88. Nie dam rady bez Ciebie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Cześć słońce - uśmiechnął się szeroko mężczyzna. - Doszły mnie słuchy, że chcesz pójść na policję - przeczesał dłonią swoje przydługie włosy. - I po co? Oboje wiemy, że było Ci dobrze i, że właśnie tego chciałaś - wsunął dłonie do kieszeni.

- Skąd wiesz? - spytałam zaskoczona. Przecież z nikim jeszcze o tym nie rozmawialiśmy, więc jakim cudem?

- Twój chłopaczek jest taki durny, że nawet nie zauważył jak mu podsłuch podłożyłem - zaśmiał się. - Nie ładnie, słońce. Miałaś go zostawić, a zamiast tego się na niego rzuciłaś. Najwyraźniej nie zrozumiałaś co napisałem - wzruszył ramionami. - Teraz pójdziesz ze mną - stwierdził, machając palcami na chłopaków za nim.

- Nigdzie nie idę - syknęłam, podnosząc się na równe nogi. Trochę pobolewał mnie tyłek, ale dało się przyzwyczaić.

- Pójdziesz, pójdziesz - prychnął, a chłopcy ruszyli na mnie. Odetchnęłam głęboko. Właśnie miałam pokazać to czego się nauczyłam przez ostatnie miesiące. Jeśli to zepsuję skończy się to naprawdę źle. Musiało mi się udać.

Pierwszy, który się na mnie rzucił był zwykłym idiotą. Nawet do głowy mu nie przyszło, że jakaś dziewczyna mogłaby go uderzyć. Przez swoją zbytnią pewność siebie już chwilę później leżał na ziemi trzymając się za krocze i nos. Prychnęłam rozbawiona. Do następnej dwójki chyba dotarło, że wcale nie byłam początkująca, dlatego we dwójkę się na mnie rzucili. Znokautowałam tego pierwszego, a gdy odwróciłam się do trzeciego zostałam kopnięta w piszczel, przez co padłam na ziemię. Gdy próbowałam się podnieść dostałam kopniaka w twarz, a potem w żebro. Czułam jak z wargi sączyła mi się krew, jednak to było moim najmniejszym zmartwieniem w tym momencie. Następnie dwójka złapała mnie za ramiona, po czym podniosła, a trzeci zaczął uderzać mnie w brzuch z taką prędkością i siłą, że nie miałam nawet okazji, żeby się obronić. Jedyne co zrobiłam to próbowałam się w jakiś sposób skulić, jednak już po chwili nie miałam nawet na to siły. Bolał mnie cały brzuch i ręce, przez to jak mocno je ściskali.

Puścili mnie, a moje ciało bezwiednie opadło na ziemię. Nie miałam siły, aby się chociażby poruszyć, nie wspominając o tym, że powinnam się bronić.

- To jak? Zmieniłaś już zdanie? - spytał, stając nade mną z kpiącym uśmiechem. Naplułam mu na buty, bo już tylko na to było mnie stać. - Głupia gówniara - syknął. - Mam nadzieję, że zdążyłaś się pożegnać ze wszystkimi - stwierdził, patrząc na mnie z kpiącym uśmiechem na ustach. Podniósł wzrok na chłopaków - Zabijcie ją - uśmiechnął się szeroko, po czym ruszył do wyjścia z zaułka.

Zostałam kopnięta w żebra z taką siłą, że uderzyłam głową w ścianę obok. Potem były kolejne kopniaki, a każdy z oprawców kopał w inną część ciała. W ten sposób byłam dosłownie cała obolała. Ponownie mnie podnieśli, po czym zaczęli uderzać pięściami po twarzy, a potem znów po brzuchu. Nie miałam siły walczyć. Było mi wszystko jedno.

***
*Muzyka teraz*

Byłam już ledwo żywa, gdy usłyszeliśmy jak ktoś gwiżdże, nucąc coś pod nosem. Mężczyźni puścili mnie i szybko uciekli. Próbowałam się chociaż zwinąć w kulkę, aby zminimalizować ból jaki odczuwałam, ale nie mogłam się nawet poruszyć. Wpatrywałam się w ścianę, na której znajdowała się moja krew i walczyłam o każdy oddech. Nie wiedziałam po co. Przecież wystarczyło, abym zamknęła oczy i bym odpłynęła. W końcu zaznała spokoju. Co jeśli go nie chciałam? Może liczyłam na to, że pojawi się tu Nate i będę miała okazję chociaż ten ostatni raz go zobaczyć.

- Jezu Chryste - usłyszałam za sobą, jednak nie miałam siły, aby chociażby zerknąć w tamtym kierunku. Usłyszałam ruch za sobą, a już po chwili mężczyzna znalazł się przy mnie. Po jego ubiorze mogłam wywnioskować, że jest bezdomny. Wyglądał na naprawdę przerażonego.

Nie codziennie przecież widywało się skatowaną dziewczynę.

- Jak się czujesz? - spytał, patrząc na moją twarz. Jedyne, na co mnie było stać to uniesienie brwi. - Co mam robić? - spytał dość chaotycznie.

- Telefon - szepnęłam słabo.

Mężczyzna szybko złapał mój telefon, który leżał gdzieś niedaleko, po czym wystukał numer i przyłożył urządzenie do ucha.

Właściwie to liczyłam na ostatnią rozmowę z Nate'em, a nie, że sobie pogadankę urządzi.

- Błagam, nie zamykaj oczu - szepnął. -Halo? Znalazłem pobitą dziewczynę - mówił szybko. - Ona umiera! Tu jest pełno krwi, co ja mam do cholery robić? Co Cię obchodzi jak się nazywam? Ona do cholery umiera! - powtórzył desperacko.

Wiedziałam to, wręcz pływałam w krwi. Czułam ją z każdej strony, czułam jak robiło mi się coraz słabiej. Nie zwracałam już nawet uwagi na ból.

- Baker Street pomiędzy blokami w takiej uliczce - mówił chaotycznie. Patrzyłam na niego i nie mogłam uwierzyć. Po głowie krążyły mi tylko dwa pytania: dlaczego mi pomagał, przecież mnie nie znał i po co to robił? To nie miało sensu. Zdawałam sobie sprawę z tego, że to ostatnie chwile mojego życia, ale ten facet najwyraźniej nie potrafił przyjąć tego do wiadomości. W tej chwili przed oczami miałam wszystkie szczęśliwe chwile z mojego życia. Byłam wdzięczna, że chociaż tyle udało mi się przeżyć, ale nie potrafiłam się cieszyć.

W tym momencie, leżąc w kałuży krwi, połamana i obolała myślałam tylko o tym jak niewiele udało mi się osiągnąć, ale przynajmniej przez ostatnie miesiące byłam szczęśliwa. Nate był najlepszym co mnie w życiu spotkało. Żałowałam tylko, że to tak szybko się skończyło. - Zaraz będą - powiedział, po czym zerwał kawałek ubrania z siebie i obwiązał nim moją krwawiącą nogę. Syknęłam. - Przepraszam, ale nie pozwolę Ci umrzeć - nagle mój telefon się rozdzwonił. Mężczyzna jakby nie zwrócił na to uwagi, zaczął rwać kawałki ubrania i obwiązywać nimi moje krwawiące rany, ja jednak wiedziałam kto dzwonił. Jedyne czego chciałam w tym momencie to powiedzieć mu jak bardzo go kocham.

- Proszę, daj mi go - wychrypiałam słabym głosem. Nie miałam już siły.

- Nie mamy na to czasu - zaprotestował szybko, obwiązując kolejną część mojego ciała.

- Nie prawda, to ja go nie mam. Doskonale o tym wiesz. Daj mi się chociaż pożegnać - szepnęłam błagalnie. Czułam jak oczy mi się szkliły. Mężczyzna na chwilę się zawiesił, patrząc z współczuciem w moje oczy, po czym odebrał i przystawił słuchawkę obok mojego ucha, a chwilę później poczułam jak obwiązuje kawałek szmaty wokół mojej głowy.

- Gdz..

- Bardzo Cię kocham. Nie zapomnij o mnie - wyszeptałam słabo.

- Co się dzieje? - spytał.

- Kocham Cię

- Skar... - na wyświetlaczu pokazała się przekreślona bateria, a on się wyłączył. W tym momencie zdałam sobie sprawę, że to był ostatni raz, gdy usłyszałam jego głos. Dotarło do mnie, że już nigdy nie zobaczę jego uśmiechu, jego pięknych oczu, nigdy go nie pocałuję, ani nie przytulę. Łzy zaczęły wypływać ze mnie kaskadami. Ból jaki poczułam był nie do opisania.

Nie miałam już siły, aby dalej walczyć. Czułam jak moje powieki robiły się coraz cięższe.

- Błagam nie zamykaj oczu - powiedział chaotycznie.

- Nie możesz się obwiniać - szepnęłam, a potem po raz ostatni zamknęłam oczy.

Perspektywa Nate'a

Obudziłem się dość wcześnie. Szukałem Kate po całym domu, jednak nie było jej tu. Jak mogła być taka lekkomyślna i wyjść?

Szybko do niej zadzwoniłem. Dopiero po trzecim sygnale odebrała.

- Gdz..

- Bardzo Cię kocham. Nie zapomnij o mnie - szepnęła tak cicho, że prawie jej nie usłyszałem. Nie rozumiałem co się dzieje. Czy ona się żegna?

- Co się dzieje? - spytałem, przerażony już nakładając koszulkę i spodnie.

- Kocham Cię - odparła słabo.

- Skar.. - zacząłem, jednak połączenie zostało przerwane.

Nie wiedziałem co zrobić. Próbowałem jeszcze kilka razy dzwonić, ale za każdym razem odzywała się tylko poczta. Nie okłamałaby mnie, zawsze dotrzymywała obietnic, więc dlaczego się żegnała?

Sprawdziłem czy ubrania dziewczyny wciąż są w domu, były. Wszystko wyglądało jakby nic się nie stało. Nie rozumiałem całej sytuacji. Byłem pewien, że nie złamałby obietnicy, więc o co mogło chodzić? Czy to możliwe, że była pijana? Brzmiała raczej na wykończoną niż na nietrzeźwą.

Mimo wszystko ubrałem się, po czym pojechałem na dworzec. Przepytałem praktycznie każdego kto tam był, czy nie widzieli Kate. Nawet bezdomny, który podobno spędził tam noc uznał, że nikogo takiego nie było, a więc co mogło się stać?

Czy to możliwe, że Carl ją porwał?

Czułem ciarki na całym ciele jak tylko o tym pomyślałem.

To byłaby najgorsza z możliwych opcji. Próbowałem sobie wmówić, że pewnie się upiła, ale z tyłu głowy wciąż miałem tą myśl.

Obdzwoniłem każdego z jej przyjaciół, jednak żaden nic nie wiedział. Wiedziałem, że do Sarah nie poszłaby się upić, jednak na wszelki wypadek zadzwoniłem jeszcze do Willa, aby nie denerwować dziewczyny. Nic nie wiedział. Więc co się do jasnej cholery stało?

Nie próbowałaby się zabić, prawda? To chyba był najgłupszy pomysł na jaki mogłem wpaść. To prawda, że ostatnio było ciężej, ale wierzyłem, że przejdziemy przez to razem i wydawało mi się, że ona też tak sądziła. Nie zrobiłaby tego, byłem o tym całkowicie przekonany, ale to nadal niczego nie wyjaśniało.

Gdzie jesteś, skarbie?

Jeździłem po wszystkich miejscach, w których mogłaby być, jednak na nic się to zdało. Byłem nawet nad tym cholernym wodospadem, ale wciąż nic. Postanowiłem, więc, że pojadę na grób jej babci. Gdy już wyjeżdżałem z miasta przyszła mi wiadomość, że numer Kate jest już aktywny. Od razu zadzwoniłem szczęśliwy tą zmianą.

- Jezu, skarbie tak się martwiłem - odparłem z ulgą, gdy telefon został odebrany. - Gdzie jesteś? - spytałem spokojnie.

- Em.. Dzień dobry, nazywam się Aleksa Swommer i jestem pielęgniarką w szpitalu przy ulicy Holve Slep. Właścicielka tego telefonu trafiła do nas 4 godziny temu. Czy może Pan przyjechać i poinformować rodzinę? - mówiła opanowanym głosem, gdy ja czułem jak cały blednę, a cała krew odpływa z mojego ciała.

Jak to w szpitalu?

- C - Co się s - stało? - spytałem naprawdę przerażony.

- Pacjentka jest w czasie operacji. Nic więcej nie wiem - odparła. Jak to operacji? - Czy może Pan przyjechać albo powiadomić rodzinę pacjentki? - powtórzyła.

- T - tak - skwitowałem, a już chwilę później połączenie zostało przerwane.

Nie rozumiałem co się stało. Niby słyszałem co powiedziała, jednak wydawało mi się to jakimś głupim żartem. To przecież niemożliwe, prawda?

Siedziałem tak jeszcze kilka minut, nie wiedząc co zrobić i czy na pewno usłyszałem to co mi się zdawało, że usłyszałem. To na pewno był jakiś błąd. Teraz tylko musiałem tam pojechać i upewnić się, że to nie ona.

Zawróciłem, po czym ruszyłem do tego szpitala. Nie było sensu dzwonić po Marca skoro to na pewno nie ona. Jej telefon musiał się tam znaleźć przypadkiem, nie było innej opcji.

***

Zaparkowałem pod szpitalem, po czym ruszyłem biegiem do środka. Wciąż trzymałem się wersji, że to nie ona. Nie mogło być inaczej. Dało się to wszystko jakoś logicznie wyjaśnić, tylko jeszcze nie wiedziałem jak.

- Dzień dobry, ktoś do mnie dzwonił z tego szpitala i powiedział, że moja dziewczyna ma operację - mówiłem szybko i dość chaotycznie. Kobieta przede mną zaczęła klikać w komputerze, po czym spojrzała na mnie ze współczuciem.

Aż tak źle było z tą dziewczyną?

- Operacja wciąż trwa. Sala operacyjna znajduje się na drugim piętrze i w prawo - wskazała palcem na windę, która była na końcu korytarza. Ruszyłem do niej i poszedłem tak jak poinstruowała mnie kobieta. W końcu dotarłem pod wielki napis nad drzwiami 'Sala operacyjna'. Pałętało się tu całe mnóstwo pielęgniarek i jakiś mężczyzna siedział niedaleko. Miał porwane ubrania i wyglądał jak bezdomny. Tak poza tym to nie było tu nikogo więcej.

- Co z nią? - spytałem jedną z nich.

- Proszę zaczekać do końca operacji - odparła, po czym pobiegła gdzieś.

Potarłem dłonie o siebie. To nie mogła być ona.

Po jakiś 4 godzinach wyszedł lekarz. Wyglądał na wykończonego.

- Dzień dobry, jest Pan krewnym pacjentki? - spytał, pocierając czoło.

- Prawdę mówiąc to jestem tutaj, aby się upewnić, że to pomyłka - odparłem niepewnie.

- Rozumiem. Tylko to może być drastyczny widok - westchnął głęboko, a po chwili z sali wyjechało łóżko, które prowadziły dwie pielęgniarki. Odetchnąłem głęboko zanim spojrzałem na dziewczynę na łóżku.

Czułem jak nogi się pode mną uginają, a z ciała odchodzi cała krew.

To niemożliwe.

- Rozumiem, że to jednak nie pomyłka - odezwał się mężczyzna, jednak słyszałem go jak przez mgłę.

Stałem i wpatrywałem się w krzesła przede mną, bo łóżko już dawno odjechało. Cały czas mrugałem oczami niedowierzając w to co widziałem.

- Przepraszam, mogę się dowiedzieć co z nią? - spytał bezdomny, który przez całą operację siedział pod salą. Nie słuchałem już dalej. Przełknąłem głośno ślinę.

To koszmar!

Wystarczy, że się obudzę, a ona będzie cała i zdrowa w moich ramionach.

Zacisnąłem powieki, po czym się uszczypnąłem. Otworzyłem oczy.

To niemożliwe.

- Przepraszam, czy jest Pan z rodziny? - spytał lekarz. Podniosłem na niego wzrok.

Czy to możliwe, że to się naprawdę dzieje?

- Mogę ją zobaczyć? - słyszałem jak mój głos zadrżał, ale nie dziwiłem się sobie. Jeśli wzrok mnie nie mylił to cały mój świat leżał na tym cholernym łóżku.

Mężczyzna przytaknął głową, po czym odparł:

- Proszę iść prosto korytarzem i w lewo - zerknął w moim kierunku.

- Dziękuję - odparłem, ruszając korytarzem. Trzęsłem się na samą myśl, że to naprawdę mogłaby być ona.

Zanim wszedłem na salę, założyłem zielony fartuch. Z mocno bijącym sercem nacisnąłem na klamkę. Wziąłem głęboki oddech, a potem otworzyłem oczy.

Niech to nie będzie ona.

W sali było sześć łóżek, w tym trzy zajęte. Moją uwagę przykuło tylko jedno. Zacisnąłem oczy, chcąc obudzić się z tego koszmaru. Niepewnie podszedłem do łóżka na chwiejnych nogach.

Widząc to jak wyglądała, czułem jak cała krew ze mnie odchodzi, nogi się pode mną ugięły, a usta zacisnęły.

Jej oczy były zamknięte, a jedno z nich było podbite. Miała rozciętą brew i wargę. Na jej policzku widniał duży siniak, a głowę miała owiniętą przez bandaż. Jej usta i nos obejmowała maska, dzięki której mogła oddychać. Jedyne co jeszcze byłem w stanie zauważyć to rękę w gipsie i drugą całą w siniakach.

Nie mogłem uwierzyć w to jak wiele musiała wycierpieć. Jak mogłem jej nie upilnować?

Usiadłem na krzesełku obok jej łóżka, po czym wbiłem wzrok w jej osobę. Była tak poobijana, że bałem się nawet złapać za jej dłoń.

Nie wiedziałem co w tej sytuacji mógłbym zrobić. Bałem się jak jeszcze nigdy. Czułem jak życie wymykało mi się spod kontroli.

- Będzie dobrze - odparłem, obserwując jej twarz. - Na pewno nie jest aż tak źle - próbowałem siebie przekonywać. Delikatnie pogłaskałem kciukiem knykcie jej palców.

To tylko wygląda tak źle.

Usłyszałem jak ktoś wchodzi do sali, jednak nie zwróciłem na to zbytniej uwagi.

- Mogę zadać Panu kilka pytań? - odezwał się mężczyzna, stając u podnóża łóżka. Przytaknąłem głową, nie odrywając wzroku od dziewczyny.

- Co z nią? - spytałem pierwszy. Nie odezwał się, słyszałem jedynie jak się poruszył.

- Czy pacjentka ma ukończone 18 lat? - spytał i słyszałem jak pisze coś po kartce.

- Nie - odparłem, przymykając oczy. - Kiedy się obudzi? - spytałem.

- Czy jest Pan z rodziny? - czy on na każde moje pytanie musi odpowiadać swoim?

- Jestem jej chłopakiem - odparłem. - Niech mi Pan coś powie - podniosłem na niego wzrok. Jego spojrzenie mówiło wszystko: było źle. Mężczyzna westchnął głęboko, po czym spojrzał na mnie ze współczuciem.

- Niech się Pan przygotuje na najgorsze - zamknąłem oczy, po czym powróciłem wzrokiem do mojego skarba.

Ona była najcenniejszym co miałem w życiu. Nie mogłem jej stracić.

- Niech Pan coś zrobi - syknąłem, zaciskając usta. - Nie mogę jej stracić - dodałem ciszej.

- Zrobiłem wszystko co w mojej mocy, ale obrażenia jakich doznała.. - zawiesił głos, po czym odetchnął. - To cud, że nadal żyje - nastała cisza, w której próbowałem przekalkulować to o czym mówił. - Może Pan poinformować rodzinę? - spytał ciszej jakby nie był pewien czy powinien się odzywać.

Nie powinien. Nie miałem teraz nawet najmniejszego zamiaru myśleć o tym jak powiem o tym Marc'owi. Tylko ona się dla mnie liczyła.

- Oczywiście - mruknąłem tak cicho, że nie byłem pewien czy usłyszał. Wiedziałem, że w końcu będę musiał to zrobić, ale w tym momencie to był mój najmniejszy problem.

Już po chwili wyszedł, a potem do sali weszła jedna z pielęgniarek. Wpatrywałem się w mój skarb nie wierząc, że naprawdę tu jesteśmy.

- Nie zostawiaj mnie, skarbie - szepnąłem, delikatnie głaszcząc jej dłoń. - Nie dam rady bez Ciebie. Musisz walczyć. Wiem, że dasz radę - w momencie, gdy to powiedziałem, wszystkie maszyny zaczęły wariować. Potem nastał chaos. Do sali zaczęły wbiegać pielęgniarki i lekarz. Wyrzucili mnie za drzwi, krzycząc coś do siebie. Byłem jak sparaliżowany. Nie dochodziło do mnie to co się działo.

Jak to możliwe, że w jednej chwili trzymałem ją w ramionach, a w drugiej leżała w szpitalu ledwo żywa?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro