22. Kiedy Nawet W Słowniku Nie Ma Określenia Na Wroga

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Chrissy ledwo stłumiła ziewnięcie. Co prawda nigdy nie pasjonowała się chemią, jednak ta konkretna lekcja była wyjątkowo nudna. Pozbawiona obecności Shannon, która w tym czasie miała zajęcia z hiszpańskiego usiłowała nie usnąć na ławce. Nawet jeśli głos pani Rickerby brzmiał równie monotonnie co... tu nie miała nawet porównania, jednak śmiało mogła nazwać ten efekt klątwą ostatniej lekcji. Frustrację dodatkowo budził fakt, że chciała zobaczyć się z Dylanem.

Znaczy... nie chciała. Potrzebowała paru informacji – jak chociażby sprawdzenia, czy ten słodki głupek Gregory na bank podał jej poprawny numer i co mówił kiedy już odeszły. Do zadania powinna podejść analitycznie, żeby nie zepsuć wszystkiego pozornie nieistotną drobnostką.A więc tak – musiała zobaczyć się ze swoim nemezis niezależnie od tego czy chciała tego czy nie – potrzeba była zbyt silna.

- Panno McKinnan!

Rozzłoszczony głos pani Rickerby wyrwał ją z błogiej zadumy. Spojrzała na nią nieprzytomnie, a chwilę później na równanie redoks rozpisane na tablicy.

- Eee, mam to zrobić? – zapytała cicho, w myślach ganiąc się za, najwyraźniej widoczny, brak uwagi.

Nauczycielka wzniosła ręce w geście poddania.

- Byłabym szalenie wdzięczna. Koleżanka sobie nie radzi, więc może ty uratujesz honor klasy. Jeśli nie, za tydzień będę zmuszona zrobić wam kartkówkę, bo najwyraźniej nikt nie przygotował się do lekcji.

Chrissy poczuła nagle suchość w ustach. Oto na jej barkach spoczywa los kilkunastu osób, które nie omieszkają wypomnieć jej, jeśli zawiedzie. Nie był zła z chemii, redoksy nawet lubiła i rozumiała, ale łatwo było się pomylić.

Najwolniej jak mogła wstała i zaczęła podchodzić do tablicy, jednocześnie czytając zapisane równanie. Dwutlenek węgla i węgiel. Co? Chrissy zatrzymała się jak wryta. Ten sam przykład robili na ostatniej lekcji i ten sam widniał w podręczniku pod nazwą reakcji dysproporcjonowania. Nawet bez szczególnego zastanawiania się mogła napisać to, co pamiętała z podręcznika – co w sumie wszyscy powinni zauważyć chociaż przelotem. Rzuciła spojrzenie na nieszczęśnika pod tablicą. No tak, o ile nie byli zajęci byciem zbyt zajebistym na naukę. Pewniejszym krokiem podeszła i, modląc się o brak pomyłek, rozpisała przykład. Odkładając kredę patrzyła na nauczycielkę, gotowa w każdej chwili zetrzeć wszystko i napisać odwrotnie.

- Takie trudne? – zapytała ironicznie chemiczka. – Skąd wiedziałaś jak rozwiązać przykład, Chrissy?

- Pokazywała go pani na ostatniej lekcji – wymamrotała najciszej jak mogła. Nie chciała wyjść na lizusa czy kujona. Stojąca pod tablicą Alicia i tak posyłała jej wyjątkowo gadzie spojrzenie.

- Pani, panno Boulevard powinna brać przykład z koleżanki. Wracać do ławek. Zostało nam czasu akurat na jeszcze jeden przykład. Pan Jasper? Widzę, że się pan nudzi...

Chrissy odwróciła się napięcie i skierowała do ławki. Nie miała dzisiaj ani siły ani ochoty wymieniać złośliwości z Alicią. Z majestatem opadła na krzesło, tym razem ze świadomością, że pozostałe dziesięć minut może ignorować wszystkich i wszystko, bo pani Rickebry nie miała w zwyczaju wyciągać tej samej osoby z ławki aż dwa razy. Mimo to obojętnym wzrokiem wpatrywała się w próby Jaspera, który chociaż był genialnym matematykiem, miał spore problemy ze zrozumieniem chemii. Poza tym, podobnie jak ona, grał W League of Legends, więc chociaż nie rozmawiali ze sobą zbyt często w szkole, lubili razem grać. Zwykle towarzyszył im też Scott... Chrissy odruchowo przygarbiła ramiona.

Koniec lekcji przywitała z niejaką ulgą. Niespiesznie zaczęła zbierać zeszyt i piórnik do torebki, nawet jeśli powinna się pospieszyć, żeby dopaść Dylana. Zignorowała chrząknięcie zza pleców, doskonale świadoma, że upokorzenie Alicii było zbyt duże, by zostawiła to bez słowa. Naprawdę nie miała ochoty... Pociągnięcie za jeden z loczków zmieniło jej plany. Odwróciła się błyskawicznie, jednocześnie wykonując krok w stronę Boulevard. Zaskoczona dziewczyna chciała cofnąć się, ale jej plany popsuło krzesło, na które niezgrabnie opadła, prawie wywalając się na podłogę. Korzystając z jej zaskoczenia Chrissy po prostu ulotniła się z sali. Jutro, jutro mogę się z nią żreć o takie głupoty, jak fakt, że zrobiła z siebie kretynkę pod tablicą. Dzisiaj niech sobie pomacha pomponami.

Mimo to w drzwiach poczuła ostre szarpnięcie za ramię.

- Ej, ty! Christina!

Odruchowo skrzywiła się. Poza rodzicami i babcią nikt nie zwracał się do niej pełnym imieniem. Nawet nauczyciele jakoś przełknęli zdrobnienie.

- Coś nie tak? – burknęła w stronę Alicii. Naprawdę nie miała czasu.

- Myślisz, że jesteś taka super, bo błysnęłaś pod tablicą? Odstrzeliłaś się jak dziwka na otwarcie nowego zaułka i dumna z siebie jesteś?

Chrissy leniwie otaksowała ja wzrokiem.

- Widzę, że masz sporą wiedzę na temat takich imprez. Pewnie z doświadczenia – zakpiła i prawie równo z tym złapała się za piekący policzek.

Wbrew chęci oddania nawet nie drgnęła. Powoli odsunęła dłoń, nawet jeśli miejsce po uderzeniu pulsowało dalej bólem. Miała świadomość, że jej twarzy przybrała wyraz, który Shannon określała jako morderczy. Nie. Zniżę. Się. Do. Jej. Poziomu.

- Tipsy nie odpadły? Sztuczny cyc na miejscu... Nie, nie uszkodziłaś się – powiedziała z gadzim uśmiechem, uderzając w jej największy kompleks. – Ciebie nawet nie trzeba ośmieszać, sama to doskonale robisz, Boulevard. Jeśli już skończyłaś swoje głupie zabawy to żegnam.

- Ty szmato, ty pojebana...

Dalszą część obelg po prostu zignorowała. Co nie znaczy, że nie planowała zemsty – po prostu nie jest na tyle głupia co Alicia i nie zrobi tego w miejscu, gdzie lada moment może pokazać się Wallace i wsadzić je na godzinę do jednej klasy. W obecnej sytuacji to Dylan był mniejszym złem. Skrzywiła się lekko i pomasowała bolący policzek – na szczęście uderzyła ją otwartą dłonią, a nie pięścią, co byłoby boleśniejsze. I jak raz nie miała na sobie masy pierścionków, które były niemalże jej znakiem rozpoznawczym.

Mimo to mijając łazienkę nie powstrzymała się i podeszła do lusterka. Policzek nawet nie zmienił koloru, co znaczyło tylko tyle, że Chrissy mocniej zabolało zaskoczenie niż sam cios. Mimo to miała ochotę wrzasnąć. Że też akurat Rickerby nie czaiła się za drzwiami jak zwykle – wtedy Alicia od razu dostałaby karę i byłoby po sprawie. Za coś takiego może nawet przydział do sprzątania toalet – władze szkoły nie miały w zwyczaju ignorować agresywnych zachowań – o ile oczywiście zostały one zauważone i potwierdzone.

Zła na sytuację poprawiła włosy i pewnym krokiem ruszyła w stronę szafki Dylana, która znajdowała się w przeciwnej odnodze korytarza niż jej własna. Jeśli ma szczęście właśnie stoi pod nią i bajeruje jakąś naiwną dziewczynę. Odruchowo na jej twarzy pojawił się złośliwy uśmiech. O tak, zdarzyło jej się przepłoszyć kilka sarenek, gotowych dać mu buziaka i nie tylko.

Zauważyła go już z daleka. O dziwo stał sam, stawiając opór fali uczniów powoli kierujących się do wyjścia – najwyraźniej przy takiej pogodzie wszystkim brak energii. Zamiast powitania po prostu klepnęła go w ramię, chcąc zwrócić na siebie uwagę.

- Masz chwilę, Cottingham?

Odpowiedział jej tak poirytowanym spojrzeniem, jakiego nie doświadczyła, od kiedy przypadkowo wkład pióra wylał się na jego bluzkę – to był naprawdę wypadek, chłopak po prostu stał jej na drodze, kiedy starając się ograniczyć straty biegła do kosza na śmieci. Cofnęła się o krok i posłała mu niemniej paskudne spojrzenie. Cóż, najwyraźniej przez ostatnie parę dni zapomniała, że w sumie nie lubią się ani trochę i powinni tępić.

- Dobra, nie to...

Urwała, kiedy bezpardonowo, niczym worek ziemniaków, pociągnął ją za sobą. Cudem unikając kolizji z innymi uczniami pozwoliła się popchnąć za naprędce otwarte drzwi, nagle znajdując się w absolutnej ciemności. Sapnęła z zaskoczeniem, opadając na krzesło. Albo coś, co w dotyku przypominało krzesło.

- Co do cholery...

Dylan przełączył włącznik światła i zorientowała się, że są w kantorku woźnych, a chłopak właśnie przekręca klucz w zamku. Spojrzała na niego zaskoczona, wbrew sobie myśląc, że mógł ją tu spokojnie zamknąć samą, co zapewne jeszcze tydzień temu zrobiłby bez mrugnięcia okiem. To skąd miał klucz nie budziło jej ciekawości - tacy jak on zawsze mieli na podorędziu kilka nie do końca dozwolonych sztuczek i całą miłość sprzątaczek.

Rzuciła spojrzenie na jego twarz, dalej okraszoną najczystszą irytacją.

- McKinnan...

Chrissy wbrew sobie poczuła lekki dreszczyk strachu pomieszanego z ekscytacją. Jak zawsze, kiedy czuła zbliżającą się potyczkę.

- Nawet nie wyobrażasz sobie, co przez ciebie przechodzę – powiedział, wymachując w jej stronę oskarżycielsko palcem. Chrissy mogła mu jedynie odpowiedzieć spojrzeniem urażonej niewinności, autentycznie nie rozumiejąc, o co chodzi mu tym razem. – Nie mogłaś mu po prostu puścić tego sygnału? Wprawiłaś go w stan desperacji i jedyna osoba, o której słuchałem to, do jasnej cholery, ty! A to tylko dlatego, że cię znam! Przysięgam, jeszcze raz ktokolwiek powie mi o czekoladowych oczach, a zwymiotuje mu na łeb.

Usta dziewczyny drgnęły w stłumionej chęci śmiechu. Fakt, że najwyraźniej spodobała się Gregory'emu, brała za dobrą monetę.

- Sam się wpakowałeś, kretynie! Daj mi swój telefon – burknęła, czując jak napięcie schodzi. – Muszę sprawdzić, czy mam dobry numer.

Chłopak przekręcił oczami.

- Nie wystarczyło puścić mu wtedy sygnału?

Chrissy wydęła wargi w wyrazie pogardy. Przez większość czasu uważała, że Dylan jest zdecydowanie zbyt sprytny i dociekliwy, jednak w momentach takich jak ten wątpiła w niego całkowicie.

- Chciałam żeby był bardziej zainteresowany.

Dylan rozdziawił usta niczym ryba wyjęta z wody i podobnie do niej otwierał i zamykał usta. Dopiero po chwili oparł ręce na biodrach i odchylając głowę do tyłu, parsknął śmiechem. Wyraz irytacji w końcu zniknął z jego twarzy, a on usiadł na krześle obok Chrissy. W jego oczach błysnęło uznanie.

- Ty mała, podstępna szujo! W życiu nie podejrzewałbym cię o taką przebiegłość!

- Bo żeby móc coś poderzjrzewać potrzebny jest mózg, Cottingham, a tobie go brakuje – odszczeknęła urażona. – Dasz mi ten telefon czy nie?

Chłopak pokręcił głową.

- Bądź konsekwentna. Nie dzwoń do niego. Gdybyś się miała zgubić dam ci mój numer i to do mnie zadzwonisz. Uwierz mi, tak będzie lepiej.

Wbrew wewnętrznemu sprzeciwowi Chrissy bez słowa wyjęła telefon i zapisała podany numer. Przez chwilę zawahała się jak powinna nazwać kontakt, a ostatecznie pozostawiła to miejsce z zapisaną jedynie kropką. Nie znała jednego, zwięzłego słowa, którym po tylu latach mogłaby go określić, a samo imię brzmiało zbyt niewinnie. Z hukiem zamknęła klapkę od etui.

Wizja piątkowej imprezy stawała się coraz wyraźniejsza, co wcale nie wzbudzało jej radości. Zwłaszcza zapowiedziany przez Pocahontas maraton urody, w trakcie którego na bank przewinie się depilacja, regulacja brwi i ta okropnie zasychająca maseczka. Już nie mówiąc o samej zabawie. Nie wiedziała kogo się spodziewać wśród gości, ale zakładając, że zaproszenia dostały same "fajne" osoby, mogła podejrzewać, że zabawa będzie marna.

- Skarbie, mi możesz puścić sygnał.

Posłała mu gorgonie spojrzenie. Mimo to w narastającej wrogiej ciszy rozległ się dzwonek telefonu.


No heeeeeejjj...

Meduza znalazła pracę i jest względnie spokojna o swój byt. W końcu nawet jej bank w końcu podał jej pin do jej własnej karty <o który walczyła ze dwa tygodnie, ale to inna historia> i dalej nieczęsto publikuję...

Ano widzicie... Meduzie nie wystarczyła jedna przeprowadzka! Meduza sobie zrobiła drugą i w tej drugiej jamie internetu ciągle nie ma, a dane komórkowe padły na Piątej Fali.

Takie pytanko do Was: Jak Chrissy powinna zapisać numer Dylanka? :D


Wystraszona Hukiem Wrocławskich Burz,

Blanccca

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro