28. Zwroty Akcji Na Imprezach Są Normą

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Chrissy beztrosko wyrzuciła ramiona ku górze. Impreza trwała już od co najmniej godziny i alkohol powoli zaczynał zbierać żniwo Shannon, która ponętnie kręciła biodrami obok niej. Koszulka Metalliki podwinęła się do góry, odsłaniając kawałek płaskiego, umięśnionego brzucha przyjaciółki i nawet jeśli jej biodrówki nie odsłaniały tyle co skąpe ubrania reszty dziewczyn, stanowczo przyciągała wzrok swoimi ruchami.

Dziewczyna odgarnęła loki z twarzy, obracając się dookoła własnej osi. Paradoksalnie alkohol wlany beztrosko do organizmu nie zakłócił poczucia równowagi, a wręcz go dodał. Chrissy uśmiechnęła się lekko, jakby z zaskoczeniem, że nawet jeśli plan leci na łeb na szyję – w końcu Greg do tej pory nie pofatygował się, aby ją znaleźć – ona bawiła się doskonale i w ogóle nie rozumie dlaczego wcześniej unikała podobnych imprez. W myślach przyznała rację ojcu. Czasami odrobina dobrej zabawy nie szkodzi.

- Idę do łazienki – krzyknęła wprost do ucha Shannon.

- Iść z tobą? – odkrzyknęła jej przyjaciółka, starając się przedrzeć przed basy.

Chrissy jedynie pokręciła głową na boki i ruszyła w kierunku schodów na piętro. Na dole na pewno również była łazienka, ale miała ochotę na chwilę uwolnić uszy od ogłuszającego hałasu. Niemalże wbiegła po schodach, oddalając się od szumu. Uśmiechnęła się szerzej. I ruszyła na koniec korytarza. Dobrze, że Pocahontas była tak dokładna w opisie domu Grega, bo inaczej na bank pogubiłaby się wśród tylu drzwi.

Z rozmachem nacisnęła na klamkę i otworzyła je dość szeroko, dopiero po chwili zauważając, że ktoś jest w toalecie. Po chwili doszło do niej, że rzeczony ktoś, to zajmujący się swoją sprawą Scott i, że ta „jego sprawa" prawie wypadła mu z rąk.

Ze wszystkich ludzi... Z oczami jak młyńskie koła zamknęła drzwi, gotowa do ewakuacji, jednak nim zdążyła wykonać bodaj krok, została złapana za ramię i wciągnięta do środka. Zdążyła jedynie cienko pisnąć, zanim znalazła się sam na sam ze Scottym. Zamknięta w łazience.

- Chrissy... - Jego głos brzmiał nieco bełkotliwie. – Widziałaś go? Widziałaś?

- Twoje maleństwo? – Chrissy przesunęła się bliżej drzwi. – Akurat nie patrzyłam...

- Nie chciałaś go. Chrissy, czemu?

Dziewczyna wykonała kolejny krok w lewą. Jeszcze jeden i dopadnie drzwi. Wtedy Scott oparł się o nią całym ciężarem ciała. Jego ręce prześlizgnęły się po jej udach, lekko podwijając spódnicę, co spowodowało wybuch paniki. Fakt, że sama również nie była trzeźwa w niczym nie pomagał. Podobnie jak to, że gdyby sytuacja miała miejsce tydzień temu miałaby problem z powiedzeniem „nie".

- Scott, odsuń się – rozkazała, jednocześnie odpychając go z mizernym skutkiem. – Nie rozumiesz, że nie chcę?

- Dlaczego nie chcesz – wydusił płaczliwym głosem. - Nigdy nie chciałaś... Dlaczego?

Jego ręce nagle opadły, ale Chrissy niczym sparaliżowana stała dalej w miejscu wpatrując się w jego, nagle pełne łez, oczy. Teraz ręką delikatnie dotknął policzka i nim zdążyła zrozumieć co chce zrobić, pocałował ją subtelnie w drugi policzek.

- Chrissy, przepraszam – wyszeptał. –Ja nie chciałem, Margie po prostu mnie podjudzała. Byłem głupi.

Poczuła, że jej serce znowu się łamie. Oto i przeprosiny. Wyrzucone po pijaku, ale jednak... Całą siłą woli jaką miała odsunęła go i w końcu dosięgnęła klamki drzwi. Nie mogła przecież mu wybaczyć, nie w takich okolicznościach. Mimo to poczuła, że znowu szklą jej się oczy. Momentalnie spięła twarz i wypuściła powoli powietrze. Nie. Jest silna i właśnie wykonuje zadanie. Wyślizgnęła się na zewnątrz dokładnie zamykając za sobą drzwi i oparła się o nie. Pogłos muzyki płynącej z dołu zagłuszał szloch dobiegający z łazienki.

- McKinnan, co ty odwalasz?

Chrissy przekręciła oczami, podnosząc wzrok na Dylana. Czyżbym wpadła z deszczu pod rynnę?

- Opuszczam zajętą łazienkę – odparła obojętnie, kierując się w stronę schodów. – Nie radzę ci tam wchodzić.

Dźwięk otwieranych drzwi potraktowała jako oczywistość. Dobiegło ją krótko rzucone przekleństwo i po chwili Dylan zrównał z nią krok.

- Nic ci nie zrobił? Masz zły nawyk nie zamykania drzwi do łazienki.

- Tak się składa, że to ja wparowałam bez pukania – odpowiedziała ironicznie. Galopujące serce powoli zwalniało. – Tak w twoim stylu. Poza tym nie musisz się martwić.

- McKinnan...

Położył delikatnie dłoń na jej ramieniu, jakby prosząc aby na chwilę się zatrzymała. Niechętnie posłuchała tej niemej prośby. Czuła się zbyt zmęczona na awanturowanie się o taką pierdołę. Sam plan Klubu Byłych znowu zaczęła odczuwać jako beznadziejnie głupi i po prostu zbędny, jednak wszystko zaszło już odrobinę za daleko, żeby móc to odwołać. Nie mówiąc o tym, że nie chciała znowu oglądać łez Sandy, a Greg powinien oberwać za bycie palantem. Po prostu w roli mściciela widziała każdego, ale nie siebie.

- Nie wiedziałem, że ten idiota tu będzie. Uprzedziłbym cię przecież.

- Czy ty mnie przepraszasz? – burknęła poirytowana. – Mam dzisiaj jakiś maraton przeprosin. Brakuje aby błagającej o wybaczenie Alicii.

- Nie mam pojęcia o czym mruczysz pod nosem, skarbie. Widziałaś się w ogóle z Gregiem? Sandy chyba wysłała mi już tysiąc wiadomości z pytaniem jak idzie. Muszę w końcu przekazać jej jakieś sensowne wieści.

- Nawet go nie widziałam – przyznała uczciwie.

Dylan skrzywił się i podniósł oczy ku niebu, jakby pytając bogów w co wierzyć. Z jego ust znowu wyrwało się nie do końca ładne słowo.

- Zaprowadzę cię do tego palanta. Idę o zakład, że siedzi w pokoju z jacuzi.

Chrissy zrobiła wielkie oczy. Jeszcze większe, kiedy Cottingham beztrosko objął ją ręką w talii i uśmiechnął się szeroko.

- Wybaczysz mi potem, McKinnan.

Uśmiechnął się do niej zawadiacko... i bezczelnie przerzucił sobie przez ramię. Krzyknął wesoło niczym korsarz i popędził przez korytarz. Zaskoczona dziewczyna dopiero po chwili uderzyła go otwartą dłonią między łopatki, wyrażając swój sprzeciw dodatkowo poprzez wrzask oburzenia. Na Dylanie nie zrobiło to najmniejszego nawet wrażenia. Ze śmiechem na ustach wpadł w zakręt, prawie zabijając Chrissy o róg ściany.

Po tej akrobacji przestała się wiercić, a zaczęła skupiać na trzymaniu pleców Dylana. Dość mocno umięśnionych pleców. Chrissy zarumieniła się do swoich myśli, jednak uczucie zniknęła, kiedy poczuła klepnięcie w tyłek. To wywołało kolejny pełen oburzenia wrzask.

I nagle otoczyła ją para. Zdała sobie sprawę, że chłopak wszedł do jakiegoś pomieszczenia.

- Ahoj, chłopcy! Dzisiejsze łowy były udane!

Później Chrissy poczuła jedynie, że jest podrzucana, a wszędzie wokół jest morko. Sapnęła z zaskoczenia. Woda nalana do jazzuzi sięgała jej do szyi, mocząc całkowicie ubranie i czyniąc je bardziej dopasowanym. Zupełnie odruchowo zasłoniła biust, którego kształt z racji braku stanika stał się aż nazbyt widoczny i skuliła się pod spojrzeniem pięciu rozbawionych par oczu. A najbardziej iskrzyły oczy Grega.

- Witaj, syrenko.

Chrissy ledwo powstrzymała jęk, kiedy cel akcji puścił do niej oczko.


Tak, żyję.

Co lepsze wy też żyjecie.

Jako, że Deszcz woli się uczyć fizjologii niż mi sprawdzać takie byle co lojalnie ostrzegam, że przecinki mogły ucierpieć i z pokorą przyjmę wykazanie błędów.

Ktoś ma jakieś życzenia odnośnie dalszej akcji? W jego sercu rodzi się plan na scenę idealną, te idealne słowa? Piszcie! Niewykluczone, że umieszczę je w kolejnych częściach ;)


Wasza Ogarnięta Szałem Sprzątania,

Meduza

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro