7.3. Praktyczne podejście [Kaszubska Czarownica 7]

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Wymiar Lustrzany. Skaza na honorze. Poczucie winy. Ilu zaklęć bym nie rzuciła poprawnie, zawsze zdarzy się to jedno, które schrzanię. Będą pisać o tym książki. "Kasia, najbardziej nieudolna Czarownica z całych Kaszub". Wymyślą hasła reklamowe. "Przestrzegaj magicznego BHP, nie bądź jak Kasia". Na sto otwartych portali, jeden sprowadzi mnie na lewa stronę, jeden niedopilnowany eliksir i trzy dni bez pamięci, jeden zamiennik do zaklęcia i wycieczka w przeszłość gwarantowana. Cała Ja. Katarzyna Ceynowa.

— Nie przejmuj się kochanie, to jeszcze nie koniec świata. Ja też się czasami mylę — pocieszał mnie strapionym głosem Marek, ale uśmiechał się pod wąsem. Dentysta jest jak saper, nie może się mylić. — No, raz na przykład zamówiłem do kliniki turkusowe fartuchy zamiast malachitowych.

Wymiar Lustrzany. Odbicie. Z definicji, to rzeczywistość, która nie odróżnia się niczym od naszego świata. Jest albo jej nie ma, kiedy nie widzimy jej w odbiciu. Podobnie jak z tym kotem w pudełku. Praktycy, właściciele kotów twierdzą, że kot przebywa w środku, lub właśnie ryje w kuwecie.

— Cały świat na lewej stronie, ale dziurawe drogi wszędzie są takie same — złorzeczył Elf. — Nawigacja w aucie działa, ale internet w komórce już nie. Nie mogę zadzwonić do biura ani do ciebie — podsumował i znowu zjechał na środek drogi. — Kierownica jest po prawej stronie, zamiast po lewej.

— Kiedyś jeździłam "anglikiem", ale mi się nie podobało — przytaknęłam. — Kiedyś też jeździłam "francuzem"- dodałam, mając na myśli starego Citroena od Adasia, mojego brata.

Wymiar lustrzany. Jedni mówią, że jest on po prostu zbyt tajemniczy, aby coś udowodnić, a inni, że konwencjonalna logika jest błędna. Wynalazcy nic o nim nie wiedzą, albowiem nie udało im się jeszcze nakryć lustrzanej materii na gorącym uczynku. Tworzyli modele teoretyczne tak długo, aż obserwowana w zwierciadle symetria uciekła z krzykiem.

— To tak jakbyś kupował lodówkę. W jednej otwierasz drzwiczki lewą ręką, a w innej prawą. Dla ciebie to żadne różnica, bo i tak w środku trzymasz sałatę, ale wielu ludzi miałoby problem — tłumaczyłam to, co udało mi się zapamiętać z wykładów na uniwersytecie. — Hipotetycznie, mogą istnieć całe lustrzane planety, lub nawet wszechświaty. Problem polega na tym, że spotkane tutaj osoby mogą mieć inny charakter niż ich odpowiedniki w naszym świecie.

— Codziennie widzimy ich w lustrze, więc chodzą tymi samymi ścieżkami, co my — zauważył celnie Elf.

Nie trzeba doktoratu z fizyki jądrowej ani znajomości ciemnej materii, żeby stwierdzić, w jak wielkie bagno wdepnęliśmy tym razem. Z Tczewa do Gdańska jechaliśmy kilka godzin objazdami, ponieważ droga była pełna obszarów nieciągłości, w których świat nieposiadający akurat odbicia, po prostu znikał. Trasę do mojej wiedźmiej chatki wykluczyliśmy w przedbiegach, ponieważ ścieżka na szagę przez kaszubskie pola i łąki, nawet jeśli istniała, była rozmoknięta i nieprzejezdna.

— Myślę, że WAMP PAX będzie na miejscu. Stoi w otoczeniu kilku innych budynków ze szklanymi fasadami. Wejdziemy do środka normalnie, przez portiernię, na pierwsze piętro i prosto do archiwum. Powiesz, że zapomniałaś laptopa i nikt nawet nie zauważy, że nie jesteśmy stąd.

— Marek, ja nie mam pewności. Ciągle myślę o tym Marku, któremu przywaliłeś pogrzebaczem. A jeśli on nie był zły? Mógł nam przecież pomóc. Poprosiłabym go...

— Na pewno był dobry i nieskazitelny, skoro przywalił mi w nos drzwiami, zamknął w starej i śmierdzącej skrzyni na ziemniaki — Elf skrzywił usta i zmarszczył się na samo wspomnienie.

— W takim razie, ja też mogę być podstawiona — zawahałam się.

— Ty jesteś nie do podrobienia. Kasia. — Marek, a może Marek-bis milczał, aż zatrzymaliśmy się na parkingu pod biurem.

— Udowodnij. Powiedz coś, o czym mogę wiedzieć tylko ja — droczyłam się z nim, ale w głębi serca czułam, że to właśnie mój Marek.

— Może być coś, co działo się bez świadków, w środku nocy? — westchnął. — Pamiętam, że w Sylwestra tańczyłem z tobą za remizą. Miałaś na sobie bluzkę z napisami ze Star Treka, byłaś taka troskliwa, miła i ciepła. Nie chciałem cię wypuszczać z ramion, nawet kiedy skończyła się piosenka, miałem nadzieję, że tak będzie już zawsze. A potem wściekłem się, bo ogarnęła mnie pustka, z którą nie mogłem sobie poradzić. Pominę to, co działo się na pomoście, bo tafla jeziora działa jak zwierciadło.

— Tafla jeziora, a nawet zwykła kałuża. Tak, to prawda, ale potem wracaliśmy przez pole na rynek w Wyczeszewie.

— Podskakiwałaś ze strachu. Bałaś się sztucznych ogni — Marek mówił, łagodnie mrużąc oczy. — Wtulałaś się we mnie i piszczałaś jak przestraszony zwierzak. A potem pokazywałaś mi wilki w lesie. Pamiętasz?

— Tak. Marek, co wtedy czułeś? — spytałam, zamyślona.

— Chciałem cię chronić, a nie wiedziałem jak. Nic specjalnego niestety. Żadnych prądów przeszywających serce ani dreszczy na plecach. Była cisza, spokój i tylko Ty i ja. Taka moja, a przecież nie miałem żadnych praw. Przytulałem cię, a jednak to ja czułem się bezpieczniejszy, z tobą.

— Przepraszam cię — wymamrotałam, czując skurcz w gardle. Byłam zdradziecką małpą, która nie poznała ukochanego i rozkładała nogi przed pierwszym lepszym, który jej zapragnął. — Nie wiem, jak to się mogło stać.

Łzy popłynęły mi ciurkiem, a Marek rozpiął pasy i nachylił się, obejmując mnie raptownie ramieniem.

— Nie martw się. Jesteśmy identyczni z tamtym Markiem. Chciałem zrobić dokładnie, to co on. Trochę to trwało, ale chyba mi też udziela się ten cały lustrzany romantyzm.

Przytulając go, czułam to samo co wtedy, na zabawie sylwestrowej w Wyczeszewie, tylko że tamten jasnowłosy chłopak, był już dorosłym mężczyzną. A ja... zakochaną czarownicą.

^^

Z pierwszego piętra przeszklonego budynku ktoś na nas zerkał z ukrycia. Podglądacz stał przy szybie, z pokoju Prezesa Zarządu był doskonały widok na parking.

Znajomy jasnowłosy Elf całował Czarownicę, gładząc jej twarz, a potem wsunął dłoń w fałdy szerokiej spódnicy. Znieruchomiały, wciągnął automatycznie powietrze i poluźnił krawat, po czym zadzwonił na portiernię, informując, że spodziewa się gości. Przytrzymał się framugi, bo prawie nie zerwał żaluzji, kiedy kobieta usiadła na kolanach partnera, zapierając plecy o kierownicę. Mignęło mu nagie udo i czarna, szeroka koronka pończochy. Tak, miał bardzo dobry wzrok. Biedna, nie mogła wygiąć się w łuk, z obawy, że naciśnie klakson. Przytulała się całym ciałem do jego piersi, szepcząc w kulminacyjnym momencie jego imię. Tak podejrzewał, bo przecież nie słyszał, ale mówiła facetowi coś do ucha.

Filip Zabłocki Junior miał już wychodzić do domu po długim i męczącym dniu pracy, ale przechadzał się wzdłuż przeszklonej ściany, tak długo, jak terenowe auto trzęsło się i bujało. Pocierał zapadnięte policzki, na myśl o smakowitym obiedzie, który zaraz miał wpaść w jego wampirze ręce i gorącej krwi, nasyconej hormonem szczęścia. Czarownica pracowała u niego w marketingu, a elf, bodajże Marek, czy jakoś tak, był zwykłym dentystą.

Przywitał się na schodach szerokim uśmiechem ostrych zębów, ziemistej cery i przekrwionych oczu, podając szponiastą rękę z sinymi paznokciami.

— Pan Serafin, Pani Ceynowa, jakieś interesy do omówienia wieczorem w pracy?

— Dzień dobry Prezesie Zabłocki! — odpowiedzieliśmy.

— Nie wiedziałem, że Państwo się znają — powiedział mężczyzna, obrzucając nas takim spojrzeniem, jakby oceniał wartość kaloryczną posiłku. — Mogę zaproponować salę konferencyjną, czy chcecie skończyć to, co zaczęliście w samochodzie?

— Ach, to. Wyglądało podejrzanie, prawda? — roześmiałam się. — Drzwi się zatrzasnęły od strony pasażera i nie mogłam wysiąść — wymieniłam z Elfem porozumiewawcze spojrzenie.

— W międzyczasie coś wpadło mi do oka — przytaknął Marek, uśmiechając się krzywo i nieszczerze.

— No i zapominałam z biurka telefonu... to znaczy laptopa, a muszę coś dokończyć w domu — wytłumaczyłam.

— Panie Serafin, zapraszam do siebie w międzyczasie — Zabłocki wskazał drogę do gabinetu. — Kasiu, przynieś nam dwie kawy!

Mrugnęłam oczami i zacisnęłam pięści, aż mi palce zbielały. Po plecach przeszły mi dreszcze, a na koniuszkach palców poczułam drętwienie. Ładunki elektrostatyczne tańczyły między moimi włosami, a Marek otworzył ze zdumienia usta, widząc moje lodowate spojrzenie.

— Podziękuję, ja nie piję kawy! Mam nadciśnienie — odmówił grzecznie Serafin. — A w sumie to pójdę z Panią Ceynową i jej pomogę.

— Ależ nalegam — ciągnął Prezes, chwytając go pod ramię. — Czy pana stryj hoduje jeszcze konie?

— Tak, w zasadzie to wuj nie stryj, brat matki, Grzegorz Elwart, nadal ma stajnię. — Elf strzepnął z obrzydzeniem jego dłoń z rękawa czarnego płaszcza.

Zabłocki miał już kłapnąć zębami, ale Marek sprytnie wyślizgnął się z uścisku. Wampir w lustrzanym wymiarze był niestety szybki jak błyskawica.

— Kasia, ratuj! — zdążył wycharczeć, zanim facet chwycił go za szyję i przygniótł jedną ręką do ściany.

No tego jeszcze brakowało, rzuciłam się na ratunek, oblewając Prezesa filiżanką wrzącej kawy.

— No proszę cię, z kawą na wampira? Serio? — żachnął się Zabłocki, a ja stałam jak wryta, wpatrując się w jego prawdziwą naturę. Nabrzmiałe, czerwieniejące policzki pokryte łuszczącą się skórą, zepsute czarne zęby, na widok których Marek się aż przeżegnał i pożółkłe paznokcie. To wszystko kontrastowało z białą koszulą i szytym na miarę, granatowym garniturem. Nigdy go takim nie widziałam. Do tego ta cuchnąca woń rozkładającego się ciała.

Marek strasznie wierzgał i usiłował kopnąć go w kostkę.

— Jeśli masz jakiekolwiek moce Kasiu, nawet urojone, to fajnie byłoby z nich skorzystać właśnie teraz — wyrzęził Marek, usiłując wyswobodzić się z uścisku wampira.

Wzniosłam oczy do nieba. Wspominając słowa mojego fizjoterapeuty, wpatrywałam się w wyciągniętą rękę. W dłoni pojawiła się malutka niebieskozłota iskierka, tańczyła i migotała poruszana nawiewem z klimatyzacji, by po chwili stać się prawdziwym magicznym pociskiem.

— Firebolt? Serio? — wybełkotał Zabłocki na widok jasnego płomienia i zasłonił się ramieniem.

Kiedy zwolnił uścisk, Markowi udało się wyrwać z jego szponów, tylko z niewielkimi zadrapaniami i lekko rozwianym włosem (jednym). Cofałam się ostrożnie, ale wampir zaatakował, nie wytrzymując napięcia. Musiałam cisnąć ognistą kulą, nie zważając na moje osobiste sympatie do prawdziwego Filipa w realnym świecie. Puściliśmy się biegiem przez korytarz, wpadając z impetem do archiwum. Słuchając potępieńczych wrzasków płonącego potwora, zastawiliśmy drzwi regałem, by spokojnie przejść przez portal w zwierciadle.

— Marek, teraz szybko. Lustro! Musimy je czymś nakryć i przystawić frontem do ściany, zanim za nami wylezie! — krzyczałam.

— Ej, a co to za hałasy — powiedział Rafał, mój kolega z działu, zaglądając do ciasnego kantorka. — A co wy tu robicie?

— Nadgodziny! To samo, co ty! Zbieram się do domu — wzruszyłam ramionami, wsuwając lustro za szafę.

Wychodząc z biurowca, spojrzałam w stronę okien na pierwszym piętrze. Filip przechadzał się po gabinecie, podpierając ręką brodę. Miał na nas stamtąd NAPRAWDĘ dobry widok. Okrążyliśmy samochód dwa razy dookoła i wsiedliśmy, upewniając się, czy wszystko jest z prawidłowej strony. Nasze odbicia były w lusterkach, czyli we właściwym miejscu.

— Wydaje mi się, że mam lekko fioletowy policzek — zauważył Marek. — Apsik.

— Dobrze, że w ogóle masz odbicie, po tym, jak mu przywaliłeś pogrzebaczem — powiedziałam i podałam mu saszetkę z podręczną apteczką, po czym rozparłam się wygodnie na fotelu. — To, co teraz? Wróciliśmy do rzeczywistości i nadal muszę odnaleźć Daniela.

— Musimy — przytaknął Elf. — Chcemy?

— Tak, to konieczne. Chyba wiem, gdzie zaczniemy szukać.

— Ja też wiem, choć nigdy nie podejrzewałem Elwartów. Czas wrócić na stare śmieci — westchnął Marek i wprowadził w nawigację miejsce docelowe: Stadnina, Wyczeszewo.

c.d.n. do zobaczenia w rozdziale 8...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro