Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

leo od początku balu patrzył tylko na franka.

nie miał ochoty tańczyć z echo. z resztą - ona z nim też. postali chwilę obok siebie, potrzymali się za ręce, a potem mogli pójść w różne strony. zajął więc po prostu swoje miejsce, które szczęśliwie trafiło mu się właśnie na przeciwko franka i posyłał w jego kierunku krótkie spojrzenia. zdawał się je zauważać, ale ignorować. leo nie wiedział dlaczego. przecież byli zakochani. a jeśli już iść z wersją publiczną, dobrymi przyjaciółmi. mogli normalnie ze sobą porozmawiać. nie miał pojęcia czy ktoś ich obserwował, czy ares dowiedział się o ich listach, nie miał pojęcia co się dzieje z frankiem i czy to jego wina.

tak, nie otrzymywał listów franka od kilku tygodni, ale myślał, że to po prostu przez brak czasu. przygotowania do balu dużo go kosztowały. rozmawiał o tym z jego najlepszym przyjacielem, jasonem. miał więcej wieści z zamku, ponieważ był zaręczony z przyrodnią siostrą franka, piper (decydujemy się ignorować fakt, że macocha jasona zmusiła ich do tego związku). często myślał, że on po prostu potwierdzał tę wersję, żeby leo był spokojny. martwił się. bardzo martwił się o franka, a to, że go ignorował nikomu nie pomagało. siedząc przy tym stole chciało mu się po prostu płakać. nie mógł zrozumieć, dlaczego osoba, która znaczy dla niego cały świat, a nawet więcej zaczęła go po prostu unikać. i to unikać będąc metr przed nim. chciał zacząć rozmowę. nie taką poważną. zapytać czy dobrze się czuje, jaką książkę ostatnio czytał, bo frank uwielbiał czytać, mógłby chociażby zapytać czy podoba mu się dzisiejsza pogoda. byleby usłyszeć jego głos. byleby mieć przynajmniej zalążek interakcji z nim. jednak zdawał sobie sprawę, że jakby tylko chciał, frank mógłby stąd uciec. jako, że bal był w jego zamku, mógł podejść do losowej osoby i zapytać, czy przyjęcie się podoba. mógł udawać, że leo nie istnieje do woli.

leo wiedział, że może po prostu iść do hazel i zapytać, czy wie co się dzieje z frankiem. ale jeśli doszło między nimi do jakiegoś spięcia, hazel już dawno o tym wie i obierze stronę franka. mimo to, nie miał innej opcji. to ona znała chłopaka lepiej niż ktokolwiek inny na tej planecie. grzebiąc widelcem w swoim daniu rozważał to jeszcze. to nie tak, że musi do niej iść. może po prostu... gonić franka? nie, to zdecydowanie nie brzmiało jak dobry pomysł. zebrał więc w sobie resztki sił, po czym zaczął szukać miejsca hazel.

kiedy w końcu ją znalazł, szybko podbiegł do niej.

— panna levesque – ucałował jej dłoń.

— pan valdez – wypowiedziała, ale nie brzmiało to, jakby była na niego zła. – cóż za miła niespodzianka.

— musimy porozmawiać – zarządził.

— ja nic nie muszę, proszę pana. ja wszystko mogę. to zdecydowana różnica, nie sądzi pan? – odpowiedziała. leo westchnął, a ona przewróciła oczami. wyciągnęła swój fioletowy wachlarz, który był w identycznym wzorze jak jej objętościowa suknia. – wszystko dobrze? czy coś jest nie w porządku, leonidas?

— tak, frank jest. zachowuje się strasznie dziwnie, dosłownie unika mnie cały wieczór. przysięgam, nie chciałem zrobić nic złego, jeśli to moja wina to mi powiedz, chcę go przeprosić albo... chcę zrobić cokolwiek – spojrzał na nią, czując jak łzy wciskają mu się do oczu.

— leo, to nie twoja wina – jego humor jakby na sekundę się poprawił. – on musi sam ci o tym powiedzieć. lepiej przyjmiesz to z jego ust. idź z nim porozmawiać. powiedz, że idziesz od hazel – dodała, a on przytulił ją mocno. nie był w stanie wyrazić słowami, jak bardzo był jej za to wdzięczny. bo to, co dla niego zrobiła, liczyło się dla niego w tym momencie bardziej niż cokolwiek innego. chciał płakać, krzyczeć, miał ochotę po prostu upaść na podłogę. ale pozostał silny.

— dziękuję, panno levesque – uśmiechnął się do niej.

— cała przyjemność po mojej stronie, panie valdez – po czym się rozeszli.

leo bardzo szybko podbiegł do franka. kiedy na niego spojrzał, w oczach chłopaka było jakby poczucie winy. jakby to wszystko było przez niego. jakby chciał uciec stąd jak najdalej i nigdy nie wracać. frank wyglądał na smutnego. bardzo starał się ten smutek ukrywać, ale leo znał go na tyle długo i na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że coś jest nie tak. chciał go teraz bardzo mocno przytulić. przytulić i powiedzieć, że wszystko będzie w porządku. bo frank na to zasługiwał.

— muszę iść – zwrócił sie do niego, już wstając.

— musisz iść, ale ze mną. idę od hazel. powiedziała, że masz mi coś wytłumaczyć – po tych słowach, oczy franka zrobiły się jeszcze smutniejsze.

— za mną – odpowiedział, łapiąc go delikatnie za rękę. oczy leo rozszerzyły się, a serce zabiło szybciej.

komnata franka była naprawdę ogromna. była urządzona w złocie i bieli, a otoczona milionami biblioteczek. pachniało tutaj cynamonem i czekoladą. czyli mniej więcej, pachniało tutaj frankiem. był w tym pokoju może raz, ewentualnie dwa i zawsze robił takie samo wrażenie. to nie miało sensu. przecież jego pokój także był ogromny i urządzony podobnie. tutaj było po prostu... inaczej.

— ja i hazel... zostaliśmy zmuszeni do zaręczyn – powiedział od razu.

— że co?

— ojciec miał z królem hadesem jakieś interesy. dzięki nam będą mogli połączyć królestwa unią personalną – w tamtej chwili szczerze wyglądał jakby miał się rozpłakać.

— frank... – momentalnie przytulił go. siedzieli tak razem kilkanaście minut. po prostu przytuleni do siebie. leo marzył, żeby być z nim w takiej pozycji przez długi czas. ale okoliczności zepsuły tę magię. narazie leo po prostu głaskał włosy franka, siedząc wtulony w niego.

— dowiedziałem się wczoraj. dzisiaj miało być oficjalne ogłoszenie zaręczyn. wolę być tutaj z tobą – w klatce piersiowej leo zrobiło się cieplej.

— ja tu z tobą też – ułożył głowę na jego ramieniu.

— kocham cię – to były prawdopodobnie najpoważniejsze słowa, jakie usłyszał z jego ust. chciało mu się płakać. wiedział, że oboje są w sobie zakochani do szaleństwa, ale usłyszenie tego z jego ust było po prostu innym doświadczeniem. leo wciąż nie mógł uwierzyć, że to usłyszał.

— ja ciebie też. bardzo – wypowiedział to z głębi serca, z całą miłością jaką mógł mu ofiarować. bo chciał pokazać frankowi, że to nie jest jednostronne. że on też kocha go tak mocno.

a potem frank go pocałował. i to znaczyło dla niego absolutnie cały świat. nie mógł uwierzyć, że to się dzieje. ale nawet jeśli nie mógł w to uwierzyć, każdą częścią swojego ciała pragnął tego momentu. chciałby całej ziemii wykrzyczeć, jak bardzo kocha franka zhanga.

and all at once,
you are the one,
i have been waiting for
king of my heart, body and soul

a/n woohoo napisalom to

spodziewajcie sie jeszcze czegos, ale nie miejcie za duzej nadziei, bo nie wiem czy sie wyrobie

takze super walentynkowe valzhang takie na dobry dzien

napiszcie jak sie podobalo i w ogole

dedykuje wszystko mojej cudownej walentynce palmxer

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro