52. Nie.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Chrissy szalała. Dosłownie. Chodziła wzdłuż okna, tracąc już rachubę który raz przemierza ten krótki odcinek. Wczoraj nie mogła usnąć niemalże do pierwszej w nocy czekając na jakiekolwiek informacje od Dylana, jednak telefon nie wydał z siebie nawet jednego powiadomienia, a próby dodzwonienia się były kompletnie ignorowane. Podobnie jak co najmniej dwadzieścia wysłanych wiadomości.

Kiedy obudziła się po jedenastej telefon kwilił o podłączenie do ładowarki, a skrzynka dalej świeciła pustką.

Przynajmniej w domu panowała głucha cisza. Tata był w pracy, Mickey w szkole, a mama pojechała z panią Perkins na warsztaty zdobienia pierniczków – przynajmniej tak wynikało z pozostawionej na stole karteczki. Jakby ktokolwiek myślał o lukrowaniu ciastek, kiedy do świąt wciąż pozostało kilka miesięcy. Mimo wszystko poirytowanie nie wynikało z pustego domu. Chrissy miała świadomość, że gdyby ktoś w nim był również siedziałaby sfrustrowana. Westchnęła ciężko.

- Nic się nie dzieje, Chrissy – powiedziała do siebie na głos.- Po prostu Dylan nie umie zachowywać się jak człowiek. Ot co. Ma w nosie, że chodzę jak na szpilkach, albo wczoraj nic nie udało mu się załatwić. Ot co...

Zachichotała, zdając sobie sprawę, że utyskiwanie zabrzmiało dokładnie jak narzekanie pani Perkins na wzrost ceny bakalii w ulubionym sklepie.

Dźwięk nowej wiadomości prawie przyprawił ją o zawał. Potykając się o własne nogi dopadła telefonu, a widząc wielką czarną kropkę prawie krzyknęła z ekscytacji.

Pora na prośbę numer trzy, McKinnan. Lada moment powinna pojawić się u ciebie Sandy – od teraz do wieczora masz wykonywać wszystko co ci każe zrobić. Na pociechę powiem, że niezwłocznie po potwierdzeniu, że byłaś grzeczna udzielę wszystkich odpowiedzi. Buziaczki".

Ledwo skończyła czytać usłyszała dzwonek do drzwi. Pełna przeczuć, że Dylan jest tuż obok biegiem rzuciła się do okna i otworzyła je na oścież, jednak samochód już odjeżdżał. Zdała sobie sprawę, że musiał pisać tę wiadomość siedząc tuż pod jej domem. A dzwonek do drzwi, który znowu rozbrzmiał z pełną siłą i co gorsza entuzjazmem, musiała naciskać właśnie Sandy.

- Cottingham! – wrzasnęła, świadoma, że samochód na pewno się nie zatrzyma.

Głośno tupiąc zbiegła po schodach. W otwartych drzwiach stała Alexandra obładowana pakunkami jak obnośny sprzedawca. Chrissy zaklęła w myślach. Najwyraźniej Mickey również nie miał w zwyczaju zamykania drzwi na klucz. Widok logo znanych już jej firm odzieżowych wbił się kolejną szpilą w i tak podły humor.

-Cześć, Siss – przywitała się z uśmiechem, zanim Chrissy zdążyła wyrazić w jakikolwiek sposób niezadowolenie. – Nie zamykaj drzwi, zaraz i tak pewnie przyjedzie dostawca z pizzą.

- Z pizzą? – burknęła, niepewna co usłyszała.

Wyczuwała podstęp niebezpiecznie podobny do standardowej metody działania Shannon. "Chrissy, ludzie są prości – jak ma ich spotkać coś niemiłego kup im jedzenie i będzie im lepiej" – powtarzała. Był to standardowy tekst na dzień przed gorszym testem, kiedy jęczała do telefonu świadoma, że uparowany mózg nie przyjmie więcej równań matematycznych. Zwykle taki wieczór obie kończyły przejedzone i niezdolne do ruchu.

- To akurat polecenie od Dylana. – Wzruszyła ramionami Sandy. – Nie, nie wiem więcej niż ty. No może odrobinkę – zachichotała widząc jej pochmurną minę. – Powiedział, że dzisiaj powinnam zerwać się ze szkoły, moja mama uznała, że zasługuję na odrobinę odpoczynku, więc oto jestem.

Dzwonek do drzwi znowu zadźwięczał.

- Otworzysz? Ja idę już do twojego pokoju, szczerze mówiąc ręce prawie mi odpadają.

Chrissy nawet nie westchnęła. Obrót sytuacji był zaskakujący, a poza wnosił niewiele informacji. Chyba, że uda jej się podejść Sandy i puści trochę pary z ust. Dylan, co ty kombinujesz?

Ledwo tłumiąc frustrację otworzyła drzwi. Dostawca zdawał się równie poirytowany co ona i bez słowa wcisnął jej w ręce dwa małe opakowania pizzy po czym ulotnił się z wymruczanym pod nosem pożegnaniem, co jedynie pogorszyło jej humor.

Kartony parzyły ją w ręce, kiedy szła po schodach. Zapewne były jednymi z pierwszych klientek pizzerii, patrząc na to, że dochodziła dopiero dwunasta. Westchnęła, jednak nie tak ciężko jak planowała. Zapach kurczaka i mozarelli wydobywający się z pudełka nie pozwolił na pełen wybuch irytacji. Shannon miała rację odnośnie jedzenia. Tylko skąd miał wiedzieć o tym Dylan? I jak namówił na to szaleństwo Pocahontas?

Mówiąc o szaleństwie Sandy było w tym coś więcej. Siedziała na fotelu z podkuloną nogą i przeglądała Netflixa. Chrissy dopiero teraz zwróciła uwagę, że ma na sobie dresy i zwykłą bluzę, a twarz pokrywał jedynie minimalny makijaż skupiający uwagę na wyrazistym eyelinerze wokół oczu.. Przerzucony przez ramię warkocz sprawił, że poczuła się wręcz dziwnie.

- Pocahontas? Wszystko w porządku? – spytała niepewnie. Ostatecznie nie chciała, żeby jej pytanie zostało odebrane źle. – Wyglądasz trochę jak nie ty...

- Mówisz o dresach? I fryzurze?

McKinnan skinęła lekko głową, a Sandy uśmiechnęła się promiennie.

- To stylizacja inspirowana tobą – oznajmiła. – Pogoda i tak jest niemrawa, bo od rana siąpi deszcz, więc zaszalałam. Muszę przyznać, że to dość wygodne i szybkie do wykonania, a przy tym wcale nie wygląda źle. Taki trochę sportowy look małej buntowniczki.

- Wow... nie zdawałam sobie sprawy, że byłam „małą buntowniczką" – zrobiła cudzysłów palcami.

Sandy zaśmiała się.

- Od czasu do czasu nie jest to zły wybór. Ale nie na co dzień! – dodała obronnie widząc minę koleżanki. – dawaj tę pizzę. Mam plan na cały dzień. Będzie dość intensywnie – powiodła spojrzeniem po leżących na podłodze pakunkach – ale najpierw trochę spokoju ducha. Obejrzymy sobie jakiś dobry film siedząc w maseczkach.

- Chyba nie masz na myśli tej strasznej maseczki, która uniemożliwia mówienie? – sarkazm w jej głosie aż zakłuł.

Alexandra spojrzała na nią z miną niesłusznie obrażonego dwulatka, jakby podejrzenie było zupełnie bezzasadne. Bez słowa podniosła się z fotela i zaczęła po kolei wyjmować kolorowe opakowania z jednej z toreb. Sprawnie ułożyła je w dwóch rzędach po czym z dumą wskazała efekt.

- Oto delikatne Spa! Mamy maseczki w kształcie odprężonej pandy, zadziornego tygryska, piankową maseczkę z różowym brokatem i wyluzowaną lamę. Same przyjemności. Jak już mamy oglądać film możemy równie dobrze spożytkować ten czas z korzyścią dla urody.

Chrissy jedynie przekręciła oczami mając w pamięci wiadomość od Dylana. I minimalnie fakt, że dla Sandy taka ilość maseczek rzeczywiście mogła oznaczać dobrą zabawę i odprężenie.

Pocahontas sięgnęła do kolejnej z niewielkich toreb i niemalże z dumą zaprezentowała jej żelowe płatki pod oczy oraz galaretowatą maseczkę na usta. Chrissy poczuła na plecach dreszczyk, jednak przywołała na twarzy niemrawy uśmiech. I tak nie mogła nic zrobić. Mina Sandy była zdeterminowana i jasno dowodziła, że każda z tych rzeczy skończy pieczołowicie nałożona na twarz.

Tłumiąc westchnięcie pozwoliła Sandy zacząć coś, co w jej mniemaniu było relaksem. Ostatecznie większość maseczek miała dość szerokie wycięcia na usta i pozwalała na spokojną konsumpcję pizzy. Nawet filmy okazały się dość znośne.

-Sandy? – zapytała leniwie wmasowując w twarz krem, który miał czynić cuda, a skórę pozostawić gładką jak pupa niemowlaka. – Skąd pomysł na kolejny dzień Spa?

Do tej pory, mimo upływu kilku godzin Sandy nie dała się namówić na zdradzenie choćby szczegółu z wielkiego planu. Jej zwykła gadatliwość znikała do zera w starciu z pytaniami, które mogłyby udzielić chociaż szczątkowych odpowiedzi. Chrissy westchnęła ciężko, świadoma, że ta próba również skazana jest na porażkę.

Mimo to miała swoje podejrzenia, których potwierdzenie znajdowała w ilości wciąż nieotworzonych toreb i błyszczących na nich logo firm, które zdążyła już poznać w ciągu ostatnich dni.

Alexandra nawet się nie ruszyła wpatrzona w zbliżenie twarzy dość przystojnego koreańskiego aktora, wyznającego miłość równie ślicznej koreańskiej aktorce. Przekręciła oczami i nakazała jej ciszę. Leżąc na łóżku i bawiąc się końcówką warkocza, z wielkim rumieńcem na twarzy wyglądała słodko. Jak urocza dziewczyna z plakatów reklamowych. Przynajmniej dopóki nie skrzywiła twarzy w podkówkę.

- Niszczysz końcówkę filmu – jęknęła.

Postaci na ekranie zaczęły się powoli całować, a ekran zalał się czernią przeplataną białymi napisami.

- Jaką końcówkę? Tu już nic nie ma. – Chrissy nie była w stanie powstrzymać ziewnięcia, przez co ostatnie słowa zabrzmiały jak smutne wycie zagubionego ducha.

-Nieważne – odparła. – Powoli kończy się nam też czas. Mam nadzieję, że poczułaś się już dość zrelaksowana, bo teraz zaczyna się ta część, o którą prosił mnie Dylan.

Energicznie zeskoczyła z łóżka i podniosła biała papierową torbę znacznych rozmiarów. Jej entuzjazm, co zdawało się wcześniej niemożliwe, wydał się jeszcze większy. Zupełnie jak u prezentera pokazującego widzom główną nagrodę w konkursie.

- Oto gwóźdź programu! Co to za happy end jeśli na koniec nie ma balu?

-Nie.

Chrissy, która już od dawna podejrzewała co się kryje w siatkach stęknęła ciężko. Wiedziała doskonale, że ten wieczór spędzi na szkolnej imprezie. Wiadomość od Dylana, aby podporządkowała się planom Sandy była dość jasna od samego początku. Zaprzeczenie było raczej formą biernego sprzeciwu niż realnym oporem względem planów. Ciekawość paliła ją zdecydowanie za mocno, więc jeśli pójście na imprezę cokolwiek zmieni, była gotowa się podjąć tego trudu. Co nie znaczy, że miała na niego jakąkolwiek ochotę.

Znając potencjał Sandy kolejne półtorej godziny jeśli nie lepiej spędzi głaskana po twarzy milionem pędzelków, wyczesywana po sto razy dla nadania włosom blasku i psikana wielką chmurą perfum.

Z głębi domu rozległy się kroki poprzedzone głośnym chrzęszczeniem klucza w zamku – znak, że tata w końcu wyrwał się z pracy. Z korytarz rozległo się wesołe pogwizdywanie, zakończone grzecznym pukaniem do drzwi.

Sandy uśmiechnęła się szeroko.

- Proszę! – krzyknęła i odwróciła się do koleżanki. – Nie masz prawa mówić nie. Nawet twój szofer przyjechał sporo przed czasem.

Uśmiech Andrew McKinnana był tylko minimalnie kpiący, co jasno dowodziło, że jest kolejnym trybikiem w szalonym planie. Dzięki, tato. Pomyślała z przekąsem. Czy została chociaż jedna osoba, której Dylan nie przeciągnął na swoją stronę?


Jedna z ostatnich części jakie planuję napisać do historii Chrissy.

Dlaczego w ogóle wróciłam na Wattpada? Dlaczego akurat do tej pisaniny? Cóż, kojarzy mi się z radością pisania, kiedy nie zwracałam uwagi na milion szczegółów, a palce po prostu gnały po klawiaturze. Była dobrym startem dla zdrewniałych po długim czasie dłoni i równie zakurzonego mózgu.

Dlatego nawet jeśli was tu nie ma i nikt już nie czyta głupiutkiej opartej na modnych kilka lat temu schematach opowiadanki zostanie ona dokończona.

Zawsze wasza Starutka i Pomarszczona

Meduzista

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro