Rozdział Dziewiąty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pov.Alexander

To był cholernie głupi pomysł. Nie wierzę że się na niego zgodziłem. Ostrożnie wyszedłem z gabinetu, po czym skierowałem się po schodach w dół.

Wejście do piwnicy mijaliśmy na wejściu, ale nie wchodziliśmy tam widząc brak klucza do tej części domu. To było głupie posunięcie, ale w tamtym momencie musieliśmy się upewnić że Lucy faktycznie ma coś wspólnego z tym chorym miejscem. Potem nie było już do tego głowy.

Rozejrzałem się ostrożnie po salonie w poszukiwaniu klucza. Nic nie udało mi się znaleźć poza cygarem, starymi czasopismami dla młodych pań domu oraz ołówków czy też długopisów. Kompletnie pusto.

Nawet zaryzykowałem i zajrzałem do lodówki w nadziei na znalezienie czegoś naprowadzającego, ale bez skutecznie. Przeterminowane produkty spożywcze oraz pokryty zaschniętą krwią młotek, którego historii znalezienia się w tym miejscu nie chciałem znać kompletnie nie naprowadzał mnie na trop klucza.

Zajrzałem do dolnej łazienki stawiając ostrożnie kroki. Pusta zniszczona wanna, klozet oraz umywalka niczym nie różniły się od swojego górnego odpowiednika. Ostrożnie przeszukiwałem górne szafki uważając by nic nie spadło mi na głowę.

Trochę mi zajęło znalezienie swojego celu. Pod umywalką w małym plastikowym pojemniku leżał jeden kluczyk. Bingo.

Ostrożnie otworzyłem pudełko, po czym podniosłem się na równe nogi przyglądając się swojemu znalezisku. Srebrny niezwykle pięknie zdobiony klucz, z charakterystycznym puszkiem w kolorze szarości, która może nawet lata temu była piękną bielą.

Schowałem klucz do kieszeni dżinsów, po czym podniosłem wzrok z trudem zachowując pokerową twarz. Do mojego nosa doszedł zapach stęchlizny, chociaż nikogo poza mną nikogo w łazience nie było. Jednak lustro przede mną pokazywało całkiem inne wrażenie.

Zamiast mojego odbicia, jakby ktoś mnie zasłaniał stał mężczyzna. Młody chłopak w kolorze ciemnego blondu, prawdopodobnie troszkę starszy ode mnie. Miał czarne jak kruk oczy, które wpatrywały się przed siebie z obojętnością. Teoretycznie z daleko można byłoby nawet uznać go za normalnie wyglądającego chłopaka, gdyby nie poderżnięte gardło i krew spływająca z jego wąskich ust.

To Daniel...

Niespodziewanie chłopak uśmiechnął się nienaturalnie ukazując rząd zakrwawionych zębów, pomiędzy którymi można byłoby znaleźć resztki mięsa.

Zacisnąłem dłoń w pięść i przywaliłem z całej siły w lustro. Rozprysnęło się na kilkanaście małych kawałku i opadło z hukiem na umywalkę oraz pobliską podłogę. Spojrzałem na swoją dłoń gdzie były powbijane małe kawałki szkła, z których sączyła się troszkę krew. Kurwa.

Nie myślałem o tym jednak zbyt długo. Szybko opuściłem łazienkę i natychmiast skierowałem się w kierunku zamkniętej piwnicy. Poczułem ulgę, kiedy ujrzałem zobaczyłem że klucz pasuję.

Pov. Scarlett

Kiedy Alex udał się do piwnicy, natychmiast zaczęłam przeszukiwać wszystkie szuflady w pomieszczeniu. Coś tutaj było, to nie jest błąd wizji. Jestem tego pewna.

Otworzyłam szufladę w biurku i od razu zmarszczyłam brew zdezorientowana. W środku znajdowała się mała zgnieciona w kulkę kartka. Chwyciłam ją w dłonie, po czym rozprostowałam ostrożnie. Moim oczom ukazał się rząd cyfr.

" 10051994 "

Nie byłam pewna czy to jest właśnie to czego szukałam, ale zachowałam kartkę. Opuściłam gabinet i zbiegłam po schodach w dół. Nigdzie nie było Alex'a i byłam pewna że jestem teraz sama zdana na swoje " umiejętności" w walce z Danielem. Podeszłam ostrożnie do dywanu, po czym rozejrzałam się dookoła. Teoretycznie byłam sama w salonie, ale miałam dziwne poczucie że to za moment się skończy.

Wzięłam głęboki wdech, po czym kopnęłam mocno dywan odsłaniając zakurzony fragment podłogi. Rozejrzałam się wokół poszukując bestii, która zaatakowała młodszego brata. Byłam jednak dalej sama. Przeniosłam wzrok na dywan i zmarszczyłam brwi widząc kłódkę z kombinacją ośmiu cyfr. Odwinęłam kartkę, po czym znów spojrzałam na rząd cyferek.

To było to.

Ostrożnie wbiłam kod w kłódkę i z ulgą otworzyłam skrytkę. W środku znajdował się zakurzony klucz z podobnymi srebrnymi kwiatkami idealnie pasującymi do tych na szafie. Chwyciłam go i niespodziewanie poczułam jak znów oczy zachodzą mi mgłą. Oh, no bez jaj właśnie teraz?

~ ~ ~ ~ ~

Wszędzie mgła. Dosłownie jakbym chodziła po chmurach. Czy ja umarłam? Jeśli tak to w bardzo chujowym momencie.

Rozejrzałam się wokół szukając czegokolwiek co pomoże mi opuścić to miejsce. Mój wzrok zatrzymał się jednak na postaci przede mną o szarych włosach i oczach w kolorze szmaragdów ubraną w starą już nie praktykowaną w naszych czasach sukience.

Rebecca Liverty.

Nie pewnie zrobiłam krok w stronę przodkini mając nadzieję że chociaż ona jako duch nie będzie chciała mnie zamordować. Widząc mój gest uśmiechnęła się delikatnie, po czym wystawiła niepewnie dłoń w moją stronę. Chwyciłam ją nieufnie, na co ta zacisnęła delikatnie nasze dłonie.

Dzieło diabła zniknij stąd. Opuść świat ludzki uciekaj stąd. Stań w płomieniach nieba i wróć do swojego właściciela. — łagodny głos Rebecci wypowiadał słowa powoli, tak bym wszystkie zapamiętała. Zaklęcie.

Kiedy kobieta puściła moją ręce, poczułam że spadam. To były chwile, wracałam.

~ • ~ • ~

Z powodu iż w piątek spędzę w szpitalu rozdział wlatuje wcześniej.

Do zobaczenia

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro