41. Wszystko Co Złe Może Być Gorsze

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pod plecami czuła szorstkość ściany, o którą się opierała, a na twarzy słabe promienie jesiennego słońca. Mimo wyjątkowego przejaśnienia, nie mogła się skupić na pięknej pogodzie. Ani nawet na fakcie, że właśnie siedziała na dachu swojej szkoły, za co, o ile przyłapałby ją ktoś z nauczycieli, pewnie groziłby jej miesiąc karnych sobót. Powoli, z dużą nieufnością, analizowała twarz Dylana, siedzącego obok niej. Wzrok miał zwrócony na miasto, dzięki czemu mogła go bez przeszkód przeszywać badawczym spojrzeniem.

Chrissy zacisnęła usta w wąską linię. Nie, nie zmienił się zasadniczo przez minione wakacje. Od kpiącego uśmiechu, aż po te dziwnie zaczesane włosy, był stu procentowym Dylanem. Znaczy jest. Więc czemu nagle zaczął jej się podobać?

Wtedy odwrócił się i spojrzał na nią tym samym zatroskanym spojrzeniem, które zdołało wywołać kaskadę łez. Trzymał ją po prostu w ramionach, ukrytą przed światem, a gdy zadzwonił dzwonek na lekcje, zaprowadził ją tutaj – na dach nad salą gimnastyczną. Nie zapytał ani razu czemu płacze, nie wyśmiał, ani nie zbeształ. Po prostu pozwolił emocjom opaść samodzielnie.

Czy to właśnie on? Chrissy pospiesznie opuściła wzrok. Wyglądający zza jego oczu chłopak był wrażliwy na jej łzy. Patrzył na nią miękko, jakby chciał ukoić ból, co kłóciło się ze wszystkim, co o Dylanie mogła powiedzieć jeszcze kilka dni temu. Czy możliwe jest, że od zawsze podobała się jej aparycja Cottinghama, ale było to tłumione przez ordynarne zachowanie? Czy możliwe jest, że teraz, kiedy zachowuje się jak człowiek... Prrr... Nie zapędzaj się. Mimo to jakaś część jej nie mogła dać za wygraną. Znała go od lat. Wiedziała o prawie wszystkim, jako, że wiedza była ciężkim orężem przeciwko wrogowi. A mimo to nigdy nie zdołała dostrzec tej łagodnej strony.

- Mam coś na twarzy? – zapytał kpiąco. – To już drugi raz gdy mam wrażenie, że wypalisz mi dziurę spojrzeniem.

- Cicho, palancie – burknęła, nie spuszczając wzroku. – Chcę coś zrozumieć.

- I patrzenie na mnie niczym pies na miskę pełną mięcha ma ci w tym jakoś pomóc? – Podniósł obronnie ręce. – Nie wnikam, ale komfortowe to nie jest.

- Uznajmy, że mam gorszy dzień.

Dylan westchnął głęboko i na chwilę wstał, przez co zdziwiona podniosła głowę. Jednak zrobił to tylko po to, żeby usiąść dokładnie naprzeciwko niej. Posłała mu pytające tym razem spojrzenie, które zbył niewielkim wzruszeniem ramion.

- Margie nie jest w ciąży ze Scottem – wypaliła nagle, chociaż zupełnie nie zamierzała. Mimo to, poczuła, że z ramion spada jej jakiś ciężar.

- To znaczy?

Tym razem to ona wzruszyła ramionami, jednak gest wypadł bardziej bezradnie i bezbronnie niż mogłaby chcieć.

-Shannon mnie uświadomiła. W każdym razie zobaczyłam dzisiaj w łazience Margaret i wszystko już wiem. Chce go wrobić, bo potrzebuje dla dzieciaka ojca.

- I?

- I nie wiem co z tym, kurwa, zrobić. – Spojrzała na niego, jakby licząc na pomoc. – Mogę powiedzieć Scottowi, że go wrabia, ale nie cofnie to czasu i nie naprawi naszego związku. Margaret sądzi, że mogę to zrobić w każdej chwili, więc będzie chodzić jak na szpilkach. Mam w szachu ich oboje i wiesz co? Przygniata mnie to. A do tego wszystkiego dochodzisz ty! – Kończąc potok mało kontrolowanych słów spojrzała na niego oskarżycielsko.

- Ja?

Chrissy przygryzła wargę, zastanawiając się nad tym, jak może mu to wytłumaczyć, o ile w ogóle cokolwiek zechce mu powiedzieć.Wiedziała już co powinna zrobić, ale wolała odciągnąć ten moment, nawet jeżeli w zamian uzyska odpowiedź.

- Pamiętasz jak się poznaliśmy?

Dylan uśmiechnął się zupełnie nieironicznie i szczerze, powodując w niej dziwny zamęt emocjonalny. Parsknął śmiechem.

- Ciężko nie pamiętać. Nowa grupa, nowi kumple i kotowanie. – Spojrzał na nią z wyższością. – Pewnie nawet nie wiesz co to. Dziewczyny zawsze są ponad to. Dostałem za zadanie powiedzieć o którejś deska i padło na ciebie. Jezu, nigdy nie zapomnę jak na mnie wtedy spojrzałaś. Zupełnie jakbym ci rodzinę gazetą zatłukł. – Zachichotał. – Dzięki temu ominęło mnie lanie zimną wodą na boisku po lekcjach.

-To było wyzwanie? – zapytała nieufnie. – Zawsze sądziłam, że po prostu jesteś dupkiem.

Puścił jej perskie oczko.

- Bo byłem. Robisz śmieszny wyraz twarzy kiedy się frustrujesz i bywasz godnym przeciwnikiem. Potem wkurzałem cię żeby się nie nudzić. Momentami miałem ochotę cię zabić. Pamiętasz walentynki dwa lata temu?

Tym razem to Chrissy nie wytrzymała i zachichotała na samo wspomnienie. Od dawna wiedziała, że Dylan jako obiekt westchnień wielu dziewczyn wpadł w oko również jej znajomej z fizyki – Daisy. Problemem Daisy było jednak zauroczenie do tego stopnia cielęce, że wręcz ogłupiające. Podobnie jak miłość do ubrań z przedziału wiekowego 10-12. Podrzuciła jej walentynkę podpisaną nazwiskiem Cottinghama, z zaproszeniem na kolację, a Dylanowi karteczkę ze spotkaniem drużyny futbolowej. Ukryta przy jednym ze stolików z nieukrywaną przyjemnością obserwowała jak Daisy machając jak szalona zaproszeniem już u wejścia rzuca się na Dylana i jak zaskoczony chłopak idzie do stolika. Upiekła dwie pieczenie na jednym ogniu. Normalnie Daisy nigdy nie przekonałaby się jaki z niego dupek, a Dylan nie musiałby ścierpieć całego wieczoru, ani kilku tygodni docinków.

- Pomachałam ci na pożegnanie. Poza tym kupiłam wam ciasteczko, żeby było milej. W sumie jak to dokładnie się stało, że Daisy zmieniła potem obiekt westchnień?

Parsknął śmiechem.

- Wieczór spędziłem na udowadnianiu jej, że zasługuje na kogoś lepszego. Potem poznałem ją z Harrym z mojej grupy z informatyki. Stwierdziłem, że będą lepiej do siebie pasować.

- Wow... - Wyrwało się z ust Chrissy. – Masz dobre serduszko. Ja chciałam ją jedynie wyleczyć z ciebie, ty dałeś jej nowy cel.

Chłopak spuścił oczy i lekko się uśmiechnął.

- Co nie zmienia faktu, że i tak miałem ochotę cię zamordować...

Dziewczyna uśmiechnęła się i przymknęła oczy. Serce biło jej jak szalone, ale ignorowała to. Rozmowa, która miała wszystko odciągnąć lub zmienić jej decyzję, aby pogłębiła niepewność i potrzebę odpowiedzi. Poirytowana zastukała palcami o dach.

Bała się. Z całą mocą mogła stwierdzić, że się boi, ale Poniedziałek był równie ciekawy jak ona. Jęknęła cicho i schowała twarz w dłoniach. Teraz. Teraz albo nigdy, McKinnan, ty tchórzu.

Zawsze to ona była całowana lub w jakiś sposób do tego pocałunku zmuszona. Całowała go gdy tak stanowiła umowa, gdy była zła, czy zaskoczona. Jednak nigdy nie była to spokojna ani świadoma decyzja z jej strony. Teraz zaś z zaskoczeniem odkryła, że ma sucho w gardle i trzęsą jej się ręce.

- Dylan, mogę mieć prośbę? – zapytała nie podnosząc twarzy.

- Prośba za prośbę, skarbie, przecież mnie znasz – zażartował w odpowiedzi.

- Możesz się przez chwilę nie ruszać? I... i zamknąć oczy? – ostatnie dodała jakby w panice.

- Wiesz, że w bardzo głupi sposób tracisz swoją prośbę?

Mimo to, zza zasłoniętej twarzy Chrissy widziała, że spełnia jej prośbę. Przez kilka martwych chwil wpatrywała się w niego niczym wąż w ofiarę. Powoli zbliżyła się tak, że ich nosy niemalże się muskały, ale nie mogła się zmusić do dalszego kroku. Takie piękne rzęsy... Delikatnie dotknęła dłonią jego policzka, a drugą położyła na ramieniu. Dylan skrzywił się prawie niedostrzegalnie, jakby w zdziwieniu. Bojąc się, że za chwilę otworzy oczy, po prostu go pocałowała.

Nie robiła tego namiętnie ani porywczo. Chciała, żeby to był niewinny, lekki pocałunek, dzięki któremu dowie się w końcu prawdy. Prawie westchnęła, kiedy przez jej cało przeszedł ciepły prąd i natychmiast odsunęła się z powrotem pod ścianę. A raczej zrobiłaby to, gdyby ręce Dylana nie objęły jej nagle w talii i nie przytrzymały.

To nie mogło się skończyć inaczej. Z jej ust wydobyło się zrozpaczone westchnienie. Czym innym jest nie czuć do wroga odrazy, czym innym jest odczucie, że twój wróg ci się podoba. Jednak poczucie, że mogłabyś go pokochać, bywa druzgocące. A to właśnie poczuła Chrissy. Że z tym nowym Dylanem mogłaby być szczęśliwa.

I wtedy serce jęknęło z powodu nowego bólu.

Jaka jest szansa, że ten nowy Dylan nie zniknie? Czemu miałaby się angażować w coś tak niepewnego? Mało jej było cierpienia po zdradzie Scotta? Powinna była uciekać gdzie pieprz rośnie, tam gdzie diabeł mówi dobranoc, ale nie potrafiła się wyrwać. Jakaś część nawet nie chciała tego próbować.

Co ja robię? Westchnęła nierówno, a chłopak jakby na to czekając delikatnie pogłębił pocałunek.

- Chrissy, ja cię...

Miałam napisać cokolwiek, ale akurat oglądam Sherlocka i sram po gaciach. Upiorna Panna Młoda. Meduza nie poleca i trzęsie się jak nie przymierzając galareta.


Umykająca W Panice

Medi

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro