Rozdział Czwarty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

 Kiedy znalazłam telefon Lucienne miałam mieszane uczucia. Z jednej strony cieszyłam się, ale z drugiej byłam coraz bardziej pewna tego że piętnastolatka wpadła w kłopoty z mroczną stroną Killtown.

— Spakowaliście wszystko? — zapytał ojciec Jonathan kiedy zakładaliśmy plecaki.

Po znalezieniu dowodu potwierdzającego że Lucy była w opuszczonym domu postanowiliśmy że wieczorem powrócimy do domu rodziny Grancy. Co prawda sam pomysł noclegu był bardzo odradzany przez wysłannika Bożego, który widząc że jest na przegranej pozycji jedyne co mógł wywalczyć możliwość zapakowania nam do plecaków krzyży, wody święconej oraz innych religijnych pierdół.

— Nawet jeśli o czymś zapomnieliśmy nie możemy już zostać. Musimy jechać — podsumował Alexander chowając telefon do kieszeni, podczas gdy nasza trójka wsiadła na rowery.

Nie było odwrotu. Zwłaszcza nie teraz, nie w momencie kiedy życie Lucy było zagrożone. Nie mogliśmy... nie mogłam się wycofać.

~ ~ ~ ~ ~

— Ja i Lex weźmiemy pierwszą wartę. Melanie pójdziesz spać w sypialni małżeństwa, a Scarlett w pokoju Daniela...

— Żartujesz, mam nadzieję — przerwała Melanie unosząc z niedowierzaniem brew. W sumie nie dziwię jej się, sama byłam zdziwiona propozycją swojego noclegu w pokoju mordercy. — Chcesz nas rozdzielić, a sam będziesz przy Alexie...

— Prawdopodobieństwo iż będąc w jednym pokoju coś was spotka jest znikome dlatego...

— On po prostu bardziej się boi od was – powiedział Alexander z rozbawieniem przerywając wypowiedź brata. — I liczy zapewne że jak któraś z was zacznie krzyczeć to wyjdzie na bohatera.

— Pieprz się, Lex. Naprawdę kurwa.— mruknął niezadowolony Victor krzyżując ręce na klatce piersiowej, podczas gdy ja oraz Crane pakowałyśmy się do sypialni rodziców.

Pomimo iż dom niezbyt zachęcał nas do jakiegokolwiek możliwego kontaktu ani w żadnym wypadku do nocowania nie miałyśmy zbyt dużego wyboru. Nałożyłyśmy specjalną mate, którą położyłyśmy materacu łóżka i wyrzuciłyśmy na nie jaśki oraz koce. W sumie właściwie tylko to musiałyśmy pakować, ponieważ żadne z naszej czwórki nie chciało się przebierać w piżamy w opuszczonej posiadłości.

— Gotowa rozpocząć noc? — zapytała niezbyt przekonana Crane poprawiając swój kucyk, kiedy na zegarze w telefonie dziewczyny zbliżała się dwudziesta druga.

— Nie mamy zbytnio wyboru — westchnęłam kładąc się na łóżku koło córki koronera. — Zakończmy to szybko, chce wrócić do domu.

~ ~ ~ ~ ~

Powiedzenie że przespałyśmy bezpiecznie swoją część nocy byłoby sporym niedopowiedzeniem. Obudziło mnie głośne skrzypienie podłogi w pokoju. Ktoś chodził.

Nie pewnie otworzyłam oczy i zerknęłam na miejsce gdzie koło mnie spała córka koronera. Dziewczyna spała smacznie nie słysząc żadnego dźwięku, wtulona w swoją poduszkę z Avengers: End Game.

Ostrożnie podniosłam się z łóżka i założyłam buty. Rozejrzałam się wzrokiem po pokoju, jednak nie widząc nic w egipskich ciemnościach wstałam i wyciągnęłam z plecaka latarkę. Po cichu uważając by nie wydać żadnego dźwięku przeszłam się po pokoju. Ostrożnie zajrzałam do szafy, ale nie wiedząc tam nic co mogłoby się przemieścić spokojniejszym krokiem udałam się w stronę łóżka z zamiarem kontynuowania swojej części snu nim bracia Stone przyjdą zmienić warte.

Kiedy już miałam z powrotem usiąść na łóżku usłyszałam skrzyp. Odwróciłam wzrok w stronę dźwięku gdzie ujrzałam powoli otwierające się na oścież drzwi naszego pokoju. Poczułam niepewność kiedy dostrzegłam że nie otworzył ich żaden z chłopaków.

Z szybko bijącym sercem udałam powolnym krokiem opuściłam sypialnie państwa Grancy. Rozejrzawszy się po korytarzu nie zauważyłam ani latarek ani dźwięków, któregokolwiek z braci przez co dreszcz przeszedł moje ciało. Nie było nikogo.

Minęłam drzwi do pokoju młodego mordercy i zatrzymałam się na wysokości niemalże schodów błagając w duchu, aby nikt na nich nie stał.

— Alexander? — zapytałam przyświecając na schody latarką w nadziei że dwudziestolatek odpowie. Niestety bez skutecznie. — Victor?

Poczułam oddech na szyi, a moje ręce omal nie wypuściły latarki. Zgryzłam z strachu wargę walcząc z płaczem w nadziei że to jednak Victor Dowód Legalnej Aborcji Stone chcę przyprawić mnie o zawał serca. Który zresztą mu się udawał.

Niestety ostatnie moje teorie były złudzeniami, więc także to było do nich zaliczone w momencie kiedy usłyszałam straszny szept przy moim uchu.

— Rebecco

Jedno słowo, a wypowiedziane z takim jadem, taką złością, nienawiścią doprowadziły do tego że straciłam trzeźwe myślenie. Krzyk. Mój przeraźliwy krzyk rozległ się po domu niczym echo, a nogi dostały wigoru. Nie odwracając się za siebie zaczęłam zbiegać, po schodach w nadziei na znalezienie któregoś z braci.

Wbiegłam do salonu i od razu poczułam jak jestem oplatana przez silne ramiona, a do mojego nosa dotarł zapach wody kolońskiej starszego z braci.

— Już myszko, już jestem. — cichy łagodny szept Alexandra sprawił że oparłam się bezradnie o jego ramię, wtulając się jak małe dziecko.

Chwila ciszy, później usłyszałam jak ktoś schodzi po schodach.

— Co się stało? — nie pewny głos Melanie sprawił że odetchnęłam z ulgą mając świadomość iż to tylko córka koronera. — Co wy tu robicie?

— Ktoś... ktoś otworzył drzwi pokoju — szepnęłam cicho niezbyt interesując się tym że jedyną osobą, która prawdopodobnie mnie słyszy i rozumie co mówię jest brat Victora. — ... potem... potem ktoś stał za mną, szepnął imię Rebecci...

— Zabawa się zaczyna — mruknął Victor niezbyt zadowolonym głosem. — Idę po wodę święconą.

— Na klątwę nie pomoże — westchnął Alex powoli odsuwając mnie od siebie. — Idziemy na górę do sypialni. Będziemy razem w jednym pokoju.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro