eleven

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Julie
Budzę się.

Biorę telefon do ręki i widzę że jest:

3:15

Nie daję rady już spać więc po prostu siadam na łóżku i czytam to co wysłał mi Matt. Są to zapewne puste słowa bez odrobiny skruchy i uczucia, ale no cóż.

m_art: Julie posłuchaj, bardzo cię przepraszam. Przyszli chłopacy i wyleciało mi z głowy potem nie mogłem się z tobą skontaktować...
m_att: ...i jeszcze ten wypadek :'(

To co przeczytałam zszokowało mnie.

julxo: nic się nie stało. Już ci wybaczyłam ;)
julxo: ...skąd wiesz o wypadku?

No więc zdziwiwszy się widząc to co napisał odpisałam, a to co tam napisałam zdziwiło mnie samą. Czy ja na pewno mu wybaczyłam? A może tylko moja podświadomość tego chce by zaspokoić nudę? Nie wiem po co to napisałam...bardzo mnie skrzywdził, ale ja mu nawet nie dałam tego wyjaśnić. Może gdybym miała przyjaciół wiedziałabym że dla nich można rzucić wszystko. A przede wszystkim spotkanie z NIEZNAJOMĄ. Nie wiem co o tym wszystkim myśleć.

Matt
Jestem wściekły.

Ale mimo wszystko szczęśliwy.

Jednak żyje ...muszę się z nią spotkać. Muszę ją zobaczyć przekonać się że osoba którą spotkałem to nie była ona. Ona musi żyć i mam nadzieję, że tak jest.

m_att: noo jak jechałem widziałem cię na rowerze. Patrzyliśmy sobie w oczy i wtedy na coś najechałaś straciłaś kontrolę nad kierownicą i upadłaś. Zadzwoniłem po pogotowie. W szpitalu  powiedzieli mi, że umarłaś na stole operacyjnym.
m_art: nie powinienem nikomu życzyć śmierci, ale mam nadzieję, że tamta dziewczyna to nie byłaś ty... Że ty dalej żyjesz. Mam skrytą  nadzieje że tak jest...

Czekam na odpowiedź ale jej nie otrzymuję. Jest noc więc w sumie to nic dziwnego, może poszła spać. Wzruszam ramionami, wstaję i udaję się w stronę czarnego mustanga. Podchodząc do niego widzę jak odbija się od jego karoserii jasna poświata księżyca. I po raz pierwszy zaczynam tak naprawdę zastanawiać się czy moi przyjaciele nie zdemolowali mi domu pod moją nieobecność. Mam nadzieje że nie, bo ostatnie czego teraz chcę to sprzątanie po nich.

Podjeżdżam na podjazd i widzę zgaszone światła w salonie co mnie nieźle dziwi. Co prawda jest koło czwartej nad ranem, ale przecież moja Zmora nigdy nie śpi. Heh... Jakoś nie leży mi ten tekst. Dylan nazywa zmorą naszą paczkę ponieważ znamy się od przedszkola i jesteśmy nierozłączni. Słyszeliśmy już nawet określenie, że jesteśmy jak rodzina lub co gorsza jak BABY  tylko że nasze zakupy opierają się na alkoholu bądź śmiesznych gadżetach, a nie na ciuchach i zachwycaniu się każdą dostrzeżoną ,nawet kątem oka, rzeczą w witrynie sklepowej lub regale w sklepie..to nie zajęcie dla nas. My utożsamiliśmy się z zasadą 'AKCJA I REAKCJA' i wprowadziliśmy ją w życie. Jest z nami już od paru dobrych lat i nie przystwarza problemów, jak to mówimy:

Ona urozmaica nasze życie. 

Wchodzę do domu i widzę coś czego nigdy bym się nie spodziewał, nie po moich znajomkach...

...było czysto. W salonie ani śladu po tym, że tu byli. Skórzana sofa została pozostawiona bez skazy, biały dywan bez plam, na stoliku do kawy leżał tylko jakiś kawałek kartki, ale jednak zapomnieli o telewizorze...ehh zawsze coś. Kuchnia wysprzątana na błysk, stół w jadalni czysty, a naczynia pozmywane.DOBRAAA tego się nie spodziewałem...

Wracam do salonu siadam na kanapie i patrzę w telewizor, gdy przypominam sobie o kartce biorę ją do ręki i czytam na głos, a co mi tam... I tak tu nikogo nie ma. Wzruszam ramionami zastanawiając się z nad wytrzasneli kartkę ale wiem już że zapewne niedługo się dowiem. Wystarczy ze przejrze swoje papiery. Ale co tam potem będę się tym martwił. A wiec czytam:

Słuchaj stary,
Taak to ewidentnie David...
My się zwijamy. Nie wiem gdzie jesteś, ale na pewno coś się stało że nie wracasz na noc do SWOJEGO domu więc jak już mówiłem my się zwijamy.
Do zobaczenia jutro, Ciemna Maso!
  Yhmm, kochany David...


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro