30. Połowiczne rozwiązanie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

     Zaczęłam się kręcić ze zniecierpliwienia na krześle w jednej z pobliskich kawiarni, gdzie mieliśmy się spotkać z naszym informatorem. Paul nalegał, abyśmy za bardzo nie oddalali się od pałacu, ponieważ nie chce ryzykować, że straci również nas.

- Nigdy nie wiadomo czy tamci fanatyczni pomocnicy ponownie nie zaatakują - pouczał nas tuż przed naszym wyjściem. Chociaż nie chciał nas puścić jeszcze przez pół godziny.

    Mimo to nie czułam ani odrobiny strachu, jedynie zniecierpliwienie z tego prostego powodu, że nasz informator się spóźniał. I to już o dobre pół godziny! A to jest niedopuszczalne. Przynajmniej dla mnie.

- Nie wiem jak ty, ale ja idę sobie kupić jeszcze dwa kawałki tego pysznego ciasta ze słonecznikiem - powiedziałam w końcu. - I może jeszcze trochę tego wyciskanego soku z pomarańczy.

- Jasne - rzucił Tytus nawet na mnie nie patrząc. Interesowało go tylko i wyłącznie spoglądanie w stronę drzwi, bo przecież mógłby przez przypadek przeoczyć ową osobę, na którą tak wytrwale czekamy.

- Wspaniale - mruknęłam i zabrałam od męża jego małą sakiewkę z pieniędzmi, którą wziął na dzisiejszą "misję".

   Szybko podeszłam do lady, za którą stała nastoletnia dziewczyna o zadziwiających niebieskich włosach i różowych oczach. Wyglądała co prawda dziwacznie, ale uroku dodawał jej na pewno mały, zadarty nosek. Mogłam go jej jedynie pozazdrościć.

- Cześć - powiedziałam po raz kolejny tego dnia. - Chciałabym jeszcze dwa kawałki tego ciasta ze słonecznikiem i soku z pomarańczy.

- Randka wam nie idzie?

- Randka? Och! Nie, to nie jest randka - powiedziałam z rozbawionym uśmiechem. - Z mężem czekamy na kogoś kto się spóźnia.

- Przyjaciela?

- Mhm - przytaknęłam patrząc jak nakłada mi na talerzyk ciasto. - Ów delikwent ma we krwi spóźnialstwo, a my jak głupi ufamy, że tym razem przyjdzie na czas - westchnęłam, aby moja historyjka wydawała się bardziej prawdopodobna do uwierzenie.

    Dziewczyna spojrzała na mnie współczująco. Widać nawet nie chciała kwestionować prawdziwości moich słów, od razu przyjęła je jako prawdę.

    Czyżbym w kłamstwie była aż tak dobra? Ale cudnie!

- Znam to - powiedziała, podając mi szklankę i talerzyk. - Mój chłopak jest dokładnie taki sam.

- To raczej ja powinnam współczuć tobie, w końcu to twój chłopak, a my czekamy jedynie na przyjaciela.

- No tak, ale... wydaje mi się, że to kwestia przyzwyczajenia. Po jakichś kilku miesiącach zaczyna się człowiek przyzwyczajać i taka sytuacja jest na porządku dziennym - uśmiechnęła się do mnie pogodnie. - Teraz, kiedy chce mnie zaskoczyć przychodzi wcześniej.

- Spryciarz - mruknęłam, a dziewczyna pokiwała głową. - Dzięki i... powodzenia z chłopakiem.

- Na pewno się przyda!

    Ruszyłam z powrotem do stolika, gdy już zapłaciłam należytość, a tam, na moim siedzeniu siedzi jakiś nastoletni chłopak. Siedział do mnie tyłem więc widziałam tylko jego zielone włosy oraz to, że był dobrze zbudowany. Ach, i to, że miał na grzbiecie długi aż do ziemi płaszcz o kolorze ciężkim do zdefiniowania. Czyli musiał dużo przejść.

    Tytus mierzył spojrzeniem chłopaka, kiedy do nich podeszłam.

- Ekhm! - chrząknęłam, aby dać młodemu do zrozumienia, że siedzi na moim krześle. Ale widocznie nie zrozumiał aluzji.

- Och, cudownie! Nie spieszyłaś się z przeniesieniem ciasta i soku, powinni ci potrącić z pensji, ale... za to przyniosłaś aż dwa kawałki ciasta. Myślę, że jestem w stanie ci to wybaczyć.

- Kpisz sobie ze mnie? - parsknęłam - Nie jestem pracownicą tej kawiarni ani twoją służącą. Bozia dała ci dwie rączki i dwie nóżki to jeśli chcesz ciasto to sobie sam przynieś. A teraz złaz z mojego krzesła - warknęłam.

- Nie było podpisane - zauważył.

- Ty...

- Amelio - rzucił ostrzegawczo Tytus, po czym wstał ze swojego miejsca. Wskazał mi je jakbym na początku nie zrozumiała o co mu chodzi. - Siadaj. To jest właśnie nasz informator.

- Ten młokos? - uniosłam w zdumieniu brew.

- Tak, właśnie ten młokos - potwierdził chłopak ze szczerym uśmiechem. - Miło mi cię poznać i przepraszam za to skandaliczne nieporozumienie - dodał.

- Jasne - opadłam na krzesło wygrzane przez Tytusa. Wojownik w tym czasie wziął krzesło z najbliższego stolika.

- Więc ty jesteś Amelia, a ty Tytus. Jesteście znanym małżeństwem, które pracuje dla Imperatora - młodzieniec pochylił się do przodu. - A teraz szukacie mojej wioski. Zapewne ma to związek z zaginięciem jednego z pupilków twojego pana? Było mu na imię Bogusław, Bono...

- Ben - powiedziałam pośpiesznie widząc spojrzenie męża. Był gotów zaraz zabić delikwenta.

- Właśnie! - strzelił w moją stronę palcami. - Jestem Z.

- Z?

- Tak, właśnie. Mówicie do mnie Z. - pokiwał spokojnie głową. - Tak będzie bezpieczniej, ponieważ nie chcę, abyście przypadkiem wydali mnie przed moimi w wiosce. To teoretycznie zdrada zdradzenie położenia wioski.

- Ale zrobisz to.

- Tak, zrobię - pokiwał głową nadal z uśmiechem. - Wiecie, dlaczego? Dlatego że życie tam jest strasznie trudne. No, a jeśli dzięki temu zrozumieją... No więc... Zaraz dam wam mapę, na której zaznaczyłem, gdzie obecnie znajduje się wioska, lecz jak już uzgodniłem z Tytusem, ma to swoją cenę.

- Tak, wiem. Ty zaś musisz wiedzieć, że będziesz mieć naprawdę ciężko. Dostanie się do Wojowników...

- Wiem - uciął.

- Chcesz uczyć się na Wojownika? Wiesz, że przez to staniesz się mordercą? Wiesz, że jak pierwszy raz kogoś zabijesz to będą cię nawiedzać koszmary?

- Oczywiście, że wiem - odparł spoglądając na mnie przez chwilę. - Jesteś Ziemianką, prawda? I co Tytus cię uczy?

- Trochę, ale jestem samoukiem. Widząc jak coś robi Tytus uczę się, ewentualnie na swoich błędach - wzruszyłam ramionami, po czym uśmiechnęłam się szeroko. - No i wychodzę z wniosku, że we wszystkim jestem wspaniała.

- Skarbie, zapomniałaś dodać, że idealna jesteś we wpadaniu w kłopoty - poprawił mnie.

- Przesadzasz - machnęłam ręką.

- Rzeczywiście mieli rację - Z. gwizdnął przeciągle. - Wy naprawdę się kochacie.

    Spojrzałam w kawowe oczy Z. z zastanowieniem. Tytus w tym samym czasie spojrzał na mnie. Szybko mój wzrok skierował się w jego stronę, gdyż przeczuwałam, że jeśli tego nie zrobię to pominę coś ważnego. Miał ten wyraz twarzy, który sugerował, iż zaraz zrobi coś czego...

- To raczej oczywiste - błysnął zębami. - Amelia nie może beze mnie żyć...

- Wystarczy ci fakt, że jest tak jak mówisz? Bo jeśli nie to nie proś Tytusa, by ci to wyjaśnił, ponieważ... naprawdę nie chcesz tego słuchać. Uwierz mi będzie lepiej jeżeli przyjmiesz na wiarę to co widzisz, słyszysz i przeczuwasz.

- Szczerze powiedziawszy to nie wierzyłem w plotki, które krążą po mieście, kiedy tylko się w nim pojawiacie. Ale teraz widzę, że czujecie do siebie coś... - pokręcił głową - Ziemianka i Nondajczyk zakochani w sobie aż po uszy, kto by pomyślał! Och, widzę po waszych minach, że posunąłem się za daleko. Musicie mi wybaczyć, ale nie spodziewałem się, że to możliwe - spojrzał na nas przepraszająco. - Wiedziałem ludzi, którzy są ze sobą z obowiązku. Mają co prawda dzieci, ale przyjaźń to dla nich najwyższy szczyt, do którego mogą dojść. Miłość natomiast... - ponownie zagwizdał. - Zdarza się raz na milion.

- Cóż mówić? Jesteśmy po prostu szczęśliwymi - Tytus zarzucił swoje ramię na moje barki. Stęknęłam.

- Mam ci przypomnieć, że jesteś...

- Seksowny? - podsunął.

- Uch! - strzeliłam sobie dłonią w czoło i dokładnie w tym samym czasie usłyszałam melodyjny śmiech Z.

**********

    Nawet nie spojrzałam na mapę. To nie to, że... chodzi o to, że skoro ja potrafię się zgubić dosłownie wszędzie (czytaj: nawet w domu) to raczej nie ma sensu kontemplacja mapy. No i topografia nigdy nie była moją mocną stroną.

- No więc wiesz gdzie jest ta wioska? - zapytałam leżąc na kanapie przykryta ciepłym, wełnianym kocem o kolorze jasnofioletowym.

    Tytus nie spojrzał na mnie tylko nadal studiował mapę od Z. porównując z innymi mapami terenowymi. Prawdopodobnie nadal był zły na ojca za to, iż Paul zaczął traktować mnie jak córkę. Albo był zły na to, iż dostałam od taty ten cieplusi kocyk.

- Może chcesz się ze mną zamienić? Bo odnoszę wrażenie, że zaczynasz się niecierpliwić.

- Nie! No coś ty! Tylko się pytam. Ciekawią mnie...

- Amelio - Tytus podniósł wzrok przeszywając mnie pełnym wściekłości spojrzeniem. Czyli nie idzie mu zbyt dobrze... - może poszłabyś spać lub zrobić coś z dala ode mnie?

- Jak myślisz, gdzie mieszka Ofelia? Może przydałaby jej się jakaś rozrywka albo odnowienie znajomości?

- Amelio!

- No dobrze, już dobrze! - uniosłam w poddańczym geście ręce. - Przecież wiem, że nie mogę się zbliżać do Ofelii, a ona do mnie, zaś przypadkowe spotkanie niestety również są zabronione. To takie nie w porządku! - zakrywam ramieniem oczy - Jak mogliście wziąć te wszystkie kruczki pod uwagę?

- Ponieważ cię znamy - Tytus westchnął cierpiętniczo. - A tym bardziej ja ciebie znam, żeby wiedzieć, że jesteś sprytna i inteligentna... przynajmniej z tego co mi wiadomo, bo bywasz też lekkomyślna, naiwna i...

- Och, no dzięki. Jesteś doprawdy przemiły i nawet nie wiedziałam, że właśnie takich komplementów było mi trzeba.

- Oj, daruj sobie ten sarkazm - Wojownik przewrócił oczami. Następnie powrócił do tępego spoglądania na mapę.

     Wzdychając, ponownie opadłam głową na poduszkę. Byłam znudzona i nie wiedziałam co ze sobą zrobić. No i na złość nie chciało mi się spać. Głodna też nie byłam.

    Więc co miałam ze sobą...

   Siadłam gwałtownie, gdy do głowy wpadł mi szalony pomysł.

- Poćwiczę sobie w sali treningowej - oznajmiłam.

- Jak chcesz - Tytus machnął na to ręką.

     Zapomniał chyba, że teraz w sali treningowej mają się odbyć zajęcia z trenerem Wojowników dla rekrutów. Zaś Paul wspomniał, kiedy rano się spotkaliśmy - kiedy dawał mi koc w prezencie - że mogę na nie przyjść jeśli mam ochotę więc musiał poinformować również trenera.

    Chodziło mi jedynie o to, aby się czegoś douczyć, w ogóle dowiedzieć się jak efektywnie walczyć, by wygrać. A, że w pakiecie było również zobaczenie innych wojowników w akcji oraz sprawdzenie jak sobie radzi Z. to czemu miałabym sobie odpuścić.

**********

- To jak rozumiem twoje pierwsze zajęcia? - zapytał naprawdę przemiły trener, który gdy tylko mnie zobaczył tak jakby się ucieszył, że wreszcie będzie u niego ktoś normalny, kto nie wychował się w tradycyjnej rodzinie z Klanu Wojowników.

- Tak - przytaknęłam z sympatią spoglądając na dochodzącego do sześćdziesiątki mężczyzny z burzą srebrnych włosów oraz kremowych oczach.

- Zapewne Tytus nie chciał pani wysyłać na nauki?

- Jakby pan zgadł.

- Och, cóż za niewdzięczny typ! - zawołał tak głośno, że pięciu mężczyzn, którzy przyszli tak wcześnie jak ja, odwróciło się w naszą stronę. - Żeby nie nauczyć żony się bronić... - pokręcił z dezaprobatą głową - Nie takiego ucznia szkoliłem... bo musisz wiedzieć, że panicz Tytus miał kilku nauczycieli na raz. Imperator zażyczył sobie dla niego specjalnych względów. Chciał, aby znał każdą dostępną technikę. Może to dzięki temu jest najlepszy? Chociaż na pewno podchodzi pod to również fakt, iż zawsze dawał z siebie wszystko.

- Akurat tego nie wiedziałam, ale zdecydowanie zgadzam się z panem pod względem "niewdzięcznego typa" - powiedziałam, po czym z szokiem wbiłam wzrok w trenera, kiedy się roześmiał. Nie miałam pojęcia, że tak poważny facet będzie się śmiał z moich słów.

- No dobrze... - przerwał niespodziewanie. Obydwoje spojrzeliśmy w stronę harmidru przy drzwiach.

- Chyba się pomyliłeś rolniku! - zawołał jeden z chłopaków, prawdopodobnie w moim wieku.

- Nie wydaje mi się - odburknął Z.

   Nie wiem co mnie skłoniło do sięgnięcia za plecy po pistolet. Może to, że wojownik tak strasznie przypominał mi Ofelię - z charakteru oczywiście. A może chodziło o to, że Z. był taki jak ja. Nowy w miejscu takim jak to.

- Jeśli będziesz mu przeszkadzać to daje ci słowo, że...

- Zamknij się Ziemianko.

    Wystrzeliłam. Promień trafił w ścianę tuż przy głowie delikwenta.

- To było ostrzeżenie dla każdego. Jeśli będziecie przeszkadzać Z. to daje słowo, że wylądujecie albo w szpitalu z raną po postrzale, albo w kostnicy. Wasz wybór - warknęłam nie opuszczając broni.

    Chłopak pośpiesznie odsunął się od Z., który błysnął w moją stronę zębami.

- Cześć, Amelio! Nie wiedziałem, że przyjdziesz - zawołał kierując się w naszą stronę. - Ale wiesz, że sam dałbym sobie z nimi radę? No i masz naprawdę czadową spluwę, kto ci ją dał?

- Zabrałam Tytusowi, lecz on dzieli się nimi ze mną od... - na chwilę wróciłam pamięcią do momentu, kiedy uciekaliśmy Ofelii i zostałam postrzelona. Do momentu, gdy Tytus został porwany, a ja myślałam, że umarł. - Od bardzo dawna. W każdym razie nie ma wątów, kiedy pożyczam jego broń. Ma jej tyle, że nawet nie zauważa, gdy którejś brakuje.

- Ooo! To fajnie, a celność?

- Powiedzmy, że od kiedy trafiłam na tę planetę, sama nauczyłam się strzelać tak, aby trafić w wymarzony punkt - odparłam doskonale zdając sobie sprawę, że reszta się nam przygląda.

- Więc będziemy mieć w sobie sojuszników - powiedział po chwili. - Przynajmniej na tych zajęciach.

- Coś mi mówi, że to się nam przyda, prawda trenerze?

- Też tak czuję - mruknął spoglądając ku swoim uczniom z dziwną miną.


   Następny rozdział 21.01.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro