20. Kiedy Stwierdzasz, Że Autorka Twojego Życia to Dżdżownica Bez Serca

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Rumieniec jaki wypełzł na twarz Chrissy nie mógł być bardziej dorodny ani okazały. Podobnie jak buzująca w niej wściekłość nie mogła osiągnąć wyższego poziomu, bez ryzyka uszkodzenia czy też wybuchu jej ciała. Mimo to całym swoim jestestwem powstrzymała cisnące się na usta, nie do końca cenzuralne słowa i przybrała neutralny wyraz twarzy. W końcu z rodziny nikomu nie chwaliła się, że z nim zerwała ani tym bardziej z jakich powodów, bo uważała to za zbyt upokarzające – dodatkowo sytuacja dalej była dość świeża. Zwłaszcza patrząc na uśmiech matki, która wprost przepadała za Scottem, chyba słusznie uważając że nie zagrozi córce przedwczesną ciążą, a jej zostaniem babcią ledwo po czterdziestce.

- Powiedział, że wpadł tylko na chwilę i poczeka w twoim pokoju.

Dźwięk jaki wyrwał się z gardła Chrissy brzmiał niebezpiecznie podobnie do tego zwiastującego wymioty.

- Nie spodziewałam się go dzisiaj – zdołała jedynie wykrztusić zanim skierowała się w stronę schodów. – Zaraz wracam. Pokłóciliśmy się trochę – dodała widząc zaskoczenie w oczach matki.

Posłała też mordercze spojrzenie Dylanowi, który balansował na krawędzi śmiechu. Dziewczęta zdawały się rozumieć ją dużo lepiej i po prostu w milczeniu kroiły dalej składniki na pizzę, jakby była to najważniejsza rzecz w ich życiu.

Chrissy szybkimi krokami pokonała schody i dopadła drzwi do swojego pokoju, kantem dłoni ocierające cebulowe łzy. Była względnie gotowa zmierzyć się ze swoim byłym i wywalić go na zbity pysk. Co, nawiasem mówiąc, powinna była zrobić dawno temu.

- Czego chcesz? – warknęła niemalże równocześnie z otworzeniem drzwi. – Od razu uprzedzam, że nie mam czasu na takie ścierwo jak ty.

- Chrissy...

Przez chwilę nie mogła go zlokalizować i dopiero po chwili zauważyła, że stoi w oknie, nie poświęcając jej nawet spojrzenia. Odwrócił się powoli w jej stronę, idealny jak zawsze. Jedynie cienie pod oczami świadczyły o tym, że coś jest nie tak. Dziewczyna zignorowała palący ból w klatce piersiowej, wmawiając sobie, że to prędzej czy później minie.

- No słucham – powiedziała napastliwie, splatając ręce na piersi. – Masz jakieś trzydzieści sekund, powinno ci wystarczyć.

- Naprawdę jesteś na mnie aż tak zła?

Chrissy stała jak skamieniała, kiedy powoli do niej podchodził. Zupełnie jakby był jadowitym wężem, a ona ofiarą, która zamarła w śmiertelnym przerażeniu. Ożyła dopiero, kiedy musnął dłonią jej policzek. Jej ręka samowolnie poleciała wprost do jego twarzy, a w zapadłej ciszy plask wymierzonego mu ciosu stał się aż nadto słyszalny.

- Nie dotykaj mnie – powiedziała zdławionym głosem. – Słyszysz? Nie masz już do tego najmniejszego prawa. Idź do swojej Margie, pewnie za tobą tęskni.

- Chrissy, Margie po prostu była...

- Pod ręką, co? – wysyczała zjadliwie. – A ja nie miałam ochoty zobaczyć na oczy twojego śmiesznie małego penisa? Nie bój się, ja mam na tyle honoru, żeby nie rozpowiadać kłamstw na twój temat. W przeciwieństwie do ciebie

Obraz przed jej oczami zaczął się powoli zamazywać, a Chrissy zdawała sobie sprawę, że ostatnie czego potrzebuje to wybuchnąć płaczem na jego oczach. Jak widać wcześniejsze łzy nie były w stu procentach cebulowe. Przygryzła policzek od środka, chcąc powstrzymać drżenie podbródka. Odepchnęła go rękami, kiedy znowu się zbliżył.

- Nie dotykaj mnie, Scotty – powtórzyła. – Miałeś swoją szansę.

- Więc to tak? – zapytał ironicznie i opadł na jej łóżko, na którym tak często leżeli ramię w ramię, oglądając głupie filmy. – Teraz nie mam już prawa do niczego. To co, teraz Dylan zajął moje miejsce? Widziałem jak siedział w kuchni i miętosił miskę. Idę o zakład, że wolałabyś, żeby miętosił twoje...

Twarz Chrissy po raz kolejny zalała czerwień.

- Zamknij się – warknęła, odzyskując równowagę ducha. – Nie cierpię Dylana prawie tak samo jak ciebie, mamy po prostu wspólną sprawę. Powinieneś już wyjść, skoro nie stać cię nawet na przeprosiny.

- Więc dla kogo tak się stroisz? – Całkowicie zignorował ostatnie zdanie i jej rękę wyciągniętą w kierunku drzwi. – Dla mnie nie stać cię było nawet na założenie głupiej spódnicy, a teraz codziennie paradujesz po szkole jakbyś dopiero zeszła z wybiegu. Co zrobiłem nie tak, Siss?

Spojrzenie jakie mu posłała śmiało można było określić mianem zabójczego. Nawet jeśli bez makijażu i w domowych ubraniach wyglądała zupełnie jak dawna Chrissy. W tym momencie chciała go zapytać po co w ogóle przyszedł i czemu ciągle ją zadręcza, a przede wszystkim dlaczego to trwa tak długo. Mimo to poczuła w sobie ochotę wyrzucenia mu ponownie całej złości, zwłaszcza, że sam sprowokował cisnącą się na język odpowiedź.

- Byłeś zwykłą męską szmatą? – zasugerowała krótko, chociaż miała ochotę na znacznie dłuższe wyznania.

- Siss, to było tylko raz... nie skreślaj całości związku przez jeden wyskok. Przecież było nam razem dobrze...

- Tia, dopóki w tobie nie obudziły się męskie potrzeby – powiedziała szyderczo.

Chrissy odrobinę zbyt późno dostrzegła złość w jego oczach. Momentalnie wstał i całym ciężarem ciała docisnął ją do drzwi. Serce dziewczyny przyspieszyło i gnało teraz jak przerażony do granic możliwości mustang.

- Czujesz to? – zapytał szorstko. – Więc uwierz, że od dawna miałem ochotę tego użyć.

Chrissy przełknęła jedynie głośniej ślinę i ruszyła się, gotowa uciec od przypierającego ją do drzwi Scotta. Wściekłość została momentalnie wyparta przez strach spowodowany jego agresywnym zachowaniem. On nigdy nie pozwolił sobie... Chrissy jęknęła z bólu, czując jak mocno zacisnął dłoń na jej nadgarstku. Gorący oddech chłopaka palił ją w szyję, podobnie jak ta niepokojąca wypukłość dociskała jej brzuch.

- Zostaw. Mnie. Kurwa!

Każde słowo brzmiało jak oddzielny wyraz, kiedy wyrzucała je z siebie wraz z krótkimi wydechami. Scott dopiero teraz zauważył, że ogranicza jej możliwość oddychania i odsunął się, dając zaczerpnąć większy wdech. Chrissy patrzyła na niego z szeroko otwartymi, zaszklonymi oczami i trzęsła się jak osika.

- Co się z tobą do cholery stało? – zapytała na krawędzi paniki. – Bierzesz coś?

Posłał jej ujmujący uśmiech.

- Czego oczekiwałaś, Siss? Że odpuszczę tak łatwo? Scott jest taki słodki i delikatny! – powiedział prześmiewczo wyższym tonem głosu. – To prawie jakby był dziewczyną, zawsze mnie rozumie! – roześmiał się. – Chyba tak mnie opisywałaś, kiedy rozmawiałaś z tą swoją postrzeloną Shannon. Ja się po prostu hamowałem, Siss. Dla ciebie.

- Wyjdź stąd, proszę. Nie chcę robić sceny...

- Bo co?

Chrissy zamarła. To wszystko było rzeczywiste, czy tylko się jej śniło? Poczuła wirowanie w głowie. Zwilżyła językiem spierzchnięte wargi, za które Sandy pewnie później ją zabije.

- Bo nie mam ochoty na tani teatr.

Och, zdawała sobie sprawę, że z jej głosu wyparowała cała pewność siebie i zabrzmiało to bardziej, jakby zadawała mu pytanie niż oznajmiała. Podskoczyła słysząc pukanie do drzwi. Było ono niczym widok statku na horyzoncie dla rozbitka na trudno dostępnej, tropikalnej wyspie pełnej jadowitych węży. Nie ważne, że statek miał piracką banderę i był Dylanem.

- Wszystko w porządku, McKinnan? Twoja mama wysłała mnie, żeby zapytać, czy twój chłopak – zaakcentował dwa ostatnie słowa – zostaje na pizzę. Serio nie powiedziałaś jej jaki z niego palant?

- Nie pozwalaj sobie, Cottingham. To tylko przejściowe problemy i nie wskoczysz na moje miejsce.

Dylan posłał mu lekceważące spojrzenie, rozsierdzając go tym jeszcze bardziej.

- Spokojnie, stary, zluzuj majtki. Siss nie cierpi mnie prawie tak samo jak ciebie. Mamy po prostu układ. Zrobimy tak, Scotty... Zejdziemy teraz na dół, niczym świetni kumple i powiesz, że nie zostaniesz na kolacji, bo zadzwonili do ciebie rodzice i musisz posprzątać brudne skarpetki spod łóżka albo zrobić coś równie pasjonującego. Na przykład zadzwonić do Margie i znowu ją przelecieć. Za tę drobną przysługę nie powiem kapitanowi, że za jego plecami nazywasz go babą.

Niedowierzanie na twarzy Scotta było pierwszym zwiastunem wygranej. Kapitan drużyny futbolowej, Flint, z dużym prawdopodobieństwem był osobą homoseksualną, jednak niegotową do podzielenia się ze światem tą informacją, stąd każda tego typu uwaga doprowadzała go do pasji. Umiał też dobrze wyprowadzić cios i umilić życie żartownisiowi, więc groźba Dylana była jak najbardziej zachęcająca do wyjścia.

- Dupek – wysyczał tylko w odpowiedzi jego przeciwnik i posłusznie skierował się do drzwi. Ręka Dylana na jego ramieniu, czego Chrissy była pewna, zaciskała się mocniej niż powinna.

Rozdygotana oparła się o ścianę i powoli osunęła na podłogę. Począwszy od odkrycia zdrady po dołączenie do Klubu Byłych i poranne wizyty Sandy wszystko wydawało się jej nierealne. Zupełnie, jakby ktoś nagle zamienił się z nią na życia i ona dostała wyjątkowo zagmatwane.

Jej wyobraźnia usłużnie podsuwała jej obraz Scotta, jego wściekłą twarz, szyderę... i zestawiała z tym słodkich chłopakiem, z którym umawiała się przez kilka lat. Udawał za każdym razem gdy się spotykali? Chrissy cicho jęknęła i schowała twarz w dłoniach. Nie zareagowała na powrót Dylana. Siedziała jak sparaliżowana, zastanawiając się jaki to wszystko ma sens. Dołączając do Klubu Byłych chciała wkurzyć Scotta i pokazać mu co stracił, ale jego dzisiejsze zachowanie przestraszyło ją na tyle, że najchętniej wyrzuciłaby wszystkie ubrania od Sandy, tylko po to, żeby znowu stać się niewidzialną na szkolnych korytarzach. Jeśli ma się narażać na takie sytuacje to całość nie ma sensu.

Powoli wypuściła powietrze, zdając sobie sprawę, że wstrzymywała oddech.

- McKinnan, żyjesz? – zapytał Dylan, kucając obok niej.

- Ja nie chcę się już w to bawić. Przeproś Sandy, ale ja nie dam rady, ja... - głos jej się załamał.

Dylan po prostu ujął jej twarz w dłonie i skierował do góry, tak, by na niego spojrzała.

- McKinnan, ty pierdoło. Oczywiście, że chcesz. Teraz wiemy na pewno, że Sandy wywiązała się ze swojej części umowy, bo twój były prawie oszalał na myśl o tym, co spieprzył. A raczej kogo i jak bezsensownie. Nie mazgaj się i dobij chłopaka.

- Ty nic nie rozumiesz, on mnie...

- Stałem pod drzwiami. – Puścił jej oczko w odpowiedzi na wściekłe spojrzenie. – I owszem, podsłuchiwałem cały czas, bo wiedziałem, że będzie wkurwiony i może coś ci zrobić. Jeśli się boisz, mogę z chłopakami obić mu mordę, dla przypomnienia, że plebs ma się do ciebie nie dotykać.

- Boję się... - szepnęła. – Nie rozumiesz? On zachowuje się jakby coś brał, on był zupełnie inny i nigdy by...

- Chrissy... - przerwał jej. – Chłopak, który stracił szansę na zaliczenie i dzień w dzień opija się energetykami może być... poirytowany. Przejdzie mu jak się wyśpi i wypłacze jak małe dziecko.

- Skąd to wiesz?

Powoli uspokajała się. Przedstawione wytłumaczenia miały sens i pokazywały jej sytuację w nowym, lepszym świetle. Dylan prawdopodobnie miał rację. Miała ochotę wrzasnąć z frustracji na cały ten dzień i na fakt, że pozwala się pocieszać swojemu, można to śmiało powiedzieć, najgorszemu wrogowi. Był to kolejny punkt czyniący jej życie surrealistycznym. Zupełnie jakby żyła w jednym z tych opowiadań, z których śmieje się Shannon. I jakby autorka nie dospała, przedawkowała kawę i nagle zmieniła plany co do życia głównej bohaterki.Wwierciła spojrzenie w Dylana, czekając na odpowiedź, która miała potencjał uspokoić ją całkowicie.

- Faceci też czasami plotkują. – Puścił jej oczko. – Uznajmy, że zbieranie informacji o twoim życiu zawsze mnie bawiło.


Hejo, to znowu ja i znowu bez sensu. Przepraszam, że rozdział jest taki beznadziejny i fokle, ale chciałam wam dać cokolwiek, bo długo mnie nie było...

REGULAMIN BYŁA AŁTORECZKĄ

234. ...

235. Przeprosić fanów za wstawienie gównofragmentu zamiast zmuszenia się do napisania czegoś dobrego. - Zrobione!

236...

Także tego, nie linczujcie, wybiłam się z roli ;)


Pozdrawiająca Was Z Miasta Płaskiego Jak Patelnia - Wrocławia,

Meduza

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro