16. Zaskoczenie Gasi Głód

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Czas spędzony w szkole, mimo paskudnego początku, wbrew obawom Chrissy nie okazał się całkowicie do niczego. Pod czujnym okiem Dylana przemaszerowała kilka razy niemalże przed samym nosem Gregorego, a raz nawet podchwyciła podążające za nią spojrzenie. Zadanie zaczęła traktować bardziej jako osobiste wyzwanie, zwłaszcza w świetle oskarżeń Scotta o brak stylu. Jeśli tylko zechce, może być tak uwodzicielska, że wszyscy śliniący się do Alicii zapomną o niej w mniej niż tydzień, a co. A Scott... Sprawi, że będzie żałował jak niczego innego w swoim żałosnym życiu. Idąc tym tropem, nie potrzebowała pomocy Klubu Byłych – sama dałaby radę się zemścić. Problem w tym, że zaczynała się za dobrze bawić.

Skrzywiła się, czując jak jeden z wielu białych kwadracików odpada od policzka. Pacnięciem wilgotnej dłoni umieściła go na miejscu, nie powstrzymując się od westchnięcia pełnego irytacji. To już trzeci raz w ciągu ostatniej minuty.

- Mhmmm? – wymruczała z wściekłością godną czesanego wbrew woli kota.

- Jeszcze dwie minuty, Siss, musisz wytrzymać – odparła spokojnie Sandy. – Potem nałożę ci maseczkę z alg – dodała.

Chrissy pozwoliła, by kolejne tego dnia jęknięcie uleciało z jej ust. Nie tak wyobrażała sobie popołudnie piękna, kiedy zrezygnowała z wyjazdu do marketu z mamą i Mikey'em. Oczami wyobraźni widziała bardziej odprężający masaż twarzy, leżenie płasko na łóżku i wdychanie odprężajacych olejków. Może nawet kojącą muzykę...

W pokoju jednak dumnie rozbrzmiewało Three Days Grace, a od policzka poraz kolejny odkleił się płatek papieru ryżowego nasączony wodą z miodem. Tym razem, ku irytacji Sandy, nawet nie próbowała go złapać. Jedynie postukała się palcem w nieistniejący zegarek na nadgarstku lewej ręki.

- Niech ci będzie.

Chrissy miała ochotę odtańczyć zwycięski taniec, czując że płatki z ust zostały zdjęte, a zaraz po nich zniknęły te z oczu. Reszta nie doprowadzała jej na krawędź szaleństwa. Konieczność siedzenia w bezruchu, w ciemności i z zaklejonymi ustami była czymś, z czym niejedna dziewczyna nie dałaby sobie rady. Zwłaszcza słuchając monologu Sandy, pełnego pytań, bynajmniej nie retorycznych, na które nie dało się, siłą papieru ryżowego, odpowiedzieć.

- W końcu – powiedziała z emfazą i posłała Sandy piorunujące spojrzenie. – Pół godziny bez słowa?! Jesteś straszna! – oskarżyła ją, powodując jedynie wybuch śmiechu.

- Nie mów nic. Jak zobaczysz efekty, padniesz na kolana w podziękowaniach, Siss – zakpiła.

Było to dziwne doświadczenie, ponieważ Sandy z całą swoją delikatnością i uosobieniem kobiecości zdecydowanie nie umiała kpić. Czyżby wystarczyło tych kilka godzin w obecności Chrissy, by kpina przestała być jej obca? Spojrzała na nią z uznaniem, delektując się gładkością nawilżanej chusteczki dla niemowląt – według Pocahontas najlepszego wynalazku kosmetycznego do oczyszczania twarzy z resztek maseczki. Bez protestów pozwoliła sobie nałożyć na twarz zieloną breję pachnącą niepokojąco podobnie do miejskich ścieków – ostatecznie dostała obietnicę, że tym razem oczy i usta nie zostaną niczym pokryte.

Jej żołądek zabulgotał żałośliwie, powodując błagalne spojrzenie Chrissy. Odkąd wróciła ze szkoły i spotkała Sandy na progu swojego domu, nie zdążyła nic zjeść i kiszki zaczynały grać marsza. W dodatku powoli przechodziły w crescendo, grożąc zagłuszeniem wszystkiego.

- Zamówiłam lasagne kiedy siedziałaś jak egipska mumia. Nic się nie bój.

- Na pewno nie wegetariańskie? – zapytała podejrzliwie Chrissy.

Sandy, jako najbardziej typowa i dziewczęca dziewczyna, miała wiele dziwnych odpałów. Na przykład kupowanie odtłuszczonego jogurtu i bezglutenowej bułki jako jakiejś pokrzywionej idei śniadania. Mimo że lasagne uchodziła w oczach Chrissy za jedno z najlepszych, niemożliwych do zepsucia dań, bała się, że Sandy może jednak dać radę.

- Spokojnie – prychnęła. – Sądzę, że zachowywałaś się wystarczającą grzecznie, żeby zasłużyć na coś tłustego i obrzydliwie kalorycznego. A propos, nasz dostawca się spóźnia już dobre dwadzieścia minut. Mam nadzieję, że weźmie porcję ekstra w roli przeprosin.

Chrissy chciała uśmiechnąć się pocieszająco, kiedy odkryła, że nie bardzo może to zrobić. W ogóle, że otworzenie ust graniczy z cudem, bo cała twarz boli i ciągnie niemiłosiernie.

- Pocahontas? – wymamrotała zza zębów.

- Maseczka zasycha. Zamknij oczy, to ci ją nawilżę. Uwierz mi, jest upierdliwa, ale robi cuda. Gregory zawsze mówił, że mam po niej jedwabistą skórę. – Oczy Sandy stały się szkliste.

Chrissy bez słowa przytuliła się do niej, wiedząc, że to najlepszy sposób, żeby ją uspokoić. Tym razem nie było inaczej i wciągu dwóch minut po załamaniu nie było nawet śladu.

- To był dupek – powiedziała Sandy. – Wiem o tym doskonale, w końcu kto normalny za plecami swojej dziewczyny namiętnie wymienia ślinę z jakąś cheerleaderką, po wcześniejszym daniu buziaka każdej z nich. Dylan mówił, że to był zakład, ale to, co zrobił z tą suką, Alicią, wykraczało daleko poza.

- Alicia? – odchrząknęła. – Kojarzysz nazwisko?

- Nie, Dylan nie znał, więc i ja nie. Taka blondyna z nieprzyjemnym wyrazem twarzy. Miała wyskubane, cienkie brwi.

W głowie Chrissy pojawiło się wyobrażenie Boulevard, zaskakująco podobne do opisu Sandy. Jeśli to jest ta sama osoba, może zacząć szykować się na wojnę, bo  lafirynda tego rodzaju nie odda jej Gregorego tak łatwo. Mimo to uznała przeszkodę za kolejne wyzwanie niezbędne dla osiągnięcia głównego celu - zemsty.

Z Alicią nie przepadały za sobą od pierwszej klasy, ale miały w zwyczaju po prostu unikać się jak ognia. Głupie docinki zaczęły się po tym, kiedy raz musiały pracować ze sobą w jednej grupie i to Chrissy skończyła sama z wykonaniem projektu, z treningiem pomponiar jako wymówką. Od tego czasu nie miała litości dla głupoty Alicii. Swoją drogą czwórka plus z projektu, za który większość miała piątkę, doprowadzała ją do szału do tej pory.

- Znasz ją?

Z konieczności odpowiedzi, wybawił ją dzwonek do drzwi.

- To na pewno jedzenie – westchnęła z ulgą zrywając się na nogi. – Ja otworzę!

- Ale Chrissy!

Krzyk Sandy odbił się od jej pleców, kiedy głodna gnała otworzyć drzwi. Kiszki, jakby w ekstazie, na chwilę zaprzestały donośnego burczenia, a ślina zaczęła intensywniej zalewać jej jamę ustną.

- Ile się należy? – zapytała otwierając szeroko drzwi i niemal natychmiast nimi trzasnęła z wyrazem niedowierzania na twarzy. – Sandy? – Krzyknęła w głąb domu, ale odpowiedziała jej cisza.

Dzwonek rozbrzmiał ponownie, a ona zbierając w sobie całą siłę i energię otworzyła drzwi ponownie. Nawet cudowny aromat sosu pomidorowego i spieczonego sera nie zdołał jej uspokoić.

- McKinnan, co ci się stało w twarz?


Jak myślicie, kto robi za dostawcę boskiego i pachnącego ambrozją lasagne? Swoją drogą, jadłabym...


Zauroczona Pomysłem Pożarcia Lasagne,

Blanccca

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro