89. Wróć do mnie, skarbie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przy jej łóżku panował taki chaos, że nie byłem w stanie nic zobaczyć przez okienko w drzwiach.

- Musisz walczyć, skarbie - szepnąłem do siebie, opierając się pięściami o drzwi.

Od 15 minut siedziałem pod tą cholerną salą. Do tej pory nie dostałem żadnych informacji. Odchodziłem już od zmysłów.

Co tam się do cholery dzieje? Czemu to trwa tak długo?

Z sali wciąż dochodziły krzyki pielęgniarek jak i lekarza. Próbowałem zobaczyć coś przez okienko, jednak przy łóżku było tak wiele osób, że to było niemożliwe.

Zdawałem sobie sprawę, że jeśli by było dobrze to już by wyszli, ale wciąż wierzyłem, że wszystko się jeszcze ułoży.

Musiałem czymś zająć głowę, bo czułem już jak zaczynam świrować. Wyciągnąłem telefon z kieszeni po czym napisałem krótkiego SMS'a.

Nate: Niech Pan przyjedzie do szpitala przy Holve Slep. Chodzi o Kate.

Schowałem telefon, ignorując kilka wiadomości, które jak na zawołanie przyszły. Wszystkie zignorowałam.

Wpatrywałem się w te cholerne drzwi, czekając aż ktoś w końcu wyjdzie i powie mi co się stało, i co z Kate.

Sam już do końca nie byłem pewien czy byłem bardziej wściekły na siebie i na tego, kto to zrobił czy załamany stanem dziewczyny. Wiedziałem tylko, że nie mogłem jej stracić.

Kilka minut później z sali wyszedł lekarz, więc wstałem prostując ciało.

- Sytuacja opanowana - odparł, cicho wzdychając. - Zadzwonił Pan po rodziców? - spytał, kierując swój wzrok na moją twarz.

- Jej ojciec będzie niedługo - odparłem z krzywym uśmiechem. - Może mi Pan powiedzieć coś więcej? - zacisnąłem usta, zagryzając wewnętrzną część policzka.

- Niestety nie jest Pan z rodziny - wzruszył ramionami. - Proszę nie męczyć pacjentki - kiwnął głową, po czym odszedł. Westchnąłem.

Wkurzało mnie to, że nic nie wiedziałem. Byłem pewien, że Marc mi nie da dostępu do informacji. Musiałem wiedzieć co z moim skarbem.

Wszedłem do sali, od razu siadając na krzesełku przy jej łóżku. Pałętały się tu jeszcze dwie pielęgniarki. Jedna z nich zmieniała opatrunek na głowie Kate, a druga zajmowała się jakąś starszą kobietą.

Objąłem dłoń dziewczyny swoją, po czym zacząłem ją głaskać kciukiem.

- Wróć do mnie, skarbie - szepnąłem obserwując jej zamknięte oczy. Liczyłem na to, że je otworzy, a ja ponownie będę miał okazję, aby ujrzeć ich kolor.

Niespodziewanie obok mnie stanął bezdomny, który siedział pod salą operacyjną.

- Wie Pan co z nią? - spytał z lekką chrypką w głosie. Szybko odkaszlnął.

- Kim Pan jest? - spytałem, nie odrywając wzroku od twarzy dziewczyny. Nie mogłem przegapić momentu, w którym ponownie na mnie spojrzy.

- To ja ją znalazłem - odparł. W końcu podniosłem na niego wzrok. Obserwowałem jego twarz doszukując się kłamstwa czy chociażby kpiny, jednak nic nie znalazłem.

- Dziękuję - uśmiechnąłem się delikatnie, tylko na tyle było mnie stać. - Wiem tylko, że jest źle - zacisnąłem usta.

Musisz walczyć, skarbie.

- Wie Pan może kto to zrobił? - spytałem, powracając wzrokiem do dziewczyny.

- Nie widziałem zbyt wiele - odparł. - Ale wszystko powiedziałem policji.

- Policji? - uniosłem brew, zataczając kółka na dłoni dziewczyny.

- Szpital zgłosił pobicie - wyjaśnił. - Niedługo zapewne przyjdą po Pana zeznania - na chwilę podniosłem na niego wzrok. Jedyne co wskazywało na to, że jest bezdomnym to jego ubiór. Cała reszta wyglądała normalnie. Nie wyglądał na alkoholika ani narkomana, raczej na zmęczonego człowieka, któremu życie skopało tyłek.

- Cierpiała? - spytałem niepewnie. Nie wiedziałem czy chciałem znać odpowiedź, ale musiałem to wiedzieć.

- Jeśli tak to tego nie okazywała. Dopiero po rozmowie z chłopakiem się rozkleiła - przyznał. Podniosłem na niego wzrok. Nie wiedziałem jak miałem mu dziękować za to co zrobił.

- Jeśli Pan czegoś potrzebuje to proszę dać znać - odparłem, wysuwając z portfela wizytówkę, po czym mu ją podałem.

- Dziękuję, ale nie wiele mogłem zrobić - powiedział z żalem.

- Samo to, że jej Pan nie zostawił, to już naprawdę wiele i naprawdę dziękuję - zerknąłem w jego kierunku, po czym wróciłem do obserwowania twarzy dziewczyny.

- Każdy by tak postąpił - skwitował.

- Nie sądzę - westchnąłem. - Miała szczęście, że akurat na Pana trafiła - stwierdziłem. Mężczyzna już się więcej nie odzywał. W ciszy wpatrywaliśmy się w dziewczynę.

Wróć do mnie, skarbie.

Niecałe 5 minut później mój telefon zaczął dzwonić. Szybko go wyciągnąłem, po czym odebrałem orientując się, że dzwonił Marc.

- To miał być jakiś beznadziejny żart? - syknął. Wstałem, po czym się odsunąłem od łóżka dziewczyny.

- O co Panu chodzi? - westchnąłem, przecierając twarz dłońmi. Byłem wykończony. Psychicznie byłem na dnie.

- Nikogo takiego nie ma w tym szpitalu! - warknął, a po chwili słyszałem jak mówił pod nosem coś w stylu 'uspokój się, wcale nie chcesz go zabić'. W tym momencie miałem gdzieś to co o mnie myślał.

- Drugie piętro i w lewo - odparłem, rozłączając się. Liczyłem na to, że jeśli nawet nie da mi dostępu do informacji to i tak zdołam się dzięki niemu czegoś dowiedzieć. Wyszedłem z sali, czekając na mężczyznę.

Jakąś minutę później pojawił się na horyzoncie z krzywą miną.

- Jeśli to żart to nie ręczę za siebie - ostrzegł, po czym wszedł do sali obok, której drzwi stałem. Gdy tylko zobaczył dziewczynę, stanął jak wryty. - C - Co się stało? - spytał, zaciskając pięści. Przez chwilę pomyślałem, że to mnie o to wszystko obwini.

- Jacyś skurwiele ją pobili - odparłem, zaciskając usta i zęby tak mocno, że aż mnie zabolały. Wiedziałem, że jak złapię ich w swoje ręce to nie przeżyją zbyt długo.

- Jest tak źle jak wygląda? - spytał niepewnie.

- Nie chcieli mi nic powiedzieć - odparłem zirytowany.

- Pójdę po lekarza - poinformował, po czym wyszedł.

Kilka minut później podeszli policjanci. Zaczęli zadawać mnóstwo pytań, a ja nie miałem pojęcia co mógłbym powiedzieć.

- Ma Pan jakieś podejrzenia? - spytał jeden z nich świdrując mnie wzrokiem.

Prawdę mówiąc do tej pory o tym nie myślałem. W głowie siedziała mi tylko ona. Nie potrafiłem sobie wybić z głowy myśli, że to może być koniec, że już nie ujrzę jej pięknych oczu i uśmiechu. Że nie będę miał okazji, aby ją przytulić i pocałować, obudzić się i zasnąć przy jej boku. Że już nigdy nie zaproszę jej na randkę ani nie zrobię śniadania do łóżka czy nawet nie kupię głupich kwiatów, nie ujrzę jej słodkich rumieńców czy jak przewraca oczami. Boże, nawet to w niej kochałem.

- Nie możecie dać mi spokoju? Nie widzicie, że to nie jest najlepszy moment? - syknąłem, po czym odetchnąłem, próbując się uspokoić. Czułem się wykończony psychicznie. Nie mogłem znieść myśli, że mogłaby umrzeć.

- Wykonujemy swoje obowiązki - skwitował z naciskiem na każde słowo. Warknąłem, wywracając oczami. Przez myśl mi przeszło, że to od niej się nauczyłem wywracać oczami, bo przecież wcześniej tego nie robiłem.

- To wykonujcie je gdzieś indziej - odparłem, obserwując twarz dziewczyny. Miałem głęboko gdzieś co mogli sobie pomyśleć ani to jak się zachowałem. Chciałem jedynie spokoju i jej zdrowej przy mnie.

- To ostatnie pytanie - zaznaczył i byłem pewien, że mówił przez zaciśnięte zęby. Zacisnąłem oczy, po czym odetchnąłem. Przez chwilę wpatrywałem się dziewczynę, szukając w głowie odpowiedzi na to pytanie. Kto to mógł zrobić?

Nie wierzyłem w to, że od początku na to nie wpadłem. Przecież to takie oczywiste.

- Carl Black za tym stoi - odparłem, nawet nie patrząc w ich stronę.

- Dlaczego tak Pan sądzi? - spytał.

- Jest psycholem - wzruszyłem ramionami. Nie czułem już nic poza żalem, nie było w tym ani grama innych uczuć, jedynie ból.

- Dlaczego? - spytał ponownie.

- Zgwałcił ją kilka miesięcy temu - szepnąłem cicho, po czym pogłaskałem jej drobną dłoń. - Od kilku dni prześladował - mówiłem dalej. - Śledził, kazał ze mną zerwać. Pewnie dowiedział się, że tego nie zrobiła i ją pobił. Pewnie chciał zabić, ale mu przeszkodzono - podsumowałem, zerkając w ich kierunku obojętnym wzrokiem. Wyglądali na zaskoczonych, jednak po chwili powrócili do obojętnych min.

- Zgłaszaliście to? - spytał ten drugi.

- Nie, namówiłem ją wczoraj, aby dzisiaj poszła i to zrobiła, ale nie zdążyła - odparłem, powracając wzrokiem do dziewczyny.

Otwórz oczy, kochanie.

- A ma Pan na to jakieś dowody? - spytał pierwszy.

- W domu pewnie jeszcze leży list od niego, możecie też iść do jej psychologa i pytać. Ze dwa tygodnie po gwałcie trafiła do szpitala, sprawdźcie jakieś akta czy coś - wzruszyłem ramionami. Nie to mnie w tym momencie obchodziło. Tak bardzo bałem się, że ją stracę.

Wróć do mnie, skarbie.

- Dziękujemy - odezwał się drugi, po czym wyszli.

- Wróć do mnie - szepnąłem i naprawdę liczyłem na to, że teraz magicznie otworzy oczy. Oczywiście nic takiego się nie stało.

Usłyszałem jak do sali ktoś wszedł, jednak to było w tym momencie tak mało ważne, że nawet nie podniosłem wzroku.

- Rozmawiałem z lekarzem - odezwał się Marc stając obok mnie. Jego głos.. Wzdrygnąłem się.

To nie może się tak skończyć.

- Ona przeżyje - szepnąłem. - Nie umrze - powtarzałem. Sam nie wiedziałem kogo chciałem przekonać. Wiedziałem tylko, że bez niej nie dałbym już sobie rady.

- Możesz zostawić nas samych? - spytał, a pod koniec jego głos się załamał.

- Przeżyje - syknąłem.

- Proszę - szepnął, po czym odchrząknął. Po jego tonie wnioskowałem, że stracił nadzieję. Wiedziałem, że ja nie mogę. Gdybym naprawdę w to uwierzył, wszystko straciłoby swój sens.

Przeżyje.

Wstałem z krzesła, pocałowałem dziewczynę w czoło, a po chwili opuściłem salę.

Usiadłem na korytarzu. Ciężko westchnąłem.

Musi przeżyć.

Skoro Marc był po rozmowie z lekarzem i stracił nadzieję to musiało być naprawdę fatalnie. Ja wierzyłem, że da radę, ale nie mogłem odbierać innym okazji, żeby się ewentualnie pożegnać. Zacisnąłem usta.

Nie dojdzie do tego.

Mimo to wyciągnąłem telefon i wybrałem numer. Wiedziałem, że nie może się stresować, ale musiała wiedzieć.

Wybrałem numer do Willa. Nie wiedziałem jak mógłbym jej to przekazać.

- Cześć, znalazłeś już Kate? - usłyszałem jego zadowolony głos w słuchawce. Zapanowała cisza. Musiałem mu powiedzieć. Musieli wiedzieć.

- Ona.. - zawiesiłem głos nie wiedząc jak ubrać to w słowa. - Przyjedźcie do szpitala przy Holve Slep - odparłem szybko. - Drugie piętro i w lewo - poinformowałem, po czym się rozłączyłem. Nie wiedziałem co mógłbym jeszcze dodać. Nie chciałem ich już bardziej martwić i sam nie umiałem o tym mówić.

Potem zadzwoniłem jeszcze do Thomasa, który powiedział, że już jedzie. Obiecał też, że zadzwoni do reszty ekipy.

Zacisnąłem oczy.

Musi przeżyć.

15 minut później zauważyłem Sarah, która biegiem ruszyła w moim kierunku. Za nią biegł Will, ale widać było, że nie mógł nadążyć. Jedynie krzyczał do niej, aby zwolniła i się uspokoiła.

- Gdzie ona jest? - krzyknęła jeszcze w biegu.

- Nie powinnaś tego widzieć - zaoponowałem, krzywiąc się. W jej stanie to nie było dobre. Zwłaszcza, że Kate była dla niej jak siostra, a stan w jakim była..

- Chyba sobie kpisz! - syknęła, stając naprzeciwko mnie.

- Marc jest z nią - próbowałem ją przekonać. - Chciał być z nią sam - patrzyłem jej w oczy, próbując przetłumaczyć do rozumu.

Dziewczyna westchnęła, po czym pokręciła głową, rozglądając się po korytarzu. Obok niej stanął Will, który złapał ją za ramiona i zaczął je pocierać, zapewne chcąc w ten sposób ją uspokoić.

Sarah przez chwilę rozglądała się zapewne szukając sali, w której mogłaby być dziewczyna. W końcu ruszyła łapiąc zielony fartuch w dłoń, zarzuciła go na ramiona i weszła do sali. Nie trudno było się domyślić, w której jest skoro stałem obok drzwi.

Razem z Willem na wszelki wypadek poszliśmy za nią. Gdy wchodziło się do sali nie można było wiele zobaczyć przez to, że Marc siedział z tej strony i zasłaniał dziewczynę. Sarah ruszyła dalej, a gdy znalazła się przed łóżkiem widziałem jak robi się cała blada. Złapała się za głowę, a drugą dłonią za ramę łóżka. Will stanął za nią i objął w talii. W momencie, gdy jego spojrzenie skierowało się na Kate, pobladł.

Nie potrafiłem przyjąć do wiadomości tego, że jest aż tak źle. Wiedziałem jedynie, że musi przeżyć.

Jest silna, da radę.

Marc wstał i ze zbitą miną powiedział jedynie, że pójdzie się przewietrzyć. Zająłem jego miejsce, powracając do głaskania dłoni dziewczyny.

- P - prze - żyje? - spytała Sarah przełykając głośno ślinę.

- Musi - szepnąłem, zagryzając wewnętrzną część policzka. Zapanowała cisza, która trwała przez dłuższą chwilę.

- Co mówią lekarze? - spytała ciszej, a po jej głosie dało się wyczytać, że naprawdę boi się odpowiedzi.

- Marc z nim rozmawiał - poinformowałem, zerkając w ich kierunku. - A potem.. - zawiesiłem głos, zaciskając usta. Musiałem być szczery. - przyszedł się pożegnać - dokończyłem zaciskając pięść. Tak bardzo chciałem znów ją przytulić. Ujrzeć jej oczy. Tylko tyle pragnąłem.

Dziewczyna rozpłakała się, na co chłopak od razu objął ją szczelnie ramionami.

- Ja wiem, że dasz radę - szepnąłem, powracając wzrokiem do Kate.

Nie może mnie zostawić. Da radę.

Chwilę później do pokoju wpadli chłopcy i oczywiście wszyscy stanęli dęba jak tylko ją zobaczyli. Zacisnąłem usta. Czy chociaż jedna osoba mogłaby uważać, że wcale nie jest tak źle i, że będzie dobrze?

Zaczęły się standardowe pytania, na które odpowiadałem tak jak zawsze. Sarah zajęła miejsce na krzesełku po drugiej stronie łóżka, po czym ścisnęła dłoń dziewczyny.

- Nie zostawi nas - sam nie wiedziałem czy próbowała przekonać siebie czy nas. - Obiecała, że będzie chrzestną - zacisnęła oczy, z których zaczęły wypływać kolejne łzy. - Obiecała - powtarzała. - Obiecałaś - ścisnęła jej dłoń. Will pocałował ją w czubek głowy. Zaczął masować jej ramiona.

Chłopcy natomiast wyglądali na wściekłych. Zaczęli krążyć po sali, a Matt wpatrywał się pustym wzrokiem w ścianę. W końcu przeniósł go na mnie.

- Kto to zrobił? - syknął z jadem.

- Nie wiecie o pewnych rzeczach - westchnąłem, zaciskając oczy. Czułem się złamany tym wszystkim.

Przeżyje.

- To nie jest rozmowa na teraz - odparłem. Chłopak chyba zauważył, że to naprawdę nie jest dobry moment, nie wiem czy po mojej minie czy czymś innym, ale nie drążył już tego tematu.

Potem wpadł lekarz, który zaczął tłumaczyć, że nie może tu być tyle osób na raz. Pozwoliliśmy Sarah i Willowi zostać. Nie umiałem już na nią patrzeć w takim stanie. Najbardziej na świecie chciałem być przy niej, ale im dłużej wpatrywałem się w jej poobijane ciało i te wszystkie maszyny, do których była podłączona, zaczynałem rozumieć, że jej stan był naprawdę zły. Chciałem wierzyć, że przeżyje, ale co jeśli się łudziłem?

Jeśli tak, to trudno. Nic innego mi już nie pozostało.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro