31. Mapa

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

     Otarłam pot z czoła i spojrzałam na Z., wyglądał na tak samo zmęczonego jak ja. Mimo to robił dobrą minę do złej gry czego mogłam mu szczerze pozazdrościć. Naprawdę chciałam wyglądać tak jakby ten - na razie - godzinny trening wcale mnie, aż tak nie zmęczył, ale nie byłam w stanie zmienić tego jak spocone było moje czoło oraz włosy. Wobec czego każdy kto mi się przyjrzał już wiedział, że mogłyby pokonać mnie bez zbytniego kłopotu.

    Lecz nawet im przez myśl nie przeszło, aby mnie zaatakować. Dalej pamiętali o tym, że miałam swoją tajną broń - pistolet. Wcale im się nie dziwiłam. Skoro widzieli jak precyzyjnie strzelam, to dlaczego mieliby chcieć cokolwiek mi lub Z. zrobić?

- Chcesz iść na przerwę? - zapytał chłopak.

- Nie, no co ty! - zawołałam, spoglądając kątem oka na nadal walczących mężczyzn. - Nie chcę wyjść na zbyt miękką.

- Prawie trafiłaś ich lidera w głowę, mogę się założyć, że nie będą się czepiać. Nawet się nie odważą - Z. wzruszył ramionami. Po czym strzelił oczami w stronę mężczyzn.

- Jeśli chcesz iść poćwiczyć z kimś innym, to nie będę się o to kłócić - powiedziałam powstrzymując smutek, nie chciałam, aby go słyszał. Był wart lepszego partnera do ćwiczeń.

- To całkiem dobry pomysł - usłyszałam za sobą. - Ja chętnie poćwiczę i czegoś nauczę, tę ładną, młodą damę.

    Kiedy się odwróciłam, zauważyłam młodego chłopaka w mundurze wojownika. Jego blond włosy były lekko przydługie - opadały mu na ramiona oraz oczy. Miał kanciastą twarz, leciutko krzywy nos i pomarańczowe oczy.

- Och - wyszeptał, kiedy zauważył moje znamię małżeństwa.

- Spoko, Tytusa tutaj nie ma - powiedziałam wzruszając ramionami. - Chodzi mi o mojego...

- Męża, tak wiem, domyśliłem się.

- No chyba nie - rzucił ktoś stając koło mnie.

- Tytus! - zawołałam z szerokim uśmiechem.

- Czemu mi nie powiedziałaś? - przekrzywił głowę w prawo, chociaż na jego wargach igrał rozbawiony całą tą sytuacją, uśmiech.

- Chodzi ci o...? - uniosłam pytająco brew.

- Oj, dobrze wiesz o co.

- To może ja... - zaczął blondyn.

- Poczekaj - rozkazał Woodrok. - Moja żona jeszcze nie odpowiedziała na twoje pytanie.

- Ale wcale nie musi!

- Nie było żadnego pytania - zauważyłam spokojnie. - Ale wybacz, wolę ćwiczyć z moim mężem. Przynajmniej wiem, że nagle nie zacznie mnie obmacywać... znaczy on może to robić - zmarszczyłam brwi. - Nieważne.

- Liczę do trzech - ciemne oczy Tytusa padły na "intruza" - Jeśli do tego czasu nie znikniesz to możesz mi wierzyć, że będziesz tego żałować.

     Chłopak bez żadnych sprzeciwów odwrócił się i odszedł. Zaś ja spojrzałam za idącym do "lidera" Z. Coś tak czułam, że z tego wynikną same kłopoty, mimo to nie ruszyłam za nim tylko obejrzałam się na męża, który bacznie mi się przyglądał. Dopiero po chwili objął mnie ramieniem i ucałował w czoło.

- Co ja z tobą mam? Pomyślałaś co, by się stało, gdyby zaczęli cię...

- Widzisz tamtą dziurę przy drzwiach? Ja ją zrobiłam - powiedziałam z dumą. - Dlatego też wiedziałam, że nic mi nie zrobią.

- Grzeczna dziewczynka - pochylił się i patrząc na kogoś złośliwie, pocałował mnie w usta.

    Nie interesowało mnie na kogo patrzy tylko to czy nie uważa, że jestem zbyt spocona. Ale jeśli całuje to chyba mu to nie przeszkadza?

- Stój! - zawołał, kiedy przerwał pocałunek - Zostaw Z. w spokoju! Nikt cię nie nauczył, że tylko wrogów można uderzać z zaskoczenia? To twój brat, Wojownik z krwi i kości. Masz go traktować jakbyście urodzili się z tej samej matki. Czego oni teraz w akademii uczą, co?

- Sam się nad tym zastanawiam - odezwał się trener. - Jeszcze jeden taki wyskok, Iwanie, i wylatujesz z mojej ekipy. A teraz za karę, pani Woodrok spierze ci tyłek. Wszystkie chwyty dozwolone. Pozwalam nawet, pani, strzelić mu prosto w tyłek może to go czegoś nauczy.

- Eee...

- No idź śmiało - Tytus lekko popchnął mnie do przodu.

    Spojrzałam przez ramię na męża z przestrachem, ale wojownik uśmiechnął się do mnie krzepiąco. W jego oczach szalał ogień, gdy wskazał nimi mojego przeciwnika. Wobec tego odwróciłam się do przodu i zaciskając zęby zaczęłam stawiać pewne siebie kroki.

   Skoro już muszę się skompromitować to przynajmniej z bronią w ręku - pomyślałam chociaż nie sięgnęłam za siebie. Przynajmniej jeszcze nie teraz. - Najlepszy dla mnie będzie efekt zaskoczenia, dzięki niemu mężczyzna nie będzie wiedzieć czego się może po mnie spodziewać. Może właśnie dzięki temu wygram? Naprawdę fajnie by było.

- Mam się bić z dziewczyną, która ledwo co potrafi? Która jest zmęczona po godzinie ćwiczeń?

    Moja pewność siebie stopniowo malała, gdy słuchałam słów swojego przeciwnika.

- Nawet nie wiesz z kim będziesz się bić, co? A więc poznaj Amelię Woodrok moją żonę, kobietę, która walczyła przeciwko gorszym wrogą niż ty - dokonał prezentacji Tytus. - Powinieneś być zaszczycony, ale pewnie jesteś zbyt tępy, aby coś takiego czuć, mam rację?

- Tytusie! To ja zawsze drażnię ludzi słowami, nie ty! Jak możesz mi zabierać moją robotę?

     Mężczyzna się zaśmiał. Widać zależało mu, abym odzyskała pewność siebie i panowanie nad drżeniem rąk. Może właśnie o to mu chodziło? Może nie chciał, abym już teraz się poddała i myślała, że nie dam rady? Że to bez sensu? Że od razu przegram?

- Pokaż na co cię stać - powiedział Tytus i dyskretnie wskazał mi swoją prawą nogę.

    Chciałam się już zapytać o co mu chodzi, kiedy musiałam pospiesznie zrobić unik, aby nie oberwać pięścią mężczyzny o fiołkowych włosach, w twarz. Jego ręka trafiła powietrze tuż przy mojej twarzy i śmignęła dalej. Zrobiłam jeszcze jedne krok w lewo, aby chłopak we mnie nie wleciał, ponieważ był zbyt pewny, iż zaraz powali mnie na ziemię tym jednym ciosem.

- Nie wiedziałam, że jesteś tanecznie uzdolniony - zaczęłam się droczyć, kiedy ten zrobił naprawdę śliczny obrót z powrotem w moją stronę. - To ci się chwali.

- Ty bezczelna babo!

- Ja? Bezczelna? - uniosłam brew, pospiesznie myśląc co teraz. Może, by go tak zmęczyć? - Pierwsze słyszę! Nawet Tytus nie uważa, że jestem bezczelna. Chociaż może po prostu mi tego nie mówi? To miałoby sens. Nie wiem jak ty, ale ja mogę tak cały dzień.

- Bo robisz same uniki! Nie stać cię na nic więcej?

- Ależ stać! Tyle, że wiesz nie chcę się za bardzo spocić, dlatego... patrz! - zawołałam pokazując mu przed jego oczami, wskazujący palce mojej lewej dłoni, zaś prawą pięść wbiłam mu pośpiesznie prosto w policzek.

    Zaskoczony chłopak, aż się cofnął i chwycił za swój lewy policzek. Wyglądał jakby nie spodziewał się tego, że jestem w stanie wykrzesać z siebie tyle siły. Uśmiechnęłam się do niego drwiąco. Następnie zaryzykowałam rzucenie okiem w stronę Tytusa, a on z zaciśniętymi ustami i wbitym we mnie wzrokiem, ponownie wskazuje swoją prawą nogę.

    Wzdychając i marszcząc brwi, pokręciłam bezradnie, bezrozumnie głową.

- Amelio skup się!

    Błyskawicznie padłam na ziemię, akurat wtedy, gdy wielka pięść wleciała w miejsce, gdzie chwilę temu był mój brzuch. Odruchowo, instynktownie podhaczyłam nogi mężczyzny, który runął na ziemię z większym rumorem niż ja.

    Nagle coś tak banalnego wpadło mi do głowy, że aż wstałam i spojrzałam na Tytusa.

- Czemu wcześniej mi nie powiedziałeś?!

- Nie dobijaj mnie! - uderzył się ręką w czoło i westchnął cierpiętniczo.

    Zaś ja w tym czasie stanęłam przed wstającym właśnie facetem i z premedytacją walnęłam go kolanem w nos, po czym pietą prosto w prawe kolano. Mężczyzna krzyknął z bólu.

    Otarłam pot z czoła. Miałam wielką ochotę wypić całą wodę jaką ze sobą wzięłam oraz - po długiej kąpieli - paść na łóżko z czymś dobrym na talerzu. Byłam bardziej zmęczona niż sądziłam, że mogę być po tym krótkim sparingu.

- Amelia wygrała! - krzyknął trener.

- Chciałeś powiedzieć staruszku, że oszukiwała.

    Uniosłam zdumiony wzrok i zamarłam w bezruchu. Nawet nieświadomie przestałam oddychać.

- Ofelio nie możesz się zbliżać do Amelii - warknął Tytus. Widać był bardziej przytomny niż ja.

- Chcesz powalczyć? - zapytałam przekrzywiając głowę i sięgając po broń.

- Nie, przyszłam po kuzyna, tego którego powaliłaś swoim wdziękiem.

- Sam się prosił - wzruszyłam skromnie ramionami z olśniewającym uśmiechem na wargach. - Ale jeśli mówisz, że to twój kuzyn to... - patrząc na nią, wycelowałam w niego bronią - może dostanie za ciebie kulkę?

- To kuzyn mojego męża, sieroto.

- Ach, no tak. Księżniczko - dygnęłam drwiąco.

- Księżniczko - odpłaciła się mi dokładnie tym samym. Następnie odrzuciła hebanowe włosy na plecy i zwróciła się do kuzyna. - Nie rób więcej wstydu i chodź, musimy iść. Teraz!

*********

- Wiedziałem że sobie poradzisz... - mówił po tym wszystkim Tytus z błyskiem dumy w oczach - Naprawdę nie wiedziałaś o co mi chodziło, kiedy pokazałem ci prawą nogę? Nie widziałaś, że na nią utyka?

- Nie, nie zostałam tak wyuczona jak ty, aby zauważać coś tak niewidocznego!

- Niewidocznego?! Daj spokój to nie było niewidoczne!

- Tylko dla ciebie! - zawołałam wrzucając ręce do góry. Następnie zdecydowałam się na zmianę tematu, gdyż ten pomału zaczął mnie męczyć - Więc po co przyszedłeś?

- Wiem, gdzie jest wioska. I dzięki poszukiwaniom na kamerach również twarzy Jojo, wiem kiedy wyruszyli, czym oraz gdzie teraz mogą być.

- Świetnie! To kiedy wyruszamy?

- Dzisiaj? Jak się umyjesz?

    Postanowiłam nie komentować jego słów. Pominęłam je milczeniem, ale coś istotnego nie dawało mi spokoju.

- Czym jedziemy?

- Naprawdę chcesz się teraz kłócić? - Tytus spojrzał na mnie z ukosa.

- Tak. Jestem w stanie pominąć fakt, że mnie obraziłeś, ale chcę się pokłócić o to czym będziemy jechać. I błagam jeśli chcesz znów jeździć busem to od razu mówię, że beze mnie.

- No to mogę już teraz obiecać ci, że nie będzie to twój ukochany bus.

- A co?

- Spodoba ci się! - zawołał z radosnym, chłopięcym uśmiechem. - Tylko poczekaj, a się przekonasz!

    Już o nic nie pytałam tylko wzięłam męża pod ramię, ponieważ z każdym krokiem moje łydki wołały o pomstę do nieba. I tylko, dlatego szliśmy w milczeniu do swojego pokoju.

- Pomoc ci w myciu?

- W czy... Nie! - krzyknęłam, płaską, wolną dłonią uderzając Tytusa w ramię. - Sama się umyję, a ty nawet nie próbuj wchodzić do łazienki. Jeśli spróbujesz...

- Och, proszę cię Amelio, myślisz, że ten twój groźny ton, pomoże ci w wygraniu ze mną? Daj spokój! Znasz mnie prawie tak samo dobrze jak własną kieszeń i uważasz, że ten ton coś sprawi?

- Może i nie, ale zrozumiesz, że wcale sobie nie żartuję. Nie chcę ciebie w łazience, kiedy tam będę.

- Jak tam chcesz.

********

- Żartujesz sobie? Będziemy jechać konno?!

- Tak - Tytus uśmiechnął się rozradowany i klepnął mnie w ramię. - Zaraz powinni podrzucić drugiego, ale... Wyglądasz tak jakbyś... czy ty nigdy nie jeździłaś konno?

- A wyglądam ci na kogoś kto miał czas i tak wspaniałych rodziców, aby pozwolili mi na lekcję jazdy konnej?

- No nie - odparł i z zakłopotaniem potarł kark. - Wybacz sądziłem... Ja musiałem się nauczyć, no i czasami zapominam jak to z tobą było.

- Nie ma sprawy - mruknęłam wpatrując się w wielkiego, prawdopodobnie pociągowego konia o brązowej sierści. - To jak się na nim jeździ? 

- Hmm... - odparł na to Tytus spoglądając na mnie oceniająco. - Zrobimy nieco inaczej, tak będzie lepiej.

- Lepiej? Uważasz, że...

- Będziesz siedzieć za mną, a potem zmienimy konia, tak aby pierwszy odpoczął - mężczyzna postukał się palcem po wargach. - Tak, to bardzo dobry pomysł.

- To czemu wydaje mi się, że robisz to tylko, dlatego że uważasz iż nie dam sobie rady sama na grzbiecie konia?

- Może, dlatego że właśnie tak uważam? - uniósł brew bez żadnych emocji na twarzy. - Albo, dlatego że to czysta prawda? Jakoś nie wierzę, że utrzymasz się na tym wielkim i silnym koniu. Twoje szanse przeciwko niemu są raczej... marne. Gdybyś, jednak kiedyś jeździła to byłbym pewien, że utrzymasz i konia, i siebie na jego grzbiecie.

- Dzięki, Tytusie. Twoja wiara we mnie jest po prostu zabójcza - rzuciłam oschle.

- No wiem - posłał mi całusa. - O patrz! Idzie kolejny - zatarł dłonie jakby zaczął szykować się na podbój całego świata. Ze mną.

    Oj jakoś marnie to widzę...


     Następny rozdział 28.01. I jak tam wrażenia? Gotowi na kolejny męczący tydzień? Bo ja szczerze powiedziawszy nie. Te kolokwia mnie wykończą :(

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro