13. Przeszłość Biega Szybko

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


W środę rano Chrissy zwątpiła, że ten tydzień ma jeszcze okazję stać się lepszy. Uśmiechnięta twarz Sandy zobaczona grubo przed siódmą rano zapowiadała kolejny znojny dzień. Tym razem wstała bez protestów i narzucania kołdry na głowę. Bynajmniej nie w celu współpracy. Musiała się upewnić, że Dylan nie łgał jak pies, a jej plan jest niczym niezagrożony. Przerzuciła wieczornego warkocza na plecy i spojrzała tak poważnie, jak tylko mogła, na Sandy.

- Pocahontas?

- Mhm?

Pomruk był niezbyt wyraźny, ale biorąc pod uwagę, że znajdowała się w połowie w szafie, gdzie przeglądała wszystkie siatki, można było to zrozumieć. Podobnie jak pobrzmiewającą w nim irytację.

- Znasz Cottinghama?

Wysokie ciało Sandy wyłoniło się z szafy w pełnej okazałości, jednak nie dlatego, że chciała lepiej słyszeć. Po prostu udało jej się znaleźć zestaw, którego szukała. W ręce trzymała bordową spódnicę oraz dopasowany czarny top. Pod pachą trzymała opakowanie z czarnymi rajstopami.

- Dylana? Czy Josha?

- Dylana.

- To mój kuzyn. Czemu pytasz? – Sandy rzuciła ubrania na łóżko.

- Wczoraj zaoferował mi pomoc w udupieniu swojego najlepszego kumpla – rzuciła oschle Chrissy. – Jako że nie przepadamy za sobą, wolałam potwierdzić jego wersję u ciebie.

Pocahontas wzruszyła ramionami, jakby uznała takie obawy za bezzasadne. Wydęła pomalowane bordową szminką usta i podparła brodę o prawą dłoń. Ubrana w spodnie w kolorze pudrowego różu i jedwabną białą bluzkę wyglądała jak jedna z gwiazd kina, która tylko przez pomyłkę trafiła na nudne osiedle domków jednorodzinnych. O ile Chrissy nigdy nie poświęcała wielkiej uwagi urodzie innych dziewczyn, tym razem w swojej piżamie w misie poczuła się żałośnie.

- Nawet lepiej, że zdecydował się mi pomóc. Nie mam rodzeństwa, a Cottinghamowie są dla mnie jak rodzeni bracia. I nie znam milszego człowieka niż Dylan.

- Doprawdy – mruknęła cicho Chrissy i zabierając przygotowane ubrania czym prędzej pognała do łazienki.

Wolała nie odpowiadać na pytające spojrzenie Pocahontas ani nie tłumaczyć jej jak wielkim dupkiem jest jej ukochany kuzyn. Odetchnęła dopiero za drzwiami łazienki. Tego dnia nie marnowała czasu i najszybciej jak mogła wcisnęła się w dopasowaną spódnicę i bluzkę. Z aprobatą zauważyła, że spódnica sięgała dalej niż wczorajsza sukienka, a bluzka kończy się niemal pod szyją.

Od razu rozpuściła warkocz, którego stan sugerował, że nie spała zbyt spokojnie, rzucając się po łóżku jak w głębokim koszmarze. Zabrała się za szczotkowanie włosów, pewna że tym razem również nie zostaną pominięte. Wczorajsza wizyta Dylana... Przymknęła oczy, chociaż nie chciała przypominać sobie tego pocałunku. Ani oczu, które z bliska błyszczały złotymi drobinkami. Spojrzała twardo do lustra, jakby karcąc swoje odbicie za głupie przemyślenia. Oczywiście, nawet jeśli nie cierpiała chłopaka, musiała przyznać, że doskonale całował. Zupełnie inaczej niż w pełni uległy Scott, którego buziaki wzbudzały jedynie miłe uczucia. Pocałunek Dylana wzniecił w niej ogień. Albo zrobiła to wściekłość. Chrissy drgnęła. Musiała się jakoś usprawiedliwić sama przed sobą, a wiedziała, że to najtrudniejsze.

- To był tylko jeden pocałunek – powiedziała twardo do odbicia w lustrze. – Podobało ci się i na tym kończymy, ponieważ jest dupkiem!

Zadowolona odwróciła się od szklanej tafli i wyszła. Nawet jeśli nie przebierała się długo, Sandy w międzyczasie zdążyła wyjąć na biurko wszystkie kosmetyki potrzebne do ujawnienia „naturalnej" słodyczy Chrissy. Z szerokim uśmiechem wskazała jej krzesło.

- Zaczniemy od włosów, bo mamy dzisiaj trochę więcej czasu. Pokręcę je i zrobię ci opaskę z warkocza – oznajmiła. – Kupiłam ci specjalne curlformers. Codzienne używanie lokówki szkodzi włosom i nie chcę żebyś po tym wszystkim musiała je ścinać. Dzisiaj znowu tylko pokażesz się parę razy Gregorowi. Chcę żeby to on pierwszy do ciebie zagadał.

- Nie męczy cię codzienne wstawanie i przyjazd do mnie? – palnęła Chrissy, uświadamiając sobie, że straciły już dwadzieścia minut, a nawet nie doszły do makijażu. – Nie wiem o której wstajesz żeby jeszcze siebie...

Chrissy machnęła rękami, niepewna jak określić całokształt wyboru ubrania, fryzury i makijaż.

- Co ty. – Machnęła ręką. – I tak zawsze wstaję o piątej żeby wypuścić psa. Za to ty chyba zwykle spałaś do ostatniej chwili, co Siss?

Chrissy uśmiechnęła się lekko. Co dziwne, tym razem nie poczuła złości, że Sandy nazywa ją tak samo jak Shannon. Bez dalszych pytań i oporów pozwoliła się pomalować, nie protestując nawet przy ciemnej szmince w kolorze bordo. Margie ma prawie identyczne. Przemknęło jej jedynie przez myśl, zanim Pocahontas przejechała pędzelkiem po jej ustach. Niedługo później, po owsiance wciśniętej przez mamę Chrissy, wyszły z domu. Każda na inny przystanek, ale obie w dość dobrych humorach.

Wbrew obawom, że efekt okaże się tak samo tandetny jak w przypadku Margaret, wyglądała dobrze. Idąc szkolnym korytarzem, układała plan na cały dzień – aby uniknąć stresu planowała zgłosić się do odpowiedzi na historii. Po wyjściu Dylana była na tyle zdesperowana, żeby zająć umysł czymkolwiek, że nauka nie stanowiła problemu.

W zamyśleniu otworzyła szafkę i wyjęła z niej potrzebne podręczniki, które wylądowały w torebce zamiast kanapek od mamy. Wiedziała doskonale, że jeśli ich nie wyjmie zje je nawet bez poczucia głodu. Przerzuciła włosy na plecy i uśmiechnęła się lekko. Warkocz spełniał swoją rolę i dzisiaj nie wpadały jej na twarz. Nie była to może istotna różnica dla wszechświata, ale znaczna dla Chrissy.

Bez zbędnego pośpiechu zamknęła szafkę i ruszyła w stronę sali. Sięgnęła ręką do torebki, chcąc wyjąć telefon, ale drań jak zwykle schował się pod wszystkimi innymi rzeczami. Zapatrzona we wnętrze torebki nie zauważyła chłopaka stojącego na środku korytarza, dopóki w niego nie wpadła.

- Chrissy? Musimy pogadać.

Zaskoczona podniosła wzrok i wykonała krok do tyłu.

- Scotty...


Patrzcie kogo mamy! Dziewczyny, to Scotty, dupek, palant i kłamca. Powitajcie go cieplutko :)

Dzięki za wszystkie gwiazdki i komentarze, których ilość napędza mnie do dalszego pisania. Jeśli uważacie, że komuś ta KpinaNiePisanie może się spodobać, przesyłajcie i polecajcie :) To nie tak, że nie stać mnie na reklamę...

Kocham Was Wszystkich, Ale Oszczędzam Całowania,

Meduza

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro