44. Ceremonia

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

    Tytus był prze szczęśliwy, pomimo tego co się stało. Po prostu był szczęśliwy, że udało mu się doprowadzić do tego do czego chciał. Właśnie jemu. Bo przecież ja wcale nic nie zrobiłam. Nawet Mateo po części pomógł - a już w szczególności jego charakter.

- Dzisiaj ma się odbyć ceremonia ślubna - odparł spokojnie Aksel kapłanowi, który wyglądał na dość skonsternowanego. Albo niezadowolonego pośpiechem, na co mógł wskazywać pot na czole pulchnego człowieczka. - Najlepiej w nocy, ale na pewno dzisiaj.

- Po co ten pośpiech? - wysapał idąc ze mną, Aksel' em oraz Tytusem korytarzem prowadzącym do kaplicy.

- Są w sobie tak zakochani, że nie mogą wprost doczekać się... sam kapłan wie - rzucił z błyskiem w oku Tytus. Już miałam ochotę przewrócić oczami, kiedy dodał - Jeśli się nie pośpieszymy, pojawią się małe szkraby oraz największy skandal. W końcu jesteśmy w stolicy.

- Rozumiem, rozumiem.

    Teraz miałam ochotę złapać jakiś w miarę ciężki przedmiot i rozłupać go na głowie męża. Normalnie mógłby wymyślić coś bardziej odpowiedniego, a nie dawać kapłanowi coś co mogłoby roznieść się na pół imperium. Wątpliwe było, żeby ten grubasek zatrzymał taką informację dla siebie. Ale oczywiste było to, iż Tytus nie będzie długo rozmyślać o następstwach jego słów.

   Więc czego mogłam oczekiwać?

   Na pewno nie cudu.

- Jeśli jeszcze raz otworzysz tę swoją niewyparzoną gębę, postrzelę ci stopę - wyszeptałam do Tytusa, łapiąc go za rękaw bluzki.

- Skarbie - mąż pochylił się w moją stronę z kpiącym uśmieszkiem - nie takie rzeczy od ciebie słyszałem. I myślisz, że zacząłem się bać?

- Może powinieneś? - uśmiechnęłam się w jego stronę słodko.

- Trenowano mnie od dziecka, Amelio. Więc wątpię, abyś była wstanie zrobić mi trwałą krzywdę, poza tym mnie kochasz.

- Kiedyś cię...

- Mamo? - Aksel odwrócił się w naszą stronę - Co sądzisz o kaplicy? Spodoba się Tatianie taki wystrój? W końcu ślub bierze się tylko raz, a ja naprawdę chciałbym, by była to dla niej niezapomniana chwila.

- Och, gwarantuję ci, że będzie - powiedziałam. Następnie rzuciłam cicho w stronę Tytusa. - Obyś się nie zdziwił, skarbie.

    Dopiero wygłosiwszy to, przyjrzałam się wystrojowi kaplicy. Wszędzie było pełno kwiatów i (niestety) serduszek, nie żebym była jakąś przeciwniczką tych ostatnich, ale... Nie wydawało mi się żeby Tatiana była jakoś tym zachwycona. Chociaż rozumiałam dlaczego Aksel to zrobił. No i efekt był wart włóczenia się przez cały pałac. To co zdołał stworzyć mój syn... było naprawdę piękne.

- Myślę, że twojej siostrze się spodoba. Nawet bardzo.

- To dobrze - Aksel uśmiechnął się do mnie wyraźnie uspokojony. - I tak wyszło nieźle, zważywszy ile miałem czasu na przygotowanie tego wszystkiego.

- Drodzy państwo - kapłan ponownie zwrócił naszą uwagę na siebie - jest jeszcze jedna kwestia, którą trzeba już teraz ustalić. Chodzi o przysięgi, czy państwo młodzi sami coś napisali, czy mają być tradycyjne...

- Tradycyjne! - błyskawicznie przerwałam pulchnemu mężczyźnie - Są tacy młodzi i na pewno nie wiedzą co powinni wyrazić w tak ważnej chwili. Zatka ich albo coś. Więc... Więc bezpiecznie będzie jeśli będą powtarzać za kapłanem.

   Tytus patrzył na mnie z nieodgadniętym wyrazem twarzy, tak jakby chciał powiedzieć, iż właśnie przerwałam mu w wypowiedzeniu czegoś zupełnie innego, niż właśnie to co powiedziałam. Czyżby znów chciał w coś wplatać młodych? Nie mogłam przecież do tego dopuścić. Wystarczająco dużo musieli już przejść. No i nie znają się tak dobrze, by pisać o sobie jakieś tam przysięgi, które i tak będą - przynajmniej początkowo - kłamstwem.

- Masz coś do dodania, skarbie? - zapytałam przesłodzonym głosem.

- Ależ nic, prócz tego, że moim zdaniem powinniśmy dać się wykazać młodym.

- Twoje zdanie w tej kwestii nie... Cóż zawsze możesz złożyć petycję, której i tak nie uwzględnię. Nie ma mowy żeby sami byli zmuszani do czegoś takiego. Nawet Aksel powtarzał za kapłanem więc czemu z Tatianą miałoby być inaczej?

- Po prostu...

- Może wrócę jak państwo uzgodnią... - zaczął kapłan.

- Nie. Właśnie uzgodniliśmy. Tatiana i Julian będą powtarzać za panem. To nie podlega dalszym dyskusją - przerwałam kapłanowi. - Prawda Tytusie?

    W końcu pod wpływem mojego hardego spojrzenia, zmiękł. Uśmiechnęłam się triumfalnie, zadowolona ze swojego małego zwycięstwa. Aż miałam ochotę zatańczyć z radości, w końcu takie chwile były tak rzadkie, że... Och! Tytus miękł tylko wtedy, kiedy mu się to opłacało. Czyli najprawdopodobniej już wymyślił coś, co niekoniecznie mi się spodoba. No nic, raz się żyje.

*******

- Wyglądasz jak trup - odezwała się Kamila, nadal leżąc na kanapie z głową dosłownie kilka centymetrów nad ziemią.

- Dzięki - mruknęła Tat, leżąc plackiem na łóżku.

- Ależ nie ma za co - parsknęła.

- Kamila, to jej nie pomoże! - zawołała Ignacja z wyraźną dezaprobatą.

- A kto mówi, że chcę jej pomóc? Chciała uzyskać to, co uzyskała i teraz wygląda jak trup. Przez co nie jestem wstanie tego zrozumieć. W końcu osiągnęła nieosiągalne i to bez użycia siły czy też tych ziółek, które chciał mu dać Toy' a. No i dowiedziałaś się jak całuje, a to przecież duży plus! Ach i ci się to podobało więc...

- Bo wychodzę za mąż, Kamila! - dobiegł do mnie głos z łóżka. - Za kogoś kogo ledwo co lubię. Właśnie dlatego czuje się okropnie i mam ochotę zwymiotować.

   Wszystkie ucichłyśmy. Czegoś takiego mogłam się śmiało spodziewać, ale jednak się nie spodziewałam. Tatiana nigdy nie wyglądała na taką spanikowaną, ani zdenerwowaną. Ale kto miałby się dziwić? Przecież to było pewne. Podejrzewam, że sama wyglądałam podobnie jak miałam wyjść za mąż.

   W sumie to wiele, by wyjaśniało. Tytus w końcu też nie wyglądał na całkowicie zadowolonego. Chyba nikt w takich sytuacjach nie jest - przymus ślubu, życia z kimś kogo się nawet nie lubi, życia z kimś komu się nawet nie ufa. Kto może wykorzystać i porzucić bez żadnego wyjaśnienia.

   Nie to żeby Tytus czy Julian kiedykolwiek mieli zamiar to zrobić, ale na początku nie miałam pojęcia, iż takie złączenie jest do końca. Bez możliwości wcześniejszej ewakuacji. 

- Nikt nie mówił, że to będzie bułka z masłem - rzuciłam.

- Wiem, ale... sama nie wiem - westchnęła Tatiana. - Powinnam być szczęśliwa, że udało mi się osiągnąć zamierzony cel, lecz teraz na samą myśl, że mam tam iść pod wieczór, czuję się jakbym miała zaraz się porzygać.

- Wyobraź sobie, że dzięki temu ratujesz świat od rządów Matea oraz wszystkie możliwe dziewczyny od Juliana - zaproponowała Ignacja z rozbrajającym uśmiechem. - To chyba jest dostateczna motywacja do ślubu?

- Aleś ty zabawna! - zawołała Kamila - I chyba zapomniałaś czegoś dodać - dziewczyna spojrzała na swoją młodsza siostrę, a następnie na starszą. - Możesz przecież mu dokuczać dzień w dzień albo spróbować polubić. Julian nie może być aż tak zły... poza tym ma córkę, to chyba odpowiednia motywacja?

- Powiedziałabym, że taka sobie, ale ostatecznie nada się - odparła dziewczyna, unosząc dłoń nad łóżkiem i przyglądając się jej, aż po chwili spuściła ją z powrotem na materac.

   Znów nastała długa chwila ciszy, lecz po dosłownie paru minutach Tatiana zaczęła się śmiać. Zaraz zawtórowała jej Kamila i Ignacja, która chyba zaczęła chichotać tylko ze zdenerwowania. Bo nie wyglądało jakby śmieszyło ją dokładnie to samo co dziewczyny. Cokolwiek, by to było.

   Tylko ja siedziałam spokojnie na fotelu, czekając aż nagła głupawka zniknie. Doskonale wiedziałam, że to wszystko ze stresu, ale jednak zaczęłam się niepokoić. Bardzo niepokoić.

  Ignacja podeszła do mnie i siadła mi na kolanach. Sapnęłam, ale nie powiedziałam jej, że jest za ciężka oraz za stara na siadanie mi na kolanach. Jeśli to ma być cena jej uspokojenia się z tego stresu, to niech będzie.

- Czemu ja się boję? Przecież to nie ja wychodzę za mąż - rzuciła Ignacja.

- Ja też się stresuje - oznajmiłam.

- No tak, ale to normalne. Jesteś naszą matką. Twoim zadaniem jest zamartwianie się o nas.

- Naprawdę? - posłałam córce rozbawione spojrzenie, ignorując tamte chichoty. Objęłam Ignację ramionami w pasie.

- No - przytaknęła z taką powagą, że zaczęłam się zastanawiać skąd ona to wie.

- A skąd ty to wiesz?

- Bo cię obserwuję - oznajmiła to takim tonem głosu jakby to było czymś oczywistym. - Jak coś się nam nie udaje, masz taką minę jakbyś zastanawiała się co w związku z tym zrobimy, jak się zachowany i czy trzeba nas pocieszyć. Poza tym opowiadałaś nam, że ilekroć gdzieś wyjeżdżaliście, zawsze się o nas martwiliście.

   Ponownie spojrzałam na moje dwie pozostałe córki - dalej leżące: jedna na kanapie, druga na łóżku - i śmiejące się nie wiadomo z czego. Ignacja miała rację to pewne, ale jednak według mnie nie zachowywałam się jak na prawdziwą matkę przystało. Zostawiłam dzieci tyle razy... Na pewno nie byłam ideałem matki.

   Tytusowi tym bardziej daleko było do ideału ojca. Cóż za pocieszające myśl!

- No widzisz, a już zaczynałam się martwić, że masz zamiar znaleźć sobie narzeczonego, który załatwiłby ci dzidziusia.

- A skąd mamie to przyszło do głowy? - parsknęła dziewczyna. - Ja już znalazłam idealnego chłopaka, dzięki któremu nasze dzieci będą przepiękne!

- Co? - musiałam odkaszlnąć, bo aż się zakrztusiłam własną śliną.

- Problem w tym, że chwilowo ma dziewczynę - kontynuowała dziewczyna, wprawiając mnie w jeszcze większy szok. Tym bardziej, że w jej tonie głosu zabrzmiało coś na kształt rozczarowania. - Ale to łatwo załatwić, prawda? Oj, czemu mamusia ma taką minę?

- Ignacja... 

- Spokojnie, przecież żartuję! - Ignacja przewróciła oczami - Za kogo ty mnie bierzesz? Nie podrywam zajętych chłopaków...

- Chciałabym ci przypomnieć, że zajęty kojarzy się bardziej z toaletą, a nie z ludźmi.

- ...więc naprawdę nie rozumiem, dlaczego od razu tak reagujesz jakbym mówiła prawdę. Nie jestem przecież Toy' ą!

- I chwała ci za to!

- Niemniej jest taki jeden chłopak, który jest nieziemsko przystojny, ale ma niestety dziewczynę...

- Ignacja - powiedziałam ostrzegawczo.

- Spokojnie tylko się z tobą droczę, mamo!

********

   Wpatrywałam się w Bena koło, którego stali jego synowie oraz Wiktoria. Specjalnie nakierowałam ją na niego, tak aby nie podejrzewała, że właśnie to robię.

- Wuj wygląda na zadowolonego - rzucił stojąc koło mnie Kilian.

- Pytanie, jednak brzmi czy naprawdę jest zadowolony - westchnęłam z frustracją. - To takie męczące! Chciałabym wiedzieć co myślą niektóre osoby, wtedy byłoby mi o wiele łatwiej. Wiedziałabym, że chcą tego, a nie tamtego, że mam się odczepić czy coś.

- Nie możemy mieć wszystkiego - zauważył chłopiec. - Gdybyśmy mogli, życie byłoby dość przewidywalne i raczej nudne. Chyba właśnie na tym polega, czyż nie? Gdybyś wiedziała o czymś, co myśli tata zmieniłby swoje zachowanie, coś zdążyłoby się inaczej i wszystko szlag, by trafił.

   Objęłam Kiliana ramieniem wiedząc, że ma rację. Co raczej nie rozwiązywało mojego problemu. Żadnego, tak samo jak nie zmniejszało mojej frustracji.

- Mamo! - Kamila ciągnąc za rękę Toy' ę, przeszła przez kaplicę, w naszą stronę. - Ignacja podsłuchuje i pilnuje razem z Aksel' em wuja, ale to nie jest nasz problem. Problemem są nasi kuzyni, którzy nadal tam stoją jak te głupki - machnęła ręką w stronę wspomnianych - oraz on - pchnęła do przodu swojego brata, który aż się zatoczył, zaskoczony zachowaniem siostry. - Właśnie flirtował z kelnerkami. Niech go ktoś wreszcie zacznie pilnować albo uświadomi, że nie może wyłącznie myśleć swoim przyrodzeniem!

- Ej! - zaprotestował Toy' a, wreszcie łapiąc równowagę. - Ja nie myślę wyłącznie swoim przyrodzeniem, ty wariatko!

- Naprawdę? Więc może ruszysz swoją głową i wymyślisz jak zabrać stamtąd naszych kuzynów?

- Patrz i się ucz, skunksie - warknął i już szedł w stronę synów Bena.

- Powinnam jakoś skomentować wasze słownictwo, ale zważywszy na to, że ta metoda zadziałała, pominę to milczeniem - zdecydowałam, kiedy Kamila spojrzała na mnie triumfalnie.

- Wątpię, by jakoś to zadziałało - oznajmił swobodnie Kilian.

- Amelia! Zaraz się zacznie! - zawołał Paul, pojawiając się, niespodziewanie, koło mnie. - Chodźcie, znalazłem idealne miejsca, z którego można śmiać się z pana młodego!

- Geny mówią same za siebie - oznajmiła Kamila, szczerząc się w moją stronę. Następnie chwyciła swojego dziadka pod ramię i śmiejąc się z jakiegoś powodu, dała się pociągnąć w odpowiednią stronę.

   Nie mając innego wyboru, powlokłam się za nimi. Widać, że genów nie da się oszukać. Nic dziwnego, że moje dzieci są takie jakie są.

*********

- Uff! - wyszeptał Tytus, kiedy para młoda zgodnie powtórzyła słowa przysięgi za kapłanem, a potem Julian złożył swoją przysięgę Tatianie. - Udało się.

- Nie dzięki tobie - mruknelam mrożąc  spojrzeniem Ignację, która zaczęła flirtować z jakimś chłopakiem siedzącym za nią.

- Racja dzięki nam - Tytus szarmancko ujął mnie za rękę i ucałował jej wierzch.

  Tatiana miała na sobie jasnobłękitną sukienkę do kolan z wysokim stanem oraz na ramiączkach. Wyglądała w niej jak ktoś niegroźny, wręcz zachwycony z tego ślub i pragnący przypodobać się jak najbardziej przyszłemu mężowi. Niemniej wyraz jej twarzy mówił coś zgoła innego. Znaczy starała się ukryć swoje prawdziwe emocje, ale i tak coś jej nie szło.

- W ogóle widziałaś? Wiktoria i Ben nadal ze sobą rozmawiają - Tytus wychylił się odrobinę do przodu, aby móc przyjrzeć się wspomnianej parze.

- Mhm. Spotkali się tuż przed ceremonią, kiedy akurat rozmawiałam z dziećmi.

- Wyglądają na coś pośrodku szczęśliwych i nie szczęśliwych - zawyrokował wojownik.

   Oby nie - pomyślałam. - Bo od teraz wszystko zależy tylko od nich. Wolałabym się nie rozczarować ani zbytnio nie wtrącać, ale jeśli nie pozostawia mi wyboru... Chyba wtedy będę zmuszona interweniować.


   Kochani! Jestem naprawdę wdzięczna za każdą gwiazdkę oddaną na moje opowiadanie, za Waszą obecność i komentarze (wiem, że nie odpowiadam na wszystkie i za to przepraszam, ale daję Wam słowo, iż każdy czytam!). Miłego dnia, popołudnia i wieczora. Następny rozdział 29.04.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro