2. Sekretne plany

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

         Zamiast skierować się do domu nogi same poniosły mnie w przeciwnym kierunku jakby dużo lepiej niż ja zdawały sobie sprawę, iż to tam, pełen wściekłości, ruszy Tytus. Wysnuta z uczuć, stawiałam zdecydowane kroki choć nie do końca wiedziałam dokąd idę. Po prostu szłam. Zobojętniała, w czarnych alladynkach, przemierzałam jedną z głównych ulic, rozglądając się na boki. To miasto odkąd pamiętam było małe, lecz niezwykle piękne. Architekci pragnęli wtopić tą miejscowość w środowisko naturalne krajobrazu. Tak więc skoro jest to nizina, w której trzy razy w tygodniu pada, domy muszą być wzmocnione przed wsiąkaniem w glebę wody, no i dostatecznie chłodne w środku na wypadek tak upalnych dni jak był dzisiaj.

   Podstawowymi, dominującymi kolorami były tu: zieleń, błękit i biel (nie polecałabym ich, gdyby ktoś mnie pytał - w dni deszczowe mają burą, zasmucającą barwę). Zdarzały się kanciaste czy okrągłe, ale ludzie wybierali bardziej modernistyczne niż klasyczne. Mimo to prezentowały się prześlicznie.

   Na przekór temu, ludzie zdawali się nie dostrzegać piękna w krajobrazie stworzonych przez nich. Zazdrośnie spoglądali na siebie, na swoje stroje - błyszczące, kujące w oczy, zniewalające - i zdawali się dyskretnie notować jaki trend panuje w które dni. Nie żebym sama tak postępowała, ale coś ciągnęło mnie, by przyglądać się jak to wygląda. W końcu każdy z nich był urodziwy, wysoki (minimum metr siedemdziesiąt), bogaty. Teoretycznie nie było biedoty, bo każdy w swoim Klanie miał coś do roboty, ale jeden dużo więcej od innego. Nawet na Ziemi występowały kozły ofiarne, tak samo tutaj.

  Świat, jednak wydawał się dużo piękniejszy, gdy wszyscy byli zadbani, pracujący.  To wywoływało mój uśmiech na twarzy, pomimo wcześniejszych wydarzeń.

  Siadłam na jednej z licznych ławek wykonanych z drewna, wystylizowanych w różne mityczne rośliny. Ta miała kształt przerośniętej paproci. Od razu podskoczyła do mnie sprzedawczyni napojów, zachwalając swoje trunki. Starsza kobieta podtykała mi pod nos to chłodzącą herbatę, to gorące piwo. Kiedy nie mogłam jej odpędzić, zgodziłam się na zakup soku z borówek.

- Zrobiłaś dokładnie to czego oczekiwała - odezwał się jakiś głos koło mnie.

  Serce niemal wyskoczyło mi z piersi, a na myśl przyszedł mi Tytus. Przerażona spojrzałam w bok i wykrzywiając twarz w wyćwiczony uśmiech, przywitałam się z żoną Wodza Klanu Wojowników. Kobieta miała figurę osy, dość zadbanej, bo cała wystroiła się w cekinową suknię koloru krwi. Jej zielone oczy wyrażały najwyższy stopień pogardy dla otoczenia, a w wysoko spiętych brzoskwiniowych włosach widniał mały diamentowy diadem. W końcu każda żona Wodza Klanu musiała pokazać swoją dominację nad mało istotnymi kobietami ich familii, a takich rodzin (w pojedynczym klanie) było około dwudziestu w jednym mieście.

- Nie poszłaby - mruknęłam próbując odgadnąć dlaczego akurat ona mnie zaczepiła. Wszystkie inne unikały mnie jak ognia z powodu mojego pochodzenia. Brały, zapewne, również pod uwagę moją marną siłę fizyczną oraz podatność na załamanie nerwowe.

- Och, poszłaby gdybyś wyćwiczyła robienie groźnych min - zapewniła, wpatrując się w mój profil. Nie byłam w stanie spojrzeć w jej przerażające, skośne oczy. - Woodrok ostatnio robi wiele zamieszania w okół twej osoby, Amelio. - lotem rakiety odwróciłam się w jej stronie, wpatrując w jej zimne zielone oczy w prawdziwym szoku. Nie to, żeby zaskoczyło mnie "zamieszanie w około" mnie, ale to, że wie jak mam na imię. - Tak, tak - na jej bladej twarzy pojawił się cień uśmiechu - robi. Co chwila znajdujesz się pod ostrzałem, bo choć znasz prawa pomijasz je, moje rodaczki natomiast dyskryminują cię, ponieważ "zdobyłaś" syna legendy.

- Syna legendy? - przerwałam kobiecie mrugając. Kto jak kto, lecz Tytus nie jest żadnym synem legendy. Teściowa powiedziałaby mi... Czy, aby na pewno?

- Nie wiesz? - sprawdziła dłonią czy jej perfekcyjna fryzura nadal jest idealna po zawianiu wiatru, który pobawił się moimi rozpuszczonymi włosami posyłając je to tu, to tam. - Ojciec Tytusa jest... to znaczy był bratem mego męża, i to on powstrzymał rozpad materii w kosmosie zagrażającej naszemu globowi. Znalazł nawet twoją planetę, która przeżyła wstrząsy, rozpady i... jaka jeszcze katastrofa was dopadła?

- Em? - w głowie miałam pustkę. Wpatrując się w Nondarkę bezmyślnie, próbowałam sobie na szybko przypomnieć co się tam wydarzyło. - Kometa! - przełknęłam ślinę - Kometa nas zbombardowała, proszę pani.

  Roześmiała się dźwięcznie, przez co się spięłam. Znów powiedziałam coś czego powinnam sobie darować, ale ona jedynie przywołała gestem swojego służącego i powiedziała po Nondarsku parę słów. Młody mężczyzna o umięśnionej klatce piersiowej, burych włosach oraz seledynowych oczach skłonił się nam, nim pobiegł w kierunku ratusza. Zdziwiło mnie, jednak to, że miał jedynie na sobie krótkie spodenki i buty.

- Należy do Klanu Służących. Tak, istnieje taki Klan - potwierdziła widząc moje zdumienie wyrysowane na twarzy - został stworzony z buntowników dawno, dawno temu. Można ich rozpoznać po złotej skórze - wskazała na znikającego w oddali mężczyznę. - W każdym razie jak już wspomniałam Tytus jest sławny, dlatego też wiele wojowniczek chciało go za męża. Ale ty pojawiłaś się na scenie, a one nie potrafiły ani nie potrafią zrozumieć dlaczego wybrał Ziemiankę. Ja wiem.

   Spuściłam wzrok na swoje dłonie ułożone na czarnych spodniach. Wiedziałam, że moja postawa jest w miarę prawidłowa - stopy ułożyłam czubkami do siebie - więc nikt z obserwatorów nie powinien się czepiać. Mimo to zdawałam sobie sprawę, że moja rozmowa z Pierwszą Damą Klanu Wojowników przejdzie echem po mieście.

- Tak? - zapytałam swoich kolana - Wybrał mnie, bo się zlitował.

- Nie, on nie potrafi się litować - złapała mój podbródek, zmuszając mnie do spojrzenia w jej oczy - Mój bratanek zauważył w tobie potencjał, którego brak wojowniczką. Gdybyś tylko chciała stałabyś się najjaśniejszą z gwiazd, stałabyś się tym kim jesteś w środku.

   Nondarka z szelestem tkanin, podniosła swój zacny tyłek z ławki. Skinęła mi na pożegnanie głową i uśmiechnęła się do kogoś kto stał koło nas. Z początku sądziłam, że to ten złotawy, ale była to moja teściowa. Jako, że od dawna pragnęła się wyróżniać była pulchną kobieciną po czterdziestce z sianem poziomkowych włosów na głowie. Jej szare, małe oczka rozbłysły, gdy spojrzała mi prosto w oczy.

  Obejrzałam się na Pierwszą Damę, która swoim stalowym wzrokiem odgoniła młode, umięśnione dziewczyny z Klanu Wojownika. Te niezadowolone takim obrotem sprawy, wykrzywiły z wściekłości twarze i z godną postawą, odeszły do zaułków skąd śledziły mnie wzrokiem.

- Chodź, kochanie, już pora obiadowa.

- Już tak późno, proszę pani?

- A! Co ci mówiłam? - teściowa pogroziła mi palcem, przygarniając ramieniem do siebie - Masz tu tylko mnie i Tytusa więc bez żadnych pań!

- Jak sobie pa... mama życzy - przetarłam zmęczonym gestem twarz, rozglądając się. Wiele osób zniknęło z pylistej ulicy, zaś w powietrzu unosiły się obiadowe zapachy i nawoływania.

  Musiałam chodzić naprawdę długo, skoro doszłam na sam skraj miasta pod bramę.

***********

    Mąż od początku mojego pobytu w rezydencji, nigdy nie jadł z nami. No chyba, że ktoś zaszczycał nas swoją wizytą albo były jakieś święta czy uroczystości Nondarskie. Dlatego zazwyczaj jadłam z mamą w jej apartamencie naszego skrzydła.

  Jednakże dziś brakowało mi apetytu. Sam kucharz przyszedł zapytać czy się źle czuję, ponieważ zmartwił się, iż odesłałam to co przysłał. Oczywiście dzięki temu teściowa mogła porozmawiać sobie z tym starym chudzielcem, zostawiając mnie w spokoju. Takie postępowanie nie zdarzało się często, gdyż to ja w większości byłam zmuszona wysłuchiwać jej paplaniny.

- Amelia jest dziś niemrawa - gadała - zapewne znów sprzeczała się z moim urwisem. Widzisz nawet mnie nie odwiedził, to od tej... Damy zostałam powiadomiona o złym samopoczuciu mojej Amelki...

  Dalej wolałam wyłączyć słuch. Po co miałabym wysłuchiwać czegoś tak bezmyślnego?

  Z westchnieniem opadłam na oparcie miękkiego fotela, wpatrując się w sufit pomalowany na różne kolory. Wyglądało to jakby dziecko dostało farby do malowania i upaćkało go w tym miejscu, to w kolejnym biorąc do ręki następną farbę. Potrzebowałam długiej chwili, aby zauważyć litery w tej plątaninie wywołującej same najlepsze odczucia. Duże "T" na szafirowo, małe "y" - śliwkowe, "t"- zielone, "u" - smoliste, "s" - purpurowe.

Tytus - w wyobraźni zobaczyłam przepiękny uśmiech, przez który sama się uśmiechnęłam rozmarzona.

  W następnym momencie spoważniałam, gwałtownie siadając. Co też mi przyszło do głowy uważając, że jego uśmiech jest co najmniej ładny?!

- Pójdę już - oznajmiłam wstając. - Dziękuję za wspólnie spędzony czas - pokłoniłam się kucharzowi i mamie, błyskawicznie wychodząc.

 *************

  W nocy przewracałam się z boku na bok wspominając czarne oczy bez bieli białek. I ten wyraz twarzy: całkowicie ostre rysy, diabelski uśmieszek. Prześladowało mnie to przez cały dzień, ale wtedy miałam dość siły, by odpychać od siebie ten obraz, a teraz? W nocy nie miałam już chęci tego ignorować. Dlatego cieszyłam się jedynie, iż ja i Tytus mieliśmy osobne pokoje po nocy poślubnej, tylko mama nadal dramatyzowała z tego powodu. Ale pan domu zdecydował, że woli sam zajmować swój pokój. Przystałam na tą propozycję sformowaną w rozkaz z prawdziwą rozkoszą.

   Sięgnęłam po butelkę z wodą, leżącą na stoliku nocnym. Potrząsnęłam nią i dziękowałam niebiosom, że nie było w niej nawet kropelki. Wygrzebałam się z łóżka, opatuliłam szlafrokiem, kierując się w ciemności kroki w stronę drzwi. Wyjrzałam zza nich szukając jakichś nocnych bywalców, lecz korytarz był całkowicie pusty. Po cichu, na palcach odzianych w bawełniane skarpetki, ruszyłam do spiżarni znajdującej się na parterze. Starannie omijałam skrzypiące stopnie, aby nikt nie wiedział, że ktoś włóczy się po nocy po domu.

  W egipskich ciemnościach spiżarni, szukałam wody po pułkach, przeklinając służących za to, że poprzestawiali produkty i zamiast złowić butelkę chwyciłam ser pleśniowy. Brzydząc się po omacku na chybił trafił, złapałam wymarzoną butelkę. Z triumfalną miną weszłam z powrotem na górę. Drugą dłonią bębniłam w udo dawno zapomnianą piosenkę, u której pamiętałam jedynie rytm. Będąc tym całkowicie zabsorbowana, nie dostrzegłam kręgu światła na korytarzu i weszłam w jej trzeci słaby krąg. Cofnęłam się z przestrachem i poślizgnęłam o fałdę dywanu. Runęłam w dół i cicho klnąc, spróbowałam złapać butelkę, która jak w zwolnionym tempie upadała. Skoczyłam za nią na brzuch i robiąc głupią minę z ulgą zdołałam pochwycić zdobycz.

  Lecz to odczucie zniknęło, gdy zauważyłam stojącego przy drzwiach Tytusa i jakiegoś odwróconego do mnie tyłem, zgarbionego faceta. Dywan co prawda stłumił mój upadek, mimo to mąż w jakiś dziwny sposób mnie dostrzegł, jego oczy na krótki moment zrobiły się okrągłe. Z udawanym spokojem, odpowiedział w swoim języku mężczyźnie, zdołał nawet się uśmiechnąć choć spiął mięśnie jak do skoku.

  Powoli jakby nigdy nic, omiótł wzrokiem przestrzeń za mną, później przeciągle spojrzał na mnie, następnie na kolumnę po mojej prawej, podtrzymującej sufit. Od razu zrozumiałam. Bezgłośnie wstałam przyciskając do siebie butelkę, bo siłą rzeczy to była jej wina.

   W ciemności stałam bez ruchu czekając na koniec konwersacji, którą podejrzanie przyśpieszał Tytus. Aby go nie stresować bardziej, oddychałam tak cicho jak potrafiłam. W myślach przeleciały mi wszystkie możliwe scenariusze zakończenia mojego wypadu. Ta najmroczniejsza kończyła się śmiercią poprzez upadek z balkonu widokowego, którego barierka wżynała mi się w plecy. Czekałam napięta jak struna, a słysząc kroki niemal sama skoczyłam na główkę.

- Zawsze w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiednim czasie - odezwał się Nondar, musiał przycisnąć swoją dłoń do moich ust, bo otworzyłam je do krzyku. - Amelio Woodrok, co ty tu robisz?

- Hm... Mieszkam? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie, gdy tylko zdołałam ściągnąć jego dłoń z ust. - No, wiem - machnęłam ręką, ignorując uniesioną brew Tytusa - wyleciało ci to z głowy.

  Przewrócił oczami i wciągnął mnie do swojego pokoju, rozglądając się na boki. Od razu straciłam równowagę potykając się w porozrzucanych po jego pokoju, ubraniach. W związku z czym - nie szczycę się tym - przytrzymałam się ramienia obejmującego mnie w pasie mężczyzny.

- Dziś spędzisz noc u mnie - szepnął gasząc świecę. - To nie wyda się... - umilkł przypominając sobie, że nie może mi powiedzieć z kim rozmawiał - dziwne.

- Oczywiście, że nie! Przecież nikt nie wie, iż mamy osobne pokoje! - krzyknęłam, odpychając go od siebie co równało się z całkowitą klęską, bo ścisnął mnie przez to mocniej.

- Od razu krzyk - sapnął. - Kładź się - powiedział rzucając mnie na łóżko, opadłam na miękki materac brzuchem.

   Sztywno ułożyłam się na prawej połowie, pozostając w szlafroku. Wolałam być ubezpieczona przed nagłymi amorami Tytusa, dlatego również położyłam się na plecach. Metr w bok Nondar zrobił dokładnie to samo jakby powstrzymywał się właśnie przed tym.

    Wróciłam pamięcią do ostatniej nocy, którą z nim spałam, czyli okrągły rok temu. Była to plama na moim honorze, bo jak posłuszna żonka oddałam się mu, tylko dlatego, że wspaniale całował i był taki czuły, miły. Poza tym każda marzy o takim facecie, który siłą rzeczy ma w sobie mrok. Dopiero potem pokazał, że czułość to dla niego zupełnie obce słowo.

   Potrząsnęłam głową, pozbywając się niechcianych myśli i odłożyłam przyciśniętą do piersi butelkę na ziemię.

- Więc.... - cisza wydawała się dziwnie uciążliwa. Musiałam coś powiedzieć, aby przerwać milczenie. - Po nocach umawiasz się z mężczyznami?

- Co ci też przyszło do głowy! - sarknął oburzony Tytus - Wolę kobiety.

- No, po mnie raczej nie posyłasz - mruknęłam, a słysząc wciągane przez zęby powietrze, szybko dodałam - Nie żebym chciała!

  Zachichotał, odwracając się w moją stronę. W ciemności dostrzegłam jego wyszczerzone w uśmiechu zęby. Przez to ostro- łagodne rysy twarzy mężczyzny, stały się całkowicie delikatne.

- Och, jestem całkowicie pewien, że byś chciała - wymruczał kusząco.

- Nie! - zaprzeczyłam, dla bezpieczeństwa się odsuwając. Serce waliło mi o żebra coraz mocniej.

- Tak! - zdawałam sobie sprawę, iż się ze mną droczy, ale w ten sposób mogłam się rozluźnić.

- Nie! - powtórzyłam z przejęciem.

- Nie?

- Tak! - rzuciłam przez pomyłkę i zakryłam twarz dłońmi, by ukryć uśmiech.

- Wiedziałem! - klasnął radośnie w dłonie - W końcu jestem taaaki przystojny!

   Parsknęłam śmiechem, zapominając o dzisiejszym wydarzeniu. Chcąc nie chcąc, lubiłam porywczy charakter tego mojego Księcia Ciemności. Dokładnie wiedział jak mnie podejść, aby wygrać każdą kłótnie i zmienić ją w swobodne przekomarzanie się.

- Jesteś okropny - odwróciłam się w jego stronę ugniatając w dłoniach poduszkę. - Żeby mnie tak podpuszczać...

  Nie dokończyłam, bo nie było potrzeby. Tym razem milczenie opatulało mnie niczym kocyk z chmur.

- Amelio?

- Mhm?

- Przepraszam - szepnął, zamykając oczy - byłem wściekły po rozmowie w domu Wodza, gdzie znów wojowniczki miały coś przeciwko tobie - westchnął, takie wojny wyraźnie go wykańczały. - Chciałem się na kimś wyżyć, a ten strażnik prawie cię uderzył... Musisz zrozumieć, że w naszej relacji to ja jestem tym złym. W każdej relacji - wyszeptał ledwo słyszalnie.

- No wiadomo, ja zawsze jestem olśniewająco dobra.

   Przez tę jedną noc czułam się jakbym rzeczywiście miała wymarzonego męża, którego sama wybrałam. Wreszcie słyszałam jego śmiech i mogłam spokojnie z nim porozmawiać, wiedząc równocześnie, że tylko w nocy jestem w stanie zapomnieć o jego charakterze. Na Ziemi zapewne byłby jednym z niebezpiecznych i agresywnych więźniów w więzieniu, ale tu, w tym momencie był tylko moim mężem, który bał się pomyśleć co nadejdzie z początkiem kolejnego dnia.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro