◁Rozdział siódmy▷

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Obudziłam się czując głód. Nie był to jednak głód o jakim myślicie.
Właśnie.
Potrzebowałam krwi.

Przeciętny wampir powinien wypić dziennie pół litra krwi, aby nie zaschnąć. Oczywiście, jeśli będziemy kilka dni na tak zwanej głodówce, to nic nam się nie stanie. Do czasu, aż nasz żołądek będzie domagać się posiłku. Wtedy wampir zmienia się w rozpruwacza i zrobi wszystko, żeby takowy posiłek zdobyć.

Westchnęłam cicho podnosząc się z łóżka. Muszę dogadać tę kwestię z Tony'm. Ściągnęłam osmaloną bluzkę ze swojego ciała, by następnie założyć pierwszą, lepszą wyciągniętą z szafy.
Ostrożnie przekręciłam zamek w drzwiach. Popchnęłam je, a następnie wyszłam przed pokój. Odwróciłam się i omiotłam pomieszczenie wzrokiem.

Żadnych śladów. Można iść.

Szłam po czystej posadzce. Wokół mnie panowała cisza. Jednymym dźwiękiem były kroki wydawane przez moje buty.

- Gdzie wszytkich wcięło? - mruknęłam.

Nie powiem. Byłam trochę zaniepokojona. Tu nigdy nie jest cicho. Jeśli nie znajdę Tony'ego jestem przekonana, że źle się to skończy.

- A niech cię szlag trafi Stark! - wrzasnęłam.

Oparłam się o brązową ścianę nabierając gwałtownie powietrza. Jeśli słynny Iron Man ma cię w dupie, ty miej w dupie jego.
Pragnienie da się zagłuszyć czymś, co posiada dużą ilość kofeiny albo alkoholem. Wampira nie łatwo jest upić. Ba! Jego w ogóle nie da się upić. Pewnie zapytacie, czemu ja się upiłam? Prosta odpowiedź: Hydra. Serum.

Wywracając oczami skierowałam się do salonu. Oczywiście nie zastanawiając się nad sensem swojego, marnego życia od razu podeszłam do barku Tony'ego.

- Kurwa. - mruknęłam. - Czy ten idiota zawsze musi mieć na wszystko kod?!

Obmyśliłam wszystkie za i przeciw. Po zrobieniu drzewka decyzyjnego w mojej głowie postanowiłam, że nie mogę zniszczyć drzwiczek, ani zastosować swoich mocy.
Prawdopodobnie wtedy włączy się alarm lub znajdzie mnie Hydra.

- Zajebiście. - warknęłam. - Człowiek potrzebuje się napić, a stawiają mu przeszkody pod samym nosem.

- Jakiś problem panienko Skarlett? - usłyszałam głos robota. To pewnie ten J.A.R.V.I.S., którego zachwalał Tony.

- Nie J.A.R.V.I.S. Mam do ciebie małą prośbę.

- Słucham panienko.

- Mógłbyś otworzyć ten barek? - wskazałam na niego ręką. - Są tam pilne rzeczy, które w tej chwili potrzebuję.

- Już się robi.

Nie wierzę, że mam przed sobą otwarte, najważniejsze miejsce w Stark Tower. Tony naprawdę jest taki głupi? J.A.R.V.I.S. nie potrzebował żadnego potwierdzenia? Nic?

- A to padalec. Teraz za to zapłaci. - roześmiałam się wyciągając flaszkę burbonu. Rozłożyłam się na białej kanapie znajdującej się w centrum pomieszczenia. Moje myśli dotyczące krwi opuściły mój mózg robiąc miejsce czarnowłosemu mężczyźnie. Czemu mnie uratował?
- Niech go piorun trzaśnie! - warknęłam biorąc następny łyk.

- Mówisz o Tony'm? - w rogu pomieszczenia pojawiła się Wanda. - Też działa mi na nerwy. Mogę się dołączyć? - spytała pokazując na pustą już butelkę.

- Ta, częstuj się. - Wanda podeszła do barku i wyjęła z niego dwie pełne butelki szkockiej.

- Jak udało ci się złamać zabezpieczenie?

- Serio? Nikt z was nie wpadł na to, żeby poprosić J.A.R.V.I.S.a? - wywróciłam oczami. - I to niby ja jestem ta głupia.

- No weź. - mruknęła siadając koło mnie. - Cieszę się, że ktoś wreszcie otworzył to uzdrojstwo. - puściła mi oczko.

Momentalnie uderzył we mnie jej zapach krwi. Moje źrenice zwężyły się patrząc na pulsującą żyłę na szyi Wandy.

- Ej w porządku? - zapytała patrząc na mnie.

Nie miało to dla mnie najmniejszego znaczenia. Zbliżyłam się ostrożnie do dziewczyny. Popatrzyłam w jej oczy. Nie byłam głupia. Trzeba było ją zahipnotyzować.

- Nie ruszaj się. To nie zaboli. - mruknęłam. Następnie odgarnęłam włosy z jej ramienia. Już miałam wbić kły w jej tętnice, gdy otrzeźwiałam. Nie mogę tego zrobić. Nie mogę! - Zapomnij o tym. Ostatnie, co pamiętasz to rozmowę o otworzeniu barku.

Wstałam szybko ze swojego miejsca. Pobiegłam do swojego pokoju chwytając telefon w ręce. Proszę cię Tony, odbierz.

- Co słychać u mojej gwiazdeczki?

- Tony, błagam nie popisuj się. Potrzebuję twojej pomocy. Natychmiast!

- Co się dzieje?

- Potrzebuję krwi Tony. Szybko. Boję się, że kogoś skrzywdzę.

- Daj mi pół godziny. Najlepiej idź do lochów. Tam jest tylko Loki.

Mruknęłam cieche przekleństwo pod nosem i skierowałam się w stronę celi. Docierając tam zamknęłam drzwi na dwa zamki, a klucz rzuciłam do celi Lokiego.

- Masz. - mruknęłam. - I nie dawaj mi go dopóki nie przyjdzie Tony.

- I naprawdę sądzisz, że tak zrobię? - mruknął z politowaniem.

- Tak. - powiedziałam pewnie.

- Skąd to wiesz? - prychnął.

- Bo cię proszę. - ryzykowałam dużo tym jednym zdaniem. Bardzo dużo. Mam jednak nadzieję, że Loki nie będzie drążył tematu.

- Jak tam chcesz. - warknął i wrócił do swoich poprzednich zajęć.

Oparłam się o ścianę i czekałam. Czekałam na zbawienie. Mam nadzieję, że Stark się pospieszy i nie zwali takiego łatwego zadania jakik jest przyniesienie krwi. Że też nie pomyślałam, żeby sama o to zadbać.
Głośno westchnęłam przypominając sobie głodówki w Hydrze. Nie ufałam im. Nie chciałam od nich żadnego posiłku. Żadnego.

- Masz. - warknął żołnierz rzucając przede mną worek czerwonej cieczy. Popatrzyłam na niego ostrożnie krzywiąc się pod nosem.

- Co się tak gapisz! Masz dwie minuty. Inaczej nici z twojego amciu, amciu! - krzyknął trzaskając drzwiami.

Wolno podniosłam się z materaca. Wzięłam do ręki torebeczkę. Obracałam ją przez chwilę między palcami. Czy to możliwe, że dają mi jedzenie za nic? Przecież to Hydra. Tu nic nie jest za darmo. Westchnęłam odkręcając wieczko. Momentalnie uderzył we mnie zapach. Jednak nie był to zapach smakowitej krwi. Zdecydownie był to zapach Elokwium*. Jednej z najgroźniejszych trucizn.
Prawdopodobnie by na mnie nie zadziałała, ale ostrożności nigdy za wiele. Rzuciłam woreczkiem w ścianę patrząc, jak ciecz rozlewa się brudząc ją.
Właśnie w tej chwili do pomieszczenia wparował blond włosy żołnierz.

- Nie chciałaś jedzonka? To teraz się troszeczkę zmęczysz. - zaśmiał się. Na ten dźwięk miałam chęć na żygać mu na buty, ale mój żołądek świecił pustkami.

Wyrwałam się ze wspomnień czując na sobie spojrzenie Lokiego.

- Co? - mruknęłam. - Czemu się tak na mnie patrzysz?

- Czemu tu siedzisz? - zbył moje pytanie.

- Ja zapytałam pierwsza. - warknęłam.

- Teraz będziemy bawić się w przedszkole? - zaśmiał się. Widząc moją poważną i nieugiętą minę zaprzestał. - Dobra już. Patrzę, bo mogę, okej?

- Widzę, że kłamiesz. - odezwałam się po chwili milczenia. Chciało mi się śmiać widząc jego zdziwioną minę. - Popracuj nad mimiką twarzy mój drogi. - wysłałam mu w powietrzu całusa.

- Ech...okej...- wywrócił oczami.

- No to wracając. Czemu na mnie patrzysz? - zapytałam.

- Bo jesteś piękna i...intrygująca. Tak. To dobre słowo. - uśmiechnął się pokazując szereg białych zębów. - No...a ty? Czemu tu siedzisz?

- Czekam, aż Tony coś mi przyniesie. - szepnęłam.

- I musisz to robić akurat tutaj? - warknął.

- A przeszkadzam ci? - tym razem ja zbyłam jego pytanie.

- Zapytałem pierwszy! - krzyknął patrząc w moje oczy.

- Tak. Muszę. W dodatku mój drogi hipnoza na mnie nie zadziała, więc oszczędź sobie wysiłku. - wywróciła oczmi.

- Boże. Czasami jesteś taka irytująca. - mruknął.

- Czyli ci przeszkadzam? - spytałam z uśmiechem.

- Skądże. Twoje towarzystwo jest o wiele lepsze od tego blond włosego buca, czy rudowłosej Rosjanki. Chociaż muszę przyznać, że ma śmieszne myśli, jak na mnie przeklina. - wybuchł śmiechem, a po chwili ja mu zawtórowałam.

- Skarlett! - usłyszałam wołanie z góry.

- Już idę Tony! - krzyknęłam. Wreszcie dostanę swoją kochaną krew!

- Sky? - zwrócił się do mnie bóg kłamstw.

- Czego chcesz?! - warknęłam.

- Szczególnie to niczego, ale twoje oczy...- wskazał na nie palcami. - zmieniły kolor?

- Co?! Nie, nie, nie! Nie teraz! - upadłam na kolana. - Myśl o czymś przyjemnym. O czymś przyjemnym. - powtarzałam jak mantrę.

- Uspokój się. - poczułam rękę Lokiego na ramieniu. - Powiedz, co się dzieje.

- Ja...- popatrzyłam na niego. - Nie mogę. - po chwili poczułam mocne zawroty głowy.

Wyłaź z mojej głowy Loki!

Ani mi się śni póki nie dowiem się, co się z tobą dzieje.

Wyłaź z tąd!

Nie!

Zamknęłam swoją głowę przed nim jak tylko umiałam. Jednak byłam słaba i mało czasu zajęłoby Lokiemu przebicie się przez zaporę.

Błagam Loki...wyjdź...

Nie słysząc żadnej odpowiedzialności podparłam się rękami i uniosłam głowę w górę. Przede mną stał asgardzki bóg w swoim żywiole. Mogę się założyć, że nawet nie myślał o zaprzestaniu.

Cicho jęknęłam czując ból w pulsujące czaszce. Moje ręce zatrzęsły się, a potem załamały pod wpływem ciężaru mojego ciała.

Błagam. Przestań.

Nie.

Loki...dlaczego?

Chcę wiedzieć kim jesteś.

Nie pomyślałeś, że może jak ci zaufam, to sama ci powiem?

Mnie nie da się ufać.

Racja. Wszystko niszczysz takim zachowaniem.

Nie. Widzę nadchodzący już koniec. Tam niedaleko będzie światełko. Już tak blisko...
Cicho krzyknęłam kładąc się na podłodze. Zawinęłam się w kłębek zaciskając mocno moje powieki. Jeszcze trochę i nastanie koniec. Jeszcze chwila...

Czemu tu robi się tak czarno?

Nie miałam siły odpowiedzieć. Nie tym razem. Na moje usta wpłynął uśmiech. Nikt nie dowie się o mojej tajemnicy. Nikt.

Skarlett!

Zostaw mnie...

Czemu twój umysł zanika?

Boli...

Po chwili ciężar z mojej głowy zniknął.

- Co ja narobiłem?! Kurwa! Co ja zrobiłem! - mężczyzna podbiegł do mnie. Poczułam jak głaszcze moje czarne włosy jedną ręką biorąc mnie na swoje kolana.- Kurde Sky! Odezwij się do mnie! Przepraszam! Sky! Obiecuje, że więcej nie wejdę do twojej głowy!

- Spokojnie. - ścisnęłam jego dłoń. - Wszystko w porządku. - mruknęłam.

- Na pewno?

- Tak. A teraz pomóż mi dojść na górę. - rozkazałam. Loki przelał dla mnie trochę swojej energii.

- Przepraszam. - mruknął, gdy opuszczałam pomieszczenie. Kiwnęłam smutno głową i wyszłam z cel.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro