19. Chcesz zostać królową? To genialnie!

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Gratuluję, miała pani rację, pani Amelio - doktor uśmiechnął się do mnie. - Spodziewa się pani dziecka.

- Och... oczywiście, przecież mówiłam... - wykrztusiłam z siebie, chociaż szok dawał się we znaki. - Chciałabym, jednak wiedzieć, który to tydzień?

- Według mnie najprawdopodobniej drugi albo trochę ponad - odparł, po czym skłonił się i odszedł powiadomić swojego króla.

    W tym czasie zdążyłam się odwrócić w stronę męża, który stał za mną. Wyglądał jakby trafił go piorun, ale tylko jego plany, pod tytułem: "Starać się o dziecko", legły w gruzach. Zapewne sądził, że jednak uda mu się w jakiś sposób sprawić, aby...

- Miesiączka... Czemu mi nie przypomniałeś, że miesiączka mi się spóźnia?! - spojrzałam na Tytusa oskarżycielsko.

- No tak, ja miałbym wiedzieć kiedy ty miesiączkujesz! - warknął - Drugi tydzień... albo trochę ponad...

- To wtedy, kiedy zatrzymaliśmy się w tym miasteczku.

- Ale przecież myślałem, że... To i tak dobrze - westchnął, nim siadł z ulgą na krześle w poczekalni. - Król się wreszcie od ciebie odpieprzy. Już nawet miałem ochotę mu parokrotnie przywalić za to w jaki sposób traktuje cię w mojej obecności.

- To znaczy?

- Mizdrzy się do ciebie! To chyba oczywiste, że jestem zazdrosny, kiedy ten chuderlak traktuje cię jakbyś była co najmniej boginią, która nie ma męża. No tak, ale dlaczego niby miałbym być zazdrosny? Przecież nie ma porównania między mną a nim. Przecież ty nawet na niego nie spojrzałabyś w ten sposób, ponieważ masz tak wspaniałego, umięśnionego męża...

- Nim się rozpędzisz - przerwałam mu, powstrzymując śmiech - pozwolisz, że sprowadzę twoje zbyt napompowane ego na ziemię, ok?

    Przewrócił oczami na znak niemego oburzenia. No jak, ja miałabym uznać, że Tytus ma zbyt wybujałą wyobraźnię na swój temat? To byłby przecież szczyt głupoty.

**********

    Ponownie zapukałam w wielkie drzwi domu baronowej Eweliny. Ta, jednak zawzięcie nas unikała, a przecież nie mamy tyle czasu, aby przychodzić tu dzień w dzień! Król po dwóch nieudanych próbach zaczął się niecierpliwić. Zaś ja coraz bardziej denerwować.

- Amelio, to chyba nie ma sensu - wyszeptał Tytus, ścisnął mnie mocniej za rękę. - Musimy wymyślić coś innego.

- Nie! To jedyne rozwiązanie... - spojrzałam bezradnie na drzwi. - Po za tym co innego mielibyśmy zrobić? Przecież jeśli wcisnęlibyśmy jakąś z jego wyspy to po jakimś czasie skapnąłby się, że może mieć problem z... No i prawdopodobnie zna prawie każdą dziewczynę. Może już dawno przyjrzał...

- To jest więcej niż pewne - odezwał się nowy głos.

   Odwróciłam się w stronę kobiecego głosu. Przede mną, w drzwiach, stała wytwornie ubrana kobieta w średnim wieku, zapewne to właśnie była baronowa. Miała na sobie ciemnofioletową suknię balową, mającą rękawy trzy czwarte. Do tego wysoko upięte, kasztanowe włosy. Jej żółte oczy wpatrywały się we mnie. Skanowała mnie wzrokiem jakbym była tykającą bombą.

- Zapewne nie zdajecie sobie nawet sprawy, że jest królem od niespełna pięciu lat i od tego czasu miał trzy żony.

- Miał...? - zamrugałam.

- Tak, ale żadna nie urodziła mu dziecka - przytaknęła. - Musisz sobie zdawać sprawę, że taki ktoś jak on nie może zgarnąć w swoje łapska jednej z moich podopiecznych. To zbyt... ryzykowne. W końcu może się okazać, że zapragnie podboju będąc przeświadczony, iż jego potomek zabezpieczy jego linię.

- Moja żona i ja zostaliśmy podstępem sprowadzeni w to miejsce - warknął Tytus. - Król chciał właśnie ją, ponieważ stała się sławna przez moje działania, a teraz nie jestem w stanie jej ocalić. Nie wiem czy czegoś nie będzie planować jeśli czegoś nie wymyślę.

    Pokręciła głową z delikatnym uśmiechem na wargach. Widać było, że nie zgadza się z ani jednym słowem wypowiedzianym przez mojego męża. Widać było również to, iż nie ma zamiaru dalej słuchać tego co mieliśmy do powiedzenia.

    Dała nura za drzwi, lecz zdołałam zaklinować je nogą. Mocowałam się chwilę z kobietą, by dosłownie po dziesięciu sekundach otworzyć drzwi na oścież.

- Pani nie rozumie, o co chcę prosić - odparłam, odgarniając z twarzy włosy. - Jest mi potrzebna tylko jedna dziewczyna, która byłaby w stanie oczarować króla nie tylko urokiem osobistym, ale również wyglądem. Chcę, aby był oczarowany tak bardzo, by już po dwóch tygodniach oświadczył się jej. Wtedy ja mogłabym...

- Zabić? Jesteś w stanie zabić człowieka? - zapytała baronowa. Wyglądała na zainteresowaną, jednak już po chwili rozglądnęła się w około. - Zainteresowałaś mnie, pani Woodrok. Wejdźcie do środka, najlepiej planować, gdy ma się pewność, że nikt tego nie podsłucha.

   Pośpiesznie pociągnęła mnie do wnętrza domu, po czym nie dając mi szansy obejrzenia czegokolwiek, wepchnęła do najbliższego pokoju. Okazał się nim skromny salon, w którym siedziała masa dziewcząt. Czytały właśnie jakieś książki, ale przerwały słysząc harmider u wejścia.

   Jak można się było spodziewać zachichotały widząc za mną Tytusa. Schowały płochliwie twarze za książką, jakby to pomogłoby im ukryć się przed mężczyzną.

- Jest nam potrzebna nie zawstydzająca się dziewczyna, ale odważna kobieta, która jest w stanie udźwignąć ciążącą na niej odpowiedzialność. A w razie czego pomóc mojej żonie - odezwał się wojownik, rozglądając po małym saloniku.

- Och, gwarantuję panu, że taka się znajdzie - baronowa machnęła beztrosko ręką, następnie ponownie skupiła na mnie swoją uwagę. - Powiedz mi, Amelio, jak ty to zrobiłaś?

- Co zrobiłam? - uśmiechnęłam się nerwowo, szukałam jednocześnie dłoni Tytusa. Kiedy ją znalazłam, poczułam krzepiący uścisk.

- Jak zdołałaś znaleźć tak szanującego cię mężczyznę, który dodatkowo - widzę to w jego oczach, kiedy na ciebie patrzy - tak bardzo cię kocha?

- Och - uniosłam brew. - Nasze początki nie były najlepsze, ale... daliśmy sobie szansę i okazało się, że pasujemy do siebie.

- Trudne początki... - mruknęła pod nosem. - No nic! Siadajcie, a ja zaraz sprowadzę tutaj odpowiednią dziewczynę albo dwie...

*********

    Ciemnooka dziewczyna niemal mnie przeraża. Szczególnie, że te niemal czarne oczy nie pasują do blond, nieokiełznanej czupryny na jej głowie. Mimo to czekam cierpliwie - a właściwie udaję, że jestem mega cierpliwą osobą, która wcale nie boi się odpowiedzi nieznajomej - aż się zdecyduje.

    W końcu zakłada nogę na nogę i odwraca wzrok. Zapewne nie mogła dłużej przytrzymywać kontaktu wzrokowego. W związku z tym staram się nie ukazywać triumfu, iż dałam radę aż tak długo wpatrywać się w jej ciekawy fenomen genowy.

- Czyli jak dobrze rozumiem, chcecie, abym flirtowała z królem - oznajmia drętwo. W jej głosie pobrzmiewa nuta niepokoju. - Chcecie również, by zdarzył się cud i po dwóch tygodniach zdołała go tak oczarować, żeby się mi oświadczył.

- A także jak najszybszego planowania ślubu - dodał dla uściślenia Tytus. Zapewne nie zdając sobie sprawy, że tym jedynie wszystko jeszcze bardziej komplikuje.

- Słuchaj - odezwałam się, lekko pochylając do przodu. - Wiem, że to ciężko zrozumieć, ale wiem co robię. Ten człowiek nie tylko hamuje rozwój waszej wyspy, ale też sieje terror, dobrze mówię baronowo?

- Terror to mocne słowo - odparła kobieta. - Ale coś koło tego... Naprawdę sądzisz, że więziłabym te dziewczyny tutaj, gdyby nie to, że on chciał, aby za kilka lat ich dzieci walczyły w jego wojnach? Ten chłopak od lat więzi w zamczysku mojego jedynego syna, mojego męża wysłał na wyprawę, która z góry skazana była na porażkę, a do tego wszystkiego zaginął jego brat...

- Stop! - Tytus wyprostował się na fotelu - Książę Romulus żyje?!

   Kobieta rozdziawiła usta, zaś jej protegowanej oczy prawie wyszły z orbit. Wpatrywała się nic nierozumiejącym wzrokiem w baronową. Ta z kolei nerwowo przełknęła ślinę.

- Z moich sekretnych źródeł wiem, że żyje... Skąd taka osoba jak ty wie...?

- Romulus kiedyś został wysłany do stolicy. Nasi ojcowie się przyjaźnili i...

- Super! Więc nagle przypominasz sobie o drugim księciu? Czy ty zawsze musisz znać kogoś i wychodzi to dopiero w praniu?

- Kochanie, im mniej wiesz o mojej przeszłości tym lepiej. W każdym razie poznałem go, gdy miałem piętnaście lat - Tytus wzruszył skromnie ramionami. - Więc jeśli żyje... - nagle zwrócił na mnie wzrok. - Nie ty go zabijesz. Nie pozwolę, aby tobie czy dziecku stało się coś złego.

- Dopiero teraz zauważyłeś haczyki w naszym planie? Aleś ty szybki! - zadrwiłam - Po za tym kto inny miałby to zrobić? Ta dziewczyna jest tak samo wysoka jak ja, co prawda różnimy się pod względem figury, lecz to nie będzie żaden problem - spojrzałam zazdrośnie na jej szczupłe ciało. Co prawda za nic nie oddałabym swoich kilogramów, na które tak ciężko pracowałam, ale... Mogłam pozazdrościć dziewczynie wagi. - No chyba, że ty chcesz się przebrać w suknię ślubną i tłumaczyć swoim głosem, dlaczego jesteś taki wysoki?

    Wojownik wstał gwałtownie strasząc tym samym dziewczynę oraz baronową, które drgnęły jakby ktoś właśnie strzelił w ich obecności albo co najmniej beknął nie przepraszając. Zaś ja nawet się nie ruszyłam, jedynie wodziłam wzrokiem za czarno ubranym mężczyzną, który zapewne zamierzał zrobić koleiny w miejscu, w którym chodził - tuż przy oknie jakby to tam mieściła się ostoja jego cierpliwości.

- Tytusie...

- Amelio, ja wiem, że ty potrafisz to zrobić, ale skąd będę mieć pewność, iż ci wszyscy ludzie...

- A co powiecie na truciznę? - zapytała znienacka dziewczyna. Gdy wszyscy na nią spojrzeliśmy, aż się wzdrygnęła. - Gdybym sporządziła truciznę i gdybyśmy podały ją mu godzinę przed ślubem? I gdybym sprawiła, że ten ślub byłby za trzy tygodnie jak nie mniej? Czy to pomogłoby nam odzyskać wolność i Romulusa?

    Odzyskać Romulusa? Och... no proszę!

- Niezmiernie - odparłam ze złowieszczym uśmiechem. - Już cię lubię...

- Nemezis, mam na imię Nemezis - dokończyła, uśmiechając się dokładnie tak samo jak ja.


     Przepraszam, że taki krótki, ale za to mam nadzieję, że Wam się spodobał. Następny rozdział 12.11.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro