14. Planowany przeze mnie odwrót

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

   Z rezerwą patrzyłam jak Ofelia siada kolo Tytusa podczas obiadu. Natomiast ja siedziałam przy drzewie przyglądając się uparcie mężowi, z którym już rozmawiałam na ten przeklęty temat, o którym miał się rozmówić z innymi. Ale on oczywiście tego nie zrobił, bo po co?! Wolał posiedzieć sobie koło Ofelii niż mnie posłuchać, a przecież to jedyne rozwiązanie. W końcu siedzimy tutaj już drugi dzień, tylko dlatego że nasi "goście" nie mają podwózki!

    Zmarnowaliśmy tyle czasu, lecz szanowny pan Woodrok (uciemiężenie narodu i całej ziemi) sam chce zadecydować o planach. Zaś nam pozostaje jedynie wykonywać JEGO rozkazy, ponieważ nam NIE wolno decydować o takich rzeczach. Wobec tego nasuwa się jedno ważne pytanie. Mianowicie: PO jaką cholerę rozmawia i się ŚMIEJE z ofermą?!

- Na pierwszy rzut oka jestem w stanie dostrzec kiedy wpadłaś na genialny pomysł, ale Tytus skutecznie podcina ci skrzydła - odezwał się znienacka czyjś znajomy głos.

   Drgnęłam przestraszona, lecz uspokoiłam się widząc, że to tylko Jedynka. Wyglądał na tak samo zdegustowanego tym ciągłym czekaniem jak ja. Niemal czułam jego irytację, która kłębiła się pod jego skórą niczym gorączka.

- Bylibyśmy już dawno na miejscu, gdyby nie to, że co noc mówi, iż musimy czekać aż nadejdzie pomoc. Mimo to co chwila widzę go rozmawiającego z tym podejrzanym typkiem... Max' em - kontynuował siadając koło mnie.

- No więc... masz rację. Doskonale wiem co powinniśmy zrobić, ale... Tytus zabronił mi wykonywać jakiekolwiek ruchy, które mogłyby sprawić...

- Przepraszam, że ci przerwę, ale muszę wiedzieć jedno. Od kiedy ty wykonujesz polecenia swojego męża? Jakoś od kiedy cię znam... a muszę przyznać, że trochę cię już poznałem... robisz wszystko - no, prawie wszystko - na przekór Tytusowi więc co cię hamuje przed wykonaniem swojego planu?

   Przegryzłam dolną wargę próbowałam tym samym się nie uśmiechnąć. W końcu jakby to wyglądało? Mój wzrok spoczął na kolanach, na których trzymałam dłonie. Dotąd ściskałam je kurczowo, teraz rozprostowałam palce i ułożyłam je na udach.

- Co mnie powstrzymuje? - podniosłam rozpromieniony wzrok na Jedynkę. - Potrzebuję pomocy, ponieważ sama nie dam sobie rady. I coś mi mówi, że mi pomożesz... w sumie nie ty jeden co nie, chłopcy?

    Obejrzałam się za siebie, gdzie - tak jak myślałam - znajdowała się pozostała dwójka. Stali w cieniu, tak aby Tytus nie był w stanie ich zauważyć. Stali i się szeroko uśmiechali wiedząc, że moje pomysły są nad wyraz... wspaniałe? Bombowe?

- Bierzmy się do roboty, ponieważ mam zamiar tej nocy wyruszyć w dalszą podróż - zakomenderowałam z wrednym uśmiechem. - Jeszcze mi mężulek podziękuje.

**********

   Z zapartym tchem obserwowałam zza krzaków, rozmowę Tytusa z Max' em. Siedzieli przy ogniu delektując się ciepłym trunkiem, który sprytnie wsunęłam do naszej torby, tak by mąż myślał, że sam go tam wrzucił. Nie podejrzewał, jednak że alkohol należał do Trójki, który specjalnie go dodatkowo wzmocnił.

   Z zapartym tchem spojrzałam na zepsuty samochód, gdzie smacznie spała Ofelia. Właściwie nie wiedzieliśmy czy przypadkiem się nie obudzi, gdy włączymy swój samochód, jednakże jedno było pewne. Dziś się stąd wyrwiemy.

- Jak to zrobiłaś, że ich auto odpaliło? - zapytał mnie szeptem Dwójka.

- Nie jest aż tak uszkodzone - powiedziałam wzruszając ramionami. Zaryzykowałam krótkim spojrzeniem w jego stronę - Co prawda sam samochód nie ruszy, ale silnik działa i... cóż dziś jest przecież taaak zimno w nocy... - sugestywnie poruszyłam brwiami.

- Ach, rozumiem - szturchnął mnie lekko. - Mówił ci ktoś, że jesteś sprytna?

- Tak - wskazałam podbródkiem siedzącego przed ogniskiem Tytusa. Jego ciemne włosy opadły na oczy tworząc wraz z cieniami padającymi z ogniska upiorne wrażenie. - Kiedyś wyznał mi jakie mam cechy i kiedy zaczął je wymieniać dobrnął do jesteś taaaka sprytna... I właśnie wtedy człowiek się zastanawia ile jest wstanie zdziałać alkohol - westchnęłam. - Przynajmniej wtedy zaczyna mnie naprawdę doceniać.

- Myślę, że on cię docenia cały czas tylko ciężko mu się do tego przyznać. Przecież kiedy podejmuje jakąkolwiek decyzję spogląda najpierw na ciebie, prawda? Naprawdę! - przytaknął widząc moje niedowierzanie - Zawsze tak robi, jakby szukał u ciebie potwierdzenia, iż dobrze robi.

    Dopadło mnie niezdecydowanie. Po mojej głowie krążyła jedna myśl: Czy dobrze robię? Co jeśli nie? Co jeśli Tytus przetrzymuje nas z jakiegoś ważnego powodu?

   Potrząsnęłam głową. Amelia skup się! Robisz to po to, aby wcześniej wrócić do dzieci, do swojego normalnego życia u boku właśnie tego mężczyzny, którego próbujesz w tej chwili uratować przed samym sobą! Więc przestań się mazgaić i do dzieła.

   Wstałam, po czym ruszyłam w stronę Tytusa wygładzając palcami koszulę męża. Specjalnie ją założyłam, ponieważ nie zabrałam ze sobą ani jednej sukienki. Zaś to mogło skłonić go bardzo szybko do ruszenia w stronę auta. Dodatkowo miałam na sobie krótkie spodenki oraz jednoznaczny uśmiech, który sam powinien nakierować go w dobrą stronę.

   Gdy tylko Tytus mnie zauważył... cóż jego wzrok mówił jedno. Z mocno bijącym sercem przyglądałam się jak jego oczy zjeżdżały w dół, następnie ponownie kierowały się ku górze tym razem z cwaniackim uśmiechem na wargach. Pociągnął jeszcze jeden łyk z butelki nim usiadłam mu na udach.

- Mmm... Amelia - specjalnie przeciągnął ostatnią sylabę, aby sprawić, by po moim kręgosłupie przeszły ciarki. - Z jakiej to okazji tak się wystroiłaś?

    Musiałam się bardzo starać, by odór alkoholu mnie nie powalił. Z krzywym uśmiechem objęłam go ramionami wokół szyi, po czym pocałowałam namiętnie w usta. Zaraz, jednak tego pożałowałam. Czując nie tylko smród alkoholu, ale i czując go w buzi, miałam ochotę wstać i odejść, zaś do tego nie mogłam dopuścić.

- Więc musi być jakaś okazja, aby się tak stroić? - zatrzepotałam niewinnie rzęsami.

- To ja nie będę wam przeszkadzać - Max pośpiesznie się ulotnił, zostawiając nas samych.

   O to właśnie chodziło. W tak prosty sposób przeszliśmy do fazy drugiej.

- Nie tak szybko - położyłam palec wskazujący na gorących wargach Tytusa, powstrzymując go tym samym przed kolejnym całusem, którego wolałam nie doznawać. Zdecydowanie za dużo wypił. Czuły to moje kubki smakowe oraz nos. - Najpierw - przejechałam palcem po jego torsie - chciałam cię prosić o to, abyś łaskawie zabrał swoją rękę z mojej pupy, dopiero wtedy możemy - przybliżyłam swoją twarz do jego specjalnie go nakręcając - pójść do auta...

   Matko to brzmi jeszcze gorzej niż to sobie wymyśliłam! Normalnie porażka! Jak dobrze, że Tytus nie będzie tego pamiętać. Oby, bo jeśli będzie... Nie, lepiej o tym nie myśleć, teraz jest najlepszy czas na maksymalne skupienie się na zadaniu, a nie rozmyślanie co będzie, gdy mój mąż będzie pamiętać o tym co wyczyniam.

    Tak czy siak będzie na mnie wściekły. Co do tego mam absolutną pewność. Chociaż cofam to! On nie będzie wściekły, on będzie wkurzony, zły i zapewne rozpęta nam prawdziwe piekło, ale prędzej czy później zrozumie, że wcale nie chcieliśmy źle tylko dobrze.

- Amelio - zamruczał. - Co ty na to, abym cię tam zaniósł?

- A dasz radę? - uniosłam w zdumieniu brwi.

- Zaraz się przekonamy - wymamrotał, po czym głośno czknął.

   Tak, Tytus jest jak najbardziej pijany. To się nie tylko czuje i widzi, to się również słyszy.

   Kiedy Woodrok wstał ze mną w ramionach, miałam absolutna pewność co do tego, że długo się na nogach nie utrzyma. Zaczął się chwiać, zaś jego dłonie drżały jakby nie trzymał kogoś nad wyraz lekkiego (czyli mnie) tylko jakiegoś hipopotama, który waży... no tyle ile ważą prawdziwe hipopotamy - te krwiożercze bestie na pewno są mega ciężkie.

   Wobec takiego obrotu sytuacji, pośpiesznie z niego zeszłam i stając pewnie na nogach, objęłam Tytusa ramieniem w pasie. Zaś on jak to on, ułożył rękę na mojej pupie i poklepał ją. Normalnie miałam ochotę go zamordować, lecz bez tego konkretnego faceta w moim życiu byłoby za nudno więc ta opcja kompletnie nie wchodziła w rachubę. 

- A co ja mówiłam? - zapytałam z mimowolnym uśmiechem na ustach.

- Hmm...? - nachylił się do mojego ucha, po czym niespodziewanie pocałował w szyję. Po mojej skórze przeszły przyjemnie dreszcze. - Idziemy do auta? - wybełkotał z łobuzerskim uśmiechem - Że masz ochotę na... amory? Zupełnie jak ja.

    Spłonęłam krwistoczerwonym rumieńcem, którego nawet ta późna pora zapewne nie była w stanie ukryć. O matko, te słowa nie tylko sprawiły nagłe uderzenie gorąca, ale również zakłopotanie. Mogłam się spodziewać, że Tytusowi ostatnio tylko jedno w głowie. W końcu on zawsze i wszędzie był gotowy na spłodzenie kolejnego potomka. Nie ważne było nawet to, iż był upity jak bela.

- Nieee... - mruknęłam - Bardziej mi chodziło, że masz zabrać swoją rękę, abyśmy... - wciągnęłam z sykiem powietrze czując jak Tytus schodzi pocałunkami do mojego ramienia - na spokojnie udali się do auta. Więc?

- Hmm...? - wydawał się być tak zajęty swoim zajęciem, że w ogóle nie kontaktował.

- Zabierz tą rękę Tytusie, przez nią czuję się co najmniej niekomfortowo - warknęłam rozzłoszczona. Czemu moje plany prawie zawsze przybierają zły obrót, wtedy kiedy to nie jest całkowicie zbędne?!

- Jakoś ci to wcześniej nie przeszkadzało - czy mi się wydaje czy on, jednak jest bardziej przytomny niż początkowo sądziłam?

- Ale ktoś może nagle nas zobaczyć i... Uch! Po prostu ją zabierz! - pchnęłam go na tylne drzwi naszego auta.

   Podeszłam do niego ciekawa, kiedy to zamierzali się zjawić Jedynka, Dwójka i Trójka. Teraz ich najbardziej potrzebowałam, a oni zniknęli jak kamfora. Przecież się umówiliśmy, iż gdy tylko doprowadzę tutaj Tytusa, oni będą czekać, aby go unieszkodliwić, lecz nie zabić! Tyle musiałam się wykłócać z Trójką, żeby dał sobie spokój z mszczeniem się na moim mężu za to ile czasu straciliśmy.

   Nagle - akurat wtedy kiedy się odrobinę zamyśliłam - usłyszałam głuchy brzdęk, następnie również głuche uderzenie czegoś ciężkiego o ziemię. Zamarłam widząc nieruchome ciało Tytusa u swoich nóg, zaraz potem czyjeś jęknięcie - nie moje! - i syknięcie.

- Miałeś go uderzyć lżej! - pieklił się Dwójka.

- Przecież nic mu nie jest! - zaoponował Trójka, trzymająca nad wyraz gruby kij. 

- Oddycha - szepnęłam z ulgą. - Ale jeśli mu zrobiłeś coś poważnego... - pogroziłam mężczyźnie palcem - to daję ci słowo, że za to zapłacisz.

- Ej! - jęknął ponownie Jedynka - Chyba mamy kłopoty.

- Co? - obróciłam się o sto osiemdziesiąt stopni, aby spojrzeć w to samo miejsce, w które spoglądał Jedynka. - Teraz nic takiego nie zobaczy. Ofelia chyba nie rozumie, że gdy włączy światło tak naprawdę oślepnie na to co jest na zewnątrz.

- No tak, a co jeśli poprosi Max' sa...

- On jest tak samo napity jak Tytus - zauważył z lekką zazdrością Dwójka.

- Panowie! - ukucnęłam koło męża - Musimy ruszać inaczej nie zdążymy uciec.

    Mężczyźni od razu zajęli się bezwładnym ciałem Woodroka, by następnie usiąść na swoich miejscach. Siadłam za kółkiem (NARESZCIE będę mogła poprowadzić! Jupi!) z myślą, iż żaden z mężczyzn nie ma pojęcia ile razy wjedziemy w dziurę czy na kamień. 

********

   Jedynka bezbłędnie mnie nawigował. Kiedy zaczęło świtać mieliśmy już za sobą spory kawałek drogi, którą powinniśmy przebyć już dawno temu. Właściwie to nie byłam pewna czy przypadkiem za kilka godzin nie zobaczymy miasta portowego, do którego mieliśmy się udać.

   Koło siebie usłyszałam przeklinanie, poprzetykane jęczeniem. Tytus zaczął powoli się wybudzać z ogromnym kacem i bólem głowy spowodowanym uderzeniem.

- Co...? - kiedy tylko otworzył oczy, postanowiłam na chwilę się zatrzymać, aby przypadkiem nie zacząć się kłócić w pędzącym aucie. - Amelio!

- No co? - zapytałam niewinnie, gasząc silnik - Całkiem dobrze mi idzie!

- Gdzie. My. Do. Jasnej. Cholery. Jesteśmy?!

- Cóż z obliczeń Jedynki, wychodzi, że niedługo będziemy w mieście portowym.

- Ale... Jak mogłaś zrobić coś takiego bez mojej zgody?

- Jak to jak? - spojrzałam na niego rozeźlona - Przecież od rana mówiłam ci, że powinniśmy ruszać, a ty jak to ty, mówiłeś...

- Amelio! - zmarszczył groźnie brwi - Razem z Max' sem właśnie ustalaliśmy... Dzięki temu co wymyśliliśmy... to był genialny pomysł na to, abyśmy już nie musieli się spotykać z Ofelią, a ty tak po prostu mnie wywiozłaś?!

- Co...? Wyście planowali... - z trudem przełknęłam ślinę i z lekkim zażenowaniem oraz strachem spojrzałam ponownie na Tytusa. - Ups?


      Wybaczcie to karygodne opóźnienie. Mam nadzieję, że się nie gniewacie :), jak również, że Wam się podobało. Następny rozdział 08.10.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro