19. Jedna Dziwna Sprawa Przyciąga kolejną. Zawsze.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pierwsze kilka sekund Chrissy, znieruchomiała z zaskoczenia, pozwoliła Dylanowi przejąć inicjatywę. Wargi zaczęły ją przyjemnie mrowić, co jedynie dowodziło, jak dużym doświadczeniem w całowaniu może się popisać chłopak – i jednocześnie stanowiło swoistą wadę. Skoro całował się z kim popadnie, najwyraźniej nic to dla niego nie znaczyło. Więc dla Chrissy tym bardziej powinno być to obojętne. Z tą myślą oddała pocałunek i urwała go, odsuwając się gwałtownie.

- A ja ucieknę, o tak – powiedziała, przeczesując dłonią jeden z kucyków. – Coś takiego wystarczy? Czy rytualna wymiana śliny będzie konieczna?

Rzuciła Shannon wyzywające spojrzenie, kierując na przyjaciółkę spojrzenie, niemalże wymuszając na niej złośliwy komentarz. Mimo to wydawała się na tyle zszokowana, że zza uchylonych ust nie wydobył się nawet jeden dźwięk. Za to Sandy wyglądała na zachwyconą.

- Gdyby nie to, że masz poderwać Grega ustawiłabym ci na Facebooku status w związku z Dylanem. Wyglądacie razem totalnie słodko!

- Co proszę? – zapytali identycznie oboje.

Sandy zachichotała, a Chrissy rzuciła Dylanowi wściekłe spojrzenie. No tak, powinna była przewidzieć, że nic dobrego nie wyniknie z jego obecności podczas akcji Klubu Byłych. Splotła ręce na piersi w wyrazie cichego protestu. Shannon w końcu udało się zamknąć usta, jednak rozbawienie malujące się na jej twarzy nie było ani trochę lepsze. Cóż, znały się na tyle długo, że wiedziały o sobie większość istotnych rzeczy. Dodatkowo przyjaciółka widziała tak wiele potyczek między nią a Dylanem, że ironia sytuacji tego popołudnia musiała wzbudzić w niej śmiech.

Shannon miała dość specyficzny charakter, który nie pomagał jej w zdobywaniu wielu przyjaciół. Pewna siebie, o niekwestionowanych zdolnościach przywódczych czasami przekraczała cienką granicę reżimu, a jej przeświadczenie o własnej nieomylności doprowadzało do chęci kompulsywnego wyrywania włosów. Podobnie jak bezpośredniość, która niejednokrotnie graniczyła z chamstwem. Tak, tę dziewczynę należało dobrze poznać, żeby próbując się do nie zbliżyć, nie nadziać się na wszystkie kolce, broniące dostępu do jej prawdziwego wnętrza. Jaka była? Tego nawet Chrissy nie wiedziała do końca i nie zamierzała udawać psychologa. Towarzystwo wyszczekanej Shannon odpowiadało jej z wielu powodów – może właśnie tej mieszanki impertynencji i pewności siebie graniczącej z pychą przy jednoczesnym braku pomponów w ręce.

Odsunęła się od Dylana na bezpieczną odległość i skrzyżowała nogi.

- Może wybierzemy ubranie na jutro już dzisiaj? – zaproponowała Chrissy, nagle uświadamiając sobie, że mogłaby nie znieść trzeciej pobudki o tak niegodziwej porze, o jakiej przychodzi Sandy, dokładnie trzeci raz w ciągu jednego tygodnia. – Pomalować też się przecież umiem...

Obie dziewczyny oraz, co gorsza, Dylan, spojrzeli na nią z wyraźną kpiną. Z odpowiedzi wybawiło ich pukanie do drzwi. Kobieta, która chwilę później weszła do pokoju była starszą i bardziej opaloną wersją Chrissy. Jakkolwiek żadnemu z kolegów Chrissy nie zabiłoby szybciej serce, jej mama stanowczo starzała się w tym dobrym, filmowym stylu.

- Nie wspominałaś, że ktoś cię dzisiaj odwiedzi, Christino – powiedziała, przeczesując ręką brązowe włosy. – Mikey wspomniał tylko, że ktoś u ciebie jest, więc pomyślałam, że Shannon wpadła.

- Też – odpowiedziała lakonicznie Chrissy. – Jestem do czegoś potrzebna?

- Nie, po prostu robię pizzę i chciałam zapytać jakich składników nie używać.

Shannon uśmiechnęła się promiennie, zupełnie jakby pół godziny wcześniej nie dokończyła prawie nietkniętej porcji lasagne Sandy.

- Jeśli o mnie chodzi, mogę jeść absolutnie wszystko, co wyjdzie spod pani rąk, Sofio. Mogę pomóc?

- Wszyscy możemy pomóc – dodał Dylan ochoczo. – Świetnie zagniatam ciasto!

Chrissy bezsilnie opadła na łóżko i zakryła twarz dłońmi.

- Dopiero co jedliśmy – wymamrotała.

- Siss, nie wydziwiaj. Wiesz, że zanim ciasto na pizzę urośnie mija minimum godzina, a zanim to upieczemy minie jeszcze pół godziny – zaprotestowała Shannon. – Do tego czasu wszystko się przetrawi!

Mama Chrissy roześmiała się, opierając ręce o biodra. O ile córka nie przebywała w kuchni zbyt często ani nie starała się wykazać sztuką kulinarną, o tyle Shannon zawsze była chętna do pomocy. Za odpowiednią zapłatę rzecz jasna. Na przykład w walucie wymiennej ciastek cynamonowych lub innego wysokokalorycznego dobra. Nie była zbyt wybredna.

Stąd też pięć minut później siedzieli zgodnie w kuchni. Dylan namiętnie ugniatał składniki na ciasto, jeszcze nieświadomy, że podjął się czterdziestu minut pracy, a dziewczęta kroiły składniki.

- Nienawidzę cebuli – wydusiła Chrissy, walcząc z napływającymi do oczu łzami. – Musimy dawać jej tak dużo?

- McKinnan, nie mazgaj się. – Dylan pokazał jej język, na co bez zastanowienia odpowiedziała takim samym gestem.

Z radia sączyła się jakaś stara piosenka, którą kojarzyli z wczesnego dzieciństwa, a jej mama tanecznym krokiem chodziła od szafki do szafki, wyjmując kolejne składniki. Zupełnie jakby chcieli pizzą wykarmić oddział wojska wracającego z misji, a nie jedną rodzinę i kilku średnio głodnych nastolatków.

- Nie mówiliśmy w co się ubierzesz w piątek, Siss – wtrąciła Sandy, na chwilę przerywając krojenie papryki w paski.

- W piątek? – podchwyciła temat pani McKinnan.

Sandy uśmiechnęła się do niej promiennie.

- Dostałyśmy zaproszenie od mojego kolegi. – Chrissy prawie zakrztusiła się, słysząc jak niewinnie brzmi głos Pocahontas podczas kłamstwa. – Chrissy, Shannon i ja planujemy sobie zrobić spa przed wyjściem, jest pani chętna?

- A Christina nie będzie się wstydzić?

- Co ty – wydukała jedynie w odpowiedzi zainteresowana, odrywając się na chwilę od cebuli. Gdzie potępieńcze spojrzenie, gdzie przypomnienie o nauce, które rzuca Mikeyowi za każdym razem, kiedy on chce iść na imprezę? – Będzie spoko – dodała. – Tata wróci na kolację?

- Nie. Ma spotkanie firmowe po pracy. Urodziny szefa, czy coś. Był szalenie szczęśliwy.

Zignorowała gorycz w głosie mamy. Tata pracował jako projektant – robił to co kochał całym sobą i co pewnie sprawiałoby mu idealną, pełną satysfakcję, gdyby nie jeden fakt. A konkretnie jego szef. Gdyby Chrissy miała go jakkolwiek opisać powiedziałaby, że jest jak ten dupek Bobby, z „Szefowie Wrogowie", co zapewne byłoby przesadą, ale określało go w pewien sposób. Był dość młody i niedoświadczony w kierowaniu ludźmi, a przez to odpowiednio arogancki. Jako, że miał odziedziczyć cała firmę, jego ojciec powoli przepychał go przez poszczególne szczeble kariery, dając mu poznać wady każdego z nich. O ile młody szef dostrzegał jakiekolwiek wady swojej pozycji.

W domu rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi. Pani McKinnan przystanęła na chwilę i posłała zamyślone spojrzenie w kierunku drzwi.

- Kogo niesie o tej porze? – zapytała retorycznie. – Nie przeszkadzajcie sobie, pójdę otworzyć. To pewnie pani Perkinson wpadła z przepisem na ciasteczka maślane.

- Maślane? – zapytała z rozmarzeniem Shannon, co spowodowało jedynie wybuch śmiechu.

- Wiecznie byś tylko jadła – Chrissy nie omieszkała się dociąć przyjaciółce. – Ciastka, kluski i pizzę.

Shannon ściągnęła brwi i przejechała ręką po apetycznie zaokrąglonym tyłku, który nie nosił na sobie grama zbędnego tłuszczu.

- Gdybyś też zapisała się do drużyny koszykówki obie mogłybyśmy jeść takie rzeczy.

- Ale póki co ma zakaz – powiedziała kategorycznie Sandy. – Podczas akcji jej tyłek jest pod moją własnością i ma być szczupły.

Towarzystwo roześmiało się niekontrolowanie, zupełnie jakby nie byli zbiorem obcych ludzi, a grupą starych przyjaciół. Chrissy z zaskoczeniem zdała sobie sprawę, że nie przeszkadzają jej nowe osoby w tym gronie, ani fakt, że przyjaciółka również się z nimi dogaduje.

Ogólna wesołość trwała do momentu powrotu pani McKinnan. Równie uśmiechniętej co oni.

- Chrissy, nie wspominałaś, że Scotty też ma dzisiaj wpaść!


Parampampam!

Meduza się przeprowadziła i próbuje zostać samodzielnOM młodOM kobietOM... no i ałtorkOM.

Co sądzicie? Kto widzi błędy komentuje, kto ma mnie dość, też komentuje. Deszcza nie ma obok ;-: <więc deszcz nie ma prawa do komentowania, powtarzam, ma się włamać na konto i po prostu poprawić co złe i oczy wypala>


Spłoszona i Przerażona Życiem,

Blanccca

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro