Rozdział Czternasty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Moja młodsza siostra od zawsze boi się ciemności. Brzmi to trochę dziecinnie, ale każdy moje lęki. Dlatego nie zdziwiło mnie to, że kiedy pękła żarówka powodując brak światła, dziewczyna omal nie dostała zawału.

Na szczęście Victor był najbliżej niej, dzięki czemu mógł w miarę sprawnie do niej podejść, aby dać jej poczucie bezpieczeństwa.

— Nie mamy zapasowej żarówki?

— Tutaj nie. Ale Margaret mówiła o świeczkach w komodzie koło kolumny.

Czułam jak na moją wypowiedź ktoś podnosi się z kanapy, potem usłyszałam kroki i dźwięk otwierania mebla. Dźwięk zapalniczki, a potem światło, które dała długa miała świeczka. Trzymał ją Alex i chociaż jego pokerowa twarz była nie do zdarcia, przez ułamek sekundy udało mi się dostrzec niepokój.

— Nic nikomu się nie stało? — zapytał, rozglądając się po naszej grupie i jestem niemal pewna, że odetchnął z ulgą, kiedy wykazaliśmy sprzeczną odpowiedzią.

— Trzeba poszukać zapasowej żarówki.

— Powinny być w bibliotece. Margaret nie wiedziała, gdzie je pochować, a stwierdziła, że tam będzie lepiej. Zwłaszcza, że rozważała opcję umieszczenia tam świeczek. — mruknęła Lucy, ściskając dłoń Victora, na co przewróciłam oczami na pomysłowość nastolatki .

— Brakowałoby jeszcze zapałek i benzyny. Zdecydowanie nie narzekalibyśmy na oświetlenie.

Kątem oka zauważyłam, iż starszy Stone uniósł kącik ust w ledwie widocznym uśmiechu. Udało mi się go rozbawić? W takim momencie, taką sugestią?

— A jeśli wszędzie pękły te pieprzone żarówki? Jest okropnie ciemno. — mruknęła niezbyt zadowolona brązowowłosa, a czuły uśmiech zawitał na twarz Mel.

— Mamy świeczki, więc nie powinno to być dużym problemem. Oczywiście jeśli korki wywaliło to poszukamy latarek. — Alexander spokojnie próbował wytłumaczyć po kolei nasze działania, zupełnie nawet nie komentując tego, że moja siostra już nie należy do podstawówki.

Lucienne otworzyła szeroko usta, a w jej ciemnych oczach dojrzałam strach. Momentalnie twarz nastolatki zbladła do niemalże trupiego odcienia, przez co przez moment uniosłam brew w niezrozumieniu. Dopiero później zdałam sobie sprawę, iż obejmujący ją Victor przybrał podobny wyraz twarzy, a przez jego koszulkę dostrzegłam, iż mocno się spiął.

Powoli i ostrożnie spojrzeliśmy w kierunku, w którym spoglądało nasze młodsze rodzeństwo i wszystko stało się jasne.

Na ostatnich schodach stała postać spowita w biel. Nie miała ran ani śladów krwi, przez co na moment byłabym skłonna uwierzyć, że widzę anioła. Zwłaszcza widząc długie, falujące blond loki kończące się na granicy piersi sprawiły, iż miałam ochotę zadać pytanie kim jest kobieta. Nawet uwierzyłabym w anioła bez skrzydeł i aureoli jaką posiadał sługa boży.

— Mama? — głos Melanie załamał się, a dziewczyna niepewnie podniosła się z kanapy.

Ruszyłam śladem ciemnowłosej, przyglądając się postaci. Faktycznie rysy twarzy były nieco podobne do tej ciemnowłosej, chociaż pomimo tego, że nie poznałam rodzicielki młodej Crane miałam wrażenie, że to po niej Melanie odziedziczyła ciemny odcień włosów.

— To nie ma sensu... nawet tutaj. Nawet w Killtown. — szeptała Melanie, nie spuszczając wzroku z rodzicielki.

W tym czasie poczułam jakby ktoś, a może nawet coś świdrowało mnie wzrokiem. Odwróciłam się niepewnie. Moja twarz zamarła, a oczy zaszkliły się, walcząc ze łzami. Krótkie ciemnobrązowe włosy i delikatny uśmiech oraz radosne spojrzenie przyspieszyło bicia mojemu sercu.

— Jak wtedy, gdy zmarła...— szepnęłam tłumiąc szloch, a moja siostra spojrzała w kierunku mojego wzroku .

Wyglądała identycznie jak w ostatnich etapach ciąży z Lucienne. I miałabym poczucie powtarzającej się historii, gdyby nie płaski brzuch zmarłej.

— Nasi zmarli bliscy...

— Są tu wszyscy, Victor. Nasi rodzice też. — beznamiętny głos Alexandra dał mi do zrozumienia, że również i oni ujrzeli zmarłych bliskich.

Mimo ciekawości nie spojrzałam na braci, by dostrzec podobieństwo ich rodziny. Zdecydowanie za bardzo pochłonął mnie widok własnej matki, która opuściła ten świat, zdążając jedynie nazwać młodsze dziecko. Poczułam gulę w gardle, przez co nie byłam w stanie wypowiedzieć nawet pojedynczych słów. Odebrało mi mowę.

Mi, ale nie mojej młodszej larwie.

— Mamusia? Co tutaj robisz? — to pytanie wydawałoby się niemal niewinne.

Jakby nie mówiła tego piętnastolatka, a wręcz mała przestraszona dziewczynka. Co prawda część się zgadzała, ale zaklinam na wszystko, że nie dziwiła mnie jej reakcja. W końcu Lucienne widziała mamę na filmach bądź zdjęciach, przez co samo wyobrażenie kobiety w rzeczywistości było marzeniem nie do spełnienia. Przynajmniej tak zawsze myślałyśmy.

Nie wiem, czy te słowa były płachtą na byka, zaklęciem ukazującym najgorszy czar. Ale niemal natychmiast ujrzałam jak moja zmarła rodzicielka z pięknej wersji za swojego życia przeistacza się w coś niepodobnego do ludzkiej istoty. Trupie dłonie zakończone długimi szponami, czarne dziury w miejscach oczu oraz zęby niemal jak u rekina przeraziły by każdego. I sądząc po krzykach Melanie oraz przekleństwie Victora byłam pewna, iż nie tylko moja krewna pokazała brzydsze oblicze.

— Biblioteka. Teraz! — krzyknął Alexander, na co wszyscy natychmiast rzuciliśmy się w kierunku ucieczki.

Nikt z nas nie chciał sprawdzać intencji tych stworów i wręcz jedyne, o co się modliliśmy w trakcie naszej ucieczki to powrót światła.

Dobiegliśmy do biblioteki omal nie po zabijawszy się przy wejściu. Żadne z nas nie miało nawet chęci, by sprawdzić jak daleko nas są potwory. Chłopaki odruchowo złapali za kanapę i przysunęli ją do drzwi , by odciąć potworom drogę. Rozeszło się walenie w drzwi i ściany przez co miałam chwilowy wymysł, że zaraz dostaną się do środka, a mimo to chłopaki walczyli dzielnie blokując drzwi.

— Szukajcie latarek, żarówek, wyjścia. Czegokolwiek. Nie mamy za dużo czasu.— powiedział Victor, po czym natychmiast wraz z przyjaciółką i siostrą udałam się w poszukiwania czegokolwiek z wymienionych rzeczy.

Chodziłam między pułkami szukając czegokolwiek, co pomogłoby nam wyrwać się z tego koszmaru. Czas nas naglił i zapewne nie zostało nam go dużo. Skręciłam w lewo i nagle usłyszałam huk. Odwróciłam się gwałtownie bojąc, że stało się najgorsze. Odetchnęłam z ulgą nie widząc zjawy, a tylko leżącą na podłodze grubą krwistoczerwoną książkę.

Podniosłam ją, a moje ciało przeżyło wstrząs. Zupełnie jakby prąd zatańczył ze mną delikatny taniec. Otworzyłam książkę szybko, nie wiedząc dokładnie co robię. Kartkowałam strony, nie znając nic z wymienionych słów. Ale mimo to nie przestawałam, zupełnie jakby ktoś kierował moją ręką.

Zatrzymałam się niemal przy ostatnich pożółkłych kartkach książki. To było to. Ruszyłam biegiem w stronę przetrzymujących drzwi braci. Chłopcy unieśli brwi, widząc co trzymam w dłoniach jednak nie skomentowali mojego znaleziska. Chyba hałasy dobijania się za bardzo pozbawiły ich myślenia.

Wy demony, służebnicy diabła, kochankowie śmierci, potępieńcy pana... — zaczęłam, czytając pierwsze wersy, pomimo iż pierwszy raz miałam do czynienia z takim językiem.

Uderzenia stały się bardziej agresywne. Gwałtowne. Chyba trafiłam...

Poczułam jak nogi mi się chwieją, ale starałam się utrzymać samodzielnie na nogach. Nie mogłam upaść, nie teraz.

—. . . Opuśćcie świat żywych, zostawcie żyjących, przestańcie nachodzić ziemskie istoty...

Poczułam jak coś spływa mi z nosa, delikatnie do kącików ust. Posmak krwi utwierdził mnie w przekonaniu, co się działo, przez co przetarłam dłonią nos nie mając żalu, że moja dłoń ma na sobie szkarłatny kolor.

—. . . wracajcie do Lilith, wracajcie do Lucyfera, wracajcie do Belzebuba, Apophisa, Asmodeusza, do Szatana władcy waszego, wróćcie do kręgu piekła swojego!

Poczułam jak unoszę się w powietrzu. Słyszałam krzyki, wołania oraz uderzenia, które po chwili ucichły pozostawiając nas w swoich dźwiękach. Nagle poczułam jak spadam, a obraz pokrywa się czernią... czyżby śmierć się zlitowała i przyszła po mnie szybciej?

~•~•~

Wybaczcie jeśli nie otrzymaliście powiadomienia o rozdziale trzynastym.
Nie wiedziałam że się nie opublikował.

Ze względu na to iż w sobotę mam wyjazd i w piątek będę się szykować zdecydowałam się że dzisiejszy rozdział opublikuję o parę godzin przed północą.

Mam nadzieję że przed ostatni rozdział pierwszego tomu wam się spodobał I już we wtorek ostatni rozdział drogi przeznaczenia.

Całusy aniołki!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro