Rozdział Jedenasty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

 Podniosłam się gwałtownie otwierając oczy i łapczywie zbierając powietrze do płuc. Pierwsze co ujrzałam to jasne śnieżnobiałe ściany, które jarzyły moje oczy intensywnością. Zupełnie jakby były świeżo malowane.

— Scarlett, słyszysz mnie? — spokojny głos rozległ się natychmiast w moich uszach, aby za chwilę móc ujrzeć na własne oczy męską sylwetkę.

— Gdzie Lucy? — to było pierwsze pytanie jakie zadałam widząc starszego z braci.

— W sali obok. Bezpieczna — dwudziestolatek usiadł na brzegu łóżka wciąż wpatrując się we mnie swoje jasnobłękitne tęczówki. — Melanie i Victor też.

Dopiero teraz gdy pierwszy szok opadł przyjrzałam się dokładnie mężczyźnie. Wyglądał jeszcze bladziej niż zwykle. Pod jego błękitnymi oczami były mocno widoczne wory zupełnie jakby Stone nie przespał tygodni. Pomimo to jednak był przebrany w świeższy strój. Granatowy T-shirt z wycięciem w charakterystyczny serek i krótkim rękawem ukazującym jego tatuaż z wypisanym czerwonym literami napisem Alpha mocno przylegały do ciała właściciela pokazując wszystkie jego rysy. Jego czarne włosy były rozczochrane, w ogóle nie zadbane.

— Co się stało? — zapytałam cicho przelatując wzrokiem po pomieszczeniu.

Znów widziałam zarysy szpitalnej sali. Oh, już widziałam przed oczami jak lekarka z rozbawieniem wręczy mi kartę stałego pacjenta. Spojrzałam na swoje ręce, które przez Daniela zostały poranione szkłem. Na miejscu gdzie jeszcze niedawno widziałam powbijane kawałki szkła tym razem znajdował się śnieżnobiały bandaż. W tle słyszałam pikanie aparatury, a ja pomimo faktu iż praktycznie nie czułam dłoni ani palców widziałam że zostałam po podłączana do wielu sprzętów szpitalnych.

— Ciężko powiedzieć dokładnie. Kiedy znalazłem Lucy zabrałem ją poza teren domu, a gdy już miałem wracać wszystko zaczęło stawać w płomieniach. Mel z trudem namówiła tego idiotę, aby wyszedł bez szukania nas. — wyjaśnił z trudem dwudziestolatek jakby bał się że może pogorszyć mój stan. Chociaż to było mało prawdopodobne po wydarzeniach z moich początków w Killtown. — Kiedy zauważyłem że Cię nie ma próbowałem dostać się do domu. Dopiero później od drugiej strony Cię znalazłem. Nieprzytomną.

— Zniszczyłam księgę — mruknęłam cicho, na co Alex ostrożnie i delikatnie ujął moją dłoń.

— To dobrze. Bardzo dobrze — westchnął starszy brat przeczesując drugą dłonią włosy. — Przekażę dr. Berkley że się obudziłaś. Odpocznij.

— Jak długo byłam nieprzytomna?

— Dwa dni. Wraz z twoją ciotką i Melanie na zmianę czuwaliśmy przy waszej trójce. Według dr.Berkley mieliśmy dużo szczęścia. — podsumował chłopak ostrożnie podnosząc się z łóżka, aby ograniczyć mój ból do minimum.

Zostałam sama w sali szpitalnej. Nie miałam nawet zbytnio co robić poza wpatrywaniem się w białe kafle sufitu. Trudno mi było uwierzyć w to że już nie znajdujemy się w domu państwa Grancy, a Lucienne jest bezpieczna w sali obok. Teraz po tym wszystkim wydawało się to bardzo nierealne. Prawie niemożliwe wręcz.

Usłyszałam odgłos otwieranych drzwi. Uniosłam leniwie spojrzenie w ich kierunku i pierwsze co rzuciło mi się w oczy to czarna sutanna i płomienna czupryna.

— Ksiądz Jonathan — odparłam wpatrując się w bursztynowe tęczówki mężczyzny.

— Cieszę że się obudziłaś, Scarlett. — ojciec Jonathan powoli skierował się w stronę mojego łóżka. — Napędziliście bardzo dużego stracha waszym krewnym. Zwłaszcza po twoim telefonie do mnie.

— Słyszał ksiądz co mówiłam?— uniosłam brew przypominając sobie o zerwaniu połączenia.

— Nie, ale łatwo było się domyśleć że nie dzwoniłabyś bez powodu. Natychmiast dzwoniłem po waszych opiekunach i policji. A kiedy przyjechaliśmy dom był w płomieniach.

— A my na zewnątrz — podsumowałam cicho, na co wysłannik boski kiwnął twierdząco głową. — Co działo się potem?

— Dowiezienie was do szpitala i czekanie aż Ty i Lucienne się wybudzicie.

— Wiadomo co z nią? — pomimo faktu że ksiądz nie był naszym krewnym liczyłam iż w ciągu tego czasu udało mu się podsłuchać trochę wiadomości. Zwłaszcza iż wątpię by Margaret była chętna do odpowiedzi zważywszy na mój stan zdrowotny.

— Śpi. Ponoć była pod wpływem środków odurzających, ale wybudziła się wcześniej od ciebie. — rozległo się otwieranie drzwi po raz kolejny, przez co oboje spojrzeliśmy w ich stronę przerywając rozmowę.

— Witaj ponownie, panno Reynolds. — głos doktor Barkley i delikatny uśmiech przywitały mnie od razu. — Dobrze że się obudziłaś. Narobiliście z twoimi przyjaciółmi nie lada zmartwień.

— Pani doktor — głos Alexandra zwrócił uwagę kobiety na jego osobę. Nawet nie zauważyłam kiedy wszedł na salę. — Mógłbym jeszcze zamienić słowo z Scarlett i ojcem Jonathanem?

Kobieta wahała się nad odpowiedzią dłuższą chwilę. Kątem oka spojrzała w moim kierunku chcąc poznać moje zdanie na temat prośby dwudziestolatka. Dyskretnie kiwnęłam głową twierdząco.

— Ale proszę nie niepokoić pacjentki — powiedziała kobieta poprawiając swój fartuch i kierując się w stronę drzwi. — Macie pięć minut.

— Czyli dziesięć. Alex ona ma do Ciebie słabość, to niepokojące. - mruknął z rozbawieniem ojciec Jonathan, kiedy drzwi sali zamknęły się za lekarką. — O co chodzi?

Alexander chwycił do kieszeni dżinsów i wyciągnął podarty kawałek. Oczy zabłysnęły mi na wspomnienie naszego znaleziska z domu państwa Grancy.

— Znaleźliśmy go w posiadłości. Może ksiądz widział w jednej z książek zdjęcie z tym fragmentem?—ostrożnie rozwinął podając wysłannikowi boskiemu papier.

Mężczyzna zmrużył bursztynowe oczy, po czym bliżej przysunął do siebie kawałek znalezionego papierka. Niespodziewanie zgryzł dolną wargę, a jego oczy zmieniły wyraz na zaskoczony.

— Proszę ojca?— zapytałam widząc jego reakcje na znaleziony przez nas fragment kartki.

— To fragment mapy... — przerwał rudowłosy niepewnie spojrzawszy to na mnie to na starszego z braci. — Mapa do górzystego miasta.

— Jest ojciec pewien? — Alexander nie ukrywał tym razem zaskoczenia. W sumie miałam podobnie, w końcu nie sądziłam że nasze znalezisko okaże się tak ważne.

— Fragment tego był w książce, którą pożyczyłem ojcu Scarlett nim zniknął — mężczyzna ostrożnie oddał znalezisko, Alexowi. — Myślałem że to był jedyny egzemplarz.

Zmarszczyłam brwi spoglądając na papier, który trzymał zamyślony dwudziestolatek. To niemożliwe.

— Czy tata tam był? W domu Grancy'ejów?

— Nie. Tego jestem pewien. Wziął księgę i udał się w góry. — powiedział rudowłosy, a dreszcze przeszły moje ciało.

A więc to nie był jedyny egzemplarz...

~ ~ ~ ~ ~

Właśnie kochani zakończyliśmy II Tom Killtown!

Już niedługo postaram się dać znać kiedy możecie oczekiwać premiery III Tomu.

Dozobaczenia!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro