2. ♡ jak się całować ♡

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

nooo i zaczynamy fanserwis uhu
psss bo okazało się że nie wszyscy wiedzą. wpiszcie sobie yaoi cafe czy coś takiego w youtube. moja cudna inspiracja

♡♡♡

Pan Honda wyszedł, jak tylko przyszedł Antonio i bezpośrednio zapytał Feliksa, czy umie się całować. Oczywiście, że tak, przecież w przedszkolu miał dziewczynę.

No dobrze, głównie w liceum zdarzyło mu się to z paroma osobami, ale nie tyle razy, żeby był w tym jakiś wprawiony. Chociaż on sądził inaczej. Skromnie nazwał się znawcą.

- Okej. A grałeś kiedyś w pocky game?

Feliks zaczął poważnie się zastanawiać. To coś na konsolę? Nie kojarzył. Poza tym, czy pocky to przypadkiem nie nazwa tych słodkich paluszków?

- Nie - przyznał w końcu.

Antonio wydawał się zadowolony z tego, że będzie miał szansę to wytłumaczyć. Chociaż on to zdawał się cały czas być zadowolony z życia. Podejrzane.

- Patrz. - Wyjął jedno pocky ze szklanki, po czym wsadził jego końcówkę w usta Feliksa. - Więc... Czekaj, jeszcze nie jedz! Zostaw tak. Biorą udział po dwie osoby. Ty jesteś teraz pierwszą. Druga gryzie od drugiej strony i kto pierwszy się odsunie albo puści, przegrywa. Nam to służy głównie do inicjowania pocałunków, tak łatwiej i mniej niezręcznie. Szef mówi, że to pewien rodzaj cenzury, ale taa… Chyba chce sprawiać jeszcze jakieś pozory.

Feliks pokiwał głową, starając się nie wypuścić z buzi paluszka. Czekolada zaczynała się roztapiać. Czy już może go zjeść?

W niewielkim pokoju było wystarczająco ciepło, a jemu jeszcze zrobiło się gorąco, gdy Antonio bez ostrzeżenia się zbliżył i ugryzł pocky z drugiej strony.

Więc to próba? Trening. Cokolwiek. Chyba to logiczne, że powinien jakiś dostać, a nie iść na żywioł. Ale ten chłopak powinien coś powiedzieć! Zdezorientowany Feliks był w szoku i się nie ruszył, chociaż to nakazywały zasady gry. Antonio zjadł cały czekoladowy paluszek i krótko, ledwo odczuwalnie pocałował blondyna.

- Widzisz? Nie jest źle. Tylko normalnie to trwa trochę dłużej. I wybacz, nie chciałem cię przestraszyć.

- Nie przestraszyłem się!

- Uroczy jesteś - zaśmiał się Antonio. - Potem będziesz musiał się nauczyć parę linijek do scenek, ale to nic wielkiego. Zawsze możesz improwizować. - Wyjął z kieszeni marynarki telefon i sprawdził godzinę. - Za parę minut przerwa, spotkasz się z większością innych pracowników. Dużo nas na razie nie ma… Byłoby fajnie, jakbyś dołączył. Mógłbyś być naszą maskotką. Taki słodki chłopiec byłby dobrą reklamą. Tylko nic nie mów Gilbertowi, bo to jego wymarzona rola.

Feliks nerwowo zastukał palcami po nodze. Pozwolił sobie usiąść na biurku, obok komputera, bo stanie zrobiło się niewygodne. Bycie maskotką firmy brzmiało super, ale czy wtedy jego twarz nie byłaby na reklamach i ulotkach? Przyjemne wyobrażenie, do czasu, gdy nie pracujesz w gejowskiej kawiarence i nie chciałbyś, żeby pewne osoby o tym wiedziały. Gdyby trafiło to do sieci, nawet jego rodzice mogliby się na to natknąć, a wtedy byłby już martwy. Lepiej, żeby myśleli, że ich syn to zwykły kelner.

- Mam jeszcze jedną radę - odezwał się Antonio.

O nie. Znowu coś. To wszystko i tak było za dużo, a na pewno jak na raz.

- Co?

- Nie przywiązuj się. Możesz się zaprzyjaźnić, ale lepiej się do tego ograniczyć. Bo jeśli kogoś stąd polubisz bardziej, to potem jest mniej fajnie.

Blondyn spojrzał na niego niepewnie.

- Czyli ty się zakochałeś w kimś tutaj?

- Nie. - Szatyn uśmiechnął się, ale jakoś smutno. Więc na pewno chociaż na chwilę się zauroczył. - Tak tylko wpadło mi do głowy.

Po chwili ciszy, kiedy Feliks myślał nad życiem i jego niesprawiedliwymi aspektami, a Antonio robił coś na komórce, do pomieszczenia weszła grupa chłopaków. Wszyscy w ciemnoszarych, niemal czarnych marynarkach, koszulach i spodniach, które do złudzenia przypominały mundurki szkolne. A różni tak bardzo, jakby dopiero co wyszli z zoo. Patrzyli na Feliksa jak na zwierzynę, którą im wrzucono do klatki. Plus pan Honda z pudełkiem z drugim śniadaniem.

- Przedstaw się - podsunął.

- Eee... Jestem Feliks. Lubię… paluszki. A wy jesteście totalnie za wysocy.

Pogratulował sobie w duchu, że nie walnął nic dziwnego i że nie zjadł go stres związany z ludźmi, których jeszcze nie zna.

Chłopcy spojrzeli po sobie, niepewni, kto ma się pierwszy odezwać. Blondyn z ledwo istniejącą brodą postanowił podjąć się tego zaszczytu.

- Nazywam się Francis Bonnefoy. Ogólnie to odgrywam rolę romantyka, najbardziej się wczuwam i jestem ulubieńcem wszystkich dziewczyn.

- Akurat - mruknął białowłosy zza jego pleców.

- Nie słuchaj go, on myśli zawsze tylko o sobie. No ja nie wiem, jak tak można? - Francis ujął Feliksa za dłonie i mrugnął do niego. - Najważniejsze, to się dobrze bawić. Więc, tak. Nasz narcyz to Gilbert. Gra rolę takiego… hm.

- Dresa? - podsunął Feliks.

- O! Świetne określenie. Ale nie daj się nabrać, on ma miękkie serduszko i jest tu zawsze najbardziej zawstydzony ze wszystkich.

- Ej!

Białowłosy - ten Gilbert - rzucił się do przodu i odepchnął Francisa. Tym samym stanął twarzą w twarz z Feliksem.

- Nie wierz w nic, co mówi. To fałszywa gnida. Przyjaciołom ufa się najmniej. Im najłatwiej zdradzić.

Blondyn zmrużył oczy i przechylił głowę, jakby próbując ocenić wygląd Gilberta. Nieważne, że był brzydki jak noc - mimo że był prędzej biały, niż czarny, a noc była najładniejszą porą - chodziło o to, że wydawało mu się, że go powinien znać. Kojarzył go, chociaż to niewyraźne wspomnienie było tak odległe, jak z poprzedniego życia.

- Co tak się zapatrzyłeś? Już ci się podobam? - Chłopak wyszczerzył zęby. - To będzie ciekawie.

- Nie, fuj - odpowiedział odruchowo Feliks.

Ktoś parknął śmiechem. Gilbert się zdenerwował, ale zanim zdążył się wydrzeć albo na kogoś napaść, Francis znowu zabrał głos.

- Świetnie. To został jeszcze tylko Toris. - Wskazał na chłopca z tyłu, który stał z rękoma za plecami i patrzył w ścianę, jakby czuł się tu bardzo niezręcznie i nie na miejscu. - Chyba nie tak ma na imię, ale i tak wszyscy tak mówią. Bardzo milusi, a nie jak co niektórzy.

- Hej.

Toris faktycznie wyglądał przyjaźnie i tak też brzmiał.

No dobra. Jego włosy wyglądały gęsto i miękko, więc Feliks poczuł potrzebę wziąć je do rąk, to tyle. To wystarczający powód, żeby poczuć do kogoś sympatię.

- Mhm, spoko. To wszyscy? - zapytał niepewnie, w obawie, że zaraz zza drzwi wyskoczy kolejna dziwna osoba.

Szef pokiwał głową, zbyt zajęty jedzeniem ryżu, żeby się odezwać. Przynajmniej atmosfera wydawała się dość luźna i przyjemna, a na pewno nie tak sztywna, jak mu się wydawało z początku. Może Feliks kiedyś tu się odnajdzie. Chciałby.

Ale najpierw musiał, naprawdę musiał zadać pytanie, które go męczyło.

- Gilbert. Czy my się znamy?

- Ha! Chcesz powiedzieć, że byliśmy kochankami parę reinkarnacji temu?

- Nie. Generalnie to mam wrażenie, jakbym kiedyś stłukł jakąś wampirzą twarz.

- Co? - Gilbert nie był zadowolony z tej reakcji. - Jaką wampirzą?! To dzieło sztuki! Zmieniam zdanie. Nie jesteś słodki. Spadaj, już nie masz biletu ulgowego.

- Aha. No bo wiesz, biała skóra, czerwone oczy. Ty się nie znasz. Ale, poważnie. Jesteś gejem?

Reszta zaczęła się wycofywać do wyjścia, zostawiając bliską kłótni dwójkę samej sobie.

- Przestań mnie wytrącać z równowagi! Sam jesteś! I co to ma do rzeczy?

- Generalnie to tak, ale nie zmieniaj tematu. - Feliks naprawdę się starał zachować poważną minę, ale to było ciężkie w tej sytuacji. - To nie moja sprawa, ale skoro się już jakby znamy, to możesz mi się zwierzyć.

- Przestań! Nie znamy się. Sam sobie wymyśliłeś.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro