6.1. Niejasne przeczucie [Kaszubska Czarownica 6]

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Od Autorki:

Krótki opis bez spojlerów: Ty razem nie da się nie spojlerować, więc nie napiszę streszczenia.

UWAGA: w opowiadaniu wykorzystałam atrybuty należące do urban-fantasy: zaklęcia, eliksiry, magiczne różdżki, portale i czarodziejskie stworzenia gadające ludzkim głosem. Użyte w niemoralnych celach są równie złe, jak broń, narkotyki i inne używki. Kiedy próbujemy wykorzystać je w jak najbardziej realnych sytuacjach, nie zawsze przynosi to zamierzony cel. Przemoc zawsze rodzi przemoc. Knucia, terror psychiczny, kłamstwa, złe traktowanie to też przemoc.

Czas akcji: przedwiośnie, początek marca

Czas czytania: pół godzinki na część :) Ilość słów: około 6000

Ilość przekleństw: znikoma; Sex: no prawie jest, pewnie chciałoby się więcej, Przemoc: psychiczna;


Pociąg ekspresowy mknął przez łąki i pola, przecinając ciszę gwizdem i jednostajnym stukotem kół. Mgła wytaczała się z lasów, sprawiając wrażenie nieprzeniknionej, a rachityczne marcowe słońce usilnie przebijało przez gąszcz granatowo-szarych chmur. Jak mówi stare kaszubskie porzekadło: "Ceszi sę starzec jak minie marzec"*. Gdzieniegdzie leżał jeszcze śnieg, jak przystało na początek marca, padała marznąca mżawka, pokrywając szyby w oknach kroplami, by od wewnątrz przedziału osadzić się w postaci pary.

Czarownica siedziała w jednym przedziale, a elf w drugim. Czy wiedzieli, że są tak blisko siebie? Nie. Czy wyczuwali swoją obecność? Prawdopodobnie.

Aktualnie oddzielała ich niewielka odległość, równa sumie grubości ścianki, materiału obicia i gąbki w oparciach foteli. Gdyby nie to, że przybyli osobno, zajęliby się rozmową. W końcu ostatnie dni spędzili na dysputach online, ustalając wspólną linię obrony Daniela. Kasia nigdy nie miała wątpliwości, że Marek ma szczere zamiary, choć z realizacją bywało różnie.

Pobudka o zabójczej godzinie odcisnęła się na ich twarzach jak wypukły wzór z poduszki. Nie pomogły poranne rytuały piękności koreańskimi maseczkami ani masaże kamieniem gua-sha, dopiero wypita w pociągu kawa, czarna, jak smoła w piekielnej kadzi, postawiła Marka na nogi. Czarownica miała łatwiej, bo ciężką noc ukryła pod delikatnym makijażem... (czego zwykle unikała, no ale skoro jechała do przedstawicieli najwyższej rady, no to już trudno).

Łączyła ich cała masa wspomnień i wspólnych tematów. Umieli kończyć za siebie zdania, a nawet mówić jednocześnie to samo. Nie czytali sobie w myślach, ale lubili jednoczyć się w ciszy. Może właśnie dlatego mieli się ku sobie i to ich kiedyś zafascynowało? Symbioza ich dusz była silniejsza niż więzi spajające atomy, magia bowiem jest wszechpotężna, ale nic nie jest tak przekonujące, jak ... no właśnie. Wszyscy się pewnie domyślacie. Jak pieniądze.

Obydwoje od dłuższego czasu podejrzewali, że to, co ich poróżniło, wiązało się z niespełnionymi oczekiwaniami, albo niezrealizowanymi planami. Ktoś z zewnątrz musiał maczać w tym wszystkim palce. Fajnie by było dowiedzieć się, kto pociąga za sznurki, zadbać o to, żeby nigdy więcej nie stanął im na drodze do szczęścia?

Bywali już na posiedzeniach Rady Starszych i zawsze wiązało się to z nieprzyjemnym dreszczykiem emocji.

W pociągu było ciepło, wręcz upalnie, wiadomo, na kolei nie liczyli się z kosztami ogrzewania. Kasia od razu zdjęła długi, pikowany płaszcz i czarną chustę z frędzlami, a potem rozpięła czarny sweterek. Pod spodem miała oficjalny strój czarownicy: suknię za kolano z okrągłym kołnierzykiem, plisą guzikową i koszulowymi mankietami, oczywiście wszystko w głębokiej czerni. Szpiczasty kapelusz trzymała w dłoni na kolanach. Klasyczne wysokie kozaczki na niedużym, stabilnym obcasie były miękkie i wygodne, nogi wyglądały w nich zgrabnie i lekko. Myślała przez chwilę o Arturze i Falce, ale zostali pod troskliwą opieką jej brata Adama, więc nie chciała martwić się na zapas.

Marek prezentował niewymuszoną elegancję, w klasycznym, czarnym garniturze, białej koszuli i grafitowym krawacie. Wyglądał jak model z Instagrama, prosto, ale i dostojnie, jak zwykle z resztą, przynajmniej tak sam uważał. Zdziwiłby się, wiedząc, jak piorunujące wrażenie robi na ludziach wrażliwych na piękno. Od czubków lśniących sztybletów aż do postawionego wysoko kołnierza czarnego wełnianego płaszcza wywoływał zachwyt, a jego jasna, gładka twarz i zawsze pogodne spojrzenie budziło zaufanie. Tak właśnie działał na ludzi urok elfa. Perfidnie. Strzała prosto w serce. Na szczęście czarownica była odporna.

Kiedy obydwoje usnęli w pociągu, znużeni miarowym stukotem kół o szyny i przyćpani herbatką chrzczoną eliksirem, otoczyła ich miękka czarodziejska mgiełka, przypominająca pleśń. Sprawiła, że znaleźli się w Międzywmiarze, tajemniczym miejscu, stworzonym przed wiekami na granicy jawy i snu. Znajdowały się tam urojone Ministerstwa i Akademia, skryte niczym kartka włożona pod okładkę, lub liścik w podobraziu. Było to również miejsce urzędowania Rady Starszych.

Poczułam znajome wibracje, więc włożyłam rękę do kieszeni, mocno ściskając telefon i otworzyłam lekko oczy. W Międzywymiarze nie działały telefony. Czułam się, jakbym pływała w tradycyjnej kaszubskiej zupie brukwiowej na gęsinie, coś mi nie pasowało. Unosiłam się na powierzchni, ale moje ciało znajdowało się gdzie indziej. Wszystko dookoła było ciężkie i lepkie, jak tłusta śmietana, a ja lewitowałam bezwładna i cienka, podobna do kawałków koperku na powierzchni. Po chwili to uczucie zniknęło, a pociąg zahamował i zatrzymał się gładko. Miska z zupą na stole nie poruszyła się.

Stacja końcowa, wysiadka! Na peronie pojawił się spora gromadka pasażerów, kobiet i mężczyzn w różnym wieku, w tym my: Marek Serafin, elf i ja Katarzyna Ceynowa, czarownica. Elf stanął obok mnie, skoncentrowany, poprawił krawat, nasunęłam więc kapelusz na szpiczaste uszy i poprawiłam włosy. Ramię w ramię weszliśmy z peronu przez stalową bramę na dworzec.

Nasze płaszcze zafalowały, mimo że nie poczułam podmuchu wiatru. Skanowałam go wzrokiem. Uśmiechał się ciepło, naturalnie, spojrzenie miał przejrzyste, kąciki ust niebezpiecznie mu drżały, więc szybko zmiękłam i odpuściłam sobie planowane wcześniej uszczypliwości. Jak zwykle w jego towarzystwie stałam wyprostowana, oszczędna w gestach, przestawałam nawet wtrącać kaszubskie powiedzonka. On przy mnie na pewno był mniej sztywny, tfu oficjalny niż zwykle. Zawsze byliśmy dla siebie wzajemnie inspiracją.

— Nie wydaje Ci się to dziwne, że tutaj nie masz na mnie uczulenia? — spytałam.

— Nie muszę przypominać, że nie mam alergii na ciebie, tylko na połączoną magię? Twoją i Artura. Tu nie działa ani magia, ani nadnaturalne moce, więc jestem bezpieczny. W zasadzie moglibyśmy razem spędzić w Międzywymiarze resztę życia — powiedział, ostrożnie rozglądając się dookoła, kalkulując, co by było, gdyby.

Nie istniały tu mieszkania do wynajęcia ani hotele.

— A kto by robił Arturowi zakupy? — zachichotałam, wspominając minę Marka, kiedy dowiedział się, że listę zakupów przygotował mu mój kot na spółę z gryfem. Elf odpowiedział mi tylko pięknym i nader szczerym uśmiechem.

— Niestety, prawdziwe życie jest gdzie indziej, Marku. Tutaj istnieje tylko iluzja — ściągnęłam go od razu na ziemię ze słodkich obłoczków marzeń.

— To prawda, można tu przebywać kilka godzin. Miedzywymiar nie nadaje się do życia. Uczyłaś się o tym, prawda?

Owszem, kształciłam się w Szkole Magii, a potem na Uniwersytecie, ale przez COVID zajęcia odbywały się zdalnie i korespondencyjnie. Mieszkałam już wtedy z Markiem, a on starał się zapewnić mi najlepsze warunki do spokojnej nauki. Czasem brakowało mi przyjaciółek ze szkoły, ale nie był przecież winny tej chorej sytuacji z pandemią.

— Chodzi mi o coś innego. Byłeś już zdrowy, mój czar działał, ale wolałeś uratować Artura i jestem ci za to niesamowicie wdzięczna. Poświęciłeś to, na czym najbardziej ci zależało.

— Oj, nie pierwszy i nie ostatni raz — machnął ręką. – To, co do ciebie czuję, nie jest iluzją. Uczucia są silniejsze niż magia, Kasiu. W każdym razie cieszę się, że mogę być blisko. — Stanowczy uścisk dłoni na moim ramieniu dodawał mi pewności siebie.

— Powinniśmy porozmawiać o naszym związku, kiedy to wszystko się skończy — powiedział i od razu cała pewność siebie poszła z dymem.

— Tutaj? Dzisiaj? Zanim wrócimy do rzeczywistości, czy tak ogólnie, że kiedyś tam? — W takim wydaniu obawiałam się Marka nawet bardziej niż zeznań przed komisją śledczą. — Ale o czym konkretnie chcesz rozmawiać?

Myślałam, że rozstaliśmy się, dwa lata temu na zawsze. Do tej pory zachowywaliśmy pozory dobrego wrażenia. Nie wchodziliśmy sobie w drogę. Nasze uczucie nie mogło być już związkiem, a na pewno nie było przyjaźnią. Niestety elf wpadł na durny pomysł, żeby mnie odzyskać. Rzucając na niego czar antyalergiczny, oberwałam rykoszetem i zapomniałam, że wysysał ze mnie energię jako inkub. Zapomniałam o moim aktualnym życiu, ale znowu poczułam do niego to, co kiedyś. Wspomnienia odżyły razem z miłością, troską, zazdrością i pracowały na etacie w pełnym wymiarze godzin. Ugodzona różdżką zaczęłam przypominać sobie Daniela, tęsknotę za jego dotykiem i wszystko to, co wyprawiało przy nim moje durne serce. Obydwaj opiekowali się mną w szpitalu, a potem obydwaj zniknęli. Markowi wróciła alergia, a Daniel oddał się w ręce Rady.

— O nas. Kiedy zdecydujesz, że jesteś gotowa, ja się do ciebie dostosuję — powoli zsunął dłoń z mojego ramienia i spuścił wzrok, zerkał na mnie spod długich rzęs.

Z dworca udaliśmy się podziemnym korytarzem do Sądu i znaleźliśmy właściwą Salę Obrad. Wszędzie panował półmrok, jakby nagle zabrakło świec i wysokie korytarze oświetlała jedynie sino-szara poświata dochodząca zza strzelistych okien. Wykończenia z ciemnego drewna na tle surowych ścian z cegieł i kamiennych posadzek upodabniały siedzibę Rady do zamku krzyżackiego. Nic się nie zmieniło od czasów, kiedy odbierałam dyplom. Tym razem nie podziwiałam wnętrz budowli, ale zastanawiałam się, czemu w tych skostniałych średniowiecznych murach nie telepie mnie z zimna?

— Co miałeś na myśli, kiedy powiedziałeś, że nie pierwszy i nie ostatni raz coś dla mnie poświęcasz? — spytałam rzeczowo.

— To temat na bardzo długą rozmowę. — Marek poczuł się chyba odrobinę niezręcznie, przyszpilony do ściany moim pragnieniem natychmiastowego poznania prawdy. — To może być dla Ciebie cios — przyznał zmartwiony, ale skinęłam twierdząco głową.

— A nie możesz, tak wiesz, w dwóch zdaniach? — spytałam jak zwykle niecierpliwa, wiedząc, że facet nie był stworzony do ekspresowego reagowania na moje potrzeby. A może jednak ludzie się zmieniają? Marek był elfem.

— No dobrze, ale podaj mi ręce — uścisnął je i przesunął kilka razy kciukami po moich palcach. Robił tak z przyzwyczajenia, kiedy mówiłam, że drętwieją mi dłonie, a wtedy pojawiały się błękitne ogniki mocy. — Moja rodzina nigdy cię nie zaakceptowała, przekreśliłem przeszłość, poświęciłem przyszłość rodu Serafinów.

— Kasia, miej to na uwadze, ale proszę cię o dyskrecję. Dzisiaj jesteśmy tu w sprawie Daniela i nic więcej nie zdziałamy — dodał ściszonym głosem i wziął mnie znowu za rękę jak dziecko. — Dokończymy tę rozmowę w domu.

Staliśmy pod ciężkimi dębowymi drzwiami do Sali Rozpraw, mocno ściskając zimne i spocone z nerwów dłonie. Marek zastukał mosiężną kołatką i czekaliśmy.

— Rzeczywiście, mogłam poczekać z tym pytaniem. Miałeś rację — przyznałam.

Zostałam poproszona do środka w pierwszej kolejności. Wśród członków Rady nie widziałam Przewodniczącego Serafina, ale z dwóch osób, które uczestniczyły w przesłuchaniu, żadna nie wykazała się ani odrobiną empatii. Kobieta i mężczyzna w czarnych płaszczach siedzieli przy prostym drewnianym stole i emanowali dostojeństwem. Odpowiadałam z wolnej stopy, a nie zaproponowano mi krzesła, dobrze, że nie musiałam przez cały czas klęczeć. Wyznałam im ze szczegółami wszystko, co mogło mieć związek z Danielem Karczmarczykiem, podkreślając dobitnie najważniejsze, czyli działanie w samoobronie. Nie wahałam się napomknąć o próbie porwania i złożenia mnie w ofierze na Czarnej Mszy przez Wampiry.

Dla członków Rady byłam nikim, czarownicą z plebsu zawracającą im gitarę i dali mi to odczuć, zadając niewygodne, upokarzające pytania. Kiedy skończyli, strażnik, który cały czas stał nade mną z halabardą, wyprowadził mnie na korytarz, gdzie wciąż sterczał Marek i podziwiał płaskorzeźby w drewnianym skrzydle drzwi. Po trzech godzinach oczekiwania, na jego twarzy malowała się czysta wściekłość.

— Moja dzielna czarownica! — wyszeptał, tuląc mnie przelotem w ramionach, zanim zaproszono go do środka.

— Założę się, że teraz wjedzie taca z kawą, ciastem i przekąskami. Dla wyższych sfer jest przewidziany bufet, prawda? — spytałam strażnika, odzianego w ciemne spodnie i szkarłatny płaszcz. Też się biedny nade mną nastał. Zrezygnowany facet uśmiechnął się tylko, trochę współczująco.

— Mam możliwość zaprowadzić Panią do Lochów, na krótkie spotkanie z oskarżonym, czy wyraża Pani zgodę? — zaproponował oficjalnym tonem. — Panicz Serafin uprosił ojca o krótkie widzenie. Sam właśnie stamtąd wrócił, teraz pani kolej.

— Tak, bardzo chętnie do niego zajrzę — rzekłam. — Obym również stamtąd wróciła.

Chwilę wcześniej...

Marek znał drogę do Lochów na pamięć, bawił się tu jako dzieciak, ojciec często zabierał go ze sobą do pracy, licząc, że jedyny syn pójdzie w jego ślady. Chłopiec szybko wyczaił, że w Międzywymiarze granice wytyczane przez ściany są umowne i czasami trzeba tylko pomyśleć, gdzie chce się trafić, zawsze pojawia się właściwa droga. W wiezieniu było najciekawiej. Setki pustych pokoi, w niektórych leżały książki, w innych osobiste drobiazgi, a czasem udało się z kimś porozmawiać.

Drugim miejscem zapadającym w pamięć był dworzec, ale tam niechętnie rozmawiano z dzieckiem. Mało kto mógł i chciał poświęcić mu czas. Bystry chłopiec zauważył związek pomiędzy pośpiechem a godzinami odjazdu pociągu. Nikt nie biegł spóźniony, wszyscy stawiali się punktualnie, może dlatego, że bilety kupowało się z góry "tam i z powrotem". Pociąg pojawiał się co godzinę i wtedy panował gwar, ludzie rozchodzili się do swoich zajęć i kolejna godzina mijała sennie.

Nie potrzebując opieki strażnika po drodze, elf trafił do Stróżówki na parterze, sprawdził listę więźniów i udał się prosto do celi Daniela. Drzwi były otwarte, tak jak zawsze, ale zapukał. Stąd i tak nie było ucieczki. Wilkołak siedział rozparty na fotelu przed telewizorem i wpatrywał się w pusty ekran.

— No cześć Daniel — przywitał się, ale facet nawet nie drgnął. — Nawrzucaliśmy sobie ostatnio, co? Miałem się opiekować Kasią i więcej cię nie niepokoić, ale jak widzisz, nie wyszło. Ona ciągle o tobie myśli, a ja mam znowu na nią alergię. Szkoda, żebyś się marnował w wiezieniu, postanowiliśmy więc cię stąd wyciągnąć.

— Mnie tu nawet nie ma — zawarczał Daniel. — Ciebie też nie.

— Ustaliłem linię obrony, mój przyjaciel jest prawnikiem, w razie czego będziesz miał świetnego obrońcę, zadbam o to. On jest rewelacyjny, zna się na prawie karnym. Najwyżej zapłacimy grzywnę albo zasądzą Ci jakieś prace społeczne.

— Zobaczymy — wymruczał wilkołak. — A teraz zamilcz i nastaw uszu. Masz lepszy słuch niż ja.

— Zaskakująco dobre warunki jak na lochy, prawda? Jak się czujesz Daniel? Przesłuchiwali cię?

— Ale ty dużo gadasz. Myślałem, że jesteś oszczędny w słowach — powiedział zirytowany wilkołak i zaczął rozpinać więzienną koszulę, prezentując ślady tortur. Elf syknął i odwrócił oczy.

— Nie sycz, tylko słuchaj. — Wilkołak przyłożył palec do ust.

Po chwili Marek zamknął oczy i dotarł do niego miarowy stukot kół pociągu.

— Nigdy wcześniej tego nie słyszałem — powiedział. — Jakbym był w pociągu.

— Najwidoczniej jesteś nadal w pociągu. Ja pamiętam taksówkę, a potem otoczyła mnie szara mgła i obudziłem się tutaj.

— Myślisz, że fizycznie nas tutaj nie ma? Stary, ja przyjeżdżałem tu latami z ojcem. Zawsze pociągiem. Zauważyłbym coś.

Daniel otworzył szerzej oczy i założył nogę na nogę. Zaciągnął się mocno suchym powietrzem niedużego pokoju.

— Ja czasami czuję konie, słyszę ich rżenie — wyjaśnił. — Może magia tego miejsca słabnie?

— Obejrzyj sobie Matrix, możesz nawet z Kasią — dodał po chwili. — Mam do ciebie pytanie, skoro i tak tu razem siedzimy, przynajmniej chwilowo w tych lochach... Jak ona się czuje. Tęskni za mną?

— Przecież ci już mówiłem, że tak. Bardzo tęskni. Słuchaj, umawialiśmy się co prawda, że zostaje ze mną, ale co zrobimy, jeśli ona zechce wrócić do ciebie, kiedy stąd wyjdziesz? Trochę to potrwa, ale cię wypuszczą. Myślałem, że to wszystko szybciej pójdzie, a nie postawili ci nawet oficjalnie zarzutów.

— Nie rozumiem? Ja tu zostanę, oni mnie nie wypuszczą. Zgniję tu. To znaczy nie tu, tylko gdzieś tam, gdzie jest moje ciało.

W ciągu kilku tygodni Daniel zmizerniał, czuł się coraz słabszy. Więźniowie lubili przynajmniej dbać o sprawność fizyczną, ale on poddał się beznadziei. Kiedyś całe więzienie było pełne, teraz skazanych była garstka. Nie taka była umowa.

— Myślę, że tu nie można aż tak długo przebywać, bo jest to w pewnym sensie szkodliwe. Możliwe, że śmiertelnie — powiedział znużony krótką rozmową. — To miejsce wysysa ze mnie chęć do życia.

— Daniel, zdążyłem cię poznać. Jesteś naprawdę w porządku. — Marek zawsze traktował męskie przyjaźnie poważnie. — Nie powinieneś być tu przetrzymywany. Powinni postawić ci zarzuty i oficjalnie podać je do wiadomości, tak jak zawsze to robili. Po moich i Kasi zeznaniach na pewno cię wypuszczą. Porozmawiam z Radą i z Przewodniczącym.

— Chcę wrócić do domu — zawył smętnie wilkołak.

— No to wrócisz do domu, chciałem tylko ci przypomnieć, że ... jeśli wtedy będziesz chciał mi ją zabrać, to ci jej nie oddam — Marek złapał się za głowę, bo szczyt elfiej elokwencji to nie był.

— Nie oddasz mi? — zdziwił się Daniel, jakby część wypowiedzi wcale do niego nie trafiała.

— Nie oddam. Wszystkie moje związki były ustawione. Tyle lat byłem marionetką — Marek przejechał palcami po brodzie. — Chciałem mieć w końcu kogoś tylko dla siebie i poznałem Kasię. Oni chyba do dzisiaj myśleli, że dam się dalej wodzić za nos.

— No, to postawiłeś się — przytaknął Daniel, słuchając zwierzeń z lekkim zażenowaniem, w końcu sam zatłukł swoją pierwszą dziewczynę, kiedy zaatakowała go, zmieniając się w strzygę. — Twój ojciec jej nienawidzi. Ciekawe czy będzie chciał ukarać ciebie, czy ją? — dodał całkiem z sensem.

— Nienawidzi? On ją traktuje jak powietrze, a na mnie się zawiódł. Wybór jest prosty.

Marek wstał, szykując się do wyjścia. Łóżko zaskrzypiało fałszywie. Wytrzepał spodnie, poprawił krawat i wyprostował marynarkę.

— Wyciągnę cię z tego. Tylko jeszcze nie wiem jak.

— Najpierw sam się stąd wyciągnij — zażartował wilkołak.

— A potem? Będziemy o nią rzucać monetą? — spytał Marek.

— Chyba by ją szlag trafił! Wtedy zostawi nas obydwu — Daniel wiedział czego się spodziewać, zdążył poznać Czarownicę. — Czas zająć się czymś poza myśleniem o swoich dobrach doczesnych.

— Kwestia interpretacji — roześmiał się elf. Lubił jasne sytuacje, szczególnie jeśli chodzi o prawa własności swoich ruchomości.

— Zasłużyłeś na nią. Namęczyłeś się, poświęciłeś. Idź do niej — powiedział Daniel. Szczerze kochał czarownicę całym swoim wilkołaczym sercem i chciał dla niej jak najlepiej.

— Tak. To wszystko prawda. Nie poddawaj się. Wrócimy po ciebie. — Marek poklepał go po przyjacielsku w kolano.

— Kolejna halucynacja — wysapał zmęczony mężczyzna, przetarł oczy, wstał z fotela i położył się na łóżku.

Elf skierował się po schodach do wyjścia.

— Długo jej szukałem — pomyślał. — Ale znalazłem w końcu. Zawsze dla mnie będzie najważniejsza. Pomogła mi. Dzięki niej jestem tym, kim chciałem być. Ja już nie wymagam opieki. Wszystko jej powiem, wytłumaczę, niech decyduje na spokojnie.

c.d.n.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro