38. Nie masz żadnych praw!

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Zostaw mnie - syknęłam w kierunku chłopaka, który próbował mnie odciągnąć od Mike'a. Ten leżał przede mną z zakrwawionym nosem i rozciętą wargą. Na jego twarzy widniał jedynie szok.

- Cśiii - powiedział do mojego ucha Erick, jednak ostatnim co mnie interesowało to jego słowa. Zaczęłam się jeszcze bardziej szarpać. Chłopak, jednak bardziej przycisnął mnie do swojego ciała. Nagle drzwi od sali się otworzyły z dużym hukiem.

- Co tu się dzieje? - usłyszałam za sobą głos dyrektora. Od razu przestałam się szarpać, jednak Erick dla pewności nadal mnie trzymał. Odwróciłam się w stronę nowo przybyłego, u którego boku stała nauczycielka z kpiącym uśmieszkiem. Ta to zdecydowanie była zadowolona z takiego obrotu sytuacji. - Zabierzcie go do pielęgniarki! - rozkazał. Do Mike'a podbiegła oczywiście Samantha i przyklęknęła przy nim.

- Mikey nic Ci nie jest? - spytała, na co chłopak prychnął i odtrącił jej łapy.- Ty jesteś nienormalna! - krzyknęła tym razem do mnir, delikatnie dotykając jego opuchniętej wargi. Chłopak odepchnął ją lekko się krzywiąc i podniósł się z posadzki, otrzepując koszulkę.

- Sam pójdę - powiedział przelotnie na mnie spoglądając, cicho prychnął po czym udał się do wyjścia, a za nim pobiegła Samantha. Co ta się tak nagle jego czepiła? Wcześniej byłam przekonana, że w głównej mierze czepiła się go, aby mi dopiec, ale teraz? Naprawdę jej się podobał?

- Kate! Do mnie! - wrzasnął zły dyrektor, na co prychnęłam.

- Puść mnie - rozkazałam chłopakowi, na co z wahaniem to zrobił. Dyrektor odwrócił się do mnie tyłem i zaczął iść. Ja jednak rozejrzałam się po klasie, wszyscy patrzeli na mnie z lekkim strachem w oczach. Jednak nagle moje spojrzenie spotkało się z tym od Emily. U niej strach był większy niż u całej reszty.

Brawo Kate, sprawiłaś, że własna siostra się Ciebie boi. Gratulacje!

- Nie bój się mnie - szepnęłam cicho do dziewczyny.

- Spokój - rozległ się donośny głos dyrektora. Po chwili do sali weszła sprzątaczka. - Ta pani zostanie z wami dopóki nie wróci profesor Kundega i proszę o spokój w klasie - powiedział, kiwając głową do fizyczki. Ruszyłam za Kundegą, która podążała za dyrkiem. Po chwili już siedziałam na fotelu przy biurkiem tego zgorzkniałego dziada. - Zaczekaj tutaj, a ja zadzwonię po twojego ojca - powiedział, wstając ze skórzanego fotela.

- Co? - warknęłam. Zapomniałam, że ojciec mu nagadał, żeby do niego dzwonił jakby coś się działo.

Kate ty to potrafisz sobie kłopotów narobić.

To będzie koniec grania tej dobrej przed ojcem. W sumie dziwne, że do tej pory nie dowiedział się jaka byłam naprawdę. Dyrektor mu nic nie powiedział?

- Niech pan tego nie robi - powiedziałam.

- W tej sytuacji nie mam innego wyjścia - powiedział, a po chwili już go nie było w gabinecie.

Po prostu świetnie..

Westchnęłam przeciągle, krzyżując ramiona pod piersi. Gdy 5 minut później dziada nie było wyciągnęłam telefon i przejrzałam Facebooka. Nic nie było. Włączyłam Instagrama, po czym pooglądałam zdjęcia moich nowych obserwatorów. Następnie weszłam na profil Nate'a i z małym uśmieszkiem oglądałam jego zdjęcia. Po kolejnych 5 minutach do pokoju wszedł wcześniej wspomniany typek, razem z tą wiedźmą.

- Twój tata będzie za 15 minut - poinformował, zasiadając za swoim biurkiem, a obok stanęła fizyczka, która uśmiechała się jakby coś fajnego się wydarzyło, na co tylko prychnęłam. - Schowaj ten telefon - rozkazał dyro.

- Czemu? - spytałam, nie odrywając wzroku od ekranu. Akurat patrzyłam na zdjęcie, na którym byliśmy razem w aquaparku. Siedzieliśmy razem na brzegu basenu, chłopak otaczał mnie ramieniem natomiast ja robiłam mu różki. Zaśmiałam się pod nosem, wspominając tamten dzień. Wtedy wszystko było prostsze.

- Ponieważ jesteś u dyrektora - powiedział ostro, na co przewróciłam oczami.

- Jakbym nie wiedziała - prychnęłam pod nosem. Mężczyzna westchnął z irytacją.

- Kate odłóż ten telefon! - syknęła fizyczka.

- A jak nie to co? - spytałam spokojnie, nawet na sekundę nie podnosząc wzroku. Miałam dzisiaj za bardzo zepsuty humor, aby na chociaż chwilę pomyśleć o tym jakie konsekwencje mnie potem czekały.

- To Ci zabiorę - powiedziała ostro.

- Powodzenia - powiedziałam pod nosem śmiejąc się cicho. Spoglądnęłam na nią kontem oka i okazało się, że ta ani drgnęła. Czyżby się bała? Prychnęłam pod nosem. Zajęłam się ponownym przeglądaniem zdjęć chłopaka.

- Już jestem! - po 10 minutach w gabinecie pojawił się ojciec, dlatego schowałam telefon. Przez ten cały czas dyrektor razem z nauczycielką w ogóle się nie poruszyli. Przez chwilę nawet zastanawiałam się czy zauważą jak sobie pójdę, ale potem doszłam do wniosku, że ojciec i tak już jechał. - Przepraszam, że tak długo to trwało, ale musiałem dojechać tu z pracy - siadł na krześle, a dyro kiwnął głową.

- Rozumiem - powiedział.

- A więc o co chodzi? - spytał Marc, spoglądając na mnie, przez co się uśmiechnęłam niewinnie.

- Tak jak mówiłem przez telefon Kate pobiła kolegę - powiedział dyro, na co mu przerwałam.

- To nie jest mój kolega - ojciec spojrzał na mnie nagannie. Chciał zgrywać kochającego ojca to w porządku. Ale nie miał prawa do czegokolwiek względem mnie. Nie znał mnie, nie wiedział co przeszłam, a i tak się wtrącał we wszystko co robiłam.

- A więc chłopiec prawdopodobnie ma złamany nos, rozciętą wargę oraz podbite oko. Jego rodzice mogą zadzwonić na policję do czego postaramy się nie dopuścić, gdyż rozumiemy, że Kate jest jeszcze młoda i nie warto, żeby sobie tak życie zmarnowała. Ale chciałbym poznać powód przez który to zrobiłaś - spojrzał na mnie, wyczekująco tak samo jak ojciec. Jednak ten drugi patrzył na mnie z niedowierzaniem. Fizyczka spojrzała na mnie znudzona, wywracając oczami.

- Pozwalał sobie na za dużo - powiedziałam zła. Znów czułam jak wstępuje we mnie gniew, dlatego w głowie powróciłam do obrazu Nate'a, a na mojej twarzy od razu pojawił się uśmiech.

- A co takiego zrobił? - spytał, na co z irytacji zacisnęłam dłonie na podłokietnikach fotela.

- Obrażał mojego przyjaciela - zacisnęłam zęby, starając się pohamować. Z natury byłam wybuchowa, a gdy tak jak dzisiaj nic nie szło po mojej myśli to ciężko było mi nad sobą panować.

- Czy Pani to potwierdza? - swoje pytanie skierował do Kundegi.

- Nie - powiedziała od razu, a gdy tylko dyrek, odwrócił wzrok ta spojrzała na mnie kpiąco.

- Ona kłamie - powiedziałam, wywracając oczami. Dyro westchnął cierpko.

- Nawet jeśli tak się stało to nie jest powód, żeby od razu bić kolegę - powiedział spokojnie.

- Przecież mówiłam, że to nie jest mój kolega - zacisnęłam usta w wąską kreskę.

- Oczywiście porozmawiam z córką i gwarantuje, że to się więcej nie powtórzy. - powiedział Marc patrząc na mnie ostro. Wzdrygnęłam się na słowo 'córka'. Do tej pory słyszałam to słowo z tylko jednych słów i to wcale nie z tych dobrych. Nienawidziłam tego słowa.

- To jeszcze nie wszystko. Ponieważ to nie pierwszy raz, gdy taka sytuacja miała miejsce - tutaj czułam palące spojrzenie ojca na sobie. - Jestem zmuszony zawiesić Kate na tydzień w prawach ucznia - powiedział, na co uniosłam brew.

- Niech Pan jeszcze przemyśli tą decyzję, gwarantuję, że Kate się poprawi - powiedział zdenerwowany ojciec. Ja natomiast przyjęłam to lekko. Nawet się uśmiechnęłam na wieść, że nie musiałabym tu przychodzić przez cały tydzień.

- Przykro mi - westchnął dyro.

- Chwila - przerwała. - A weekend się wlicza do tego tygodnia? - spytałam ciekawa.

- Tak - powiedział krótko.

- Kurde - mruknęłam pod nosem - Dzisiaj już mam nie iść na lekcje, co nie? - spytałam, na co nauczyciel przytaknął. Uśmiechnęłam się pod nosem - No to widzimy się za tydzień - uśmiechnęłam się kpiąco i wstałam z krzesła.

- Kate zaczekaj na mnie na zewnątrz - powiedział ojciec, na co niechętnie przytaknęłam. Samo myślenie o nim jako o ojcu było dla mnie cholernie dziwne. Powoli się do tego przyzwyczajałam, jednak nadal miałam ochotę przed nim uciec.

Wyszłam na korytarz i usiadłam na wolnym krześle. Po chwili z gabinetu wyszła Kundega, która się śmiała pod nosem, na co odpowiedziałam jej tym samym. Spojrzała na mnie zdziwiona, a po chwili zniknęła za zakrętem.

Po chwili z gabinetu wyszedł też Marc, który miał dość surową minę. Usiadł koło mnie i się oparł wygodnie na krześle.

- Dlaczego to zrobiłaś? - spytał w miarę spokojnie. Jednak rysy jego twarzy były wyostrzone, a dłonie zaciskał w gniewie.

- Mówiłam już - powiedziałam. - Nie pozwolę, żeby ktoś obrażał moich przyjaciół - dodałam zła.

- Ale pobicie to nie jest wyjście - powiedział nagannie. Wzruszyłam ramionami.

- Ja tak rozwiązuje problemy - stwierdziłam, unosząc brew. Gdy krzyczałam i prosiłam skończyłam na samym dnie. Teraz to pięści mi pomagały.

- To nie jest dobry sposób - zacisnął pięści.

- To już nie mój problem - wzruszyłam ramionami, po czym wstałam chcąc już iść, jednak zatrzymał mnie łapiąc za łokieć. Spięłam się.

- Miałaś kiedyś problemy z agresją? - spytał, uważnie mi się przyglądając.

- Nie? Daj mi już spokój, nie rozumiesz, że nie chcę gadać? - syknęłam, wyrywając oczami.

- Co w Ciebie wstąpiło? - prychnęłam.

- A może zawsze taka byłam tylko ty tego nie zauważyłeś albo nie chciałeś - uniosłam brew, uśmiechając się kpiąco. Kompletnie go zatkało, więc postanowiłam olać go i sobie poszłam. Niestety dogonił mnie.

- Co to miało znaczyć? - syknął, stając przede mną.

- Jak co? Pytasz to odpowiadam - wzruszyłam ramionami.

- Coś Ci wyjaśnię - syknął. - Po pierwsze zachowujesz się strasznie, po drugie nie zapominaj kim jestem i..

- Dobra, dobra. Skończ już - wywróciłam oczami. - Nie potrzebuję kazania - mężczyzna wydawał się zaskoczony moim zachowaniem. - I dla twojej wiadomości to tak naprawdę dla mnie jesteś nikim. Pojawiłeś się po prawie 18 latach i co? Myślisz, że możesz sobie ustawiać moje życie jak chcesz? - prychnęłam, wbijając w niego ostry wzrok. - Dla twojej wiadomości to wcale nie jesteś nikim ważnym - skwitowałam. Poczułam się lepiej, gdy w końcu mogłam mu wygarnąć i wyznać co naprawdę czułam w związku do niego. Mogło wydawać się ostro, ale ja jeszcze miałam kilka naboi. To wcale nie było wszystko co miałam mu do powiedzenia.

- Radzę Ci się zastanowić co mówisz - wysunął palec w moim kierunku, a jego głos był ostry jak brzytwa.

- A jak nie, to co? - wywróciłam oczami. Fakt, że sądził, że mógł sterować moim życiem zaczynał być zabawny.

- To się poważnie zastanowię czy nie powinnaś zmienić miejsce zamieszkania - zmroził mnie wzrokiem. Mina jaką teraz miałam musiała przebić wszystko.

- Chyba sobie kpisz - warknęłam, zaciskając pięści.

- Nie tym tonem!

- Nie masz żadnych praw! - syknęłam.

- Tak się składa, że mam, więc się dobrze zastanów - wyminęłam go, po czym ruszyłam do szatni. Nie miałam zamiaru więcej z nim rozmawiać. - I lepiej, żebym więcej nie był wzywany do dyrektora - krzyknął jeszcze. Teraz to dopiero byłam wkurwiona. Chciał zepsuć wszystko na co pracowałam, zniszczyć moją ostoję bezpieczeństwa co by pewnie doprowadziło do mojego kolejnego załamania. Nie mogłam stracić tego wszystkiego, nie wiedziałam czy umiałabym dać sobie z tym radę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro