15. Nadal jesteś na mnie zły?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Jak myślisz nadal jest na nas zły? - zapytał Dwójka, spoglądając z rezerwą na Tytusa.

    Rzuciłam na niego spojrzeniem, zastanawiając się czy, aby na pewno nie jest on niepoczytalny. W końcu na pierwszy rzut oka można byłoby wysunąć prosty wniosek, iż Tytus Woodrok w tej właśnie chwili powinien być unikany jak ognia. Dosłownie! Przecież widząc go w takim stanie od razu się odechciewa jakiejkolwiek walki, ponieważ właśnie wtedy jest najbardziej niebezpieczny, gdyż jest nabuzowany negatywną energią - że się tak wyrażę.

- Och, nie! On codziennie dla relaksu rzuca granatami, krzyczy, przeklina i demoluje lasy - rzuciłam sarkastycznie. - Ale, czyżby właśnie zrobił kolejny krater? Jak sądzisz dostatecznie się już zrelaksował czy może nadal... jest lekko spięty wydarzeniami dzisiejszego dnia?

- To był sarkazm, prawda? - zapytał tępo Dwójka.

- Tak, to był sarkazm - potwierdziłam, kiwając głową. - Ale jak chcesz zawsze możesz podejść do Tytusa i się zapytać czy nadal się wścieka. Prawdopodobnie wtedy nie dożyjesz następnego dnia, lecz przynajmniej my będziemy wiedzieć, że to jeszcze nie jest ten moment, aby zawracać mu głowę - zaproponowałam grzecznie.

    Mężczyzna posłał mi groźne spojrzenie, którym się jednak zbytnio nie przejęłam. Co jak co, ale on raczej nie zrobiłby mi krzywdy. Tym bardziej, że sam aktualnie wyglądał na kogoś kto nie chciałby stracić życia tylko, dlatego że próbował zrobić krzywdę osobie, którą Tytus kocha najbardziej. To tak jakby sam sobie wydał wyrok śmierci.

- Zabawne - mruknął odwracając ode mnie wzrok, następnie oparł się ciężko o drzwi samochodu.

- To czemu się nie śmiejesz? - uniosłam pytająco brew rozglądając się wokoło.

    Przed nami rozpościerała się ogromna połać lasu, która kończyła się dokładnie przy aucie. Tak, dobrze myślicie! Zaparkowałam idealnie przed skrajem puszczy. Ale jestem mistrzem kierownicy!

- Driady nie będą zachwycone - mruknęłam pod nosem, kiedy Tytus po raz kolejny rzucił granatem, który zrobił mały krater tam, gdzie wcześniej stały cztery drzewa. Ale może one jakoś ostudzą mojego męża w jego działaniach pod tytułem: "demolka wszystkiego". - No dobra... pójdę do niego - powiedziałam w końcu.

    I tak ponownie zmarnowaliśmy kilka godzin na to, aby Tytus mógł się wyszaleć. Może mu już chociaż odrobinę przeszło. Przynajmniej mogłam mieć taką nadzieję, ponieważ sam wojownik wyglądał jakby dopiero się rozkręcał. Chociaż zapewne nie zdawał sobie sprawy z tego, iż marnuje nasz sprzęt, który w przyszłości mógłby nas uratować.

    Z wielkim trudem ruszyłam w stronę męża. Powoli, niemal leniwie wlokłam się krok po kroku, czując strach i przerażenie przed tym co miało nadejść - rozmową. Po za tym nie wiedziałam jak zareaguje kiedy wreszcie do niego dojdę. Tym bardziej, że wyglądał na naprawdę wkurzonego. Choć to nie do końca określało to jak się zachowywał i zapewne jak się czuł.

- Tytusie? - zapytałam cicho, gdy stanęłam jakieś trzy metry za nim. - Kochanie?

    Moje przerażenie osiągnęło najwyższy poziom w momencie gdy się do mnie odwrócił. Wyglądał jak najniebezpieczniejsza maszyna do zabijania na świecie, do tego jego oczy były całkowicie czarne - dwie otchłanie bez dna, nieznające litości. Zachowywał się dokładnie tak jak za dawnych lat, tuż przed naszą pierwszą podróżą. Właśnie widząc go w takim stanie zrozumiałam, że nie chodziło tylko o to. Musiało się kryć coś więcej.

    Potrzebowałam całej swojej siły woli, aby nie cofnąć się o kilka kroków.

- Kochanie? - powtórzyłam drżącym głosem. - Ja naprawdę nie wiedziałam, gdybyś mi powiedział to, bym nic nie zrobiła. Nawet, bym ci pomogła...

- A w czym mogłabyś mi pomóc, he? - warknął mrużąc oczy - Przecież twoją jedną z zalet jest przyciąganie kłopotów, denerwowanie ludzi i psucie doskonałych planów. Ty zawsze musisz postawić na swoim. Zawsze robisz wszystko po swojemu. Nie twierdzę, że to się czasem nie przydaje, ale w większości prowadzi do większych komplikacji.

- Chyba odrobinę przesadzasz - powiedziałam spuszczając wzrok.

- No niech pomyślę... - zbliżył się do mnie - Gdybyś powściągnęła swój charakter, prawdopodobnie udałoby ci się żyć w sąsiedztwie z Ofelią i nie byłoby takich problemów jak ciągłe plotki co wyście ostatnio zrobiły.

- Mówisz to tak jakbyś nie wiedział, że to ona ciągle zaczyna - warknęłam w odpowiedzi. Podniosłam gwałtownie głową - Ja do ostatniej chwili panuję nad sobą, ale gdy słyszę, że... czasem się zastanawiam, co by było gdybyśmy nigdy nie wyruszyli na tę wyprawę? I wiesz co? Niemal zawsze jedno mi przychodzi do głowy i z tym, z wielkim trudem, muszę się zgodzić z ofermą. Gdyby nie nasza wyprawa prędzej czy później wylądowałbyś z nią w łóżku, ponieważ ona znalazłaby sposób, by cię do niego zaciągnąć. I, gdy słyszę, że ona ten sposób znalazła to mnie roznosi. Ponieważ dosłownie tyle - pokazałam palcami stykając palec wskazujący z kciukiem - brakowało od tego, aby doprowadziła swój plan do skutku. Właśnie wtedy ty musiałbyś ożenić się z nią, a mnie porzucić.

    Gdyby mój wzrok mógłby zabijać Tytus leżałby właśnie w tej chwili na ziemi bez życia. Walcząc właśnie tak na spojrzenia wreszcie kontynuowałam.

- Jeśli chcesz wiedzieć czy czułam zazdrość o ciebie po ślubie i czy czuję ją teraz to możesz sobie zakodować, że tak. Już wtedy bałam się, że zostanę całkowicie sama i dlatego, gdy widziałam w twoim pobliżu jakiekolwiek dziewczyny, studziłam ich zapędy. Tylko Ofelii nigdy nie zdołałam złapać na gorącym uczynku - otworzyłam parę razy usta, po czym ponownie je zamknęłam. - Wobec czego nie dziw się, że gdy słyszę coś takiego, powstają te wszystkie plotki. W ogóle nie rozumiem, dlaczego cię to tak martwi. Po za tym, tu nie chodzi o to, prawda? Tylko o te twoje ciągłe tajemnice, o twój brak zaufania i o to, iż tak naprawdę nie potrafisz sobie poradzić z czymś sam od kiedy otworzyłeś się na mnie. Oto cały twój problem! A teraz próbujesz mi udowodnić, że tak naprawdę to nie ja jestem teraz problemem. Proszę bardzo wyżywaj się na tym lesie, na mnie, ale wtedy nie licz, że ci pomogę, bo tego nie zrobię.

    Poczułam niewysłowioną ulgę, gdy tylko to z siebie wyrzuciłam. Wreszcie mogłam podzielić się z nim swoimi odczuciami, a także ostudzić jego zapędy. Może chociaż to pomoże mu wreszcie się skupić na zadaniu. Miałam powoli dość tego, że większość czasu spędzamy na kłótniach.

- Teraz kiedy to już wszystko sobie wyjaśniliśmy, pójdę coś zjeść, ponieważ te twoje ciągłe kłopoty muszą być jakoś przeze mnie przyciągane, prawda? A do tego potrzebuję przecież sił.

- Świetnie - wyrzucił ręce do góry, mocno zaciskając usta.

- Świetnie! - odwróciłam się na pięcie i tupiąc głośno nogami ruszyłam w kierunku samochodu.

    Skoro chce nadal być obrażoną księżniczką, to niech taki pozostanie, ponieważ aktualnie to czułam wzrastającą wściekłość na mężczyznę, którego kochałam całym sercem. Normalnie mogłabym go teraz zamordować!

********

- Driady się zdenerwowały - rzucił nagle Tytus patrząc w stronę lasu.

- Co ty nie powiesz? - zmrużyłam oczy, po czym wróciłam wzrokiem do talerza z jedzeniem. - Wątpię, by twoje niezwykłe... dzieło zostało pominięte przez strażniczki natury. Przecież taki talent trzeba nagrodzić, co nie?

   Rzuciłam złośliwy uśmieszek w stronę męża, który jedynie się skrzywił. Dopiero po chwili posłał mi spojrzenie, które mogłoby zmrozić każdego tylko nie mnie. Ale oczywiście on o tym doskonale wiedział.

- Mówisz nagrodzić? To może sama się tym zajmiesz? - wyciągnął ręce za siebie i oparł się na nich. - W końcu jakoś muszę być wynagrodzony, prawda?

- Och, tak. Całkowicie się z tym zgadzam! - pośpiesznie skończyłam jeść ryż - Zaraz zostaniesz nagrodzony - wskazałam za niego - przez nich.

    Tytus błyskawicznie sie odwrócił, zaś cała pozostała trójka mężczyzn sięgnęła po broń. Ja natomiast - tak wiem, zdziwicie się! - spokojnie siedziałam ze skrzyżowanymi w kostkach nogami i czekałam na dalszy rozwój sytuacji. Najbardziej ciekawiło mnie to czy wyjdziemy z tego cało.

- Czemu wcześniej mi nie powiedziałaś?! - ryknął Tytus, pośpiesznie wstając, aby wygrzebać z torby broń.

- No cóż... - nieśpiesznie wstałam, chociaż moje serce waliło ze strachu - To logiczne sądzić, iż nie masz żadnej broni, ponieważ większość zużyłeś na wyładowaniu swojej... negatywnej energii, która teraz przywołała na nas kłopoty. I kto tutaj przyciąga problemy?

   Oparłam się o maskę auta w skupieniu przyglądając jak Tytus przeszukuje torbę. Kiedy coraz bardziej marszczy brwi, dyskretnie dotykam broni spoczywającej za paskiem spodni, tuż przy moich plecach. Kobieca intuicja nigdy mnie jeszcze nie zawiodła więc postanowiłam już wcześniej się zabezpieczyć. Tak na wszelki wypadek jakby i mnie postanowili zaatakować w co wątpiłam z dwóch powodów. Po pierwsze driady wiedziały kto zniszczył las. Po drugie - jestem kobietą... no co do tego drugiego nie byłam pewna.

- Co tam tak mamroczesz? - zapytałam kiedy zamaskowani ludzie zaczęli powoli zbliżać się do nas.

- Że czasem mam ochotę cię zamordować - warknął, po czym odciągnął mnie od skraju lasu tak, iż trafiłam bosymi stopami na ciepły pasiek. - Jesteś irytująca, mściwa, uparta i denerwująca.

- Mogłabym powiedzieć o tobie dokładnie to samo - odcięłam się, trzymając cały czas dłoń na broni. Przy czym bacznie rozglądałam się wokoło, by mieć pewność, że gdyby mnie zaatakowali będę w stanie się obronić.

- Nie przeginaj - rzucił mi wściekłe spojrzenie.

- Ja tylko pragnę ci przypomnieć, że tym razem to ty wpakowałeś nas w kłopoty, a nie ja - uniosłam palec wskazujący na wysokość oczu. - I mimo tego że cię kocham, nie przepuszczę okazji, aby ci dokopać za to, że ponownie mi nie ufasz i do tego mnie obraziłeś. Kolejny raz. 

   Przymknął na chwilę oczy, po czym załadował dwa pistolety i poszedł negocjować. Musicie przy tym zauważyć, że Tytus Woodrok nigdy, przenigdy nie był dobry w negocjowaniu, bo przecież to urodzony wojownik, który zamiast myśleć, trzyma się zasady: "powiesz coś nieodpowiedniego - zabiję cię". I właśnie na tym kończą się każde jego negocjacje. Nawet te, które mogły skończyć się powodzeniem.

   Dlatego też nie zdziwiłam się widząc, gdy zamordował z zimną krwią osobę, z którą chwilę wcześniej rozmawiał.

- Nie! Co on najlepszego uczynił?! - zaczął panikować Jedynka.

- To co umie najlepiej - odparłam bez emocjonalnie.  

    Byłam zbyt przyzwyczajona do tego widoku, aby zrobił na mnie jakiekolwiek wrażenie. Życie z Tytusem nauczyło mnie dostatecznie, że widok zabójstwa czy też śmierci w jej najczystszej postaci jest widokiem, do którego teoretycznie można przywyknąć. Co prawda żałowałam ludzi ginących z ręki mego męża, ale później przejmowała kontrolę obojętność. W końcu jak się do czegoś przywyknie - tak jak do swoich zamaskowanych i wiecznie ubranych na ciemno towarzyszy - to to nie robi zbyt wielkiego wrażenia.

- Amelio! - krzyknął Dwójka nieporadnie ładując broń.

   Zadziałał instynkt samozachowawczy i nauki z Dimą. Wycelowałam błyskawicznie broń w stronę, w którą patrzył mężczyzna, po czym bez wielkiego namysłu strzeliłam. Tamten nawet nie wiedział, w którym momencie padł martwy na ziemię.

   Od razu przypomniałam sobie jak po raz pierwszy zabiłam człowieka. Uciekaliśmy wtedy wraz z Tytusem autem przed zbirami i Ofelią. Strzelałam do ludzi na motocyklach... pamiętam, że wtedy nic więcej prócz zachowania życia, się dla mnie nie liczyło.

   Zupełnie jak teraz.

   Ruszyłam w stronę Tytusa. Mąż chyba pozabijał już wszystkich tych co nam zagrażali.

- Czy ty jesteś normalny?! Mogłeś z nimi normalnie porozmawiać, a nie od razu ich zabijać! Och! No tak, czego innego mogę oczekiwać od wielkiego wojownika z jego cudownego Klanu Wojowników, prawda?

- Naszego - poprawił mnie przeładowując automatycznie broń.

- Co? - nie zrozumiałam.

- Powiedziałaś... - pokręcił głową nadal na mnie nie patrząc - Ty również należysz do Klanu Wojowników. Sama nawet to udowodniłaś - wskazał na trupa przy aucie.

- To była samoobrona!

- Jasne - przewrócił oczami, po czym chwycił moją dłoń, która zbliżała się do jego oka w celu powalenia go pięścią. - Kochanie - rzucił niemal pieszczotliwie - naprawdę oczekujesz, że nie jestem w stanie przewidzieć twoich ruchów? Przecież ty niemal zawsze działasz podobnie. Kiedy widzisz, że twoje słowa do mnie nijak nie dochodzą, a do tego cię obrażę, próbujesz mnie znokautować. Naprawdę nie obraziłbym się, gdybyś zmieniła swoją taktykę. Równie dobrze możesz sprawić, że... właściwie po co ci to mówię? Jeszcze byś tak zrobiła... - nagle odchylił głowę w prawo, przeanalizował coś, by ponownie na mnie spojrzeć.

   Wytrześciłam oczy kiedy uniósł broń i strzelił. Wrzasnęłam panicznie, próbując wyrwać swoją rękę z jego uścisku. Drugą zaczęłam szukać rany postrzałowej, kiedy nie zdołałam jej znaleźć, spojrzałam za siebie.

   Niedaleko mnie na ziemi leżał martwy mężczyzna.

- Możesz mi wierzyć albo nie - Tytus wzruszył ramionami, zmusił mnie przy tym, abym spojrzała w jego oczy - ale ja nigdy, bym cię nie skrzywdził. Dodatkowo musisz pamiętać, że ja się nie zmieniłem. Nadal jestem taki jakim mnie wychowano wobec tego nie oczekuj, że będę cię za wszystko przepraszać, bo tak się nie stanie.

   Puścił mnie i zaczął odchodzić w stronę auta, lecz gdy mnie mijał powiedział:

- Ufam ci bezgranicznie, Amelio, ale czasami pojawia się coś czego nie mogę ci zdradzić. Coś co lepiej pozostawić w sekrecie.

    Zostawił mnie samą. Rozdygotaną. Przerażoną. Ale o dziwo również powoli odzyskującą spokój. Mimo to szok jaki przeżyłam będąc przeświadczoną, iż do mnie celuje... wątpię, by to szybko minęło.


    Następny rozdział 15.10.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro