin?

— Serio, nie wiesz Kasia? Nasze rodziny znają się od wieków. Może zacznijmy od tego, że podrzucił nam twoje CV. Nie wiedział o czarnej mszy, bo to był pomysł Starego, ale miał również skorzystać z magii różdżki, tylko że zrezygnował w ostatniej chwili.

— W takim razie, możesz czuć się osobiście odpowiedzialny za mój, nazwijmy to "wypadek" — wywnioskowałam. — Podrzucę Ci faktury za prywatną rehabilitację. Wrzucisz sobie w koszty.

Filip sapnął złowieszczo do słuchawki.

— Słuchaj, Kasia. Przykro mi, że trafiło akurat na ciebie, ale nie mamy ani różdżki, ani możliwości obrony przed skutkami inflacji. Jeśli mamy utrzymać się na rynku i nie zaliczyć plajty, musimy wszyscy zebrać dupy w troki. Inaczej nie będziemy mieli gdzie pracować i za co się utrzymać. Ja też mam kredyt, żonę, dzieci i tak dalej.

Miast biadolëc lepi wzyc sã za robòtã!  [Zamiast narzekać, lepiej wziąć się do roboty!] Rozmowa i tak nie należała do przyjemnych. Zmartwiona wpatrywałam się nadal w otwarty laptop. Nawet taką chu*ową pracę wśród wampirów, załatwił mi ex. Byłam taka rozgoryczona, a wiara we własną wartość sięgnęła dna. Marek stracił klientów, a Daniela czekał proces. Jaki miał w tym interes Bron?

Wspięłam się po stromych schodach na antresolę, położyłam się, popijając wodą środki przeciwbólowe i zasnęłam z telefonem w ręku.

Falka z Arturem siedzieli na belce i obserwowali śpiącą Czarownicę.

— Musimy vyciągnąć jej telefon z ręki — szepnęła gryf konspiracyjnie.

— Nie ma szans. Zostawiła na stole otwarty laptop. Napiszemy e-mail, z prośbą o pomoc.

^^

Marek nie mógł spać po nocach. Ciągle budził się z nerwów. Po co były mu te układy i niepotrzebne ryzyko. Gdyby się nie skusił na współpracę z wampirami, mógłby mieć całą masę normalnych klientów. Wymagałoby to rozszerzenia działalności i odrobiny działań marketingowych. 

Kilka razy musiał wysłać Sekretarkę wcześniej do domu, bo zbyt natarczywie się do niego wdzięczyła. Kiedyś może by skorzystał, ale to było kiedyś.

Wiadomość przyszła o trzeciej w nocy. Przysięgał pomagać, więc słysząc w słuchawce "Nienawidzę cię!" puścił to mimo uszu. — Zasłużyłem — pomyślał.

Lista zakupów była długa i absurdalna, ale zakupił najpotrzebniejsze rzeczy tuż po otwarciu sklepu. Planował je zawieźć i wrócić do kliniki na pierwszy zabieg, równo o dziewiątej.

Zadzwonił  punkt siódma. Poprosił, żebym podeszła pod bramę i odebrała sprawunki. Zdziwiona i wyrwana ze snu bladym świtem, włożyłam kurtkę i buty, nasunęłam na głowę kaptur. 

Pod furtką stało zielonkawe, bardzo ubłocone Volvo.

^^

— Witôj, Marek! — zawołałam i pomachałam ręką, ale szybko się zreflektowałam. — Wejdziesz, czy będziemy rozmawiać przez płot?

— Nie wejdę. Zrobiłem ci zakupy, bo prosiłaś. Zabierz je sobie z bagażnika. Spieszy mi się.

Marek miał na twarzy maseczkę i tylko lekko otworzył okno, żeby nie mieć ze mną żadnego kontaktu.

— Jô ni rozmiejã... [nie rozumiem] O nic cię nie prosiłam — powiedziałam, ale przezornie zajrzałam do bagażnika. — Marek, ja ledwo chodzę, nie prosiłabym cię o wodę mineralną, papier toaletowy, dwie zgrzewki mleka ani proszek do prania? Co to ma znaczyć? — skrzyżowałam ręce na piersi.

— Przydałoby się "dziękuję za troskę". Ale nie, od ciebie się nie doczekam! W życiu nic dobrze nie zrobiłem, prawda? — zasępił się Marek i wyskoczył z samochodu.

— Nie prosiłam cię o żadne zakupy! — powiedziałam, może troszkę zbyt głośno. Mógł to źle odebrać, ale było już za późno. Okoliczne choinki stały się niemą widownią pierwszej w historii kłótni Czarownicy i Elfa w okolicy wsi Piekiełko.

— Nigdy nie byłem dla ciebie wystarczająco dobry?! Nie spędzałem z tobą czasu, nigdzie cię nie zabierałem?! Pamiętasz swoje słowa? Byłem kiepskim kochankiem!? Wszystko szlag trafił, dużo wcześniej, niż dostałem na ciebie alergii.

Jego słowa wbijały się we mnie jak lodowe igiełki.

— Marek, byłeś inkubem! Nie pamiętasz tego? Nie pamiętasz, jak mnie więziłeś? — Mogłam zaprosić go na kawę na tarasie, na świeżym powietrzu reakcja alergiczna nie powinna być duża. — Bron rzucił zaklęcie "padaśnieg, padaśnieg" żebym nie mogła wrócić do domu?

— Bron jest diabłem i nie umie czarować. Ale miał armatki śnieżne i zainstalował mi je na dachu — tłumaczył Marek, machając ze złości rękami. W cienkim płaszczu musiało mu być zimno. — Sama z własnej woli pomogłaś mi przy zaklęciu, do niczego cię nie zmusiłem. No może trochę... ale nie widziałem innego sposobu.

— Okłamałeś mnie! Marek! Omotałeś, a potem chciałeś mnie zgwałcić!

— Kasia, to poważne oskarżenia — warknął. — Wiesz, że to nieprawda. Daniel kłamał przy każdej możliwej okazji! O tym, kim był, kim jest i o tym, co robi! Nie przeszkadzało Ci to!

— Z nim się pokłócę kiedy indziej. Mówimy teraz o tobie i twojej szczerości — wrzeszczałam, a na policzki wstąpiły mi purpurowe rumieńce.

Z Marka wylała się fala hejtu.

— Ja nie byłem szczery?! No nie byłem! Chciałem być szczęśliwy, co w tym złego! Opamiętałem się i nie przeleciałem cię pod prysznicem! Chociaż tak kur*a chciałem! Od tamtej nocy ani razu nie skłamałem! Od twojego zapchlonego kota miałem bąble na brzuchu i szyi, a tapicerkę w aucie musiałem całkowicie wymienić! Nie marudziłem, że sporo mnie to kosztowało, bo po to pracuję i po to zarabiam, nic nie powiedziałem! Nie skarżyłem się! Nigdy na nic się nie skarżyłem! — krzyczał. Nie widziałam go tak wzburzonego nigdy w życiu. Włosy miał w nieładzie, gładkie, blade lico oszpeciła siatka delikatnych zmarszczek mimicznych, a pomiędzy brwiami zagościła lwia zmarszczka.

— Idź, rób dalej interesy z wampirami i układaj się z diabłem. Zaproś ich na wieczorek z szachami i whiskey, a potem udawaj, że nadal jesteś święty — wytoczyłam swoje działa przeciwko jego artylerii.

— Nie wspomniałem ci o umowie z Filipem ani o tym, że znam Bronisława Biesa, to tylko dlatego, że chciałem cię chronić! — Elf nigdy wcześniej nie okazywał emocji z taką ekspresją.

Coś podpowiadało mi, żeby się uciszyć, bo mi rozwali bębenki. Mimowolnie złapałam się za uszy.

— Daniel sam mi wyznał prawdę. Wiedziałam o tym, że chciał mnie wykorzystać, ale stwierdził, że będę skuteczniejsza niż wampiry — tłumaczyłam już spokojna i opanowana. — Zaufałam mu. Uwierzyłam, kiedy przyznał się, że oddał diabłu różdżkę, sama bym tak zrobiła, bo to naprawdę lepsze rozwiązanie. To, co było między nami, skończyło się, przepraszam. Nie powinnam na Ciebie krzyczeć — powiedziałam i oparłam się o furtkę.

— A ja jestem naiwnym idiotą, bo ciągle wierzyłem, że poświęciłem wszystko, co było dla mnie ważne i to ja zasługuję właśnie na ciebie. Myślałem, że to chwilowe, bo nie możemy być ze sobą przez moją chorobę.

Zimny wiatr ostudził moje zapędy, ale elfa tylko rozsierdził. Urażona duma boli bardziej niż utracone zaufanie.

— Chcesz, to radź sobie sama! Do widzenia! A raczej, żegnam!

Wyciągnął dwie pokaźne siaty z bagażnika i pieprznął pod bramą. Pojechał w siną dal, rozchlapując spod kół fontanny błota. Oczywiście po stu metrach nawigacja kazała mu zawrócić, więc przejechał z powrotem, patrząc prosto przed siebie.

— Do uzdrzeni, Marek... [do widzenia]

Pstryknęłam palcami, ale nie udało mi się przenieść siatek do domu za pomocą zaklęcia. Dawny Marek wniósłby mi te zakupy choćby pod drzwi, zaciskając zęby, ale temu się już chyba nalało się pod korek różnych żali i niewypowiedzianych potrzeb.

Poświęcił dla mnie wszystko? Tak się składało, że ja dla niego też. Powiedziałam, że go kocham, a kiedy wróciła mi pamięć, dodałam, że go nienawidzę równie mocno. Dziwnie, jak te dwa uczucia mogą funkcjonować jednocześnie.

— Długo będziesz tak sterczeć przy bramie, czy wniesiesz zakupy? — spytała ciekawska Falka, zaglądając do siatek.

— Kasia. Kasiula — wymruczał Artur przymilnie. — Chciałem Ci coś wyjaśnić, bo wcześniej nie było okazji. A jakoś tak mi się zapomniało. A potem nie pomyślałem, że to może być ważne.

— Sklerotyk — pomyślałam, ale ugryzłam się w język. Nie powinnam tak mówić o nikim, bo jeszcze niechcący rzucę urok. To samo było, jak zapomniał o pierścieniu przyczepionym do obróżki.

— Kasiula, kiedy leżałaś nieprzytomna, przebita tą różdżką, oddałem Ci twoją moc. Nie chciałem, żebyś umarła — jego koci głosik był miękki jak aksamit.

— Dzięki Artur, tylko tobie na mnie zależało — powiedziałam ze łzami w oczach. — Czułam, że mi pomagasz. Dziękuję.

— Może dlatego wyrosły Ci kocie uszy — zaśmiała się Falka. — Spoko, ładne są, nie to, co moje, takie jak u osła — spuściła oczka. — Zakryjesz je kapeluszem.

— Nie przeszkadzajcie mi! – syknął kocur. — Byłem bardzo słaby, widziałem już tunel. Trochę nakłaczyłem Markowi w aucie, a on nawet nie krzyczał, tylko przytulał mnie przez całą noc i chyba płakał. Obudziłem się rano w jego objęciach, całkiem zdrowy, a w radiu leciała piosenka światłoczuła DeSu "Światło, nosisz je w sobie" — zafałszował. — Marek otworzył przekrwione oczy już z katarem i pobiegł zaraz do ciebie, chociaż był słaby po oddaniu krwi.

— Oddał dla mnie krew? Krew elfów? Niemożliwe — prawie usiadłam. — Przecież to zakazane. Jak się rada dowie, on też pójdzie do więzienia.

— Oddał mi chyba całą moc, którą w niego włożyłaś, czarując alergię — dodał Artur. — Dlatego jest chory. Nie zaczął kłamać. Nie jesteś kiepską czarownicą i twoja moc nie jest słaba.

— Artur, co ty chcesz mi powiedzieć?

— Kasia, to wszystko przeze mnie. Cieszę się, że żyję, ale jestem zdrowy tylko dzięki niemu. Przepraszam, że wcześniej tego nie powiedziałem. Trochę, jakby ... zapomniałem. — Kocur odwrócił się i wolnym krokiem podreptał w stronę chatki, gdzie czekała już na niego mała, pierzasta gryf. Razem weszli przez frontowe drzwi do środka.

Wtedy jak grom z jasnego nieba wróciły do mnie wszystkie wspomnienia, nawet te, w których byłam różową chmurką. Widziałam przerażone oczy Daniela, smutek Marka, zacięte usta Bronisława, który szarpał za różdżkę tkwiącą w moim ramieniu i sapiąc, mówił "Nie poddawaj się Kasia, dasz radę, wierzę w ciebie, musisz żyć, to jeszcze nie twój czas. Postaraj się dla jednego z tych gamoni albo nawet dla mnie".

Nosiłam zakupy przez pół dnia, a potem rzuciłam się na sofę odpocząć. Po południu wpadł, jak po ogień, Bron z książką o ogrodnictwie i przy okazji ugotował mi zupę.

— Niezłe te uszy — powiedział, wymachując chochlą.

Podejrzewałam mutację wynikającą z połączenia elfiej krwi i kociej mocy. Z lustra przyglądała mi się smuklejsza twarz z jasnymi, szpiczastymi i owłosionymi uszami. Płatek ucha był normalny, ludzki, a małżowina rozrastała się ku górze w cieńszy szpiczasty trójkąt. Plus taki, że słyszałam myszy z kilometra. Niestety nie dało się tego ukryć pod kapeluszem. Było mi już wszystko jedno.

Wieczorem upiekłam wegańskie ciasteczka czekoladowe, włożyłam do kosza suszone owoce, orzechy, ziołową herbatkę i liścik do Marka. Nie umiałam tego powiedzieć osobiście. Część czaru wrosła w niego na tyle mocno, że nie opuściła go wraz z moją mocą. Może kiedyś uda mi się odkręcić tę jego alergię, ale nie chciałam znowu eksperymentować, zmieniać ani zatrzymywać. Nie mogłam dopuścić, żeby rezygnował z życia przeze mnie. Musiał sobie poradzić tak jak ja albo inaczej.

Nauczyłam się otwierać zgrabne, jednoosobowe portale, więc postawiłam koszyk pod drzwiami rezydencji Marka, nie ruszając się z własnego podwórka. Nieświadomego przechodnia mogła zdziwić ucięta w łokciu ręka, wystająca z powierza.

"Marku, dziękuję za wszystko. Przeszliśmy razem bardzo wiele. Przepraszam, wybacz mi. Nie wiedziałam wcześniej, że sprezentowałeś Arturowi mój czar, a mi oddałeś część siebie. Nigdy ci tego nie zapomnę. Zaklęcie nadal działa, nie potrzebujesz cudzej mocy, aby iść dalej. Prawda cię poprowadzi. Dbaj o siebie i oby do wiosny."

Elf w czarnych legginsach i adidasach, z włosami w nieładzie, otworzył drzwi, przecierając spoconą twarz ręcznikiem. Z portalu została mi sama wizja i fonia, bez możliwości transportu. Pewnie znowu siedział na siłowni. Musiałam przyznać, że jego forma wzbudzała we mnie głęboki szacunek. Zobaczył, że nikogo nie ma, poczuł lekki zapach ozonu, jak po letniej burzy, zajrzał do koszyka i wziął liścik w dwa palce.

— Przeprosiny przyjęte! — krzyknął.

Gdybym miała czarodziejską różdżkę, może udałoby mi się coś uczarzyć, tymczasem, żeby odzyskać sprawność w ręce, musiałam udać się na rehabilitację.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro