113. Na ziemie!

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nie byłam pewna ile już leżałam na tym przeklętym łóżku, ale szczerze miałam dość. Strasznie się nudziłam nie wspominając o tym, że chciało mi się spać. Mimo to wolałam być przytomna, gdy mnie zaatakują dlatego starałam się zająć czymś głowę. Było to trudne ze względu na to, że mój mózg był senny.

- Możesz iść spać, nie pozwolę, aby ktoś Cię skrzywdził - zapewnił. Zapewne on też musiał zauważyć, że byłam wykończona. 

- Dam radę - ścisnęłam jego dłoń i naprawdę musiałam nad sobą zapanować, aby się nie uśmiechnąć. Przecież w każdej chwili ktoś mógł tu wejść. Nagle usłyszałam jak ktoś wbiegł do pokoju ciężko dysząc. Nie miałam zielonego pojęcia kto to mógł być.

- Na ziemie! - krzyknął mężczyzna po czym wylądowałam na podłodze z cichym jękiem.

Co z nim jest nie tak?

Otworzyłam szeroko oczy chcąc już zwyzywać faceta, który mnie zrzucił. W następnej sekundzie nastał dźwięk jakby przewróconego krzesła, a potem jak dwa ciała opadające na ziemie.

- Pos..? - moje wyrzuty przerwał głośny huk, który zahuczał mi w uszach i sprawił, że mnie kompletnie sparaliżowało. Potem był dźwięk zbitego szkła. Poczułam jak na mojej skórze wytworzyła się gęsia skórka. Wiedziałam co to był za dźwięk, ale nigdy nie słyszałam go na żywo. To był strzał z cholernej broni. Byłam przerażona. Nie miałam pojęcia jak miałabym zachować się w takiej sytuacji, bo przecież właśnie do mnie strzelano i tylko fartem nie zarobiłam kulki. Czułam się jak w jakimś filmie akcji, bo cholera, nie codziennie ktoś strzela do człowieka, a już w szczególności nie do mnie. Przynajmniej do tej pory. W sumie to mogłam się tego spodziewać. Przecież to bandziory i raczej nie są aż tak głupi, aby znów wejść do sali, gdzie nawet nie byłam sama. 

Cała drżałam i bałam się chociażby poruszyć. Po prostu leżałam na tej cholernej ziemi i modliłam się, aby to przeżyć. Po chwili poczułam dłoń na moich plecach, która w uspokajający sposób zaczęła je głaskać. Nie byłam pewna czy to coś dawało. W środku to mnie jakoś uspokajało jednak wciąż drżałam. 

- Na pewno? - spytał mężczyzna, więc mechanicznie obróciłam głowę w jego kierunku. Domyśliłam się, że rozmawiał z kimś przez słuchawkę w uchu. Przytaknął głową jednak szybko się poprawił - Jasne, dzięki - odparł wstając. Rozejrzał się po czym odetchnął z ulgą. - Już po wszystkim - mimo tego, że wiedziałam co powiedział to i tak nie potrafiłam się ruszyć. Wciąż huczało mi w uszach. Po chwili dłoń na moich plecach zniknęła, a moment później zostałam podniesiona i posadzona na czyichś kolanach. Wiedziałam kogo, ale nadal nie potrafiłam nawet drgnąć. Znowu ledwo ominęłam śmierć. Znowu byłam tak blisko. Znowu to się działo. Znowu ten cholerny obezwładniający strach. Bałam się, bałam jak cholera i nie wiedziałam jak to zmienić. 

- Jestem tutaj - szepnął Nate przyciskając swoje usta do czubka mojej głowy. - Nic Ci już nie grozi

Strzelali do mnie. 

Byłam w szoku zbyt dużym, aby się poruszyć. Znowu strach mnie paraliżował. Ostatnio tak często się bałam, że miałam wrażenie, że teraz te wszystkie skumulowane uczucia wyszły na światło dzienne i w końcu mogłam przeżyć to wszystko co się ostatnio stało i wciąż działo. 

Jakieś pół godziny później przyszedł kolejny policjant, który coś mówił jednak nie potrafiłam zidentyfikować co. Zarejestrowałam tylko, że Nate na niego krzyczał. Nie wiedziałam co się działo. Byłam jakaś otumaniona i za bardzo zszokowana, aby na cokolwiek reagować. 

Potem przyszedł lekarz, który zaczął mi świecić latarką i pstrykać przed oczami. Nie wiedziałam po co to wszystko. Nic mi przecież nie było.

Nate zabrał mnie do auta, a jakieś pół godziny później byliśmy już pod blokiem. Chłopak wziął mnie na ręce i zaniósł do domu.

Niby czułam się już lepiej i rozumiałam co się wokół mnie działo, ale i tak byłam przestraszona i wszystko od nowa analizowałam. Nie wiedziałam po co, po prostu to robiłam.

Leżałam. Zepchnięcie z łóżka. Strzał.

Ostatnie było najważniejsze i najtrudniejsze do przetrawienia. Bałam się, że wrócą. Miałam już nawet gdzieś siebie, ale Nate'owi też groziło niebezpieczeństwo.

Jak mogłam wcześniej o tym nie pomyśleć?

Narażałam go. Nie tylko tym, że byliśmy razem, ale też tym co robiłam. Na przykład dzisiaj: nie pomyślałam o tym, że będąc tam ze mną, że jemu też mogło się coś stać. Co jeśli to jego trafiłaby kula?

Nie, nie, nie, nie możesz tak myśleć!

Jest tutaj cały i zdrowy.

Bezmyślnie się wtuliłam w jego ciepłe ciało na co od razu czułam jak zaczął się rozluźniać.

- Kocham Cię - szepnęłam zaciskając dłonie na jego płaszczu. Coś mnie zakłuło w piersi jak tylko pomyślałam, że mogłoby go tu nie być.

- Ja Ciebie też, skarbie - pocałował mnie w czubek głowy.

- Przepraszam, że Cię tak naraziłam - podniosłam wzrok, aby patrzeć mu w oczy. - Nie pomyślałam, że..

- Ej, ej - objął dłońmi moje policzki. - Chcę być przy Tobie, z Tobą i nic innego nie jest ważne - czułam jak na moje policzki wpływa rumieniec. Musiałam trzeźwo myśleć. Jego bezpieczeństwo było najważniejsze.

- Weź Richarda - odparłam zakładając mu dłonie za kark.

- Co? - spytał wyraźnie zdziwiony.

- Ja nie potrzebuję ochroniarza, a ty tak - wzruszyłam ramionami.

- O czym ty mówisz? To Ciebie próbują zabić. Mi nic nie jest - mówił marszcząc brwi.

- Ale może Ci się coś stać - zaoponowałam.

- Nie potrzebuję ochroniarza - stwierdził jakby mówił o czymś oczywistym.

- Potrzebujesz. Nie będę się zgadzać na to, żebyś się narażał, a już na pewno nie z mojego powodu - wymierzyłam palcem w jego klatkę piersiową mierząc go ostrym spojrzeniem.

- Przesadzasz - pokręcił głową. - Nic mi nie grozi - pogłaskał mój policzek po czym się uśmiechnął.

- Oboje wiemy, że to nieprawda. Zgódź się na to i nie będzie żadnego problemu, chyba że chcesz się kłócić chociaż i tak wiesz, że w tej kwestii nie wygrasz - skrzyżowałam ramiona na piersi.

- Skarbie.. - zaczął jednak szybko uciął widząc moje stanowcze spojrzenie. - Okay, zatrudnię ochroniarza dla siebie - westchnął.

- Dziękuję - rzuciłam mu się na szyję wtulając w nią twarz.

***

Szłam korytarzem w kierunku sali. Wszystko wyglądało tak samo, ale ja już czułam się inaczej, ja się zmieniłam. Czułam się tutaj dziwnie, jak w obcym miejscu. Było kilka nowych twarzy, a Ci którzy mnie znali patrzyli się z zaskoczeniem, a potem odwracali się do swojej grupki i od razu zaczynali obgadywać. Byłam przyzwyczajona już do takiego zachowania. 

Tak się zamyśliłam, że nie zauważyłam chłopaka, który nie wiadomo skąd pojawił się przede mną i uderzyłam w jego klatkę piersiową. Oczywiście Richard od razu stanął między nami i zmierzył wzrokiem chłopaka. 

- To był przypadek Richard - wywróciłam oczami. - I nic się nie stało - odparłam posyłając mu znaczące spojrzenie. Mężczyzna odsunął się na odpowiednią odległość jednak cały czas miał nas na oku.

- Cześć, jestem Justin - chłopak wyciągnął w moim kierunku rękę. Najwyraźniej nie zraził się chłodnym zachowaniem Richarda, ani tym, że miałam ochorniarza. No bądźmy szczerzy, chyba niewiele nastolatek ma własnego ochroniarza. Tak w sumie to ja już nie byłam nastolatką. To był mało istotny szczegół.

- Kate - uścisnęłam jego dłoń po czym wyminęłam chłopaka. Jakoś nie miałam ochoty na rozmowy, a już zwłaszcza z nieznajomymi mężczyznami. 

- Kiepski dzień? - krzyknął za mną na co się odwróciłam w jego kierunku przez co teraz szłam tyłem. Raczej tydzień. Wzruszyłam ramionami po czym się odwróciłam i ruszyłam w odpowiednim kierunku. Zadzwonił dzwonek jednak miałam to gdzieś. Nie śpieszyło mi się. Już sobie wyobrażałam to poruszenie w klasie, gdy nagle po takim czasie nieobecności się pojawię.   

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro