two//second part

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Julia

Nie minęło dziesięć minut, a Matthews pojawił się na placu przed El Big Ben i zaczął do nas machać. Podeszłyśmy do niego i mnie przytulił.

-Witaj księżniczko.

-Dla ciebie Królowo!- zaśmiałam się lekko.

-Matt? -podjęła Alex.

-Num?

-Czy ty przypadkiem nie masz dziewczyny?

-A mam.

-I nie widzisz przeszkody, żeby teraz bezkarnie obściskiwać się z Julie?

-Nie. -uśmiecha się pokazując swoje białe zęby.

-Alex, wyluzuj przecież my się tylko przyjaźnimy. -dołączam się do rozmowy.

-Ale co jak ta psychopatka znów się na ciebie rzuci?

-wtedy moja ropucha mnie uratuje, jak na księcia przystało-posłałam Mattowi znaczące spojrzenie.

-ropucha?

-długa historia...-odpowiadamy równocześnie z Mattem.

-no niech wam będzie, ale chcę ją kiedyś poznać-macha nam przed oczami palcem, jak gdybyśmy bili małymi dziećmi, które właśnie coś przeskrobały.

-Dobrze M A M O!-odpowiedzieliśmy znów równocześnie.

- to się zaczyna robić straszne.-Alex się wzdrygnęła i kontynuowała- A teraz gdzieś idziemy? Czy wolicie tu tak stać bez celu i przyczyny?

-Chodźmy..no nie wiem, do parku? - zapytał brunet, na co obie przytaknęłyśmy.

W drodze do parku potknęłam się o kamień i prawie się wywrócilam, ale na szczęście moja wierna asysta nie dała mi dolecieć na ziemię. Złapali mnie w locie za ramiona, a gdy stałam już na równych nogach ktoś oderwał mnie od ziemi. A kto? Jakże by kto inny jak nie Matt.

-puszczaj! -krzyknęłam, ale on nie wykonał mojego polecenia i dalej trzymał mnie na rękach.

-nie- uśmiecha się złośliwie

-tak

-nie

-tak!

-no dobra- byłam przekonana, że mnie puści i będę mogła iść o własnych siłach i na WŁASNYCH nogach. Jednak ten pajac mnie podrzucił lekko do góry, jakkolwiek to brzmi, i znów wpadłam w jego ramiona. Wtedy uśmiechnął się zabójczo seksownie- oł, a jednak nie.

-puść mnie na ziemię!

-w porządku.

-naprawdę?

-nie!

-czemuuu..?

-bo nie ma dżemu- wytknął mi język, zachowując się jak pięcioletnie dziecko.

- ale jest marmolada!

-oo, gdzie?

-pokaże ci jak mnie puścisz- uśmiecham się, dumna ze swojego jakże banalnego planu.

- okay...

Ale zamiast mnie puścić idzie przed siebie, słyszę dobiegający zza jego pleców śmiech Alex, więc zmusza mnie to do spojrzenia gdzie się kierujemy. Gdy udaje mi się określić gdzie jestem niesiona odwracam głowę znowu do bruneta i krzyczę.

-Nie rób tego !!

-ale czego?

-nie udawaj głupiego!

-ale ja niczego nie udaję- wzrusza ramionami, nie mam pojęcia jak mu się to udaje skoro dalej trzyma mnie.
Jestem już przy fonntanie, do której brunet chce mnie wrzucić.

-proszę, nie rób tego!-robię oczy kotka

-masz piękne oczy-szepcze mi do ucha.

Chłopak próbuje mnie do niej wrzucić, jednak ja trzymam się jego szyi i w rezultacie wpadamy tam oboje.

-przez ciebie jesteśmy cali mokrzy!- daję mu mocnego kuśtyka w ramię.

-gdzie ta marmolada?

-NIE MA!- po tych słowach Matt udaje, że płacze, normalnie jak z małym dzieckiem.

Po chwili wstaje i podaje mi rękę.

-mogę prosić do tańca?

-NIE!

-to posiedzisz sobie trochę w tej fontannie- wytyka mi język i odwraca się by wyjść z wody.

-no dobra!-wołam za nim-zatańczę!

-mądra dziewczynka- ale zamiast podać mi rękę by pomóc wstać, bierze mnie ponownie na ręce i wynosi z fontanny. Przy której stoi już moja przyjaciółka próbująca opanować śmiech. Po chwili i my zaczynamy się śmiać. Zgadnijcie gdzie jestem! Tak, ten debil dalej trzyma mnie w objęciach ...

-kiedy macie urodziny ?- pyta ni z gruszki, ni z pietruszki Alex.

-28 sierpnia- odpowiadam od razu

-25 lipca.

-a więc wyślę wam ten filmik i wasze jakże urocze zdiątka na urodzinki. -uśmiecha się od ucha do ucha.

-nie no, pokaż teraz!- nalegam.

-nie! - wytyka mi języki i zaczyna uciekać. A M Y ją gonimy.

Hejka!

No więc, chyba ten...Dobrej nocy! 🌜

~Vixit<333

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro