36. Bal, czyli jedna katastrofa przyciąga drugą

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

    Przyjechałam spojrzeniem po ubraniach dzieci sprawdzając czy wyglądają odpowiednio. Oczywiście Seweryn jak zwykle wymiętosił swoje ubrania tak, że wyglądały jakby zostały dopiero co, wyciągnięte z psiego pyska. Na nieszczęście (lub szczęście) nie mieliśmy czasu na zmianę jego ciuchów więc musiał ganiać po sali balowej, wyglądają tak jak wygląda.

    Byliśmy w pokoiku znajdujący się za tronem. Było to miejsce, które idealnie nadawało się do tego, aby spojrzeć ostatni raz na swoje dzieci i na to w co takiego się ubrały. A jeśli chcieliśmy dzisiaj jakoś zdobyć potrzebne nam zaufanie obecnych ludzi w sali, musieliśmy wyglądać prawie perfekcyjnie.

- Synku? - przykucnęłam i położyłam dłonie na ramionach mojego najmłodszego syna - Bądź tak dobry i poszukaj ojca, dobrze? Powiedz mu, że czekam na niego tuż przy tronie.

   Kiedy zabrałam dłonie, chłopczyk momentalnie rozluźnił mięśnie, po czym pognał, szukać swojego ulubionego rodzica. Patrzyłam za nim przez długą chwilę, nim odwróciłam się do reszty.

- Kilian mógłbyś chodzić z Toy' ą? Wolałabym, aby nikt się na niego nie rzucił w czasie balu, tym bardziej, że jest nam potrzebny - rzuciłam patrząc na chłopców.

- I powstrzymuj go od flirtowania - dodała Tatiana. - Nie chcemy kolejnych problemów. Wystarczy nam fakt, że ze sto lasek będzie go prześladować...

- Raczej nawiedzać - poprawiła ją Kamila. - Bo na pewno będą chciały go zabić. Ciekawe czy połączą siły?

- Będziesz chodzić razem z chłopakami - zdecydował Aksel. - Może być?

- Pewnie - dziewczyna wzruszyła ramionami. - I tak zapowiada się na nudę... bez urazy.

- Spoko - imperator uśmiechnął się do siostry. - Rita uważa tak samo, chociaż widać było, że nie może się doczekać, bo jest tu jej rodzina. Poza tym wolałbym nie krzyczeć, aby powstrzymać  byłych Toy, przed zabijaniem go. Chciałem, naprawdę chciałem nauczyć brata walczyć mamo, ale on jest taki... nic dziwnego, że marzą, by go zabić.

- No, dzięki! - sarknął Toy' a.

- A myślisz, że dlaczego będę z nimi chodzić? Uuu... szkoda, że nie zrobiłam jakiegoś transparentu z napisem: "Tutaj znajdziecie Toy' ę!".

- Kamila! - Kilian westchnął i pokręcił z politowaniem głową - Bądźże dobrą siostrą!

- Przecież jestem!

- Więc czemu myślisz, że nie wiedziałem, że będę pilnował Toy' ę? Marzyłem o tym! - wyciągnął zza paska jakiś dziwny przedmiot i wcisnął jakiś guzik, z którego wyleciała chmura dymu. Uformowała się w napis...

- Kilian! - krzyknęłam wraz z Ignacją oraz Tatianą.

- No co? Przecież pisze tutaj tylko gdzie jest Toy' a!

   Ścisnęłam mostek nosa z wyrazem dezaprobaty w oczach. No, naprawdę! Co z nich wyrosło?!

**********

   Kątem oka śledziłam każdy krok Ignacji, która chodziła z Tatianą (prawdopodobnie mojej starszej córce znudzili się adoratorzy i wolała udawać, że jest zajęta pilnowaniem młodszej siostry). Rozmawiały z praktycznie wszystkimi napotkanymi kobietami w przedziałach wiekowych od trzydziestki do czterdziestki. Wyglądały na tak pochłonięte swoim zadaniem, że nie dostrzegały świata wokoło.

- Widzisz gdzieś Toy' ę? - zapytał Tytus, wychylając kolejny kieliszek wina.

   Siedziałam z nim przy tronie Aksel' a (który zaginął w chwili rozpoczęcia balu wraz z Ritą). Przy czym robiłam wszystko, aby jego uwaga była skupiona tylko na mnie. Wolałam nie prowokować losu.

- Chodzi razem z Kilianem i Kamilą. Poprosiłam ich, aby go pilnowali z powodu tych wszystkich dziewczyn oraz ich rodzin - powiedziałam uśmiechając się do niego.

- Świetny pomysł, ale wiesz... gdyby wreszcie dostał porządne lanie to jest większe prawdopodobieństwo, że zacznie ćwiczyć z rodzeństwem.

- Przeszkadza ci to, że jako jedyny jest tak szczupły?

- Nie. Przeszkadza mi to, że w ogóle nie ćwiczy, nie walczy, a jest z Klanu Wojowników!

    Wolałam się z tym nie sprzeczać. Każdy mój argument na ten temat od razu zostałby obalony, ponieważ właśnie to Tytusa najbardziej denerwowało. W sumie mnie po części też, bo co chwila słyszę od dzieci, że oberwało mu się albo, że musieli go bronić, bo wpakował się w kłopoty i sam nie umiał się obronić.

    Pod tym względem tak bardzo mnie przypominał, iż miałam ochotę przypomnieć mu, że branie ze mnie przykładu, nie jest najlepszym pomysłem.

- No cóż - rozejrzałam się. - Nie widzę go w tym tłumie... O zaraz! Jest przy stole z poczęstunkiem!

   Tylko, dlatego Tytus nie raczył spojrzeć w przeciwną stronę, gdzie rozmawiały z jakąś kobietą, dziewczyny. Odetchnęłam z ulgą, kiedy mąż nie zauważył swoich córek.

   Uspokoiłam serce tłukące mi się o żebra ze strachu. Bałam się, że od razu Tytus zobaczy co planujemy i znów nici z naszego planu uszczęśliwienia Bena. Rozumiałam, że prawdopodobnie robił to, by nie sprawić przykrości swojemu bratu oraz żeby uchronić mnie przed daniem złudnej nadziei jakiejś niewinnej kobiecie.

- Amelio?

- Mhm? - ponownie spojrzałam na męża.

- Tak sobie pomyślałem, skoro Aksel już ma żonę to może już czas na...

- Chcesz zmusić do małżeństwa również Tatianę?! Czyś ty oszalał?! Ja na to nie pozwolę, ona sama ma wybrać sobie kogoś z kim będzie chciała być.

   Tytus westchnął cierpiętniczo. Po czym zrobił taką minę jakby miał zaraz zamiar przedstawić mi swojego kandydata. Wobec tego wytrzeszczyłam oczy na męża, nie mogąc wyjść z zaskoczenia.

- Już wybrałeś dla niej faceta?!

- Tak - przytaknął, po czym wyciągnął dłoń i kogoś wskazał. - Widzisz tego odwróconego do nas plecami, mężczyznę w czerwonym garniturze?

    Obejrzałam się i przeszukałam wzrokiem salę. Kiedy natrafiłam wzrokiem na tego kogo wskazywał, aż zachłysnęłam się śliną. Zaczęłam się krztusić.

- Ten chłopak ściskający jego ramię to jest ten, kogo wybrałem - szepnął mi do ucha.

- On?

   Uniosłam ze zdumieniem brew. Był przystojny nawet z tymi swoimi rudymi włosami. Posyłał uśmiechy wszystkim osobą jakby każdego z sali znał. Wydawał się być tak pewny siebie, że ze zdumieniem przyjęłam fakt, iż nie był aż tak umięśniony jak moi synowie (oczywiście nie wliczając Toy) ani jak mój Tytus. Co prawda to ani trochę nie zmieniało mojego zdania na temat tego, że był naprawdę przystojny.

- Serio? Chcesz dla swojej córki takiego chłopaka?

- Jego ojciec jest głównym strategiem. Jeśli on czegoś nie przyjmie od swoich podwładnych to to po prostu nie przejdzie do decyzji naszego syna - kontynuował spokojnie. - Jego syn idzie w ślady ojca. Przygotowuje się do przejęcia po ojcu tak zwanego drążka.

- Chcesz, by Tatiana była twoją wtyką u niego?

- Nie. Chce, aby nasza córka uczyła się u mistrza i będąc żoną tego chłopaka, przejęła władzę nad wojskiem. Max się do tego nie nadaje, a Aksel zgadza się ze mną w stu procentach.

- Aksel też wie?!

- Oczywiście. Przecież to jego siostra bliźniaczka, wypadałoby żeby wiedział co dla niej planuję - spojrzał na mnie tak jakbym była jakaś nierozgarnięta.

   Ja natomiast skrzywiłam się i z wielkim trudem powstrzymałam przed spojrzeniem w kierunku mojej najstarszej córki. To co planował dla niej Tytus nie było złe, ale... sądziłam, że pozostałym dzieciom pozostawi możliwość wyboru małżonków.

- Myślałam, że już wcześniej uzgodniliśmy, iż nasze dzieci wyjdą za tą osobę, którą pokochają - warknęłam.

- Właśnie, dlatego musimy jakoś przekonać Tatianę, aby zgodziła się wyjść za tego naprawdę miłego, młodego mężczyznę. A właściwie to ty to musisz zrobić. Mnie nie posłucha.

- Tytusie! Przecież...

- Wiem, ale dzięki temu zyskamy sojusznika! Zrozum, że... Jeśli uda jej się w nim zakochać to przecież żadnej przysięgi, nie złamiemy, czyż nie? No i dwie strony będą zadowolone.

   Zacisnęłam mocno wargi. Miałam ochotę przywalić mężowi, nawet tu i teraz. Już dawno temu uzgodniliśmy, że coś takiego nawet nie wchodzi w rachubę, ale... niestety argumentacja Tytusa była nie do zbicia. Jak w sumie zawsze.

- Tylko spróbuję, niczego nie obiecuję, okej?

- Właśnie coś takiego chciałem usłyszeć - Tytus posłał mi swój zniewalający uśmiech. - No to może poszukamy Tatiany, żeby przedstawić jej tego młodego człowieka? - już zamierzał wstać, kiedy z powrotem pociągnęłam go na siedzenie.

- Nie! Ja to zrobię, w końcu chodzi tutaj o dyskrecję, czyż nie? Ma się w nim zakochać, a ty tylko byś ją wprowadził w... Domyśliłaby się. Jest prawie tak samo inteligentna jak ty więc lepiej będzie jak zostawisz to mnie.

- Niech ci będzie - odparł, mrużąc dziwnie oczy.

*********

- Nie mogę, mamo! - Tatiana przewróciła oczami - Co ci nagle przyszło do głowy? Czemu miałabym poznać jakiegoś tam chłopaka, który będzie w przyszłości...

- Jeśli tam nie pójdziemy, ojciec nas znajdzie - odparłam spokojnie.

- Idź. Poradzę sobie, a jeśli tato chce żebyś kogoś poznała... lepiej idź - Ignacja nie pozwoliła jej nawet zaprzeczyć, od razu poszła w swoją stronę.

- Dobra - dziewczyna skapitulowała od razu widząc, że nie ma w pobliżu sojuszników. - Niech wam bardzie. Gdzie ten goguś?

    Odetchnęłam z ulgą. Chwyciłam córkę pod ramię, po czym ruszyłam w stronę, gdzie powinni się obaj mężczyźni znajdować. Z bliska dostrzegłam, iż rudy chłopak ma niezwykle miodowe oczy.

- Zechcą panowie poznać moją córkę...

- Przykro mi, pani... - zaczął chłopak z lekko zirytowanym uśmiechem.

- Pani Woodrok! Cóż za zaszczyt! - zawołał ojciec chłopaka, skutecznie przerywając synowi.

- Dobry wieczór - uśmiechnęłam się. - Chciałam jedynie podejść i przedstawić moją najstarszą córkę, która - niestety mój mąż nie może podejść w tej chwili - z prawdziwą rozkoszą umili państwu czas. Nie chce się narzucać, ale stoją panowie całkowicie sami więc pomyśleliśmy z mężem, że...

- To wspaniała propozycja - mruknął chłopak. - Ale tak się składa, że jestem zajęty...

- Ach, tak? Zajęty, czym? Przyglądaniem się każdej pannie? Czy zaglądaniem do ich staników? A może, jednak posyłaniem tandetnych uśmiechów każdej osobie, która swoją drogą, ma gdzieś twój uśmiech. Oni wszyscy przyszli tutaj dla mojego brata, nie dla ciebie - zaciętym spojrzeniem spoglądała na chłopaka. Od razu wiedziałam, że to była prawdziwa złość. - A teraz, kiedy mam czas i jestem gotowa poświęcić się dla rodziny i spędzić go z tobą, ty tym wzgardzasz? Jesteś bezczelny.

- Ja? Chyba ci się coś pomyliło panno...?

- Tatiano, bufonie! Matka już mówiła jak brzmi moje imię. Jesteś głuchy, czy jak?

   Wolałam nie przypominać Tatianie, że nie wymówiłam jej imienia. Tym bardziej, że chciałam zobaczyć jak zareaguje chłopak i czy w przyszłości, poradziłby sobie z charakterem dziewczyny. Przecież to było najistotniejsze w tym wszystkim! Jeśli mieliby być razem to oboje muszą nauczyć się jak wytrwać z tym drugim.

- Nie jestem - warknął wkurzony.

- To może się przedstawisz? Bo wydaje mi się, że jak dotąd tego nie zrobiłeś.

    Moje spojrzenie padło na ojca chłopaka. Wyglądał zupełnie jak jego syn, z tym, że był bardziej umięśniony oraz oglądał tę wymianę zdań, zupełnie tak jakby grali w ping- ponga. Widać był tego samego zdania co ja i kiedy spojrzał na mnie, uśmiechnął się.

      Tak zdecydowanie ciekawiło go czy nasze dzieci się dogadają.

- Och więc nie umiesz czytać? Bo mam imię wyryte na garniturze.

- Umiem czytać! A ty, co? Musisz stałe przypominać sobie swoje imię, hmm? Czyżby młodzieńcza skleroza? - posłała mu złośliwy uśmiech.

- Julian - warknął, po chwili chłopak.

- Co?

- Mam na imię Julian ty... - mruknął coś pod nosem tak, że nawet ja nie zrozumiałam, ale widząc wyraz twarzy jego ojca, wyglądało na to, że nie było to nic miłego.

- Przepraszam, nie dosłyszałam? - Tatiana nie była mu niczemu dłużna. Odpłacała się, chłopakowi, pięknym za nadobne.

- Nic - Julian spojrzał na mnie. - Dziękujemy za cudowną propozycję, ale jestem zmuszony odmówić. Pani córka mnie nie lubi to wyraźnie widać. I jest to - na szczęście - odwzajemnione uczucie.

- Świetnie! - ucieszyła się Tatiana. Cała rozpromieniona, spojrzała na mnie - W takim razie życzę miłej nocy i na razie!

- Albo... - Julian widocznie chciał ją jeszcze podenerwować. - Jutro proszę, abyś oprowadziła mnie po ogrodzie, bo kto jak kto, ale raczej osoba z taką  otwartością na ludzi musi uwielbiać spacerować po terenach przyległych pałacowi, prawda?

- Ty... Z rozkoszą! - warknęła, a następnie cała czerwona ze złości, na twarzy, odwróciła się i odeszła jakby się paliło, ku swojej siostrze.

- Panowie wybaczą - dygnęłam i udałam się w przeciwną stronę. Musiałam w końcu zdać relację Tytusowi. Oj, chyba nie będzie zbyt zadowolony.

**********

- Mówiłam ci - rzuciłam, zaraz po tym jak odpowiedziałam o tym co się wydarzyło, mężowi.

- Już się lubią!

- Chyba raczej chciałeś powiedzieć, że się nie znoszą - poprawiłam go. - Przecież ci przed chwilą powiedziałam co się wydarzyło! Oni wcale, a wcale się nie lubią. I raczej się nie polubią. Co prawda idealnie sobie poradził, ale to nie zmienia faktu, że są na siebie wkurzeni.

- Oj, daj spokój! Pierwsze spotkanie zawsze jest takie... stresujące. Poza tym idą jutro na pierwszą randkę. Co mnie... Amelio czemu Ignacja rozmawia z Wiktorią?

- Z kim?

- Z Wiktorią. Nie powinna w ogóle rozpoczynać z nią rozmowy. Benowi, by to się nie spodobało.

- Niby dlaczego?

- Kiedyś był w niej zakochany, lecz jej ojciec nie popierał tego domniemanego związku. Od tego czasu się unikają - odparł spokojnie.

    Czyli musieli czuć do siebie odwzajemnione uczucie. Dobrze wiedzieć. Przynajmniej mamy jakiś postęp. Niemniej, czemu Ignacja jest tak blisko tronu? Przecież wie, że...

    Pocałowałam pospiesznie Tytusa mając nadzieję, iż to pomoże w odwróceniu jego uwagi na ten drobny szczegół. Nie chciałam, aby się czegoś dowiedział lub domyślił, a to, że właśnie patrzył na naszą córkę, nie wróżyło niczego dobrego.

- Amelio, co ty robisz? - zapytał po chwili Tytus, wcale mnie od siebie nie odsuwając.

- Chcieliśmy postarać się o kolejne dzieci, czyż nie? Więc...

- Teraz będziemy się o nie starać? - mężczyzn wydawał się rozbawiony, w jego ciemnych oczach widziałam lekki namysł jakby zastanawiał się czy ucieczka z balu jakkolwiek mu się opłaca.

- Każdy moment jest dobry - odparłam, całkowicie zapominając o naszej misji.

- Nie będę się z tym sprzeczał - powiedział, po czym pociągnął mnie w stronę korytarza.


    Następny rozdział 04.03.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro